Niech mi pani zaufa i zacznie kopać
Stałam na lodowatym, wilgotnym powietrzu, pośrodku tego, co niegdyś było podwórkiem. Okręciłam się, czując, jak buczenie intensywnieje, jakby zmarli coraz głośniej domagali się odnalezienia. Bo tego właśnie pragną – aby poznano miejsce ich spoczynku. Próbowałam coś powiedzieć, zakrztusiłam się, rozkaszlałam.
– Harper? – zawołał Tolliver. – Wszystko w porządku?
Zrobiłam kilka chwiejnych kroków.
– Tu – wykrztusiłam.
– Mój wnuk? Jeff tu jest? – Twyla szła pospiesznie w moją stronę, ciężko dysząc.
Przeszłam kawałeczek dalej.
– I tu – wskazałam.
– Jego ciało jest w częściach?
– Nie, tu jest więcej ciał – wyjaśnił Tolliver.
Wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby wzmocnić odczyt. Obróciłam się ponownie, wolniej, zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć.
– Osiem – powiedziałam.
– O mój Boże! – jęknęła Twyla, siadając ciężko na pieńku. – Dzwonię po policję.
Musiały ogarnąć ją nagle wątpliwości, bo rzuciła Tolliverowi pytające spojrzenie.
– Harper nigdy się nie myli – zapewnił ją.
Usłyszałam piski wybieranego numeru.
– Co im się stało? – zapytał Tolliver cicho. Wiedział, że właśnie słucham.
Nie odpowiedziałam. Nadeszła chwila, żeby się dowiedzieć. Nie chciałam, żeby ktoś obcy mnie przy tym obserwował.
– W porządku – powiedziałam, otrząsając się. – Tolliver? – chciałam go uprzedzić, żeby w razie czego był gotów.
– Jestem przy tobie – powiedział i poczułam jego dłoń na ramieniu. Stanęłam dokładnie nad jednym z ciał i sięgnęłam w dół. Ujrzałam ziemię, kamienie, przebłysk piekła. To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętałam.
Ocknęła się? – głos należał do Sandry Rockwell, ale brzmiał dziwnie obco.
– Harper? – tym razem mówił mój brat. – Harper?
Bardzo nie chciałam tego robić, ale musiałam.
– Już – powiedziałam tak słabo, jak się czułam. – Znaleźliście ich?
– Powiedz, co mam robić – zażądała szeryf Rockwell.
Sądząc z tonu, nie chciała tu teraz być.
Otworzyłam powieki i napotkałam zaniepokojone spojrzenie ocienionych kapeluszem oczu. Szeryf Rockwell miała na sobie puchową kurtkę, w której wydawała się dwa razy większa.
– Są tam – zapewniłam ją. – Niech pani da mi chwilkę, a pokażę, gdzie kto leży. I jest ich ośmiu, nie sześciu.
– Skąd pani może to wiedzieć?
Siedziałam na tylnej kanapie wozu Twyli z głową podpartą poduszką.
– Masz, zjedz coś słodkiego – nalegał Tolliver, wyciągając z kieszeni cukierka. Rozwinął go i włożył mi do ust. Z doświadczenia wiedziałam, że zaraz poczuję się lepiej. Trwałoby to krócej, gdybym miała colę.
– Chciała mi pani uwierzyć, zanim cokolwiek zrobiłam – przypomniałam Sandrze Rockwell. – Niech mi pani zaufa i zacznie kopać.
– Jeśli to oszustwo, skończy pani w pace – zagroziła.
– Nie ma sprawy, sama sobie nawet założę kajdanki.
Zebrałam siły, żeby odwrócić głowę i popatrzeć przez okno.
Na posesji stało kilku zastępców, a wraz z nimi Twyla. Jej mina poruszyłaby serce najbardziej zatwardziałego oszusta. Choć może i nie. Natknęliśmy się na kilku podczas naszych podróży – współczucie było im obce. Nie posiadali go w swoim emocjonalnym repertuarze.
– Proszę mi pokazać to miejsce – zażądała szeryf.
Tolliver pomógł mi wysiąść i powoli ruszyliśmy na miejsce, gdzie zemdlałam. Drżąc na myśl o ponownym doświadczeniu emocji towarzyszących śmierci, podeszłam tam, gdzie wyczułam najświeższe zwłoki.
– Tutaj. – Wskazałam palcem ziemię pod stopami.
Wiedziałam też dobrze, czyje to ciało. Jeff, wnuk Twyli. Tolliver wyłowił z kieszeni kołonotatnik i nakreślił na szybko szkic terenu.
– To Jeff, Jeff McGraw – zwróciłam się do niego. – Został uduszony.
Tolliver oznaczył wskazane miejsce taśmą. Chorągiewka falowała nieznacznie na lekkim wietrze.
Później objął mnie i wziął za rękę. Powiodłam go kawałek pod górkę, zatrzymując się w miejscu kolejnej mogiły. Z oczu popłynęły mi łzy. Nigdy nie odczuwałam takiego ogromu cierpienia.
– Tu – wykrztusiłam. – Chester. – Kilka metrów dalej leżało ciało chłopca, o którym szeryf Rockwell nie wspomniała. – Ma na imię Chad, Chad... Coś na T.
Szeryf robiła własne notatki. Zastępcy słuchali i obserwowali scenę, ale ich miny wyrażały sceptycyzm, a nawet rozdrażnienie. Nic nie mogłam na to poradzić, niebawem sami się przekonają.
