Spieniona woda spadała ze skały. Biała i hałaśliwa, przypominała żywe stworzenie. Zmienny, ruchliwy obraz dający wrażenie piękna, który zaraz jest zastępowany innym, równie wspaniałym. I tak samo krótko istniejącym. Mały Wędrowiec, zwany Myszką, leżał na brzuchu wśród zarośli. Twarz podparł rękoma, przypatrywał się kaskadzie szeroko otwartymi oczami. Nad jego głową lekko chwiały się ciemnozielone, mięsiste liście, jakich pełno było w wilgotnej dżungli nad brzegami niedużego jeziorka. Ukrywały z powodzeniem niepokaźną postać Myszki. Nie dojrzałby go nikt z otwartej przestrzeni, a jemu zależało na dyskrecji. W płytkiej wodzie rozlewiska brodziła naga dziewczyna. Spojrzenie młodego maga prześliznęło się po jej smukłej talii, zawadziło o niewielkie piersi, z przyjemnością zarejestrowało pasemko białych włosów, które wyśliznęło się z warkocza upiętego wokół głowy i teraz powiewało swawolnie u skroni. Potem jego wzrok znów wrócił do wodospadu. Postać jasnoskórej, białowłosej Jagody była ładnym dopełnieniem
krajobrazu. Myszka zatopił się w kontemplacji. Jak zachować ten widok?
Biel wody i dziewczęcej postaci, spłachetki błękitu nieba odbijającego się w powierzchni jeziorka, a dokoła sto odmian soczystej zieleni puszczy podkreślających piękną kompozycję jasnych barw w środku. Myszka opuścił powieki, starając się zatrzymać choć przez moment ten obraz - żywy i wyraźny. Po chwili znów otworzył oczy. Jagoda oblewała się wodą, którą czerpała dużą, karbowaną muszlą małża falbanowego. Strumyczki spływały po jej skórze, migocąc w słońcu przesianym przez liście. Krople staczały się w dół, leciały przez powietrze, lśniąc jak małe diamenty i spadały na falującą powierzchnię, wzbudzając zwielokrotnione krążki. Myszka zmrużył oczy. Obraz zamglił się, nabierając tajemniczości i dziwnej nierealności sennego marzenia. Ciało Jagody można by wyrzeźbić w białym marmurze albo twardym gipsie. Śliczną, młodą dziewczynę w rozkwicie urody. Ale jak w takim razie uchwycić spadającą wodę? Myszka zamyślił się głęboko. Wykuta w martwym kamieniu - także będzie martwa. Sztywna, twarda... nie taka, jaką chciałby
utrwalić. A może jednak namalowany obraz? Na pewno bardzo trudno będzie tak narysować kaskadę, by woda nie wyglądała jak kłąb bawełnianej przędzy.
“Naradzę się z Pożeraczem Chmur” – pomyślał Myszka i uśmiechnął się zadowolony. Młody smok miał bez wątpienia duży talent do rysunku. Sporo czasu spędzał we własnej postaci smukłego, skrzydlatego zwierza – po to, by polować i spotykać się z rodziną; ale gdy tylko mógł, transformował, przybierając ulubioną postać ludzkiego nastolatka. Mając parę rąk, oddawał się swej pasji – tworzył dziesiątki szkiców czarnym tuszem, kolorowe malunki na kawałkach skóry i płatach kory lub wielkie, barwne freski na skalnych ścianach. Nie było to typowe zajęcie dla smoka. Ale czy ktokolwiek z gromadki dobrowolnych wygnańców na smoczej wyspie był taki do końca zwyczajny?
Myśli chłopca podążyły w inną stronę. Był ktoś, kto z pewnością stworzyłby wspaniały wizerunek. Oddałby całe piękno wodospadu, dynamikę spadającej wody i kruchość nagiej dziewczęcej sylwetki na jej tle. Ale Kamyk – Mistrz Iluzji - nigdy tu nie przychodził. A w każdym razie nie wtedy, gdy była tutaj Jagoda. Myszka westchnął i przekręcił się na plecy, wbijając wzrok w zieleń nad sobą.
Tymczasem po drugiej stronie jeziorka inni obserwatorzy nie spuszczali oka z kąpiącej się. Skryci w zaroślach, leżeli rządkiem obok siebie, wyciągając szyje, by nie stracić nawet odrobiny z rozgrywającego się przed nimi widowiska.
