Ja z ogłoszenia
Debiut książkowy Konrada Oprzędka wabi okładką, tytułem i nawiązaniem do prozy Krzysztofa Kąkolewskiego. W wydanej w latach 60. książce „Trzy złote za słowo” tropił on wybrane historie rodaków, podążając śladem zamieszczonych w prasie drobnych ogłoszeń. W zbiorze „Polak sprzeda zmysły” Oprzędek powiela przytoczoną metodę, zgłębiając polskie lęki i fobie, słabości i frustracje. Sięga w ten sposób także po inne środki typowe dla Kąkolewskiego - niekwestionowanego piewcy psychologizmu w reportażu.
Debiut książkowy Konrada Oprzędka wabi okładką, tytułem i nawiązaniem do prozy Krzysztofa Kąkolewskiego. W wydanej w latach 60. książce „Trzy złote za słowo” tropił on wybrane historie rodaków, podążając śladem zamieszczonych w prasie drobnych ogłoszeń. W zbiorze „Polak sprzeda zmysły” Oprzędek powiela przytoczoną metodę, zgłębiając polskie lęki i fobie, słabości i frustracje. Sięga w ten sposób także po inne środki typowe dla Kąkolewskiego - niekwestionowanego piewcy psychologizmu w reportażu.
W tekstach Oprzędka nie znajdziemy jednak pogłębionych portretów psychologicznych lub misternie stopniowanego napięcia, z którego słynął autor „Trzech złotych za słowo”. Zamieszczone w „100/XX. Antologii polskiego reportażu XX wieku” stwierdzenie Mariusza Szczygła, że „Kąkolewski pokazał ogłoszenia jako rodzaj literatury”, nie przystaje więc w pełni do tomu „Polak sprzeda zmysły”. Lepszym podsumowaniem książki Oprzędka wydają się zacytowane w tej samej antologii słowa samego Kąkolewskiego, który własne pisarstwo uznał za próbę „przeniknięcia przez cudze losy do wnętrza wojny”. Jej mechanizmy, następstwa i wciąż żywe wspomnienia wyznaczają tematykę wielu utworów tego reportera. Wśród nich największy rozgłos zyskały kontrowersyjne rozmowy ze zbrodniarzami hitlerowskimi, opublikowane przez Kąkolewskiego w zbiorze „Co u pana słychać?”.
(img|640993|center)
Reportaże Oprzędka nie dotyczą traumy wojennej w sensie dosłownym, choć motyw ten pojawia się w wybranych fragmentach książki (np. w historii kocyka wyniesionego z obozu koncentracyjnego i traktowanego przez jedną z bohaterek jako źródło wszelkich tragedii rodzinnych). W „Polak sprzeda zmysły” autor więcej miejsca poświęca wojnie w wymiarze mentalnym, którą bohaterowie poszczególnych tekstów - od katolika handlującego dewocjonaliami, po gustującego w bieliźnianych nieczystościach fetyszystę - toczą ze światem zewnętrznym, a zwłaszcza ze sobą.
Niepewność wymienię
W obu przypadkach polem bitewnym jest współczesna Polska, rozpatrywana przez pryzmat internetowych ogłoszeń. Ich anonimowi autorzy to między innymi młodzi prekariusze - osoby zatrudniane na śmieciowych umowach, pozbawione perspektyw i wiary w stabilną przyszłość. Jeden z bohaterów książki stwierdza: „[…] nasze pokolenie nie jest pierwszym, które żyło w ciągłej niepewności. Bo były wojny i powstania, a wtedy ludzie nie mogli być pewni nawet tego, że przeżyją do następnego dnia. Ale oni na niepewność znaleźli antidotum. […] Na nas antidotum już nie działa”. Inna z opisanych przez Oprzędka postaci istotę prekariatu streszcza jeszcze dobitniej: „Nasze pokolenie zastało świat murowany, a zostawi tekturowy. Bo nie dajemy wiary, że możemy zrobić coś w miarę trwałego”. To przeświadczenie cechuje nie tylko sfrustrowanych pracowników dorywczych. Niepewność staje się w równym stopniu udziałem innych rozmówców reportera: ludzi walczących z nudą życia lub przebytą traumą poprzez handel używanymi sprzętami, szukających w
sieci bliskości z drugim człowiekiem, kryjących kompleksy dzięki podszywaniu się pod celebrytów, bądź handlujących własnymi organami, w ramach zasilenia mocno nadwątlonych budżetów domowych.
