Jedna z najważniejszych umiejętności komandosa zupełnie cię zaskoczy. Bez tego ani rusz
Żadna szkoła nie uczy dyscypliny ubioru tak jak wojskowe przepisy dotyczące umundurowania – zapewnia Naval, były operator GROM. Niekończące się alarmy potrafią dać w kość każdemu. Pobudka, ubrać się, gotowość. I tak w kółko. W tym z pozoru idiotycznym cyklu jest jednak metoda. Wróg nie zapyta czy jesteś zaspany, tylko sprawdzi jak szybko możesz w stanie chwycić za karabin i stanąć w gotowości do walki.
Ubieranie żołnierza na czas
Po pobycie na wodach Zatoki Perskiej myślę, że wraz z moimi kolegami doszliśmy do perfekcji, nie tylko w dziedzinie modyfikowania i szycia sobie sprzętu, ale i szybkości ubierania się.
W wojsku ubieranie się na czas jest jedną z form szkolenia, no, pomyślcie sami. Wojna, atakujące lotnictwo, nacierająca armia i tak dalej, a wojak, który chce walczyć za ojczyznę do ostatniej kropli krwi, krząta się bezradnie i nie może znaleźć skarpetki.
Skarpetki może nigdy nie szukałem, bo z kaloryfera ściągało się pierwsze lepsze. Ale pewnego razu kaprale w szkole specjalistów młodszych w Lublińcu dali się we znaki, szczególnie na samym początku unitanki.
Taki początek unitarnego szkolenia młodych żołnierzy poza musztrą jest zapoznaniem się z bronią, nauką regulaminów, są ciągłe zbiórki i alarmy.
Zbiórka… "Czwarty pluton w dwuszeregu na korytarzu zbiórka 121, 122, 123" – brzmiało raz za razem w koło Macieju, potem "wróć, za wolno" i jeszcze raz.
Gdy już wyrabialiśmy się na czas, to rozbierano nas za dnia, kładziono do łóżek i po chwili ogłaszano alarm… ALARM! ALARM! ALARM!
Czyjakolwiek skarpetka. Byle była
Kotłowało się trzydziestu chłopa w jednym pokoju, łóżka piętrowe, czas płynie nieubłaganie, a tu trzeba zasłonić okna, bo zaciemnienie, zgarnąć z kaloryferów skarpetki – i uwierzcie, nie miało znaczenia to, czyje kogo, ważniejsze było, by ubrać się jak najszybciej i być gotowym na dalsze rozkazy.
Sztuki alarmy w zasadniczej służbie nie wymagały, a w miarę naszych postępów szkoleniowych piętrzyły się wymagania, bo po jednym z alarmów (a musicie wiedzieć, że żołnierze przed snem wystawiają na korytarz buty), gdy wypadliśmy na korytarz, żeby włożyć ostatnią część garderoby, którą były właśnie buty, zastawaliśmy na środku korytarza jedną wielką stertę, taki kopczyk butów… daliśmy radę.
Płynąc amerykańską łodzią Mark V na operację bojową MIO (przechwytywania morskiego), siedzieliśmy czy też leżeliśmy, jak kto lubi, jak mu wygodnie. Dla postronnego widza przyzwyczajonego przez filmy akcji do konkretnych obrazów, widok gości płynących na robotę w samych majtkach z kombinezonami opuszczonymi do kostek, ale w butach, musiałby być co najmniej komiczny.
Kuwejt i cały obszar Zatoki Perskiej to piekarnik, czy noc, czy dzień, na łodzi było po prostu gorąco. Nasz czas gotowości, by zejść z Mark V na łódź klasy RIB, z której dokonywało się abordażu, zakładał dwie minuty i wyobraźcie sobie, w ciemną noc można w dwie minuty ekspresowo naciągnąć na siebie kombinezon z uprzężą biodrową, na której ma się kaburę z pistoletem i ładownicę, włożyć (ci, którzy mieli) kamizelkę ratunkową, kamizelkę taktyczną, podpiąć radiostację, zestaw słuchawkowy, nałożyć na głowę kask "protec", na dłonie rękawiczki i naprzód, do boju…
Może to, co działo się na kompanii szkolnej kiedyś tam w Lublińcu, miało sens?
Powyższy tekst stanowi fragment książki Navala pt. "Świat na celowniku". Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona w 2021 roku.
Naval – były żołnierz GROM-u, w którym służył kilkanaście lat. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża Wojskowego. Autor takich książek jak: "Ostatnich gryzą psy", "Przetrwać Belize. Opowieść GROM-owca o morderczym treningu w dżungli" oraz "Chłopaki z Marsa. GROM – historia przyjaźni".