– Nie pchaj się...!
– O bogowie... co za proporcje... – mruknął tęsknie któryś. – Wymierzyłbym ją na wszystkie strony.
– Akurat ci pozwoli – szepnął z przekąsem jego sąsiad, odsuwając liść z linii wzroku.
Dziewczyna tymczasem chlapała się beztrosko, całkiem jak ptak trzepiący się w kałuży. Nabierała wodę w złożone dłonie i rzucała w powietrze, by ta spadała na nią niczym deszcz drobnych klejnocików.
– Nie będę spał tej nocy – westchnął jeden z chłopców. – O... jak mi serce wali.
– Ucha cha... Wykończysz się, Stalowy.
Jagoda otrząsnęła się i wybiegła na brzeg. Ściągnęła z gałęzi ręcznik, zaczęła wycierać się powolnymi ruchami. Była w nich zmysłowość, chyba nie do końca uświadomiona. Włożyła żółtą tunikę, przewiązała ją szarfą, po czym bez żadnych ceremonii zawołała w stronę kryjówki podglądaczy:
– Gryf! Stalowy, Promień, Wężownik! I Diament! Koniec przedstawienia! Wynocha do domu! Myślicie, że nie wiem, jakie świństwa wam po głowach chodzą?!
Podnosili się kolejno, z niezadowoleniem mamrocząc pod nosem, mrucząc jak podrażnione lwy. Ale cóż, Jagoda była czymś w rodzaju ciastka za szkłem – smakowita, lecz nieosiągalna. Ustaliła twarde reguły i zmuszeni byli ich przestrzegać. Spośród całej piątki odważył się zostać tylko Gryf, zbrojny w powagę swych ukończonych dziewiętnastu lat, świadom własnych walorów chłopca nie tylko dobrze zbudowanego, ale i przystojnego.
– Mogłabyś chociaż udawać, że nic nie wiesz – rzekł z krzywym uśmiechem. – To nas jednak trochę poniża.
Jagoda rozplotła warkocz i szczotkowała wilgotne włosy. Fala mlecznej bieli sięgała jej prawie do pasa.
– Udawać? A po co? Ja wiem... wy wiecie, że ja wiem, że wy wiecie...
Wzruszyła ramionami.
– I tak się was nie pozbędę z tych krzaków, więc nie dbam o pozory. Czujesz się poniżony, Gryf? A co ja mam powiedzieć: obmacywana spojrzeniami jak towar na sprzedaż?
– Wydaje mi się, że jednak dość dobrze się bawisz – rzekł Gryf. – Mogłabyś w końcu wybrać któregoś z nas. Czerwonoróżowe oczy dziewczyny zwęziły się ironicznie.
– “Któregoś”... to znaczy ciebie?
– Dlaczego nie? – Gryf rozłożył ramiona w geście prezentacji. – Pasowalibyśmy do siebie. Ja – Obserwator, ty Obserwatorka...
– I znalibyśmy nawzajem wszystkie swoje myśli – przerwała mu. – To mnie zupełnie nie pociąga, Mistrzu Obserwatorze. Kobieta lubi mieć w zanadrzu jakieś tajemnice. I lubi także być zaskakiwana.
– Więc może Stalowy? – spytał z kpiną. – Biedak, świata poza tobą nie widzi.
– Stalowy poszedłby i za małpą, gdyby ją ubrać w kieckę. A tyś nie lepszy – mruknęła, szczotkując włosy z coraz większą energią.
– Diament? A może Zwycięski Promień Świtu? Wysoko urodzony... wspaniały łucznik... co szkodzi, że trochę... ostry? – podsunął Obserwator tonem kupca oferującego towar.
Jagoda roześmiała się w głos.
– Daruj sobie. Na Miłosierdzie! Tylko nie Promień!
Zaczęła splatać włosy w warkocz. Gryf milczał, obskubując z liści zerwaną z krzaka gałązkę.
– I tak wiem, o kogo ci chodzi – rzekł po chwili oschle. – Po co te uniki? On tu nie przychodzi i nie przyjdzie nigdy. Ma ciebie w takim samym poważaniu, jak ty nas. Brak mu jaj, ot co! Hajgońska zabaweczka – dodał pogardliwie.
Jagoda powoli opuściła ręce, wyprostowała się. Gryf bezwiednie cofnął się o mały krok. Twarz dziewczyny ściągnęła się w gniewie. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała wydrapać mu oczy.
– Ty świnio!! – syknęła. – Kłamiesz i to podle! Wynoś się stąd i proś Los, żebym nie powtórzyła tego Wiatrowi Na Szczycie. Połamane palce bardzo bolą. Precz!!
Gryf cofał się przed dziewczyną podczas całej tej przemowy. Odszedł, zmieszany i zły, w tempie tylko o włos różniącym się od ucieczki. Jagoda patrzyła za nim przez chwilę, a potem, jakby nagle wyciekła z niej cała energia, osunęła się na ziemię i zapatrzyła w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, gryząc paznokieć kciuka.
*
Gryf i Myszka prawie wpadli na siebie, nadchodząc z przeciwnych stron ścieżki wydeptanej wzdłuż brzegu.
– Dokąd się wybierasz? – spytał od niechcenia Gryf, spoglądając z góry na młodszego kolegę.
– Umówiłem się z Jagodą, gdy skończy kąpiel – odpowiedział Myszka.
Gryf popatrzył wprost w jego jasne oczy, ale znalazł w nich tylko niewinność i spokój. Spokój, który, prawdę mówiąc, zaczynał go ostatnimi czasy coraz bardziej denerwować.
– Skąd wiesz, że skończyła? – warknął. – Kąpie się według zegara?
– Nie trzeba zegara – odparł mały Wędrowiec, obracając w palcach kwiat storczyka. – Starczy wypatrywać, kiedy wracacie.
– Pilnuj swego nosa! – prychnął Gryf. Nagle wyrwał Myszce kwiat i cisnął nim, nie patrząc gdzie. Storczyk pofrunął łukiem między pnączami, uderzył w duży liść, po czym stoczył się z niego prosto do wody. Myszka popatrzył za nim, potem z wyrzutem na kolegę.
– Przepraszam – wymamrotał Obserwator. – Mam zły dzień.
– To się zdarza – rzekł Myszka ostrożnie. – Ale nie oznacza... że wolno być niegrzecznym.
Gdy Gryf odszedł, Myszka wyciągnął rękę w stronę unoszącego się na powierzchni wody kwiatu. Na krótką chwilę przestrzeń między chłopcem i kwiatkiem zwinęła się, dwa punkty wszechświata zetknęły się, zmuszone do tego talentem Wędrowca i oto na dłoni Myszki leżał mokry storczyk. Chłopiec otrząsnął z niego nadmiar wody.
– Cha... biedaku, ty też masz zły dzień. Najpierw zerwany, a potem prawie utopiony.
Jagoda czekała na umówionym miejscu. Patrząc w malutkie lusterko, malowała oczy. Zręcznie operowała pędzelkiem, ciągnąc ciemnoniebieską farbką cieniutkie kreski od kącików oczu ku skroniom.
– Witaj, Myszko.
– Pozdrowienie. Kąpiel była przyjemna?
Jagoda zaśmiała się, nie otwierając ust, co zabrzmiało jak ironiczne: “mhm mhm mhm”. Po czym dodała:
– Byłoby milej bez tej publiczności w krzakach. Powariowali zupełnie.
Myszka usiadł obok Jagody i wsunął jej storczyk za ucho.
– No właśnie – ciągnęła. – Kiedy ty dajesz mi coś, to po to, by zrobić mi przyjemność. Nie oczekujesz niczego w zamian. A wiesz, jak jest z resztą... Wyobrażają sobie, że można handlować uczuciami. Myszka kiwnął głową.
– Coś w tym rodzaju. Ale ja też chcę coś w zamian, pamiętasz? Przyniosłaś?
Dziewczyna wskazała palcem wiszącą na gałęzi plecioną torbę, która poruszała się lekko. Na twarz chłopca wypłynął wyraz niepewności.
– Rezygnujesz? – spytała dziewczyna. – A może to przełożymy?
– Nieee... Przecież się zdecydowałem.
Jagoda zdjęła torbę, delikatnie położyła ją na ziemi i ostrożnie rozwiązała sznurek zaciskający wylot. Z wnętrza natychmiast wysunęła się płaska głowa węża. Rozwidlony język lizał powietrze. Zwierzę było zaniepokojone. Jagoda schwyciła gada zręcznie tuż za głową. Rzucił się raz i drugi, sycząc gniewnie i prezentując długie zęby. Myszka przycisnął łokcie do boków, podkurczył palce w odruchu podświadomego lęku.
