Mój specyficzny talent pojawił się po porażeniu piorunem.
Tylko ktoś, kto postrzega zjawiska natury jako wynik działań boskich, może uznawać, że otrzymałam go od Niego.
Miałam piętnaście lat, kiedy przez otwarte okno łazienkowe wpadł piorun, który mnie poraził.Mężem mojej matki był wtedy ojciec Tollivera, Matt Lang, z którym miała jeszcze dwójkę dzieci, Gracie oraz Mariellę. Poza tą nową, zreorganizowaną komórką społeczną w naszej klitce czynszowej tłoczyła się także czwórka dzieci z pierwszych małżeństw – ja i moja siostra Cameron, Tolliver oraz jego o siedem lat starszy brat, Mark. Nie pamiętam, jak długo mieszkał z nami Mark. W każdym razie tamtego wieczoru nie było go z nami.
To Tolliver reanimował mnie do czasu przyjazdu karetki.
Ojczym zrobił Cameron piekło za wezwanie pogotowia.
Oczywiście nie posiadaliśmy ubezpieczenia, więc musiał zapłacić. I to sporo. Lekarz, który chciał mnie zabrać na obserwację, został wyśmiany. Nigdy więcej go nie widziałam, podobnie jak żadnego innego lekarza. Ale z forum internetowego skupiającego osoby, które przeżyły podobny wypadek dowiedziałam się, że medycy i tak by mi nie pomogli.
Wyzdrowiałam niemal całkowicie. Niemal. Po tamtym wydarzeniu na klatce piersiowej oraz prawej nodze pozostał mi czerwony ślad w kształcie pajęczyny. Ta noga jest słabsza, często mi dokucza. Czasem drżą mi ręce i miewam silne bóle głowy.
Dręczą mnie też różne lęki. I potrafię odnajdywać ciała zmarłych.
Wykładowcę interesowało to ostatnie. Posiadał opis przyczyn śmierci niemal każdej osoby pochowanej na cmentarzu. Do tego wykazu ja rzecz jasna nie miałam dostępu. W ten sposób mógł przeprowadzić swój eksperyment – idealny test, który miałzdemaskować mnie jako oszustkę. Z butną miną powiódł naszą małą grupkę przez zdezelowaną, żelazną furtkę na cmentarz.
– Gdzie mam zacząć? – zapytałam grzecznie. Rodzice, zanim zaczęli brać narkotyki, dobrze mnie wychowali.
Clyde Nunley uśmiechnął się znacząco do studentów.
– No, niech będzie tu. – Wskazał grób po prawej stronie. Kopczyka nie było na nim prawdopodobnie już od jakichś stu kilkudziesięciu lat, a napisu na płycie nie dało się odcyfrować, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Może mogłabym go odczytać, gdybym się pochyliła i przyjrzała dokładniej. Ale i tak nie chodziło o nazwisko zmarłego. Miałam określić przyczynę śmierci.
Słabe brzęczenie, które słyszałam w głowie odkąd znalazłam się w okolicach cmentarza, wzmogło się, gdy stanęłam na mogile. Drgania powietrza odbierałam jeszcze zanim przekroczyłam zardzewiałą furtkę. Teraz stały się intensywniejsze, wyczuwałam je tuż pod skórą. Zupełnie tak, jakbym zbliżała się do ula.
Przymknęłam oczy, żeby lepiej się skoncentrować.
Kości leżały dokładnie pode mną. Czekały. Sięgnęłam moim szóstym zmysłem w głąb ziemi pod stopami.
Ogarnęło mnie swojskie uczucie, gdy informacje zaczęły napływać, wypełniając mnie wiedzą.
– Przewrócił się na niego wóz – powiedziałam. – Miał około trzydziestki. Ephraim? Jakoś podobnie? Zmiażdżyło mu nogi, doznał szoku i się wykrwawił.Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli. Uniosłam powieki. Doktorek już się nie uśmiechał. Studenci z zapałem robili notatki. Jedna z dziewcząt wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczyma.
– No dobrze. – Pogardliwa ironia Nunleya gdzieś się ulotniła. – Spróbujmy z następnym. Ha, mam cię, pomyślałam.
Kolejna mogiła należała do żony Ephraima. Nie powiedziały mi tego szczątki. Tożsamość kobiety wydedukowałam z podobieństwa sąsiadujących ze sobą kamieni nagrobnych.
– Izabela – rzekłam bez wahania. – Izabela. Zmarła przy porodzie. – Mimowolnie musnęłam dłonią brzuch. Izabela musiała być w ciąży, kiedy jej mąż uległ wypadkowi. Cholerny pech. – Chwileczkę...
