Przedwojenne niemieckie elity długo lekceważyły Hitlera i jego "Mein Kampf". Książka, w której wykładał swoje poglądy, m.in. na temat: ras, przestrzeni życiowej, antysemityzmu, w której gloryfikował siebie, została wydana już blisko 100 lat temu. W Polsce dopiero teraz doczekaliśmy się pierwszego krytycznego wydania. Opracowania dokonał prof. Eugeniusz Cezary Król.
Jan Rojewski: Dlaczego zdecydował się pan przetłumaczyć na nowo "Mein Kampf" i wydać edycję krytyczną?
Eugeniusz Cezary Król: Wymienię trzy główne powody. Po pierwsze leży to w sferze moich kompetencji. Wcześniej na przykład tłumaczyłem dzienniki Josepha Goebbelsa. Wkrótce zresztą ukaże się ich wznowienie i uzupełnienie.
Drugi powód jest taki, że po wielu latach, doczekaliśmy się tego, że w Niemczech zakończyła się karencja nałożona na tę książkę przez rząd bawarski.
Po trzecie, zobaczyłem z pewnym niepokojem, jaką karierę robią opracowania pirackie, często tłumaczone z angielskiego, pozbawione prawie całkowicie aparatu krytycznego czy jakichkolwiek przypisów bibliograficznych.
Te trzy powody złożyły się na to, że podjąłem decyzję o zrobieniu nowego tłumaczenia "Mein Kampf". Zresztą ten pomysł chodził mi po głowie od lat.
Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy zetknął się z książką Hitlera?
Na ostatnim roku studiów. Tak na poważnie pierwszy raz sięgnąłem do oryginału, pisząc pracę habilitacyjną o propagandzie nazistowskiej. Wydawnictwo chce ją zresztą teraz wznowić, co bardzo mnie cieszy.
Kiedy studiowałem, wyciągałem z lektury poszczególne wypowiedzi, które były mi potrzebne do pracy naukowej. Nie zwracałem uwagi na konteksty, usterki czy niekonsekwencje autora.
W jakich warunkach powstawała ta książka? Na jakim etapie swojej kariery był Hitler, pisząc ją?
Pierwszy tom powstał w więzieniu, do którego Hitler trafił za spowodowanie puczu monachijskiego. Pomagał mu Rudolf Hess, jego kompan i druh z więziennej celi.
Po wyjściu na wolność Hitler powrócił do tekstu. Ten zaczął mu się rozrastać, bo pierwotnie miał dotyczyć tylko czasu na krótko przed odsiadką. Okazało się, że praca staje się tak obszerna, że trzeba ją podzielić na dwa tomy.
Na tym etapie Hitler był już wspierany przez kilka osób, choć trudno powiedzieć jak dalece ich udział merytoryczny i techniczny odcisnął swoje piętno na książce. Wyraźnie widać, że oba tomy nie są ze sobą za bardzo powiązane.
Choćby wątek autobiograficzny urywa się nagle w tomie pierwszym i zostaje wznowiony w tomie drugim. Niektóre rozdziały są bardzo krótkie, a inne wielowątkowe i rozwlekłe. Widać, że brakowało tu jednolitej redakcji. Z czasem starano się to ulepszyć, ale jako całość książka jest po prostu nieudolna.
Wspomniał pan o pirackich opracowaniach, o braku krytycyzmu i przypisów. Mógłby pan podać kilka przykładów, bez których zrozumienie, o co naprawdę chodziło Hitlerowi, jest trudne do zrozumienia?
To byłaby długa litania błędów. Przede wszystkim dotychczasowe tłumaczenia były robione z języka angielskiego, co siłą rzeczy musi wprowadzać zamęt. Taki termin jak "Das Volk" był tłumaczony albo jako naród, albo jako lud w zależności od kontekstu. Tymczasem mowa o ruchu volkistowskim, będącym specyficzną odmianą niemieckiego nacjonalizmu, z której ewoluował ruch nazistowski.