W tym kontekście interesująco wypada porównanie książki „Polak sprzeda zmysły” z pochodzącym z 1993 roku reportażem „Polska w ogłoszeniach” wspomnianego już Szczygła. W przywołanej opowieści, przedrukowanej w drugiej połowie lat 90. w zbiorze „Niedziela, która zdarzyła się w środę”, autor „Gottlandu” zastosował tę samą co Oprzędek metodę „tropienia” śladem ogłoszeń. Tropił jednak nie w internecie, lecz w prasie, koncentrując się na nowo odkrytej po transformacji ustrojowej przedsiębiorczości Polaków. Gospodarcze przeobrażenie kraju rozbudziło w rodakach nieznane dotąd pokłady kombinatorstwa - bohaterowie Szczygła próbują więc zarobić na wszystkim, począwszy od sprzedaży erotycznych gadżetów, na zbywaniu zużytych kopert kończąc. Postacie z książki Oprzędka, wyszukane ponad dwadzieścia lat później w przestrzeni internetowej, zachowały niewiele z tak rozumianej nadaktywności życiowej. Jej miejsce zajęła równie typowa dla czasów kapitalistycznych bezsilność, przebijająca co rusz z gąszczu anonimowych anonsów
sieciowych.
(img|640996|center)
Boga szukam
Przeciwwagą dla niej mógłby stać się Bóg, który w tomie „Polak sprzeda zmysły” występuje pod wieloma postaciami. Jest Bóg dosłowny, utrwalony w wystawionych na sprzedaż figurkach „chrystusików” i innych dewocjonaliach. W zależności od przyjętej perspektywy, stanowią one równocześnie przejaw żarliwej wiary starszych i postępującej laicyzacji młodego pokolenia Polaków, zwracających się ku diametralnie innym sferom sacrum. W reportażach Oprzędka do rangi świętości urastają bezduszne w gruncie rzeczy korporacje, fikcyjne konta na portalach społecznościowych, zapewniające iluzoryczne poczucie własnej wartości, lub wywierające analogiczny efekt szemrane „eliksiry młodości” i „spalacze tłuszczu”, krążące po internetowych aukcjach. Obok tak rozumianych substytutów boskości pojawia się wizja Boga wyobrażonego lub nieobecnego - jak w rozdziale „Cknienie”, którego bohaterowie tęsknią w internecie do zmarłych bliskich i żywych nieznajomych. Z pomocą niebios czy bez, w obu przypadkach wirtualne poszukiwania są skazane na
porażkę.
Podjęta przez Oprzędka kwestia wiary i duchowości jest we współczesnym reportażu motywem częstym. W mniejszym lub większym stopniu wyznacza problematykę tekstów zgromadzonych np. w tomie „Bóg zapłać” Wojciecha Tochmana, książce „Zrób sobie raj” Szczygła czy zbiorze „Diabeł i tabliczka czekolady” Pawła Piotra Reszki. O ile sposób ujęcia tematu różnicuje się zależnie od autorskiego zamysłu, ogólny kontekst tego typu opowieści pozostaje zazwyczaj niezmienny. Wątkom religijnym nieodłącznie towarzyszy bowiem problem grzesznej cielesności, zajmujący równie istotne miejsce w prozie polskich reporterów. „Polak sprzeda zmysły” nie jest tu żadnym wyjątkiem, czego dowodzi choćby pobieżny rzut oka na tytuł i okładkę oraz wnikliwa lektura zwłaszcza dwóch pierwszych rozdziałów.
Zmysły sprzedam
Od zawsze w oficjalnym obiegu funkcjonują reportaże, które przynajmniej na pewnym etapie wydają się określonej grupie odbiorców kontrowersyjne lub wręcz obrazoburcze. W 1993 roku za tekst „Onanizm polski” oberwał Szczygieł, rozpytując – skądinąd w sposób dość powściągliwy – o medyczne, psychiczne i społeczne podłoże masturbacji. Czternaście lat później w książce „Wściekły pies” ewidentne tabu przełamał Tochman, który wykorzystał gatunkowy wzorzec homilii do sportretowania homoseksualnego księdza zarażonego wirusem HIV. W tym samym 2007 roku ukazał się zbiór reportaży „Beznadziejna ucieczka przed Basią” Katarzyny Surmiak-Domańskiej, poświęcony sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce. Także w najnowszej produkcji reportażowej znajdziemy utwory wyraźnie wkraczające w obszary tabuizowane. W przywołanym już tomie „Diabeł i tabliczka czekolady” Reszka opisał zjawisko cenzurowania pornografii wśród mieszkańców domu pomocy społecznej dla niepełnosprawnych. Z kolei Karolina Domagalska w książce „Nie przeproszę, że
się urodziłam” analizuje nadal szeroko dyskutowany problem in vitro. Podobne przykłady można mnożyć. Za sprawą „Polak sprzeda zmysły” Konrad Oprzędek dołącza do wymienionego grona reporterów-wywrotowców. W wybranych fragmentach zbioru podejmuje bowiem kwestie etycznie dwuznaczne, które w oficjalnym dyskursie zwykle zbywa się milczeniem lub - wręcz przeciwnie - zaciekle piętnuje.