– Nie jest jadowity – powiedziała Jagoda, układając sobie ciało węża na przedramieniu. – To mały dusiciel. Dotknij go. Nie bój się. Jest śliczny, prawda? Spójrz na te wzory na jego skórze...
Mówiła cały czas łagodnym, monotonnym głosem, chcąc uspokoić i ośmielić towarzysza. Myszka wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął lśniącej łuski. Po czym natychmiast cofnął palce, ale jego dłoń zawisła w powietrzu, gotowa podjąć następną próbę.
– To tylko mały pełzacz... taki łazik nadrzewny... Bardziej się boi ciebie niż ty jego – ciągnęła Jagoda.
Myszka znów delikatnie położył drżącą rękę na wężowym grzbiecie. Jagoda dostrzegła to i starannie ukryła uśmiech. Nie chciała peszyć Myszki. Wystarczająco długo drwili z niego koledzy. Tak długo, że biedak zdecydował się stoczyć walkę ze swoim lękiem. Nieśmiały chłopiec, który bał się węży i pająków. Nie cierpiał przemocy i przelewu krwi. Dziewczyna obserwowała go ukradkiem, myśląc, że mimo wszystko bardziej zasługuje na sympatię niż niejeden z pozostałych młodych magów. Tych pewnych siebie, błyskotliwych, silnych, zręcznych chłopców uważających się za dorosłych mężczyzn. A tymczasem brakowało im tego, co cechowało Myszkę – wrażliwości, wyobraźni, spokojnej rozwagi. Było w Myszce coś, co pozwalało Jagodzie ufać mu bez zastrzeżeń. Zwierzać się z osobistych przemyśleń i zmartwień, będąc pewną, że nigdy jej nie zawiedzie. I nawzajem. On zdawał się pokładać w dziewczynie takie samo zaufanie. Świadczyła o tym choćby ta ostatnia, dziwna prośba, by schwytać dla niego jakiegoś niedużego węża. Żeby mógł się choć
trochę przyzwyczaić...
– Właściwie nie jest śliski – rzekł Myszka cicho. – Po prostu bardzo gładki. Jak polakierowany.
– Pewnie niedawno zrzucił skórę.
Mały drzewołaz syknął powtórnie. Zdążył owinąć się wokół przedramienia Jagody, a teraz zacisnął sploty.
“Skąd tyle siły w tym maluchu?” – zastanowiła się dziewczyna mimochodem. Nacisk prawie miażdżył mięśnie na kościach. Pewnie zostanie jej na pamiątkę parę sinych bransoletek. Przesunęła palec i przycisnęła tchawicę węża. Niezbyt mocno. Po chwili rozluźnił mięśnie.
Myszka odważył się dotknąć głowy gada. Spojrzał w paciorkowate ślepka.
– Kamyk łapał węże. Tam, w domu. Podobno było ich pełno w okolicy. Większość jadowita. Raz nawet złapał białego – węża magów. Od jego jadu umiera się tak szybko, że nawet nie wiesz kiedy.
Jagoda zaśmiała się.
– Znam tę historię. Schwytał białego węża, zabił i miał zamiar wypchać. Schował go pod łóżkiem, a jego ojciec wymiótł zwłoki przy sprzątaniu i omal nie padł trupem z wrażenia. Awantura była straszna.
– Ale tego węża Kamyk i tak nie wyrzucił – uzupełnił Myszka. – Trzymał go w słoju, zalanego alkoholem. On to chyba niczego się nie boi – dodał z lekkim smutkiem i podziwem jednocześnie.
Jagoda westchnęła. Rzecz była stara jak świat, a w każdym razie liczyła sobie już ponad dwa lata. Tyle, ile czasu Myszka znał Kamyka. Starszy chłopak, Tkacz Iluzji w randze Mistrza, bliski przyjaciel p r a w d z i w e g o s m o k a, duchowy przywódca Drugiego Kręgu Magów, szermierz i biolog w jednej osobie – imponował Myszce straszliwie. Niczego mały Wędrowiec nie pragnął tak bardzo, jak tego, by dorównać swemu ideałowi. I jednocześnie miał bolesną świadomość, że nigdy nie zdoła tego dokonać. Ale przynajmniej próbował.
