Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:58

IV Rzeczpospolita

IV RzeczpospolitaŹródło: Inne
d3ry0h3
d3ry0h3

Miarowy stukot kroków odbijał się od wypolerowanej posadzki. Odgłos narastał, potęgowany echem długiego korytarza. Zza rogu wyłonił się dwudziestopięcioletni młodzian w czarnym jak smoła garniturze, dźwigający pod pachą naręcze papierzysk. Szedł powoli, z godnością, stawiając stopy dokładnie wzdłuż linii dzielących jaśniejsze i ciemniejsze marmurowe płyty podłogi. Wzrok, utkwiony w perspektywie korytarza, czasem tylko zniżał się lekko kontrolując, czy ciało nie zbacza z precyzyjnie ustalonego kursu.
Młodzieniec wyminął biegnące spiralnie w dół schody i wkroczył dostojnie na czerwoną wykładzinę. Stukot kroków natychmiast ucichł i tylko echo niosło go jeszcze w dal. Młodzian maszerował wyprostowany, z głową lekko zwróconą w lewo, wzdłuż filarów marszałkowskiego korytarza, które jego wyobraźnia rychło zamieniła w szereg wyprężonych przed nim żołnierzy prezentujących broń. Tu i ówdzie odkłonił się nieznacznie mijającym go pracownikom, niemal nie zauważając ich istnienia, to znów posłał starannie wyćwiczony uśmiech w kierunku którejś z licznych tu uroczych niewiast.
Nad budynkiem Sejmu wisiała ciężka atmosfera wyczekiwania i niepokoju. Cały personel, poganiany osobiście przez Szefową Kancelarii Sejmu - korpulentną panią minister Żukowską - uwijał się niczym w ukropie przed jutrzejszą uroczystością zaprzysiężenia prezydenta-elekta Starynkiewicza. Zamiłowanie nowego prezydenta do blichtru i pompy było powszechnie znane, więc budynek parlamentu przy Wiejskiej od przeszło tygodnia przechodził generalne sprzątanie. Konserwatorzy, sprzątaczki i murarze mijali się na korytarzach z agentami ochrony i oficerami wywiadu, kucharze sejmowi plotkowali z szoferami dostojników, a wszystkim przeszkadzała Straż Marszałkowska, która daremnie próbowała zapanować nad tym bałaganem.

Młodzieniec wyminął kilku dwumetrowych funkcjonariuszy, którzy dokonywali wnikliwego przeglądu paprotek ustawionych pod ścianami jedynej w Sejmie palarni, i szedł dostojnie dalej, zagubiony w myślach. Ocknął się dopiero przed drzwiami swojego pokoju. Brutalna rzeczywistość w jednej chwili wyparła mu z głowy megalomańskie marzenia.
Dosyć miał już na dziś swojej pracy. Panna Renatka, z którą dzielił skromny, zawalony szpargałami gabinet, zdążyła w międzyczasie wykonać trzy półgodzinne telefony do mamuni, uzgadniając z nią na koszt podatnika kolor kafelków w łazience.
- Witam pana Tomasza - odrzekła z wyraźnym przekąsem, wisząc na telefonicznej słuchawce. - Na biurku masz świeżą korespondencję. Przyszły też twoje nowe wizytówki...
Tomasz spojrzał na nią tak, jak zwykle patrzy się na stojących w drzwiach Świadków Jehowy. Odsunął z biurka szpargały i otworzył paczkę z wizytówkami. Ku jego zaskoczeniu tym razem nazwisko napisano poprawnie, więc zadowolony chwycił jedną, wychylił się w stronę trajkoczącej panienki i poufale wsunął kartonik do kieszeni jej kawowej garsonki.
- Masz, może wreszcie przestaniesz przekręcać moje nazwisko.
Renatka paplała dalej, nie zwracając na sąsiada najmniejszej uwagi. Jej irytujący, słodki głosik doprowadzał Tomasza do szału. Niestety milczenie było dla niej pojęciem równie abstrakcyjnym co punktualność. Siły do bezustannego gadulstwa czerpała z przezroczystego kuferka pełnego ziół, eliksirów i innych medykamentów, którymi leczyła nadwątlone nerwy. Tomasz zauważył, że jej nastrój zmieniał się w czasie godzin pracy w zależności od koloru wywaru, który przyrządzała. Mikstury o kolorach ciemnozielonym i granatowym działały na pannę Renatkę pobudzająco, natomiast te o odcieniu czerwonym i brunatnym wpędzały ją w śpiączkę i stan permanentnego otępienia. Pracę zawdzięczała wpływowemu wujowi, prowadzącemu znaną w Warszawie kancelarię adwokacką, który ryzykując swą reputację i dobre imię umieścił dziewczę w Kancelarii Sejmu. Wiedza fachowa Renatki ograniczała się do sztuki malowania paznokci oraz akcji tasiemcowego serialu "Pokolenie", którą relacjonowała niczym Radio Wolna Europa wszystkim chętnym do
wysłuchiwania jej paplaniny, a także wszystkim, którzy takowej ochoty nie przejawiali. Pozostały czas umilała sobie dzwonieniem do rozlicznych narzeczonych oraz drobiazgowym planowaniem czynności domowych.

Choć Tomasz nie znał osobiście aktualnego narzeczonego panny Renatki, będąc biernym słuchaczem jej rozmów telefonicznych wiedział o nim więcej niż rodzony brat. Wiedział, gdzie facet pracuje, który numer bielizny nosi, który ząb go boli i który dentysta bólem się zajmie. Znał też sytuację rodzinną dentysty, rozpoznałby na ulicy jego żonę oraz Cecylię i Michała - parkę uroczych pociech stomatologa. Znał każdy najintymniejszy nawet szczegół pożycia panny Renatki, a i pożycie członków jej bliższej i dalszej rodziny nie stanowiło dla niego tajemnicy. Niechęć Tomasza do panny Renatki podzielał najwyraźniej ich wspólny komputer, zawieszając się, gdy tylko kładła swe wymalowane paznokietki na przybrudzonych klawiszach. Pecet-żartowniś uwielbiał wymazywać jej dane, zarażać wirusami jej katalogi, a gdy już nic innego nie przychodziło mu do procesora, potrafił ni stąd, ni zowąd stracić napięcie i bezczelnie się wyłączyć. Panna Renatka znęcała się histerycznie nad komputerem, waląc w szklany ekran lub wbijając swe
szpony w czułe miejsce, jakim jest przycisk "reset". Ale figlarz nie przejmował się tym wcale i z zerojedynkowym uporem konsekwentnie i systematycznie wykańczał system nerwowy swojej gnębicielki. Uroczystość zaprzysiężenia nowo wybranego prezydenta RP była pannie Renatce wyjątkowo nie na rękę, bo z tego powodu nie mogła przez ostatni tydzień wyskoczyć w godzinach służbowych do fryzjera ani - co gorsza - do kosmetyczki. Patrząc smętnie w urocze srebrne zwierciadełko, stojące obok fotografii aktualnego partnera, panna Renatka pocieszała się jedynie, że podobny rozgardiasz zdarza się tylko raz na pięć lat. Odłożyła więc zwierciadełko, rzuciła Tomaszowi niechętne spojrzenie, podniosła się zza swego biurka i majestatycznie opuściła pokój, grzmocąc niemiłosiernie obcasami w klepki podłogowe. Tomasz westchnął, zgarnął na bok kilkanaście przesyłek pocztowych i wyciągnął teczkę z napisem "Komisja Rolnictwa i Obszarów Wiejskich".
- Diabli ich nadali - mruczał gniewnie, przerzucając papierzyska - nie mieli kiedy zwoływać tego cholernego posiedzenia.

Tomasz jako pracownik Departamentu Komisji Sejmu był odpowiedzialny za funkcjonowanie komisji zajmującej się sprawami rolnymi. Komisji szczególnie lubianej przez media i będącej stałym miejscem potyczek posłów Sojuszu Chłopskiego i Ludowego Stronnictwa Narodowego. Wspólną cechą zantagonizowanych partii ludowych była kompletna ignorancja i niewiedza dotycząca spraw wsi i jej mieszkańców. Tomasz jako pracownik departamentu w ciągu trzech lat pracy zdołał pojąć więcej, niż panie i panowie posłowie w ciągu wielu lat terenowych wieców i przepychanek. Przewodniczący Komisji - poseł Sojuszu Chłopskiego Faffik - zwołał posiedzenie na dzień przed uroczystością, motywując to chęcią dokonania kilku analiz budżetu w związku z ostatnimi zaleceniami Komisji Europejskiej. Na myśl o tym, że najbliższe kilka godzin spędzi w towarzystwie tego przepoconego, tłustego niechluja w poliestrowym garniturze, Tomaszowi odechciewało się wszystkiego.
Niechętnie więc zgarnął do obszernej walizeczki stos papierzysk, z analizą cen tuczników na wierzchu, i wyszedł z pokoju zamykając drzwi na klucz. Idąc przez korytarz, zgarbiony i znudzony, w niczym nie przypominał tego Tomasza, jaki przemierzał przed chwilą dumnie czerwone dywany. Skręcił w korytarz tonący w półmroku i wszedł do gabinetu pani minister Żukowskiej. Przekroczenie progu gabinetu szefowej ostatecznie zrujnowało humor Tomasza. Miał nadzieję, że uniknie spotkania trzeciego stopnia, a tymczasem niemal potknął się o panią minister stojącą pod drzwiami.

d3ry0h3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3ry0h3