Na zdjęciu: Jedna z faz zapłodnienia in vitro
(img|640997|center)
W inicjalnym rozdziale autor opisuje proces internetowych poszukiwań dawcy plemników - na tyle produktywnych, by skutecznie płodzić małe „drobiazgi”. Indywidualne losy kobiet usilnie dążących do macierzyństwa silnie kontrastują z cytowanym przez reportera bezosobowym językiem „zawierania transakcji”. Pośrednio zapowiadają także tematykę tytułowego reportażu, w którym problem kobiecości i seksualności zyskuje odrębną, „wstydliwą” odsłonę. We wspomnianym tekście Oprzędek zamieszcza historie internautek, handlujących używaną bielizną lub oferujących sprzedaż własnego moczu. Jedną z bohaterek opowieści jest Justyna - na co dzień studentka mieszkająca we wsi pod Krakowem, a po zalogowaniu w sieci: anonimowa właścicielka „majtkowego interesu”. Na jej przykładzie autor pokazuje proces seksualnego wyzwolenia młodego pokolenia Polaków, którzy odrzucają pruderyjne normy postępowania przyjęte w lokalnych, konserwatywnych społecznościach. Justyna wystawia na wirtualnym targu swoją bieliznę nie tylko po to, by wyrazić
sprzeciw wobec utrwalonego na prowincji mitu „miastowego grzechu”. Dodatkowe motywacje bohaterki reporter opisuje następująco: „Internetowy kramik otworzyła, gdy zaczęła ją dręczyć samotność. Pomyślała, że niektórzy faceci czują to samo, więc chętnie kupią jej intymny zapach”. Na pozór podobną deklarację wygłasza inna opisana w książce „handlarka zmysłami”, która wyznaje: „Otworzyłam ten interes, bo wystraszyłam się śmierci”. Jednak Patrycja - pracownica kwiaciarni samotnie wychowująca dziecko - sprzedaje w internecie fingowany mocz (w rzeczywistości: imitującą go herbatę) głównie z pobudek finansowych. W ten sposób może sobie pozwolić na wystawne życie przypominające „Modę na sukces”, dzięki któremu przedłuża własną młodość i eksponuje kobiecość. Jak bowiem stwierdza: „[…] kobieta żyje, dopóki się ją zauważa. Dopóki działa ludziom na zmysły. Później staje się niewidzialna i umiera”.
Mniejsza o pytanie, na ile podobne historie mają szansę wzbudzić faktyczne kontrowersje w dobie powszechnego urynkowienia seksualności. Autor nie epatuje zresztą perwersją bez opamiętania, a w rozbuchanej zmysłowości narodu widzi raczej przejaw buntu wobec wielowiekowej tradycji samoudręczania. Jak pisze: „Wcześniej przez dwieście lat Polska była zapłakaną Matką. […] Dopiero po 1989 roku nadszedł upragniony moment, kiedy spadło z niej żałobne ubranie i odsłoniło nagie ciało. Miało być piękne, a okazało się brzydkie i ani trochę ponętne - odrapane kamienice, brudne chałupy, ubłocone drogi, szare od zmęczenia i wieloletniego kaca twarze”.
(img|640998|center)
Marzenia kupię
Ta cokolwiek pesymistyczna sceneria odsyła do kolejnego tropu, podjętego w ogłoszeniowej pogoni Oprzędka. W wielu współczesnych narracjach - nie tylko faktograficznych - problem nadziei pokładanych w otwarciu Polski na Zachód sprowadza się do eksponowania postkomunistycznych patologii i rzewnego wspominania PRL-owskich kuriozów. Na przeciwległym biegunie sytuują się teksty utrwalające nowe, często równie kuriozalne realia przeobrażonego kraju. „Polak sprzeda zmysły” lokuje się raczej w drugiej z wyróżnionych kategorii, o czym błyskotliwie przekonuje czytelników Szczygieł w notce okładkowej. Zestawiając reportaże Oprzędka z filmem dokumentalnym, ukazującym ciemne oblicze Stanów Zjednoczonych lat 80., autor „Gottlandu” podsumowuje: „[…] oto Polska jak wtedy Ameryka. Bez ubrania, bez makijażu, bez fałszywego wstydu”. Sądząc z wypowiedzi większości bohaterów książki, chciałoby się jednak dodać: także bez większej wiary w spełnienie przysłowiowego „amerykańskiego snu”.
Motyw zaprzepaszczonych marzeń i bezskutecznego dążenia do szczęścia banałem trąca, lecz jest to banał na tyle uniwersalny, że współtworzy niejedną unikatową historię. W zbiorze „Polak sprzeda zmysły” o obie z wymienionych wartości Oprzędek pyta nie zawsze wprost, za to konsekwentnie i na szeroką skalę: wśród potencjalnych sprzedawców bądź nabywców nerek, używanych pralek, lodówek i innych sprzętów domowych, a także starych szabli po dziadku i hełmów po niemieckich żołnierzach, pigułek na fobie społeczne i dousznych lekarstw na duszę. Reporter nie stawia przy tym niepodważalnych diagnoz na temat kondycji polskiego społeczeństwa. Jak bowiem przekonuje: „Zmysły rozbudzają ciekawość i przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi”.
Katarzyna Frukacz