– Nawet nie przypuszczasz, ilu rzeczy tak naprawdę Kamyk się boi – odparła dziewczyna. – Nie znosi ciemności, nienawidzi ciasnych, zamkniętych miejsc... Najgorsza rzecz, jaka mogłaby go spotkać, to utknięcie w rurze akweduktu.
– W rurze...? – zdziwił się Myszka. – Dlaczego akurat w rurze?
– Nie wiem. Ale właśnie to mu się śni czasami jako najgorszy koszmar. Złap go tutaj, za głową – powiedziała Jagoda jednym ciągiem, podsuwając chłopcu węża.
– Czytałaś Kamyka bez jego zgody? – zgorszył się Myszka i wziął zwierzę do ręki, na sekundę przed tym, zanim zdał sobie sprawę, co właściwie robi. – Eeech...! Zabierz go!
– Spokojnie. Nic ci nie zrobi. Myszka! Nic takiego się nie dzieje. Po prostu trzymaj go! Połóż na kolanach!
Jagoda zrozumiała, że chciała zbyt wiele za pierwszym razem. Myszka był jak sparaliżowany. Wąż trzymany w sztywno wyciągniętej ręce miotał się w powietrzu, usiłując uwolnić od palców zaciśniętych kurczowo na jego karku. Jeszcze moment i ogarnięty paniką chłopak okaleczy go trwale. Jagoda sięgnęła do Myszkowego umysłu. Owszem, słyszał ją i rozumiał, ale nie był w stanie zmusić swego ciała do wykonywania poleceń. Siłą rozwarła mu palce, chwyciła sponiewieranego węża i odrzuciła w zarośla, zanim zdążył zrobić użytek z zębów.
– Pp-przepraszam... – wyjąkał chłopiec. – Nie chciałem... Dygotał trochę i zbladł pod opalenizną.
– Nie twoja wina – pocieszyła go Jagoda. – I tak bardzo dobrze ci poszło. Nawet lepiej, niż się spodziewałam. Następnym razem... Będzie następny raz? – spytała.
Myszka kiwnął głową. Uspokajał się już i odzyskiwał normalne kolory.
– Pewnie. Tak od razu nie zrezygnuję. Powiedz, dlaczego wchodziłaś do snów Kamyka? – dodał niespodzianie.
Jagoda zmieszała się. Wścibstwo, do jakiego przyznała się niechcący, było bardzo niemile widziane. Żaden z młodych magów nie był święty, ale co do jednego zgadzali się całkowicie – myśli towarzyszy są rzeczą intymną, bardziej nawet niż sprawy ciała. Wkradanie się do czyjegoś umysłu bez wiedzy i zgody właściciela przyrównywane było do kradzieży. O ile się orientowała, żaden z chłopców mających talenty pokrewne jej zdolnościom nie przekroczył dotąd tego zakazu. Czuła na sobie badawczy wzrok Myszki.
– Lubię Kamyka – przyznała się z wysiłkiem. – Chcę wiedzieć, o czym myśli, co czuje... Po prostu być z nim – podniosła oczy na swego towarzysza. – A on nie ma dla mnie czasu.
– Rozumiem – szepnął Myszka. – Dla kogo on w ogóle ostatnio ma czas?
Sposępnieli oboje.
– Zawsze był taki – powiedziała Jagoda z odcieniem zniechęcenia. – Milczek i samotnik. Albo obkładał się pergaminami, świata nie widząc, albo włóczył po wyspie całkiem sam, nawet bez Pożeracza Chmur.
– Ale nie ciągle. Przecież często pływaliśmy razem albo graliśmy w pierścienie, albo coś budowaliśmy...
– Odsunął się. Sam wiesz dobrze. Teraz siedzi w bibliotece całymi dniami. Nawet jak gdzieś wyjdzie, to sam. Trzech ludzi razem to już dla niego tłum nie do wytrzymania. Kiedy ostatni raz odwiedził Nocnego Śpiewaka i Srebrzankę? Dawniej bawił się z moimi braćmi. A teraz co? Przestał lubić dzieci? Z moim ojcem prawie się nie widuje, odkąd ten przeniósł się do letniego domu nad zatokę. Wiatr Na Szczycie poluje sam albo z Promieniem. Kamyk zaniedbał nawet Pożeracza Chmur, chociaż kiedyś byli nierozłączni. A ja... – Jagoda zamilkła, ugryzłszy się w język.
– A ty go bardzo lubisz – dokończył Myszka i oblał się rumieńcem zawstydzony własnym tupetem.
– No nie...! – wybuchnęła Jagoda i urwała.
– No... tak – przyznała niechętnie.
– Myszko, co ja w nim widzę!? – jęknęła. – To przecież bałwan! Zapatrzony w siebie tłumok. Nie zależy mu na nikim prócz siebie. Taki ambitny! Taki święty! Taki nieskazitelny, psia jego morda! Naukowiec! Im więcej się uczy, tym głupszy! Nie klnie, nie pije, nie zażywa, nie używa...! Myśli, że jest lepszy niż inni, czy co?!
Zabrakło jej oddechu, więc Myszka wtrącił ostrożnie:
– No bo chyba jest taki? Trochę lepszy...?
Jagoda spojrzała z ukosa. Wciąż wyglądała na wściekłą.
– Ale fakt, że głupio robi – ciągnął. – Ja na jego miejscu byłbym milszy dla ciebie, bo... bo jesteś piękna – dokończył mężnie.
Jagoda nie wierzyła własnym uszom. Myszka też...? A jednak nie, nie była to deklaracja uczuć, tylko zwykłe stwierdzenie faktu, choć zabrzmiało nieco dwuznacznie.
– Myszko, czy byłeś kiedyś zakochany?
– Byłem – odpowiedział krótko.
– Bardzo?
– Bardzo a bardzo.
– No i...
– Porzuciła mnie – rzekł Myszka dramatycznie, rozkładając ręce. – Zdeptała moje serce, bo tamten miał kucyka i karmił ją karmelkami. Sprzedajna dziewka!
Kucyk? Słodycze? Ile lat mogła liczyć ta miłość? Sześć? Osiem? Mimo najszczerszych chęci Jagoda nie mogła się powstrzymać. Ukryła twarz w dłoniach i chichotała, dusząc się prawie i płacząc ze śmiechu. Całe napięcie uchodziło z niej w tym śmiechu. Nie mogła się uspokoić. Myszka nie wydawał się urażony. W rzeczywistości celowo chciał rozśmieszyć dziewczynę. Wyciągnął z szarfy chustkę i podał ją Jagodzie, by wytarła twarz.
– Oczywiście potem były inne, równie niewierne – powiedział z humorem. – Ale najgorzej cierpiałem właśnie za pierwszym razem. Więc cię rozumiem.
Zdumiał ją jeszcze mocniej. Nagle przypomniała sobie, że są przecież rówieśnikami. Oboje skończyli już po szesnaście lat. Dlaczego więc zwykle wydawało jej się, że Myszka jest młodszy? Czy powodowała to jego delikatna, całkiem nie chłopięca uroda? Czy też nieśmiałość, skłonność do rumieńców? A tymczasem Myszka miewał miłostki. Niewinne, rzecz jasna, ale jednak. Wyglądało na to, że jest bardziej w tym względzie doświadczony od niej.
– To co mam robić? – spytała, wyciągając lusterko. Rzut oka utwierdził ją w obawach. Tusz rozmazany na pół twarzy, koszmar! Zaczęła wycierać się pospiesznie.
– Omotaj go – rzekł Myszka stanowczo. – Za mało się starasz. Złap Kamyka, zanim się całkiem oderwie od ludzi. Chciałbym, żeby był taki jak dawniej.
– Żeby znów się śmiał – dodała Jagoda.
– Tak. Żeby znowu się kłócił z Promieniem, dyskutował z Końcem, pracował razem ze wszystkimi... Po prostu... żeby przypomniał sobie, że nie jest sam. I że inni go potrzebują.
– Ale jak go omotam, to wcale nie znaczy, że będzie chciał przebywać z wami. Może będzie wolał m n i e – powiedziała dziewczyna trzeźwo.
Myszka machnął ręką.
– Wszystko lepsze od tego, co się teraz z nim dzieje. Próbowałem wyciągnąć go na plażę dziś rano. Wykręcił się. Patrzył przeze mnie jak przez szkło. Nie trzeba być Obserwatorem, by to wyczuć. Czekał, aż sobie pójdę i przestanę mu przeszkadzać. I jeszcze jedno: jego pamiętnik leży na półce, zamknięty i zakurzony. Już nie pisze.
– Nie ma o czym – rzekła Jagoda melancholijnie. – Teraz czyta tylko cudze książki.
– Więc postarajmy się, by miał o czym pisać.
(Opublikowane za zgodą Wydawnictwa Runa)