''Interesuje mnie już tylko historia zwykłych ludzi'' - rozmowa z Pavlem Rankovem
Wkraczająca do państw Europy Środkowej Armia Czerwona miała przynieść wolność i wyzwolenie. Jednak dla tysięcy obywateli oznaczało to tylko kolejną, po faszystowskiej, okupację – tym razem komunistyczną. Wypełnioną przemocą i bezprawiem, walką z wszelką opozycją, kapturowymi procesami i masowymi wywózkami w głąb Związku Radzieckiego. Tak było nie tylko w Polsce, ale i w Czechosłowacji. Ten mroczny okres przypomina Pavel Rankov. W swojej najnowszej powieści „Matki” słowacki pisarz pochyla się nad losem kobiet więzionych w łagrach. A los swojej bohaterki opiera na prawdziwej historii dziewczyny, która w Gułagu urodziła i wychowała dziecko.
Wkraczająca do państw Europy Środkowej Armia Czerwona miała przynieść wolność i wyzwolenie. Jednak dla tysięcy obywateli oznaczało to tylko kolejną, po faszystowskiej, okupację – tym razem komunistyczną. Wypełnioną przemocą i bezprawiem, walką z wszelką opozycją, kapturowymi procesami i masowymi wywózkami w głąb Związku Radzieckiego. Tak było nie tylko w Polsce, ale i w Czechosłowacji. Ten mroczny okres przypomina Pavel Rankov . W swojej najnowszej powieści „Matki” słowacki pisarz pochyla się nad losem kobiet więzionych w łagrach. A los swojej bohaterki opiera na prawdziwej historii dziewczyny, która w Gułagu urodziła i wychowała dziecko.
Tomasz Pstrągowski: Jak bliska prawdy jest historia, którą opisujesz w „Matkach” ?
* Pavel Rankov :* Prawdziwe są wszystkie wydarzenia i postacie historyczne. Prawdziwe są daty, prawdziwe są miejsca. Rozumiem jednak, że pytasz o losy głównej bohaterki – dziewczyny, która, będąc w ciąży, trafia do łagru i tutaj rodzi i wychowuje dziecko. Część opisywanych wydarzeń oczywiście zmyśliłem, ale wiele z nich jest prawdziwych. To nie jest życiorys jednej osoby, ale raczej sklecony z doświadczeń wielu ludzi, o których czytałem.
Naprawdę pewna młoda Słowaczka trafiła tuż po wojnie do łagru i urodziła w nim dziecko. I naprawdę walczyła o to, by to dziecko mogło z nią zostać. Ale nie wiem, czy ojcem tego dziecka był rosyjski partyzant – to wymyśliłem.
Jaki był los tej kobiety?
Bardzo ciężki. Każdego dnia walczyła nie tylko o to, by zachować dziecko, ale by ono w ogóle przeżyło. Po powrocie do Czechosłowacji musiała ukrywać, że była w Gułagu. Musiała też ukrywać, że urodziła tam swoje dziecko – gdyby ludzie się o tym dowiedzieli, niesamowicie utrudniliby im życia. Nigdy nie powiedziała swojemu dziecku, kto był jego ojcem. Jej lęk przed komunistami i napiętnowaniem był tak duży, że, pomimo iż zmarła w 1991 roku, nawet po upadku komunizmu w 1989 roku nie zdradziła dziecku, kto był jego ojcem.
O tej kobiecie – jej prawdziwym losie – powstał na Słowacji film dokumentalny „Mój ojciec Gułag”. Jego bohaterem jest właśnie to dziecko, w sumie już dorosły mężczyzna, który wyrusza na Syberię, by odnaleźć jakiekolwiek informacje na temat ojca. To mu się oczywiście nie udaje.
(img|569322|center)
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Demokracje ludowe, które wpadły w radziecką strefę wpływów nie walczyły o swoich obywateli?
Wszystkie kraje komunistyczne podejmowały jakieś próby wydobycia swoich obywateli z Gułagu. Pytano o nich władze w Moskwie, delikatnie, ale regularnie przypominano ten temat. Oczywiście bardzo łagodnie, nie stawiając sprawy na ostrzu noża, ale jakieś starania były podejmowane. Te próby zaczęły przynosić rezultaty dopiero po śmierci Stalina w 1953 roku. Ci, którym udało się powrócić, często dziękowali konkretnym politykom, podejmującym trud, by ubiegać się o ich zwolnienie.
Jaki był los tych, którym udało się wrócić?
Los Zuzany, która wraca, ale musi przed wszystkimi ukrywać, gdzie i dlaczego była, był typowy. Ludzie ci (a mówimy o tysiącach Słowaków) wracali, ale nie mogli i nie chcieli o tym rozmawiać. Byli represjonowani przez lokalne władze za to, że wcześniej byli ofiarami prześladowań. Przekraczając granicę wszyscy musieli podpisać zobowiązanie do tego, że nigdy nie będą mówić o tym, co przeżyli w Związku Radzieckim. To była pilnie strzeżona tajemnica, a opowiadanie o tym uważano za szkalowanie bratniego kraju.
Kim byli przedstawiciele tej grupy?
Najwięcej było kolaborantów, którzy współpracowali z nazistami. Drugą liczną grupą byli słowaccy Niemcy. Trzecia to przedstawiciele węgierskiej mniejszości na Słowacji. Dzisiejsza południowa Słowacja, była przed wojną częścią Węgier. Węgry zaś opowiedziały się po stronie III Rzeszy, przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ale do łagrów trafiali też ludzie przypadkowi, nie należący do żadnej z wymienionych grup.
Niektórzy z bohaterów pana książki naprawdę wierzą w komunizm. Nawet siedząc w łagrach. Skąd brała się w ludziach wiara w okrutny, zbrodniczy system?
Trzeba pamiętać, że wszystko to działo się po II wojnie światowej, podczas której komuniści byli największymi wrogami faszystów. Już dzięki temu mieli oni stosunkowo dobry image w słowackim społeczeństwie. Ludzie akceptowali rosyjskich żołnierzy i przyniesiony przez nich porządek, uznawali, że taki jest porządek rzeczy.
Druga rzecz, to, że w okolicach połowy XX wieku bardzo silna była wiara w ideały kolektywne. Naprawdę wierzono we „wspólne dobro”, a przecież o tym właśnie mówił komunizm. Moja matka na przykład chodziła do przyzakładowej szkoły prywatnej firmy obuwniczej Bata. I nawet w tej firmie organizowano na stadionie zbiorowe ćwiczenia.
W Polsce obserwujemy bardzo silny nurt rozliczeniowy wobec takich ludzi. Jak jest na Słowacji?
Nasi komuniści dostali w 1968 roku drugą szasnę. Mogli się zrehabilitować, opowiadając się po stronie reformatorów Alexandra Dubčeka. Tym, którzy go poparli winy zostały odpuszczone. Społeczeństwo ich zaakceptowało. Weźmy chociażby pisarzy, którzy w latach 50. angażowali się w propagandę komunistyczną. Dzięki temu, że w 1968 roku poparli reformy i włączyli się w budowanie „socjalizmu z ludzką twarzą” ludzie zapomnieli o ich wcześniejszych przewinieniach. Tak to wygląda na Słowacji.
Rankov odbiera Literacką Nagrodę Europy Środkowej ''Angelus''
(img|569323|center)
Obserwuje pan w swojej ojczyźnie sentyment za komunizmem i zapominanie o grzechach ZSRR, które łatwo dostrzec w niektórych państwach postkomunistycznych?
Porównam może Słowację z Czechami. W Czechach tuż po obaleniu komunizmu obserwowaliśmy dużo silniejsze postawy antykomunistyczne, niż w Słowacji. Dzisiaj zaś więcej tam sentymentu za tymi czasami. Na Słowacji nie rzuciliśmy się do rozliczeń, niechęć wobec komunistów nie była taka wielka, ale dzisiaj nie da się powiedzieć, byśmy w ogóle tęsknili za tamtym systemem i czasami.
Głównym bohaterem „Matek” czyni pan niewykształconą, młodą kobietę. Osobę, którą trudno byłoby nazwać wyjątkową. To próba oddania głosu zapomnianym jednostkom? Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że o historii czytamy z perspektywy wielkich.
Bardzo niewiele wiadomo na temat Słowaków, którzy zostali wywiezieni do łagrów. O wiele więcej informacji mamy chociażby o więźniach politycznych, więzionych w komunistycznej Czechosłowacji. Stąd też moja potrzeba napisania o ludziach, którzy, w moim odczuciu, wycierpieli najwięcej, a którzy są dziś praktycznie zapomniani. Jako autora zainteresowała mnie też wielka sprzeczność widoczna w tej historii – z jednej strony narodziny dziecka, z drugiej zaś Gułag i ludzie umierający na każdym kroku.
Proszę pamiętać, że nasze wyobrażenie o przeszłości budowane jest zazwyczaj przez fikcję – filmy czy literaturę. Jeżeli mamy jakieś pojęcie na temat tego, jak się żyło w starożytnym Egipcie, albo za czasów Ludwika XVI to przecież nie wyrobione na podstawie dogłębnych badań naukowych, ale filmów i książek przygodowych. Miałem więc pewne poczucie odpowiedzialności, chciałem by ten obraz był jak najbardziej prawdziwy. Wiedziałem, że ludzie czytający „Matki” będą wyrabiać sobie wizerunek Gułagu i jego ofiar. Ale zawsze będę powtarzał, że to powieść, a nie praca historyczna.
Mnie osobiście interesuje już tylko historia zwykłych ludzi – nawet jeżeli ich wspomnienia bywają nieprecyzyjne. Nie obchodzi mnie wysokość piramidy Cheopsa, i w którym roku, kogo tam pochowano. Zastanawiam się, jak żyli robotnicy-niewolnicy, którzy ją budowali.
Nie obawiał się pan, że ta historia być może jest prawdziwa, ale nie jest wiarygodna?
To jest zarzut, z którym się liczyłem i z którym się po części zgadzam. To jest naprawdę niewiarygodna opowieść. Tym bardziej, że ja ją jeszcze trochę ubarwiłem. Mijam się z prawdą chociażby opisując łagier, w którym osadzono Zuzanę. W rzeczywistości warunki życia w Gułagu były o wiele cięższe.
Słowacki pisarz, Peter Juszczak , w 1990 roku zbierał świadectwa Słowaków i Słowaczek, którzy zostali wysłani do łagrów. Jest on autorem nie tylko książek historycznych, ale i powieści, w której przedstawia zbeletryzowaną wersję wspomnień tej samej kobiety, z której ja uczyniłem Zuzanę. Rozmawiając z Juszczakiem na ten temat, zgodziliśmy się, że nie można tego opisywać tak, jak wyglądało naprawdę. To byłoby zbyt trudne dla odbiorcy. Nie tylko zresztą dla czytelnika, ale i dla pisarza.
Z jednej strony zdaje pan sobie sprawę, że na podstawie fikcji czytelnicy tworzą sobie wizję danych czasów, a z drugiej uważa, że niektóre rzeczy są zbyt straszne. Nie obawia się pan, że czytelnik wytworzy sobie fałszywy obraz „łatwiejszego życia” w łagrze?
Nie wiem...
Rankov odbiera Literacką Nagrodę Europy Środkowej ''Angelus''
(img|569324|center)
Nie bał się pan poruszać tak skomplikowanego problemu, jakim jest macierzyństwo? Zwłaszcza macierzyństwo w ekstremalnej, granicznej sytuacji? Nie da się ukryć, że nie jest pan matką.
Paradoksalnie, ekstremalność tej sytuacji pomogła mi. Dzięki niej żadna kobieta nie może mi zarzucić, że nie mam racji, bo „kobieta w takiej sytuacji by się tak nie zachowała”. To pozwoliło zatrzeć różnice pomiędzy żeńskim, a męskim punktem widzenia.
„Matki” to przewrotny tytuł, bowiem odwołuje się do kilku bohaterek książki. Chciałbym więc zapytać nie o Zuzanę, ale o Irinę – komendantkę obozu, która adoptuje dziecko Zuzany, z niej zaś robi „opiekunkę”, niejako swoją służącą. To też prawdziwa postać?
Na bardzo ogólnym poziomie. Jej protoplastami były strażniczki i komendantki łagrów, które pojawiają się we wspomnieniach więźniarek. Zdarzało się, że doradzały one skazanym w walce o dziecko. Radziły, do kogo należy się zgłosić, co napisać w piśmie, wspierały psychicznie. Z naszego punktu widzenia może się to wydawać cyniczne, albo makabryczne, ale niektórzy z tych ludzi nich po prostu uważali, że jest to część ich pracy – na równi z pilnowaniem skazanych czy wykonywaniem narzuconych z góry norm. Dziś mogliby spokojnie być urzędnikami administracyjnymi. Człowiek po prostu zachowuje się tak, jak pozwala mu na to sytuacja, w której się znalazł. Byli strażnicy-sadyści i strażnicy, którzy starali się zachowywać w miarę możliwości po ludzku.