Idąc tym tropem, organ prasowy NSDAP "Völkischer Beobachter" to Obserwator Volkistowski, a nie ludowy.
Co więcej, Hitler na łamach "Mein Kampf" starał się udowodnić, że jest erudytą. Faktycznie chłonął duże ilości literatury, ale miał kompleksy związane z brakiem wykształcenia i kompensował je sobie, ozdabiając swój tekst wtrętami z mitologii czy literatury pięknej. To sprawia trudność tłumaczom, którzy nie znają źródła. Na ogół zostawiali to bez komentarza.
Tłumaczył pan Hitlera i Goebbelsa. Nie myślał pan, żeby zająć się czymś przyjemniejszym, choćby Goethem?
Nie czułem się na siłach, żeby tłumaczyć poezję. Wolę czytać wiersze przetłumaczone przez kogoś innego, kto lepiej się na tym zna. Moja działalność translatorska jest skrzyżowaniem trzech elementów: niezłej znajomości języka niemieckiego, niezłej znajomości języka polskiego, oraz kwalifikacji jako historyka dziejów najnowszych.
Prawdę powiedziawszy, to z biegiem lat coraz bardziej dociera do mnie, że ważniejsza jest nawet znajomość języka ojczystego, niż tego, z którego się tłumaczy.
Jeśli jednak w dalszym ciągu zastanawia pana, skąd akurat taki dobór autorów, to mogę powiedzieć, że wcześniej tłumaczyłem wspomnienia Herberta Hupki, wieloletniego polityka CDU i członka "Związku wypędzonych", który przez lata nie mógł się pogodzić z ustanowieniem polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Ja po prostu lubię książki nietłumaczone, tabuizowane, które wywołują jakiś opór u czytelnika. "Mein Kampf" bije pod tym względem rekordy. Kiedy wydawano "Dzienniki Goebbelsa", nie było takich kontrowersji.
Widziałem w Internecie, że falę oburzenia wywołało zdjęcie, na którym w witrynie księgarni książka Hitlera stała obok innego wydawniczego hitu ostatnich tygodni, czyli "Ludowej Historii Polski" Adama Leszczyńskiego.
Oburzenie nie jest powszechne, chociaż muszę powiedzieć, że byłem na nie przygotowany. To, z jakim tabu mamy do czynienia w przypadku "Mein Kampf" dotarło do mnie, kiedy kilka lat temu zacząłem pytać koleżanki i kolegów ze środowiska historycznego, co myślą o takim pomyśle.
Odpowiedzi były dwubiegunowe. Jeden z historyków powiedział mi, że jego ojciec bardzo wiele wycierpiał w czasie II Wojny Światowej i według niego to jest argument przeciwko takiej publikacji. Odparłem, że moja rodzina także dużo wycierpiała. Nie wszyscy zrozumieli też, że moją ambicją jest stworzyć lekturę krytyczną. Taką, która pozwoli przeczytać tę książkę ze zrozumieniem.
Poza przetłumaczonym tekstem oddaję też obszerny wstęp i prawie 2 tys. przypisów. W wydaniach niemieckich zaznacza się każdą zmianę, jaką książka przechodziła przez lata. A tych było wiele, każde wznowienie oznaczało zmiany nanoszone choćby ze względu na słaby styl autora. Z jego umiejętności pisarskich naśmiewał się nawet Goebbels, który zaznaczał, że "Hitler pisze tak, jak mówi".
Jeśli Hitlerowi pisanie szło słabo, to skąd wzięła się popularność książki?
To jest właśnie pytanie, które chciałbym, żeby czytelnik sobie zadał. Jak do tego doszło, że taki – używając języka Tomasza Manna – "chłystek", mógł napisać przewodnik do niszczenia demokracji w Republice Weimarskiej i czy przypadkiem groza, której doświadczamy czytając "Mein Kampf" nie będzie przydatna nam i przyszłym pokoleniom, żeby w przypadku erozji systemu demokratycznego przystąpić do działania?
Jak wiadomo, Hitler został zlekceważony przez Katolicką Partię Centrum i narodowych konserwatystów. Te ugrupowania zostały przez niego zmuszone do samorozwiązania. W krótkim czasie zrealizował to, co zapowiadał w "Mein Kampf". Warto zaznaczyć, że Holocaust jako taki na kartach tej książki nie występuje, ale jest zaakcentowany. Hitler mówi o tym, że należy "wytruć trucicieli".
Co ma pan na myśli, mówiąc o "przystąpieniu do działania"? Jak społeczeństwo może się zawczasu obronić przed populizmem?
Patrzę na to z perspektywy naukowca. To, co mogę zrobić, wykorzystując swoje umiejętności, to alarmować opinię publiczną przy pomocy głosu i druku. Demokracja wygląda dziś na słabą. Przypomina krzywe drzewo, na które może wejść każda koza. Widzi pan, przez lata powstały tysiące opracowań mające dać odpowiedź na pytanie, skąd wziął się nazizm. Dzieje III Rzeszy zostały przenicowane. A my wciąż mamy problem z odpowiedzią na pytanie "dlaczego?". Nieustannie mnie to nurtuje.
Lęk przed książką wydaje się ciekawym zjawiskiem w erze pikującego czytelnictwa, fake newsów i mediów społecznościowych. Czy w 2021 roku możemy sobie w ogóle wyobrazić książkę, która mogłaby wzbudzić taki ferment?
Tu powinienem chyba nieco sprostować. Szacuje się, że z treścią "Mein Kampf" zapoznała się 1/5 Niemców, ale pamiętajmy, że po 1933 roku ta książka stała się rodzajem druku urzędowego. Wręczano ją działaczom partyjnym, organizacjom afiliowanym przy NSDAP czy wojsku. Wiele osób uznało, że warto zapoznać się z myślami wodza, a potem np. popisać się przed przełożonym. Wcześniej książka była krytykowana, ale te głosy zamarły. Dzisiaj – dzięki wolności mediów – żaden tekst kultury nie mógłby liczyć na taką uwagę społeczeństwa.
Skoro więc współczesne "Mein Kampf" nie miałoby szans objawić się pod postacią książki, to gdzie należy go wypatrywać? Skąd może nadpłynąć ten wielki czarny łabędź dla naszej demokracji?
Wzrok mimowolnie kieruje się w stronę mass mediów, ale dochodzimy tu do pewnego paradoksu. Z jednej strony ulegają one ciągłej profesjonalizacji i mają coraz większą siłę oddziaływania, z czym nie każdy potrafi sobie poradzić, z drugiej strony najlepszym remedium na niebezpieczeństwo populizmu jest pluralizm mediów.
Jeśli ktoś od szkoły jest przygotowywany na to, że dany fakt ogląda się z różnych stron i daną wiadomość warto zweryfikować na innym kanale, to sobie poradzi. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy polska szkoła przygotowuje do takich wyzwań.
Jako wykładowca mógłby jednak mieć pan jakieś spostrzeżenia. Więcej mamy dziś studentów gotowych weryfikować informacje i szukać drugiego źródła, czy takich, którym wystarczy powierzchowna informacja?
Pytanie o współczesnych studentów jest pytaniem o przyszłość społeczeństwa, a na nie odpowiedziałby panu tylko prorok. Chciałbym wierzyć w to, że nowoczesny człowiek otrzymuje od szkoły lub wynosi z domu narzędzia, które ułatwiają ogląd rzeczywistości. Liczę na to, że wydanie krytyczne "Mein Kampf" stanie się dobrą płaszczyzną i ćwiczeniem intelektualnym dla tych, którzy takiego ćwiczenia potrzebują.
Mam szczerą nadzieję, że książka wywoła szerszą dyskusję.
Prof. Eugeniusz Cezary Król – historyk, politolog, tłumacz niemieckiej literatury historycznej. Był dyrektorem Stacji Naukowej PAN w Berlinie ( 2002-2006) i dyrektorem Instytutu Studiów Politycznych PAN (2012-2016).