Trwa ładowanie...
fragment
02-07-2010 17:01

Harper Connelly 1. Grobowy zmysł

Harper Connelly 1. Grobowy zmysłŹródło: Inne
d4czpsa
d4czpsa

– Chciałbym panią zatrudnić – powiedział tonem wyjaśnienia.
Tego się nie spodziewałam.
– Biorę pięć tysięcy od zlecenia. Płatne po pozytywnym potwierdzeniu tożsamości zwłok.
– A jeśli lokalizacja ciała jest znana? Diagnozuje pani także przyczynę śmierci, prawda?
– Tak. Oczywiście to kosztuje mniej. – Czasem rodziny chciały niezależnej opinii na temat przyczyny zgonu.
– Czy kiedykolwiek się pani omyliła?
– Z tego co wiem, nigdy. – Obserwowałam przez okno jak mijamy centrum. – To znaczy, jeśli znajduję ciało. A nie zawsze mi się to udaje. Czasami mam za mało informacji, żeby zawęzić teren poszukiwań. Tak było w przypadku córki Morgensternów. – Mówiłam o sprawie, o której pisano w gazetach rok wcześniej. Tabitha Morgenstern została porwana sprzed domu na przedmieściach Nashville. Od tamtej pory nikt jej nie widział. – Nie wystarczy znać miejsce, skąd ktoś zniknął. Mogła zostać porzucona gdziekolwiek, w Tennessee, Mississippi czy Kentucky. Miałam za mało danych. Musiałam powiedzieć rodzicom, że nie jestem w stanie jej odnaleźć.
Wiedziałam, że zbliżamy się do cmentarza, choć nie było go jeszcze widać. Czułam wibracje przez skórę.
– Jak dawno założono ten cmentarz? – zapytałam. – Mam wrażenie, że jest dość nowy?
– Jakim cudem, do diabła... Przejeżdżaliście tędy z bratem?
– Nie. – Znajdowaliśmy się w sporej odległości od miejsc, które odwiedzają przyjezdni, nieco poza miastem, z dala od atrakcji turystycznych. – Na tym polega moja praca.
– To nowy cmentarz – odparł Hollis nieco drżącym głosem. – Stary leży...
– Na południowym zachodzie. Jakieś sześć kilometrów stąd.
– Boże, przerażasz mnie, kobieto.
Wzruszyłam ramionami. Nie wydawało mi się to przerażające.
– Zapłacę trzy tysiące. Zrobi pani coś dla mnie?
– Tak. Ale gotówką, bo nie wiem jaki jest faktyczny stan pańskiego konta.
Prawdziwa kobieta interesu z pani – stwierdził bez podziwu.
– Wprost przeciwnie. Dlatego tymi sprawami zajmuje się Tolliver. – Z głośnym siorbnięciem skończyłam koktajl.
Hollis zawrócił do banku. Zatrzymaliśmy się przy okienku dla kierowców. Pracowniczka starała się nie robić zdziwionej miny, gdy zastępca szeryfa podał jej polecenie wypłaty gotówki, próbowała także nie zerkać na mnie zbyt jawnie. Miałam ochotę wytknąć Hollisowi, że gdybym pracowała w innej branży, pewnie by się tak nie nabzdyczał. Gdybym była sprzątaczką, nie zaproponowałby, że mam mu posprzątać dom za darmo, prawda? Już otwierałam usta, ale zrezygnowałam. Nie miałam zamiaru się usprawiedliwiać.
Wetknął mi do ręki bankową kopertę. Bez słowa wsunęłam ją do kieszeni. Wróciliśmy do przecznicy prowadzącej na cmentarz. Na miejscu Hollis zaparkował w alejce pomiędzy grobami.
– Chodźmy – odezwał się. – Mogiła jest tam dalej.
Dzień był piękny. Z przyjemnością obserwowałam, jak poruszane wiatrem wielkie liście platana koziołkują po spłowiałej trawie.
– Balsamowanie powoduje zakłócenia w odbiorze – ostrzegłam.
Zabłysły mu oczy. Pewnie myślał, że popełniałam błędy i będzie mnie mógł teraz zdemaskować. I odzyska pieniądze. Uginał się wprost pod ciężarem ambiwalentnych uczuć.
Ruszyłam ostrożnie ku najbliższemu z grobowców, stąpając po wychłodzonej ziemi. Miałam kłopot ze skupieniem się na jednym zmarłym, gdy wokół leżało ich tak wielu. W efekcie nakładania się emanacji z innych mogił, a dodatkowo faktu, że ciało było zabalsamowane, musiałam znaleźć się jak najbliżej źródła.
– Biały mężczyzna średnim wieku... Zmarł na rozległy zawał serca – stwierdziłam z zamkniętymi oczami. – Nazywał się Matthews, lub podobnie.
Zapadło milczenie, gdy Hollis odczytywał napis na nagrobku.
– Tak – wychrypiał niemal bez tchu. – Teraz dalej. Nie otwieraj oczu. – Poczułam, jak jego duża dłoń zamyka się na mojej. Powiódł mnie ostrożnie do następnego grobu. Sięgnęłam w głąb moim szóstym zmysłem, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
– Bardzo wiekowy mężczyzna. – Potrząsnęłam głową. – Umarł chyba ze starości. – Zostałam zaprowadzona do kolejnej mogiły, tym razem nieco dalej. – Kobieta koło sześćdziesiątki, wypadek samochodowy. Turner, Turnage? Prawdopodobnie była pijana. Zawróciliśmy. Wyczuwałam jego napięcie - kierowaliśmy teraz tam, gdzie zmierzał od początku. Uklękłam na mogile, przy której przystanęliśmy. Z miejsca wiedziałam, że ktoś, kto tu leżał, zmarł gwałtowną śmiercią. Zaczerpnęłam tchu i sięgnęłam pod ziemię.
- Och! - jęknęłam, zaskoczona. Hollis myślał o pochowanej osobie tak intensywnie, że ułatwiał mi dotarcie do niej. Słyszałam lejącą się do wanny wodę. W domu było gorąco, okna pootwierane. Przez łazienkowe wpadało chłodniejsze powietrze. Nagle...

- Puść mnie! - krzyknęła, a ja razem z nią. Byłyśmy teraz jednością. A potem jej... moja głowa znalazła się pod wodą i patrzyłyśmy w tepowany sufit, nie mogłyśmy oddychać, tonęłyśmy.

- Ktoś chwycił ją za kostki - powiedziałam. Znowu byłam sobą i żyłam. - Ktoś wciągnął ją pod wodę. Dopiero po dłuższej chwili rozwarłam powieki i spojrzałam na stelę. Sally Boxleitner, głosił napis. Ukochana żona.

- Koroner nie mógł tego pojąć. Wysłałem jej ciało na autopsję - rzekł Hollis. - Wyniki były niejednoznaczne. Mogła zemdleć i osunąć się pod wodę, zasnąć w wannie albo coś w tym stylu. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie próbowała się wydostać. Ale nie było dowodów wskazujących na co innego.
Obserwowałam go w milczeniu. Pogrążeni w żalu są nieprzewidywalni.
– Wstrząs wagalny – mruknęłam. – Albo nagłe pobudzenie układu parasympatycznego, czy jakoś tak. Gdy coś zdarza się niespodziewanie, człowiek nie jest w stanie zareagować.
– Widziała pani coś takiego? – W oczach błysnęły mu łzy; łzy bezsilnego gniewu.
– Widziałam już wszystko.
– Ktoś ją zamordował.
– Tak.
– Nie wie pani kto?
– Nie. Nie widzę sprawcy. Wiem tylko, jak to się stało. I wiem, że to nie pan. Gdyby znajdował się pan w pobliżu ciała, a byłby pan mordercą, wiedziałabym o tym. – Nie zamierzałam tego powiedzieć. Właśnie dlatego tak potrzebowałam Tollivera – żeby za mnie mówił. Zatęskniłam za bratem równie nagle, co absurdalnie. – Może mnie pan już odwieźć do motelu?
Boxleitner skinął głową, nadal pogrążony w myślach. Zaczęliśmy iść pomiędzy stelami. Słońce świeciło nadal, liście tańczyły na żółknących trawnikach, ale piękno dnia odeszło. Trzęsłam się, stawiając bose stopy na zimnej trawie. Po drodze do niebieskiego samochodu zatrzymałam się, by odczytać napis na wyróżniającym się okazałością pomniku. Przynajmniej osiem grobów znajdowało się na kwaterze oznaczonej nazwiskiem „Teague”.
Dobrze się składa. Wstąpiłam na mogiłę z imieniem Dell. Był tam. Leżał niezbyt głęboko, pochowany w kamienistej ziemi ozarkskiej. Mignęła mi myśl, że kontakt z zabalsamowanym ciałem, na szczęście, nigdy nie jest tak wstrząsający jak z niespreparowanymi zwłokami – Hollisowi nie przyszłoby do głowy, by otoczyć mnie taką troską, jaką wykazywał się Tolliver. Zastanawiając się, co zobaczę, zajrzałam „trzecim okiem” w głąb mogiły. Mój wzbudzony iskrą z pioruna dar dotknął szczątków Della Teague.
Samobójstwo, jasne, pomyślałam natychmiast. Czemu Sybil nie zleciła mi odczytania tego grobu, zamiast wysyłać mnie na poszukiwania Teenie? Oczywiście, że ten chłopiec nie zastrzelił się sam. Dell Teague został zamordowany, podobnie jak jego narwana dziewczyna. Otworzyłam oczy. Hollis Boxleitner przystanął, odwracając się, żeby sprawdzić, co robię. Spojrzałam w skupione oblicze zastępcy szeryfa.
– Żadnego samobójstwa – oświadczyłam.
Przedłużającą się chwilę milczenia wykorzystałam na zerknięcie na wschodni horyzont. W szybkim tempie sunął ku nam kłąb ciemnych chmur. Koniec ładnej pogody. Hollis również podniósł wzrok na niebo. W masie ołowianych chmur pojawiła się szczelina, przez którą przedarły się promienie.
– Wracajmy – powiedział Hollis. – przynosi pani ze sobą pecha.
Wsiedliśmy do pickupa. W drodze do Sarne żadne z nas nie przerwało milczenia. Gdy Hollis wpatrywał się w drogę, wyciągnęłam z kieszeni kopertę, kładąc ją na siedzeniu pomiędzy nami. Pod motelem błyskawicznie wyskoczyłam z samochodu, trzasnęłam drzwiczkami i czym prędzej otworzyłam drzwi do pokoju. Hollis odjechał bez słowa. Niewątpliwie miał dużo do przemyślenia.
Przyłożyłam ucho do ściany i usłyszałam głosy. Tolliver był w pokoju i pewnie miał włączony telewizor. Ale przezornie słuchałam jeszcze przez chwilę. Już raz poczyniłam podobne założenie i w efekcie zafundowałam sobie bardzo krępującą sytuację. Tym razem dobrze postąpiłam, wstrzymując się z wejściem, bo szybko zorientowałam się, że Tolliver ma towarzystwo. Mogłam się założyć, że to ta Janine, kelnerka z baru. Wszystko wskazywało na to, że Tolliver cieszył się znacznie większym powodzeniem u płci przeciwnej niż ja. Czasami strasznie mnie to wkurzało. Sądziłam, że ta różnica w atrakcyjności nie jest kwestią aparycji, że tkwi raczej w odmiennym podejściu do życia. Westchnęłam. Miałam ochotę wywalić język albo kopnąć w ścianę, lub zachować się równie dziecinnie.
Przez moment odniosłam wrażenie, że naprawdę podobam się Hollisowi Boxleitnerowi, ale tak naprawdę interesował się mną jako fachowcem, nie kobietą.
Nadchodziła burza.
Wzięłam książkę i usiłowałam czytać. Ciemność na zewnątrz gęstniała szybko, więc po chwili musiałam zapalić światło. Gdzieś niedaleko rozległo się głuche dudnienie grzmotu.
Zmusiłam się do przeczytania kilku linijek. Naprawdę bardzo, bardzo chciałam się odciąć od świata tu i teraz. Najlepszą metodą na to było zagłębienie się w lekturze.
Na tylnym siedzeniu samochodu zawsze woziliśmy karton z czytadłami. Po przeczytaniu zostawialiśmy książki w miejscu, skąd mógł je ktoś zabrać. Te w bardzo dobrym stanie zatrzymywaliśmy na sprzedaż. Przystawaliśmy u różnych bukinistów, żeby uzupełnić pudło nowymi pozycjami. Z powodu ograniczonego wyboru w takich miejscach, zapoznałam się z wieloma książkami, których czytać nie planowałam. I z wieloma bestsellerami sprzed lat. Nie przeszkadzało mi, że nie są już nowościami.
Tolliver nie jest aż tak niewybrednym pożeraczem literatury jak ja. Nie tyka romansów (uważa, że są zbyt przewidywalne) ani powieści szpiegowskich (są według niego niedorzeczne), ale czyta wszystko inne. Historie o Dzikim Zachodzie, kryminały, fantastykę, a nawet literaturę faktu – niemal każda pozycja zawiera coś, co może nam się kiedyś przydać. Teraz czytałam obszarpany egzemplarz „Strefy skażenia” Richarda Prestona. Jedną z najbardziej przerażających powieści, jaką dotąd czytałam – ale wolałam bać się zgłębiając prestonowe wyjaśnienia dotyczące wybuchu i rozprzestrzenianiu się eboli, niż myśleć o grzmotach.
Zanim jednak wróciłam do poszukiwań źródeł zarazy w afrykańskiej jaskini, spojrzałam na zegar. Oceniłam, że kelnerka nie będzie siedziała dłużej niż godzinę. Może zdąży wyjść, zanim burza tu dotrze.
Rozłożyłam książkę na stoliku i włączyłam bezprzewodową lokówkę. Zakręciłam włosy i uczesałam się, zerkając od czasu do czasu w lusterko. Nieźle, oceniłam efekt. W każdym razie nie najgorzej. Chociaż wyglądałam blado i słabowicie. Moje i Tollivera podobieństwo kończyło się na ogólnej kolorystyce – oboje mieliśmy czarne włosy i ciemne oczy. Tolliver wyglądał na twardziela, tajemniczego, trochę groźnego. Blizny na policzkach i szerokie, kwadratowe barki dodawały mu męskości.
Ale to ja wzbudzałam z ludziach strach.
Grzmot rozbrzmiał ponownie, tym razem bliżej. Nawet ebola nie była już w stanie odwrócić mojej uwagi od burzy. Starałam skoncentrować się na czymś innym. Szeryf prawdopodobnie zabrał już szczątki Teenie z lasu i wysłał do Little Rock. Pewnie cieszył się, że zdążył przed deszczem. Nie trwało to długo, bo nie musiał zabezpieczać miejsca zbrodni. Oczywiście nawet najbardziej niedbały policjant przeszukałby okolicę. Ciekawe czy Hollis brał w tym udział. I czy coś znaleźli. Szkoda, że nie zapytałam go o to podczas przejażdżki. Może właśnie teraz krążył po lesie, szukając jakichś śladów?
A właściwie co mnie to obchodzi? Wyjadę stąd, zanim zdołają znaleźć sprawcę. Zabębniłam nerwowo palcami w blat, wybijając nogą podobny rytm. Pogasiłam światła w pokoju oraz łazience.
Pokonam to. Tym razem nie stracę panowania nad sobą.
Hukowi grzmotu towarzyszył flesz błyskawicy. Podskoczyłam chyba na stopę. Na wszelki wypadek wyłączyłam lokówkę, chociaż była na baterie. Wyciągnęłam z gniazdka wtyczkę telewizora i usiadłam w nogach łóżka na śliskiej zielonej narzucie. Zadrżałam, trzymając na brzuchu splecione dłonie. Za zewnątrz padał deszcz, bębniąc w dach naszego samochodu, rozbryzgując się na chodniku. Kolejny grom. Pisnęłam mimowolnie.
Drzwi pomiędzy pokojami otworzyły się nagle, a w progu stanął Tolliver, w ręczniku na biodrach, z włosami mokrymi od prysznica. Za jego plecami dostrzegłam ruch – kelnerka ubierała się z rozgniewaną miną.
Tolliver usiadł obok, otaczając mnie ramieniem. Nie odezwał się ani słowem. Ja również milczałam. Podrywałam się i trzęsłam, dopóki grzmoty nie ustały.

d4czpsa

Sarne wydawało się małym miasteczkiem, pełnym zawirowań. Wyjazd stąd byłby dla nas wielką ulgą. Niedługo powinniśmy znaleźć się w Ashdown, a chciałam dotrzymać terminu. Starałam się być profesjonalistką, przynajmniej na tyle, na ile pozwalało mi na to wykonywanie tak niecodziennego zawodu.
Czasami, w przerwach pomiędzy zleceniami, spędzaliśmy tydzień lub dwa w naszym mieszkaniu w St. Louis. Telefon dzwonił wtedy bez przerwy. Nie mogłam zaplanować sobie pracy z dużym wyprzedzeniem, w każdej chwili musieliśmy być gotowi do wyjazdu. Martwi mogli czekać wieczność, ale żywym zawsze się spieszyło.

d4czpsa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4czpsa

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj