Trwa ładowanie...
fragment
13-09-2010 11:38

Harper Connelly 3. Lodowaty grób

Harper Connelly 3. Lodowaty gróbŹródło: Inne
dbyulev
dbyulev

Niech mi pani zaufa i zacznie kopać

Stałam na lodowatym, wilgotnym powietrzu, pośrodku tego, co niegdyś było podwórkiem. Okręciłam się, czując, jak buczenie intensywnieje, jakby zmarli coraz głośniej domagali się odnalezienia. Bo tego właśnie pragną – aby poznano miejsce ich spoczynku. Próbowałam coś powiedzieć, zakrztusiłam się, rozkaszlałam.

– Harper? – zawołał Tolliver. – Wszystko w porządku?

Zrobiłam kilka chwiejnych kroków.

dbyulev

– Tu – wykrztusiłam.

– Mój wnuk? Jeff tu jest? – Twyla szła pospiesznie w moją stronę, ciężko dysząc.

Przeszłam kawałeczek dalej.

– I tu – wskazałam.

– Jego ciało jest w częściach?

– Nie, tu jest więcej ciał – wyjaśnił Tolliver.

Wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby wzmocnić odczyt. Obróciłam się ponownie, wolniej, zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć.

– Osiem – powiedziałam.

– O mój Boże! – jęknęła Twyla, siadając ciężko na pieńku. – Dzwonię po policję.

dbyulev

Musiały ogarnąć ją nagle wątpliwości, bo rzuciła Tolliverowi pytające spojrzenie.

– Harper nigdy się nie myli – zapewnił ją.

Usłyszałam piski wybieranego numeru.

– Co im się stało? – zapytał Tolliver cicho. Wiedział, że właśnie słucham.

Nie odpowiedziałam. Nadeszła chwila, żeby się dowiedzieć. Nie chciałam, żeby ktoś obcy mnie przy tym obserwował.

– W porządku – powiedziałam, otrząsając się. – Tolliver? – chciałam go uprzedzić, żeby w razie czego był gotów.

dbyulev

– Jestem przy tobie – powiedział i poczułam jego dłoń na ramieniu. Stanęłam dokładnie nad jednym z ciał i sięgnęłam w dół. Ujrzałam ziemię, kamienie, przebłysk piekła. To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętałam.


Ocknęła się? – głos należał do Sandry Rockwell, ale brzmiał dziwnie obco.

– Harper? – tym razem mówił mój brat. – Harper?

Bardzo nie chciałam tego robić, ale musiałam.

– Już – powiedziałam tak słabo, jak się czułam. – Znaleźliście ich?

dbyulev

– Powiedz, co mam robić – zażądała szeryf Rockwell.

Sądząc z tonu, nie chciała tu teraz być.

Otworzyłam powieki i napotkałam zaniepokojone spojrzenie ocienionych kapeluszem oczu. Szeryf Rockwell miała na sobie puchową kurtkę, w której wydawała się dwa razy większa.

– Są tam – zapewniłam ją. – Niech pani da mi chwilkę, a pokażę, gdzie kto leży. I jest ich ośmiu, nie sześciu.

– Skąd pani może to wiedzieć?

dbyulev

Siedziałam na tylnej kanapie wozu Twyli z głową podpartą poduszką.

– Masz, zjedz coś słodkiego – nalegał Tolliver, wyciągając z kieszeni cukierka. Rozwinął go i włożył mi do ust. Z doświadczenia wiedziałam, że zaraz poczuję się lepiej. Trwałoby to krócej, gdybym miała colę.

– Chciała mi pani uwierzyć, zanim cokolwiek zrobiłam – przypomniałam Sandrze Rockwell. – Niech mi pani zaufa i zacznie kopać.

– Jeśli to oszustwo, skończy pani w pace – zagroziła.

dbyulev

– Nie ma sprawy, sama sobie nawet założę kajdanki.

Zebrałam siły, żeby odwrócić głowę i popatrzeć przez okno.

Na posesji stało kilku zastępców, a wraz z nimi Twyla. Jej mina poruszyłaby serce najbardziej zatwardziałego oszusta. Choć może i nie. Natknęliśmy się na kilku podczas naszych podróży – współczucie było im obce. Nie posiadali go w swoim emocjonalnym repertuarze.

– Proszę mi pokazać to miejsce – zażądała szeryf.

Tolliver pomógł mi wysiąść i powoli ruszyliśmy na miejsce, gdzie zemdlałam. Drżąc na myśl o ponownym doświadczeniu emocji towarzyszących śmierci, podeszłam tam, gdzie wyczułam najświeższe zwłoki.

– Tutaj. – Wskazałam palcem ziemię pod stopami.

Wiedziałam też dobrze, czyje to ciało. Jeff, wnuk Twyli. Tolliver wyłowił z kieszeni kołonotatnik i nakreślił na szybko szkic terenu.

– To Jeff, Jeff McGraw – zwróciłam się do niego. – Został uduszony.

Tolliver oznaczył wskazane miejsce taśmą. Chorągiewka falowała nieznacznie na lekkim wietrze.

Później objął mnie i wziął za rękę. Powiodłam go kawałek pod górkę, zatrzymując się w miejscu kolejnej mogiły. Z oczu popłynęły mi łzy. Nigdy nie odczuwałam takiego ogromu cierpienia.

– Tu – wykrztusiłam. – Chester. – Kilka metrów dalej leżało ciało chłopca, o którym szeryf Rockwell nie wspomniała. – Ma na imię Chad, Chad... Coś na T.

Szeryf robiła własne notatki. Zastępcy słuchali i obserwowali scenę, ale ich miny wyrażały sceptycyzm, a nawet rozdrażnienie. Nic nie mogłam na to poradzić, niebawem sami się przekonają.

Ruszyłam, kierując się sygnałem dochodzącym z miejsca pod stromym zboczem. Aby tam dotrzeć, musiałam pokonać kępę krzewów. Otarłam twarz chusteczką.

– Dylan – rzuciłam i skręciłam za dom. Szeryf i jej zastępcy deptali mi po piętach. – Aaron. Wspominała pani o Aaronie, tak? – Parę kroków na południe.

Tym razem było trudniej. W chwili śmierci chłopcem całkowicie zawładnęła groza i panika.

– To chyba Tyler – powiedziałam i skierowałam się do ciała leżącego najbardziej na południu. Wiedziałam, że to najstarsza mogiła, gdyż wibracje były nieco słabsze niż w przypadku pozostałych.

– To pierwsza ofiara – zwróciłam się do szeryf, która szła obok, nieprzerwanie robiąc zapiski. Nie miała problemów z nadążaniem za mną, bo ledwie trzymałam się na nogach. – Nazywał się... – Potrząsnęłam głową, próbując się bardziej skoncentrować. – James. James coś tam. Ray... Roy... James Roberts? Nie mogę... Nie wiem dokładnie, jak miał na nazwisko. Chodźmy stąd, Tolliver – jęknęłam wyczerpana. Nieopodal znajdowało się jeszcze jedno ciało, chłopca imieniem Hunter. Słaniałam się już, kiedy tam doszłam.

Zmarł w wyniku hipotermii. Był jednym z tych uprowadzonych jesienią.

– Mogę już zawieźć siostrę do miasta? – zapytał Tolliver. – Musi się położyć.

– Nie – odparła szeryf przez zęby. – Najpierw musimy to sprawdzić. – Chciała mieć mnie pod ręką, w razie gdyby okazało się, że kłamię. – W którym miejscu mamy zacząć kopanie?

Potrząsnęłam głową.

– Obojętne. Wszystkie są oznaczone chorągiewkami.

Twyla powoli wróciła do samochodu. W tym momencie byłam szczęśliwa, że nie czytam w myślach żywych. Samo wyobrażanie sobie, przez co teraz przechodziła, bolało, a przecież było to nic w porównaniu do ogromu jej prawdziwego cierpienia.

Mimo to kiedy wsiedliśmy do cadillaca, włączyła silnik i podkręciła ogrzewanie. Całe wieki siedzieliśmy skuleni na fotelach, bez słowa. W głowie mi szumiało, nie mogłam zebrać myśli. Mój umysł opanowały przerażające obrazy, jakie odebrałam od zmarłych chłopców. Nie patrzyłam, co dzieje się w obejściu starego domu, ale Twyla obserwowała poczynania stróżów prawa.

– Wykopali już pół metra – odezwała się wreszcie.

– Fatalna pogoda na pracę pod gołym niebem. Mam nadzieję, że Dave i Harry nie złapią kataru. A tym bardziej Sandra.

Pomyślałam, że sama chętnie poczekałabym na lepszą pogodę, ale zmilczałam.

To było moje pierwsze masowe morderstwo.

Tuż przed jedenastą Dave i Harry, zastępcy szeryfa, odkryli pierwsze kości. Prace wykopaliskowe ustały nagle i był to bardzo wymowny przestój. Szeryfowie tkwili bez ruchu, zapatrzeni w wykopaną dziurę. Nie zauważyłam nawet, kiedy wykręciłam głowę. Teraz wyprostowałam się, przyjmując wygodniejszą pozycję. Tolliver i Twyla spojrzeli na mnie.

– Mój wnuk?

Spodziewałam się tego pytania.

– Nie. Zaczęli od tego, który leży w północnej części działki. Przykro mi, Twyla. Mogiła twojego wnuka to ta, którą oznaczyliśmy jako pierwszą. Przykro mi, że w ogóle jest pośród innych – nie miałam pojęcia, jak inaczej to ująć.

– Nie może pani być całkiem pewna – w jej głosie słyszałam wahanie. Znałam Twylę Cotton dopiero od kilku godzin, ale już wiedziałam, że niepewność nie leży w jej charakterze.

– Nie, oczywiście – skłamałam. Moja dziwna umiejętność jest wszystkim, co mam. Oprócz Tollivera i młodszych sióstr przyrodnich. Jestem bardzo ostrożna, jeśli chodzi o mój dar, nie wydaję opinii, dopóki mam choć cień wątpliwości. Chłopiec, którego widziałam w jednej z mogił, był z pewnością tym samym, którego przedstawiały zdjęcia w domu Twyli Cotton.

– Jak... W jaki sposób oni zginęli?

Tego pytania obawiałam się najbardziej.

– Nie mogę... – nie byłam w stanie dokończyć zdania. – Naprawdę nie mogę – stwierdziłam stanowczo.

Tolliver skrzywił się i odwrócił wzrok ku drodze, która wiła się pod górę i znikała za zakrętem. Nie trzeba jasnowidza, żeby się domyślić, że wolałby teraz jechać szosą, zostawiając to miejsce daleko za sobą. Ja zresztą marzyłam o tym samym. Było mi słabo od koszmaru, który stał się moim udziałem.

Widziałam wiele śmierci i myślałam, że uodporniłam się już na straszne uczucia, które czasem jej towarzyszyły, jednakże nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z czymś tak potwornym.

dbyulev
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dbyulev

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj