Trwa ładowanie...
apokalipsa
31-08-2015 14:46

„Kataklizm na dużą skalę wyzwoli w nas najgorsze instynkty” - wywiad z Robertem J. Szmidtem

Myśleliście, że nocne spacery po niektórych dzielnicach Wrocławia mogą nie należeć do najbezpieczniejszych form spędzania wolnego czasu, a sterczący nad miastem, ponaddwustumetrowy Sky Tower szpeci jego panoramę? W takim razie co powiecie na świat, w którym stolica Dolnego Śląska jest terroryzowana przez zwalczające się grupy Dresów i Pasów, na powierzchni możemy liczyć na bliskie spotkanie z krwiożerczymi szarikami, a wycieczka na szczyt najwyższego budynku w mieście jest niemal równoznaczna ze śmiercią? Właśnie tak się sprawy mają w najnowszej powieści Roberta J. Szmidta pod tytułem „Otchłań”, która poszerzyła uniwersum Metro 2033.

„Kataklizm na dużą skalę wyzwoli w nas najgorsze instynkty” - wywiad z Robertem J. SzmidtemŹródło:
d4254hq
d4254hq
Myśleliście, że nocne spacery po niektórych dzielnicach Wrocławia mogą nie należeć do najbezpieczniejszych form spędzania wolnego czasu, a sterczący nad miastem, ponaddwustumetrowy Sky Tower szpeci jego panoramę? W takim razie co powiecie na świat, w którym stolica Dolnego Śląska jest terroryzowana przez zwalczające się grupy Dresów i Pasów, na powierzchni możemy liczyć na bliskie spotkanie z krwiożerczymi szarikami, a wycieczka na szczyt najwyższego budynku w mieście jest niemal równoznaczna ze śmiercią? Właśnie tak się sprawy mają w najnowszej powieści Roberta J. Szmidta pod tytułem „Otchłań” , która poszerzyła uniwersum Metro 2033.

Mateusz Witkowski: Nie miał pan wewnętrznych oporów i trudności w zrównaniu rodzinnego miasta z ziemią?

Robert J. Szmidt:Do tej pory czuję się trochę nieswojo, kiedy trafiam w miejsca opisane w „Apokalipsie według Pana Jana”, „Szczurach Wrocławia”, „Małym” (tytuly poprzednich powieści i opowiadania Roberta J. Szmidta - przyp. MW) albo „Otchłani”. Proces tworzenia książki to czasem wielomiesięczna harówka, przekopywanie się przez źródła, potem konstruowanie w wyobraźni kolejnych scen, uszczegóławianie ich. To w człowieku zostaje na długo. Czasem nie trzeba nawet przymykać oczu, żeby zobaczyć to, co się opisało. Ale oporów jako takich nie miałem. Jeśli chce się opisać zniszczenie jakiegoś miasta, trzeba do tego podejść rzetelnie. Dlatego tak często sięgam po Wrocław. To miasto ma tyle tajemnic, taką niesamowitą przeszłość, że jest idealnym tłem niemal każdej opowieści. Poza tym znam to miasto, przeżyłem w nim niemal ćwierć wieku, do tej pory często w nim bywam.

(img|591092|center)

Dlaczego konwencja „świata po końcu świata” (że pozwolę sobie tak nazwać postapokalipsę) jest dla czytelników i widzów tak pociągająca?

Może dlatego, że mówimy o jednym z najbardziej realnych, a zarazem niesamowicie widowiskowych scenariuszy, po jakie sięga fantastyczna literatura i film? I nie jest to chwilowa moda. Motyw zagłady - tutaj możemy podstawić jej konkretny rodzaj, od wojny atomowej po uderzenie asteroidy - był przedstawiany w eposach i księgach niemalże od zarania dziejów. Weźmy choćby najsłynniejszy przykład, czyli biblijny potop.

d4254hq

Ludzie żyjący we w miarę spokojnym świecie uwielbiają się bać, czego dowodem może być niesłabnąca od kilku dekad popularność horrorów, a pokrewna horrorowi postapokalipsa (zombie są doskonałym łącznikiem pomiędzy oboma gatunkami) dostarcza im nie tylko strachu przed nieznanym i nadnaturalnym, ale także tego powszedniejszego lęku przed jak najbardziej realnymi zagrożeniami. Myślę, że zainteresowanie postapokalipsą będzie rosnąć. Im bardziej będziemy straszeni nadciągającymi konfliktami (patrz: Rosja, islam itd.), tym więcej ludzi sięgnie po książki, komiksy, gry i filmy, w których będzie opisany świat po zagładzie.

Z jakimi niebezpieczeństwami musi się zmierzyć autor sięgający po wspomnianą konwencję? Ujmując rzecz inaczej: jak napisać postapokaliptyczną powieść, która nie będzie budzić w czytelniku poczucia, że wszystko to widział/czytał już wcześniej?

