Historia Solidarności rozpoczęła się od żądania niemożliwego.
Gdy po kilku dniach sierpniowego strajku Polskę obiegła wiadomość, że robotnicy Wybrzeża domagają się wolnych związków zawodowych, trudno było nie uznać tego postulatu za przejaw politycznego marzycielstwa. Niezależne związki w kraju rządzonym przez komunistów? To po prostu niemożliwe - mówili zarówno partyjni propagandyści, jak dysydenci z opozycji. W państwie podporządkowanym Związkowi Radzieckiemu to się nie może zdarzyć - uważali intelektualiści i biskupi, politycy i dziennikarze.Mylili się. Wszyscy się wtedy pomyliliśmy.
Po raz pierwszy, ale nie ostatni. Bo ta sytuacja miała się jeszcze kilka razy powtórzyć. Cała walka Solidarności była próbą osiągnięcia czegoś, co było nie do zdobycia, zamiarem zrealizowania celów nieosiągalnych. A szło w niej przecież o sprawy najważniejsze - o wolność Polski i wolność człowieka w Polsce. Jeżeli więc dzisiaj żyjemy w niepodległym i demokratycznym kraju, to zawdzięczamy to w ogromnej mierze ludziom, którzy w sierpniu 1980 roku rozpoczęli w Stoczni Gdańskiej im. Lenina strajk w obronie wyrzuconej z pracy koleżanki, Anny Walentynowicz.
Ten strajk nie mógł zakończyć się sukcesem i przyjęciem wszystkich 21 postulatów. A jednak 31 sierpnia władze podpisały w stoczniowej sali BHP porozumienie, w którym zobowiązywały się do ograniczenia działania cenzury, radiowej transmisji Mszy św., uwolnienia więźniów politycznych, przywrócenia do pracy niesłusznie zwolnionych, a przede wszystkim wyrażały zgodę na powstanie niezależnych, samorządnych związków zawodowych.Gdy w kilka dni później porozumienia w Jastrzębiu i w Katowicach potwierdziły obowiązywanie umowy gdańskiej w całym kraju, Polskę ogarnęła gorączka wolności.W wielkim ruchu społecznym, który przyjął nazwę NSZZ Solidarność, skupiły się nadzieje Polaków na godniejsze i lepsze życie. Było to w istocie kolejne narodowe powstanie, ale całkowicie pokojowe.
Jednym z największych fenomenów tych dni było dobrowolne samoograniczenie solidarnościowej rewolucji. Wszyscy pamiętali los Węgier i Czechosłowacji i wiedzieli, że radzieckie czołgi stoją także nad polską granicą. W swych projektach reform Solidarność była hamowana świadomością geopolitycznych ograniczeń. Uchwalony na I zjeździe związku w październiku 1981 roku program nosił nazwę „Samorządna Rzeczpospolita”, czyniąc z tej idei postawę myślenia o życiu publicznym. Przywódcy ruchu zdawali sobie sprawę, że w kraju należącym do bloku sowieckiego nie da się wprowadzić normalnej, zachodniej demokracji.
„Społeczeństwo - pisano jednak w programie związku - musi mieć możność przemawiania pełny głosem, wyrażania różnorodności poglądów społecznych i politycznych; musi mieć możność organizowania się w taki sposób, który zapewnia wszystkim sprawiedliwy udział w materialnych i duchowych dobrach narodu”.
Dziewięć milionów ludzi skupionych wokół swoich narodowych i społecznych aspiracji, zorganizowanych poza kontrolą partii komunistycznej - to się nie miało prawa wydarzyć w bloku sowieckim. A jednak Solidarność była politycznym faktem, który władze w Warszawie i w Moskwie musiały tolerować przez długie szesnaście miesięcy. 13 grudnia 1981 roku polski „karnawał wolności” został w końcu brutalnie przerwany. Tysiące ludzi zostało uwięzionych i wyrzuconych z pracy. Wielu zginęło w obronie zdelegalizowanego związku. Komuniści zerwali porozumienie gdańskie, by wyzwalającemu się społeczeństwu narzucić z powrotem ład dyktatury. Mylili się jednak sądząc, że udało im się zniszczyć Solidarność.
Władze partyjno-wojskowe pod dowództwem generała Jaruzelskiego wygrały grudniową bitwę, ale nie wojnę. Niezależny związek odrodził się w podziemiu, tworząc największy ruch oporu w komunistycznej części Europy. Składały się na niego zakładowe, regionalne i krajowe struktury Solidarności, podziemna prasa i wydawnictwa, radio, wspólnoty przykościelne, kluby polityczne i kursy samokształceniowe. Taki właśnie model różnorodnego, zdecentralizowanego oporu proponował sformułowany w początkach stanu wojennego program pod nazwą Społeczeństwo Podziemne. Przygotowywał on ruch do tzw. długiego marszu - nastawionego na wiele lat oporu i budowy podziemnych instytucji życia społecznego. Naczelnym zadaniem związku było przetrwanie. Nie zamierzano kapitulować.
Przywódcy antykomunistycznej opozycji równie dalecy byli jednak od myśli o gwałtownej konfrontacji z władzą. Oskarżani zawsze o nierozumny romantyzm Polacy zamiast drogi powstańczej wybrali bierny opór w oczekiwaniu na sprzyjającą porozumieniu koniunkturę. W niezależnej refleksji wciąż powracało pytanie o możliwości kompromisu z komunistami, o szansę powrotu opozycji do legalności i szansę reform dla Polski. Główny nurt Solidarności, pod wodzą Lecha Wałęsy oraz jego intelektualnych doradców opowiadał się za porozumieniem z PZPR. Nie oznaczało to zaniechania oporu, ale gotowość do podjęcia dialogu i powrotu do współistnienia niezależnego związku zawodowego z monopartyjną władzą. Taką ugodową wymowę miało oświadczenie „Solidarność dziś” ogłoszone w styczniu 1983 roku przez Tymczasową Komisję Koordynacyjną, konspiracyjną władzę związku, którą tworzyli Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Władysław Hardek1 Bogdan Lis. „Wizja Samorządnej Rzeczypospolitej nie jest sprzeczna z ideą socjalizmu, a jej realizacja nie
musi kłócić się z istniejącym ładem międzynarodowym” - stwierdzano po przypomnieniu postanowień Zjazdu z 1981 roku. Zmuszenie władzy do kompromisu było głównym celem ruchu. „By system władzy zdolny był do ustępstw, by realna stała się perspektywa reform, konieczne są działania prowadzące do załamania się obecnej dyktatury” - pisali jego przywódcy. Na katalog tych działań składały się: bojkot oficjalnych instytucji, walka ekonomiczna w zakładach pracy, rozwój niezależnej świadomości społecznej, strajk generalny.