– Skupiłam się, żeby wychwycić i odczytać słabe echo dochodzące spod ciała Izabeli. Miałam gdzieś, co sobie o mnie pomyślą. Zzułam buty, ale ze względu na ziąb zostałam w skarpetkach. – Jest tam też jej dziecko. Biedne maleństwo – dodałam cicho. Nie cierpiało, umierając. Znowu otworzyłam oczy. Grupka obserwatorów ścieśniła się, jednocześnie odsuwając ode mnie.
– Który teraz? – zapytałam.
Clyde Nunley zacisnął usta i wskazał na grób tak stary, że niegdyś biała, marmurowa stela leżała w trawie pęknięta na pół. Tolliver położył mi dłoń na plecach i razem podeszliśmy do mogiły.
– Powinien się chyba odsunąć – zaprotestował jeden ze studentów. – Co, jeśli jakoś przekazuje jej informacje?
Głos należał do trzydziestolatka w swetrze. Mężczyzna miał brązowe włosy z kilkoma pasemkami siwizny, szczupłą twarz i szerokie barki pływaka.
Nie powiedział tego tonem zarzutu, raczej rzeczowej uwagi.
– Racja, Rick. Panie Lang, może pan stanąć tak, żeby panna Connelly pana nie widziała?
Poczułam lekkie ukłucie irytacji, ale skinęłam głową, dając Tolliverowi znak, żeby odszedł dalej. Wrócił na parking i oparł się o nasz samochód. W tej samej chwili na placyk wjechało jeszcze jedno auto, a właściwie rzęch – poobijany i podrapany, choć czysty.
Wysiadł z niego chłopak z aparatem fotograficznym.
– Cześć wszystkim! – zawołał. Kilkoro studentów mu pomachało. – Przepraszam za spóźnienie.
– To Clark – przedstawił mi go doktor. – Zapomniałem pani powiedzieć, że gazetka studencka chce zamieścić kilka zdjęć z pokazu.
Nie wierzyłam, że zapomniał. Po prostu nie interesowało go uzyskanie mojej zgody.
Namyślałam się przez chwilę. Właściwie nie miałam nic przeciwko temu. Owszem, korciło mnie, żeby posprzeczać się z Nunleyem, ale nie o taką bzdurę. Wzruszyłam ramionami.
– Nie ma sprawy – rzuciłam. Weszłam na grób, całą uwagę skupiając na tym, co znajdowało się podemną. Zadanie okazało się trudniejsze niż poprzednie.
Ciało leżało tu od bardzo dawna – trumna rozpadła się, a kości rozsypały. Nie zdawałam sobie sprawy, że kręcę głową, drży mi ręka, a mięśnie twarzy kurczą się i rozkurczają.
– Nerki – oznajmiłam. – Coś z nerkami. – Ból w plecach stał się prawie nie do wytrzymania, a potem nagle zniknął. Odetchnęłam. Otwierając oczy, zwalczyłam chęć zerknięcia na brata.
Jedna ze studentek zbladła jak ściana. Musiałam ją nieźle wystraszyć. Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco, ale chyba nic nie wskórałam, bo cofnęła się jeszcze dalej. Westchnęłam, wracając do pracy.
W ciągu następnych minut zdiagnozowałam kobietę zmarłą na zapalenie płuc, dziecko z infekcją wyrostka, niemowlę z wrodzoną wadą serca i kolejne, z chorobą hemolityczną – prawdopodobnie drugie dziecko pary z konfliktem serologicznym – a także jedenasto lub dwunastolatka, który nie przeżył jakiejś choroby zakaźnej, możliwe, że szkarlatyny.
Przez cały czas słyszałam pstrykanie aparatu, ale mnie to nie rozpraszało. Nie troszczę się o to, jak wyglądam podczas pracy.
Cały pokaz trwał pół godziny, może trochę dłużej, a z każdą trafnie określoną przyczyną zgonu Nunley wydawał się nabierać przekonania co do moich umiejętności. W końcu wskazał grób w najdalszym narożniku cmentarza. Mogiła znajdowała się tuż przy ogrodzeniu, które w tym miejscu przewróciło się zupełnie. Nagrobek częściowo przesłaniały zwisające gałęzie zimozielonego dębu wirginij16skiego, a w zakątku panował półmrok. Poznawanie okoliczności śmierci jest wyczerpujące; byłam coraz bardziej zmęczona. Początkowo właśnie temu przypisałam dziwny odczyt. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam oczy.
– Dziewczyna – powiedziałam.
– Ha! – Nunley uznał, że to jego szansa na rehabilitację.
Był tak szczęśliwy, mogąc wykazać swoją rację, że aż tryskał złośliwą satysfakcją. – A właśnie, że nie! – uradował się Pan Otwarty Umysł.
– Jestem tego pewna – rzekłam, ale raczej do siebie niż do niego czy studentów. Zaprzątała mnie tkwiąca pod ziemią zagadka. Usiłowałam ją rozwikłać.
Zdjęłam skarpetki, a stopy niemal od razu skostniały mi z zimna. Przestąpiłam w inne miejsce przy steli, żeby na świeżo odebrać przekaz. Mimo czyichś wysiłków, żeby wyrównać powierzchnię, od razu zauważyłam ślady łopaty. Ktoś niedawno rozkopywał ten grób.
A to co? Przez chwilę stałam bez ruchu, starając się zrozumieć sens odczytu. Tknęło mnie złe przeczucie.
Coś złowrogiego czaiło się tuż na granicy świadomości – jakieś nieszczęście, które czyha tuż za drzwiami, gotowe w każdej chwili wyskoczyć zza nich z krzykiem.
Młodsi studenci szeptali między sobą, a dwójka starszych prowadziła przyciszoną rozmowę. Cofnęłam się, chcąc zobaczyć inskrypcję. Ś.P. JOSIAH POUNDSTONE, 1839 – 1858, UKOCHANY BRAT, POKÓJ JEGO DUSZY. Ani słowa o żonie, innym pochówku, czy...No dobrze, ziemia została poruszona, więc może ciało spoczywające w grobie obok jakoś się przesunęło.
Ponownie wstąpiłam na mogiłę i kucnęłam. Jak z daleka słyszałam pstrykanie aparatu, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Przyłożyłam dłoń do pożółkłej trawy. Nie mogłam uzyskać większej łączności, chyba że położyłabym się na grobie.
Spojrzałam w stronę Tollivera.
– Coś tu nie gra – powiedziałam na tyle głośno, żeby usłyszał. Ruszył w moją stronę.
– Jakiś problem, panno Connelly? – zapytał Nunley z przekąsem. Ten człowiek uwielbiał mieć rację.
– Owszem. – Zeszłam z grobu, wyrzuciłam z umysłu poprzednio zebrane informacje i znowu spróbowałam. Stanęłam nad ciałem Josiaha Poundstone’a i dotknęłam ręką ziemi.
To samo.
– Tu leżą dwa ciała, nie jedno – stwierdziłam.
Oczywiście, Nunley próbował znaleźć jakieś wytłumaczenie.
– Pewnie trumna z grobu obok się rozpadła albo coś w tym stylu – oświadczył zniecierpliwiony. – Nie, zwłoki, które leżą niżej, pochowano w trumnie.
– Wzięłam głęboki oddech. – Te na wierzchu pogrzebano bez niej. I to niedawno. Widać ślady. Ktoś rozkopywał ten grób.
Studenci ucichli, zaciekawieni. Doktor Nunley zerknął w papiery.
– Kogo pani tam... widzi?
– Ten poniżej to... – Zamknęłam oczy, próbując sięgnąć umysłem wskroś szczątków znajdujących się bliżej powierzchni. Pierwszy raz robiłam coś takiego.
– To młody mężczyzna, Josiah. Odniósł ranę, wdało się zakażenie, zmarł w wyniku posocznicy. – Po minie Nunleya widziałam, że mam rację. Choć ksiądz nie wpisał dokładnej przyczyny śmierci Josiaha, współczesna nauka potrafiła rozpoznać symptomy.
Ale duchowny mógł nie wiedzieć, że rana została zadana nożem, w bójce. Widziałam, jak nóż zatapia się w ciele. Czułam, jak mężczyzna tamuje krwotok. Jednak to infekcja go zabiła, nie rana. – Drugie ciało, znacznie świeższe, to dziewczynka. Wszyscy umilkli. Słyszałam tylko odgłosy samochodów przejeżdżających pobliską drogą.
– Kiedy zmarła? – zapytał Tolliver.
– Najwyżej dwa lata temu. – Pokręciłam głową, starając się uzyskać lepszy kontakt. Nie „widzę” wieku kości, takie rzeczy oceniam po intensywności wibracji. Nigdy nie twierdziłam, że to naukowa metoda.
Ale nie mylę się.
– O Boże – wyszeptała jakaś studentka, do której właśnie dotarł sens moich słów.
– Została zamordowana – ciągnęłam. – Nazywała się... Tabita. – Gdy usłyszałam własny głos, z całą mocą ogarnęło mnie przeczucie nieszczęścia.
Upiór z przeszłości wyskoczył zza drzwi, krzycząc mi w twarz.