To niełatwe zadanie. Im więcej powstaje dzieł w danym gatunku, tym trudniej o oryginalność, dlatego autor bądź scenarzysta musi włożyć w swój utwór naprawdę dużo serca i pracy, by powstało coś wyjątkowego i nowego. Weźmy na przykład książkę „Pod kopułą” Stephena Kinga. Po jej premierze rozległy się głosy, że to pomysł podkradziony twórcom filmu fabularnego o... Simpsonach, w którym miasteczko Springfield także znalazło się pod tajemniczą kopułą. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy do czynienia z całkowicie uzasadnionym zarzutem, ale jeśli przeanalizujemy ten problem, dojdziemy do wniosku, że czepianie się Stephena Kinga nie ma najmniejszego sensu. Motyw przewodni jest wprawdzie bardzo podobny, żeby nie powiedzieć identyczny, ale poza tym mamy dwa różne i oryginalne utwory. Tak więc nie kładłbym aż tak wielkiego nacisku na uniknięcie wyeksploatowanych już wątków, ponieważ wymyślenie czegoś absolutnie nowego jest dzisiaj niemalże niemożliwe. Myślę, że najważniejsze jest takie przetworzenie archetypicznych
wątków, by na ich podstawie powstała nowa, jeszcze ciekawsza opowieść, która sama się obroni przed zarzutami o wtórność, oraz obudowanie jej na tyle oryginalnymi rozwiązaniami fabularnymi, by czytelnik poczuł się zaskoczony. Mam nadzieję, że i w „Otchłani” udało mi się tego dokonać, podobnie jak przedtem w „Samotności anioła zagłady”, „Apokalipsie według Pana Jana” czy „Szczurach Wrocławia”. Każda ze wspomnianych książek przedstawia wyeksploatowane do cna wątki postapokaliptyczne, to prawda, ale po przeczytaniu każdej z nich nie znajdzie pan wielu podobieństw z innymi utworami tego gatunku.

Pytam o konwencję gatunkową również dlatego, że o czytelnikach fantastyki i sci-fi mówi się często, że nie oczekują nowatorstwa, przeciwnie: liczą na to, że wszelkie sztampowe elementy charakterystyczne dla danej konwencji zostaną przez autora użyte.

To najczystsza prawda. Ale czy tak samo nie jest z muzyką? Czy nie kupuje się kolejnej płyty, np. Elektrycznych Gitar, z pełną świadomością, że dostanie się bardzo podobną muzykę do tej z poprzedniego krążka? Tak to chyba działa w całym przemyśle rozrywkowym. Wszyscy (albo niemal wszyscy) jesteśmy inżynierami Mamoniami. Chcemy więcej tego, co już znamy. Stąd taki problem z wprowadzeniem tzw. nowych brandów (przepraszam za użycie marketingowej nowomowy). Ja uważam jednak, że należy przetwarzać archetypy i konstruować z nich nowe, zaskakujące historie, pozostawiając z oryginału tylko tyle, by odbiorca - widz, czytelnik, słuchacz - miał wrażenie, że nie został rzucony na całkowicie nowe wody.

(img|591093|center)

d4254hq

Zaintrygowała mnie odgrywająca pewną rolę w powieści grupa „preppersów”, przygotowanych już dużo wcześniej na ewentualną zagładę i spotykających się wówczas z niedowierzaniem i szyderstwami. Pomyślałem, że taki scenariusz nie jest tak naprawdę niemożliwy: w końcu dziś też nie traktujemy poważnie tzw. „survivalowców”...

Ja nie stworzyłem preppersów, oni istnieją od lat, są doskonale zorganizowani i mają się świetnie. To w dużej mierze ci sami ludzie, których nazywa pan „survivalowcami”. Żyjemy w czasach totalnego uzależnienia od technologii, bez niej większość z nas nie będzie w stanie przeżyć dłużej niż miesiąc, bez względu na to, jak bardzo jesteśmy buńczuczni siedząc z laptopami na kolanach w swoich bujanych, miękkich fotelach. Kpiny z preppersów i traktowanie ich z przymrużeniem oka zawdzięczamy w dużej mierze masowym mediom, które - jak to dzisiaj jest modne - dla zwiększenia oglądalności pokazywały najgłupsze przypadki, ośmieszając tym samym całkiem sensowny ruch. Discovery zrobiło na przykład serię programów, w których mogliśmy zobaczyć amerykańskich preppersów, szykujących się na przebiegunowanie Ziemi (ich zdaniem polegające na przesunięciu kontynentów, czemu miały towarzyszyć katastrofalne trzęsienia ziemi) i gromadzących żywność w wielkich... szklanych słojach, jak powszechnie wiadomo, odpornych na takie
kataklizmy (śmiech). Tymczasem prawdziwi preppersi to ludzie, którzy mają duże pojęcie o survivalu, wiedzą, jak znaleźć i przefiltrować wodę, co zjeść, gdy skończą się zapasy ze sklepów, jak rozpalić ogień bez potrzebnych do tego narzędzi. To oni będą mieli największe szanse na przetrwanie przyszłych kataklizmów, więc siłą rzeczy nie mogło ich zabraknąć w mojej książce.

Sporą rolę w pana powieści odgrywa postać „Niemoty”, głuchoniemego syna głównego bohatera, dyskryminowanego ze względu na swoją ułomność. Chłopiec miał spore szczęście: w świecie „Otchłani” opóźnione w rozwoju dzieci powinny być eliminowane, co przypomina zarówno starożytną Spartę, jak i eugenikę rodem z III Rzeszy. Czy nie jest tak, że pod płaszczykiem kultury i cywilizacji drzemią w nas dalej te same instynkty i aby je na powrót uwolnić, wystarczy jedna większa katastrofa (w wypadku „Otchłani” - zagłada atomowa)?

Proszę przypomnieć sobie, co działo się w Nowym Orleanie po przejściu huraganu Katrina. Cywilizacja, jaką znamy, w jednym z najbardziej rozwiniętych krajów świata przestała funkcjonować na wiele dni. Obawiam się, że kataklizm na nieporównywalnie większą skalę wyzwoli w ludziach najgorsze instynkty, a reguły przetrwania, które stworzą ci, co przeżyją, nie będą miały wiele wspólnego z dzisiejszym humanitaryzmem. Możemy nad tym ubolewać, ale takie zasady obowiązywały przecież już we wspomnianej przez pana starożytnej Sparcie oraz wiele wieków później na Półwyspie Skandynawskim, żeby wymienić tylko dwa najbardziej znane przykłady. I tak, będzie to miało nieco wspólnego z eugeniką.

Już na początku lektury rzuciły mi się w oczy pseudonimy, którymi obdarzył pan niektóre postaci. Zastanawiam się: to hołd dla popkultury (coś w rodzaju „popkultura jest wieczna, przetrwa nawet zagładę atomową”). Czy może sugestia, że kultura popularna to pewien rodzaj odpadków, które po nas zostaną?

To dość złożona kwestia. Dzisiaj używanie tak zwanych nicków jest bardzo popularne, zwłaszcza wśród młodych ludzi, więc szanse na to, że podobny system przyjmie się w społeczeństwie postapokaliptycznym są bardzo duże. Ocalonymi w świecie „Otchłani” są właśnie młodzi - ludzie zdrowsi i odporniejsi. Jakie to będą pseudonimy, to już zupełnie inna sprawa. Ja przyjąłem założenie, że przynajmniej część ocalonych sięgnie po najbardziej znane nazwy zaczerpnięte z popkultury - choćby dlatego, że takie pseudonimy będą stanowiły ostatnią więź z przeszłością, z tym, co zostało bezpowrotnie utracone i za czym ludzie będą tęsknić. Przyznam też, że jest to swoisty hołd, ale nie dla popkultury jako takiej, tylko dla bardzo konkretnej książki. Mówię o „Wrześniu” nieżyjącego już Tomasza Pacyńskiego, jednego z najlepszych polskich fantastów. On chyba pierwszy użył podobnego systemu nicków, nadając bohaterom działającym w zniszczonej wojną Polsce pseudonimy zapożyczone m.in. z książek Sapkowskiego. Pomyślałem więc, że to
znakomita okazja, by choć w taki sposób wspomnieć znakomitego autora, który (gdyby nie tragiczna śmierć) miał szanse stać się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich pisarzy.

d4254hq

Na zdjęciu: Sky Tower we Wrocławiu - bardzo ważna lokacja w "Otchłani"

(img|591094|center)

Postać na okładce, pomijając lekkie graficzne modyfikacje upodabniające ją do powieściowego „Nauczyciela”, przypomina pana niemal do złudzenia. To tylko niewinne mrugnięcie okiem czy może sygnał, że (choć mamy do czynienia z książką science fiction) „Otchłań” jest powieścią z zawoalowanym autobiograficznym kluczem?

d4254hq

W trakcie pracy nad książką, w kwietniu, kręcąc film reklamujący „Szczury Wrocławia”, moją poprzednią powieść, spotkałem człowieka, którego twarz zdobiła „Dzielnicę Obiecaną” Pawła Majki. Wtedy też dowiedziałem się, że wielu autorów piszących książki z uniwersum Metra 2033 trafia na okładki swoich książek. Pomyślałem: „czemu nie, to może być zabawne doświadczenie”. Efekty pracy Ilii Jackiewicza zobaczyłem jednak dopiero na kilka tygodni przed premierą, kiedy tekst był już dawno złożony w wydawnictwie, więc odpowiedź na pana pytanie brzmi: nie, to tylko bardzo dobry zabieg marketingowy, w postaci Nauczyciela nie ma żadnego klucza autobiograficznego. Nie rzucam się z nożem na irytujących mnie ludzi, aczkolwiek zdarza mi się poprawiać użytkowników sieci, gdy popełnią rażący błąd językowy (śmiech). To chyba jedyny punkt styczny autora z bohaterem książki.

Rozmawiał Mateusz Witkowski/ksiazki.wp.pl

d4254hq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4254hq

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj