Znalazłszy się w swoim pokoju, wychyliłem się przez okno i patykiem przeciągnąłem od okna Atta drugi koniec sznurka, za który mieliśmy pociągać w razie alarmu, i przywiązałem go sobie do kostki. Następnie położyłem się do łóżka, zostawiając uchylone drzwi i nastawiając uszu. Na drugim łóżku leżał mój półprzytomny pryncypał, przy którym Cristo-fano kazał mi czuwać. Włożyłem mu do spodni kilka czystych szmat, na wypadek gdyby oddał mocz. Opowieść opata Melaniego częściowo mnie uspokoiła. Atto otwarcie przyznał się do przyjaźni z Fouąuetem, wyjaśnił też, że nadintendent popadł w niełaskę z winy nie tyle Arcychrześcijańskiego Króla, ile zawistnego Colberta. Wiadomo, do czego może popchnąć człowieka zawiść. Może właśnie z tej przyczyny Devize, Stilone Priaso i Cristofano powiedzieli tyle złych rzeczy o opacie? Kariera kastrata - syna biednego dzwonnika, późniejszego doradcy samego Króla Słońce - mogła wzbudzić zazdrość. Wszyscy trzej dowiedli, że znają Melaniego, tak więc treść ich rozmowy nie była wytworem
fantazji. Niemniej jednak wrogość Cri-stofana wypływała zapewne z zawiści w stosunku do krajana.
„Nemo propheta inpatria sua” - jak mówi Ewangelia. Ale co myśleć o dziwnym kłamstwie muzyka Devizego? Opowiadał, że zwiedził teatr Arbuza w Wenecji, podczas gdy chodziło o Florencję. Powinienem zatem strzec się również jego?
Opowieść Atta była nie tylko wiarygodna, ale także piękna i przejmująca. Poczułem szczery żal, że wziąłem go za szubrawca, oszusta, zdolnego kłamać i zdradzać. Tak naprawdę to ja zdradziłem przyjaźń, szczerą, jak sądziłem, która zrodziła się podczas naszej pierwszej rozmowy w kuchni.
Spojrzałem na pryncypała. Sprawiał wrażenie człowieka od wielu godzin pogrążonego w nienaturalnym, głębokim śnie. Cała ta sprawa kryła w sobie wiele tajemnic. Co tak naprawdę przydarzyło się pryncypałowi? A panu de Mourai? Co skłoniło Brenozziego do podarowania mi cennych pereł i dlaczego ktoś mi je ukradł? Nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Zbudziło mnie podejrzane skrzypienie. Zerwałem się na równe nogi. Nagłe szarpnięcie omal nie pozbawiło mnie równowagi. Zakląłem. Zapomniałem o sznurku, którego jeden koniec przewiązałem sobie wokół kostki, drugim zaś obwiązał sobie nogę Melani. Narobiłem takiego hałasu, że biedny pan Pelłegrino cicho jęknął przez sen. W pokoju było zupełnie ciemno.
Nastawiłem uszu. W tej samej chwili usłyszałem skrzypienie, ciche uderzenie, brzęk metalu i ponownie skrzypienie. Serce zabiło mi mocniej: to był z pewnością złodziej. Oswobodziłem się z pętli, z powodu której upadłem, i zacząłem szukać w ciemności lampy, która stała na stoliku pośrodku pokoju. Moje wysiłki spełzły na niczym. Z trudem pokonując strach, postanowiłem wyjść z pokoju i schwytać złodzieja.
Idąc po omacku ciemnym korytarzem, doszedłem do schodów. Zupełnie nie wiedziałem, co powinienem uczynić, gdybym stanął twarzą w twarz z tajemniczym osobnikiem: zaatakować go czy wołać o pomoc? Wyciągnąłem przed siebie ramiona, wymacałem w ciemności ścianę i trzymając się blisko niej, zszedłem na podest.
Nagle poczułem silne uderzenie. Ktoś lub coś uderzyło mnie boleśnie w policzek. W głowie miałem zamęt. W panice cofnąłem się pod ścianę. Chciałem krzyknąć, lecz z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Rzuciłem się do ucieczki, ale ktoś złapał mnie za ramię.
- Co robisz, głuptasie?
Niewątpliwie był to głos Atta. Przybył zaalarmowany pociągnięciem za sznurek, który naprężył się, gdy wstałem z łóżka, by zbadać przyczynę podejrzanego skrzypienia. Opowiedziałem mu całe zdarzenie, skarżąc się na bolesne uderzenie.
- Zrobiłem to niechcący. W ciemnościach nie zauważyłem cię - wyszeptał. - Gdzie złodziej?
- Nikogo nie widziałem - powiedziałem przyciszonym głosem, drżąc z emocji.
- A ja, kiedy wchodziłem po schodach, usłyszałem szczęk klucza w zamku drzwi do komórki - rzekł opat, zapalając lampę, którą przezornie zabrał ze sobą.
Z góry, po prawej stronie korytarza na drugim piętrze, ujrzeliśmy smugę słabego światła pod drzwiami pokoju Stilone Priasa. Opat gestem nakazał mi milczenie i wskazał drzwi komórki, gdzie przypuszczalnie ukrył się złodziej. Drzwiczki były uchylone, w środku panowała ciemność.
Spojrzeliśmy po sobie, wstrzymując oddech. Człowiek, którego szukaliśmy, był wewnątrz, świadomy tego, że znalazł się w potrzasku. Opat wahał się przez chwilę, po czym zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Wewnątrz nie było nikogo.
- To niemożliwe - powiedział Melani, wyraźnie zawiedziony. - Gdyby uciekał po schodach w dół, wpadłby na mnie. Na górze, nawet gdyby zdołał cię wyminąć, nie ma żadnych możliwości ucieczki. Drzwi, które z wieżyczki Cloridii prowadzą na dach, są zamknięte na klucz. Gdyby otworzył drzwi do któregoś z pokojów, na pewno byśmy usłyszeli.
Czuliśmy głębokie rozczarowanie. Już mieliśmy zrezygnować z dalszych poszukiwań, kiedy Atto dał mi znak, żebym pozostał na miejscu, on tymczasem zaczął szybko schodzić po schodach. Śledząc spojrzeniem światło jego lampy, zauważyłem, że zatrzymał się przy oknie, które z korytarza na drugim piętrze wychodziło na podwórze. Postawił lampę na podłodze, oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz. Pozostał w tej pozycji dłuższą chwilę. Wiedziony ciekawością, podszedłem do małego okratowanego okna, przez które w dzień do schowka wpadało światło, ale było za wysoko i zobaczyłem jedynie fragment ciemnego nieba rozjaśnionego łagodnym blaskiem księżyca. Powróciwszy do schowka, opat pochylił się i zaczął odmierzać palcami długość pomieszczenia od drzwi do przeciwległej ściany, przy której stał regał z naczyniami kuchennymi. Wyprostował się, chwilę pomyślał i w ten sam sposób zmierzył grubość murów, a następnie odległość między okienkiem a ścianą boczną. Otrzepał dłonie z kurzu, w milczeniu podniósł mnie, postawił na
stołku pod oknem i kazał trzymać lampę wysoko nad głową.
- Nie ruszaj się! - polecił.