Ruszyłam, kierując się sygnałem dochodzącym z miejsca pod stromym zboczem. Aby tam dotrzeć, musiałam pokonać kępę krzewów. Otarłam twarz chusteczką.
– Dylan – rzuciłam i skręciłam za dom. Szeryf i jej zastępcy deptali mi po piętach. – Aaron. Wspominała pani o Aaronie, tak? – Parę kroków na południe.
Tym razem było trudniej. W chwili śmierci chłopcem całkowicie zawładnęła groza i panika.
– To chyba Tyler – powiedziałam i skierowałam się do ciała leżącego najbardziej na południu. Wiedziałam, że to najstarsza mogiła, gdyż wibracje były nieco słabsze niż w przypadku pozostałych.
– To pierwsza ofiara – zwróciłam się do szeryf, która szła obok, nieprzerwanie robiąc zapiski. Nie miała problemów z nadążaniem za mną, bo ledwie trzymałam się na nogach. – Nazywał się... – Potrząsnęłam głową, próbując się bardziej skoncentrować. – James. James coś tam. Ray... Roy... James Roberts? Nie mogę... Nie wiem dokładnie, jak miał na nazwisko. Chodźmy stąd, Tolliver – jęknęłam wyczerpana. Nieopodal znajdowało się jeszcze jedno ciało, chłopca imieniem Hunter. Słaniałam się już, kiedy tam doszłam.
Zmarł w wyniku hipotermii. Był jednym z tych uprowadzonych jesienią.
– Mogę już zawieźć siostrę do miasta? – zapytał Tolliver. – Musi się położyć.
– Nie – odparła szeryf przez zęby. – Najpierw musimy to sprawdzić. – Chciała mieć mnie pod ręką, w razie gdyby okazało się, że kłamię. – W którym miejscu mamy zacząć kopanie?
Potrząsnęłam głową.
– Obojętne. Wszystkie są oznaczone chorągiewkami.
Twyla powoli wróciła do samochodu. W tym momencie byłam szczęśliwa, że nie czytam w myślach żywych. Samo wyobrażanie sobie, przez co teraz przechodziła, bolało, a przecież było to nic w porównaniu do ogromu jej prawdziwego cierpienia.
Mimo to kiedy wsiedliśmy do cadillaca, włączyła silnik i podkręciła ogrzewanie. Całe wieki siedzieliśmy skuleni na fotelach, bez słowa. W głowie mi szumiało, nie mogłam zebrać myśli. Mój umysł opanowały przerażające obrazy, jakie odebrałam od zmarłych chłopców. Nie patrzyłam, co dzieje się w obejściu starego domu, ale Twyla obserwowała poczynania stróżów prawa.
– Wykopali już pół metra – odezwała się wreszcie.
– Fatalna pogoda na pracę pod gołym niebem. Mam nadzieję, że Dave i Harry nie złapią kataru. A tym bardziej Sandra.
Pomyślałam, że sama chętnie poczekałabym na lepszą pogodę, ale zmilczałam.
To było moje pierwsze masowe morderstwo.
Tuż przed jedenastą Dave i Harry, zastępcy szeryfa, odkryli pierwsze kości. Prace wykopaliskowe ustały nagle i był to bardzo wymowny przestój. Szeryfowie tkwili bez ruchu, zapatrzeni w wykopaną dziurę. Nie zauważyłam nawet, kiedy wykręciłam głowę. Teraz wyprostowałam się, przyjmując wygodniejszą pozycję. Tolliver i Twyla spojrzeli na mnie.
– Mój wnuk?
Spodziewałam się tego pytania.
– Nie. Zaczęli od tego, który leży w północnej części działki. Przykro mi, Twyla. Mogiła twojego wnuka to ta, którą oznaczyliśmy jako pierwszą. Przykro mi, że w ogóle jest pośród innych – nie miałam pojęcia, jak inaczej to ująć.
– Nie może pani być całkiem pewna – w jej głosie słyszałam wahanie. Znałam Twylę Cotton dopiero od kilku godzin, ale już wiedziałam, że niepewność nie leży w jej charakterze.
– Nie, oczywiście – skłamałam. Moja dziwna umiejętność jest wszystkim, co mam. Oprócz Tollivera i młodszych sióstr przyrodnich. Jestem bardzo ostrożna, jeśli chodzi o mój dar, nie wydaję opinii, dopóki mam choć cień wątpliwości. Chłopiec, którego widziałam w jednej z mogił, był z pewnością tym samym, którego przedstawiały zdjęcia w domu Twyli Cotton.
– Jak... W jaki sposób oni zginęli?
Tego pytania obawiałam się najbardziej.
– Nie mogę... – nie byłam w stanie dokończyć zdania. – Naprawdę nie mogę – stwierdziłam stanowczo.
Tolliver skrzywił się i odwrócił wzrok ku drodze, która wiła się pod górę i znikała za zakrętem. Nie trzeba jasnowidza, żeby się domyślić, że wolałby teraz jechać szosą, zostawiając to miejsce daleko za sobą. Ja zresztą marzyłam o tym samym. Było mi słabo od koszmaru, który stał się moim udziałem.
Widziałam wiele śmierci i myślałam, że uodporniłam się już na straszne uczucia, które czasem jej towarzyszyły, jednakże nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z czymś tak potwornym.