- Polowanie
Zawsze uważałem, że instynkt jest po to, żeby się nim kierować. Zwłaszcza gdy przed czymś ostrzega. A jednak pamiętam niejedną sprawę, w której wewnętrzny głos alarmował na każdym kroku, a ja mimo to brnąłem w niebezpieczne rejony.
Ta zaczęła się e-mailem:
Szanowny Panie,
Zapraszam na spotkanie w starej szopie przy Słoneczna Street, dwa kilometry na południe od Wooden Podkowou. Charakterystyczny krzywy komin. Pojutrze o 10.30. Intratne zlecenie. Z wyrazami szacunku
Hannibal Hunt
Jakież to intratne zlecenie mogę dostać w starej szopie? Sprzeczność kłuła w oczy. Odezwał się ostrzegawczy mentalny sygnał. Ruszyły wspomnienia filmów o mafii, obrazy opuszczonych domostw i morderstw dokonanych wśród pól. Troska o dyskrecję posunięta do tego stopnia najpewniej oznaczała kłopoty. Ale pomyślałem też, że może to jakiś ekscentryk. Dziwak. Lubię dziwaków.
Chałupa rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby się miała rozlecieć. Blaszaną rurę imitującą komin zmaltretowano i powykręcano chyba celowo, by uczynić niezawodnym znakiem rozpoznawczym. Ostrożnie wszedłem do środka. Wszechobecny kurz zniechęcał do oddychania. Rozejrzałem się. Żadnych mebli, zawalone schody, ciemno i pusto. Ktoś mi zrobił kawał?
Rozległ się pneumatyczny syk i cichy klang windy. Z podłogi wychynęła luksusowa, obszerna kabina. Wzbiła tuman pyłu, miałem jednak wrażenie, że oddziela ją przezroczysta warstwa powietrza. Antygrawy? W środku czynił powitalne gesty uśmiechnięty tłustawy jegomość w garniturze skrojonym zgodnie z najnowszymi trendami mody. Nie ukrywał rozbawienia moją miną. Zaprosił mnie do środka. Zmrużyłem oczy i niechętnie wkroczyłem w szary obłok. Za progiem otoczyły mnie setki śliskich rączek: niewidzialna siła ściągnęła ze mnie cały brud. Antygrawy. No, no…
- Witam, panie Aymore - wyciągnął białą, czystą rączkę. - Hannibal Hunt.
- Miło mi.
Uścisnąłem jego dłoń, co przypominało miętoszenie głowonoga. Winda cichutko sapnęła i zapadła się pod ziemię. Wdepnąłeś, wdepnąłeś, naigrawał się instynkt. Samo przebywanie w takim ukrytym miejscu implikowało konieczność milczenia. Nie ulegało wątpliwości, że właściciel posesji potrafi mnie zmusić, żebym trzymał gębę na kłódkę. Wkraczałem w strefę przemocy.
Porównałbym wnętrze do pałacu, tyle że pałace spaliłyby się ze wstydu. Przepych szedł łeb w łeb z funkcjonalnością i nowoczesnością. Było przytulnie, ciekawie, rozkosznie i hotelowo. Mógłbym się natychmiast wprowadzać. Za panoramicznymi oknami szumiało morze prawdziwsze od realnego. Gospodarz lustrował mnie szarymi oczkami, serdecznie obnażając zęby. Czułem się jak Jaś i Małgosia razem wzięci, szacowani przez Babę Jagę pod względem wartości kulinarnej. Hannibal… Otrząsnąłem się.
- Robi wrażenie, prawda? - jego nalana buźka wyrażała dumę.
Zadrżałem. Po co mi to pokazałeś? Nie chcę cię znać!
- Owszem. Bardzo… efektowne.
- I wygodne. Drinka?
Przełknąłem ślinę.
- Dużego. I mocnego.
Wybuchnął szczerym śmiechem. Zupełnie jakby sugerował: „Lubisz wypić, co? Ja też!”. Odnalazłem skórzaną kanapę. Stał przy niej przepiękny złocony stolik z alabastrowym blatem.
- Można? - spytałem.
- Oczywiście - odparł braterskim tonem. Powstrzymał się, żeby nie dodać protekcjonalnie: „Kurewsko droga ta sofa, kosztowała mnie sto tysięcy. Stolik sprowadziłem z Pekinu, ale siadaj, i ty trochę się naciesz”.
Albo mam paranoję, albo powinienem natychmiast uciekać. Odciął mi odwrót stawiając sążnistą szklanicę z pomarańczowym płynem. Sam nie pił.
- Niech pan spróbuje. Od tego przybywa męskości - parsknął obleśnie.
Drink, niestety, był bardzo smaczny. Nie potrafiłem tego ukryć.
- Panie Aymore - odezwał się, gdy przełykałem. - Mam do pana sprawę. Jest pan inteligentnym człowiekiem, więc już się pan domyślił, że dyskretną.
Skinąłem głową.
- Wraz z przyjaciółmi polujemy w Happy Hunting Grounds.
Dał mi chwilę na przetrawienie tej informacji. Świat HHG był nielegalny. Lasy i bagna z mnóstwem niebezpiecznej zwierzyny, często bez realnych odpowiedników. Nigdy go nie widziałem, dostęp, jak głosiła plotka, był limitowany. Nie wiadomo, kto grę stworzył, pewne natomiast było, że za udział groziła wysoka kara - kilka lat więzienia. W tym świecie nie istniały żadne sensoryczne ograniczenia: mogłeś zamarznąć, spłonąć, zostać przeciętym na pół, każdy fizyczny uraz posiadał pełną reprezentację zmysłową. W słynnej Goodabads zawodnicy odczuwają specyficzny, indukowany ból, do którego przyzwyczajają się przez lata. W HHG wszystko wyglądało jak prawdziwe życie. Czyli mogłeś także naprawdę zginąć. Oczywiście śmierć wirtualna nie musi oznaczać natychmiastowego zgonu ciała, ale z reguły dochodzi do wstrząsu, który nieleczony doprowadza w ciągu kilkudziesięciu minut do terminacji funkcji życiowych. Tak głosi teoria oparta na doświadczeniach ze zwierzętami.
- Jak się pan z pewnością domyśla, ma pan zlecenie w tej właśnie grze…
- Dlaczego ja?
Zagdakał. Był to rodzaj śmiechu.
- Po reklamie, jaką pan sobie zrobił tym virtuality show, nie wyobrażam sobie nikogo lepszego.
- A Pauline Eim?
- To zadanie dla mężczyzny…
Z jego twarzy zniknął uśmiech. Ciarki przeszły mi po plecach
- Zginął nasz przyjaciel. Drugi jest w ciężkim stanie. Prawdopodobnie wyjdzie z tego bez cielesnego szwanku, ale polować już się nie odważy. Rozumie pan, że sprawa nie jest dla policji: zakazany świat… - skrzywił się.
- Zdaje się, że specyfika Happy Hunting Grounds polega właśnie na tym, że śmierć…
- Wiem, co pan chce powiedzieć. To byli znakomici łowcy. Polujemy zawsze w grupie. A zaatakowało ich coś, co nie było zwykłym programem - pochylił się w moją stronę - Potrzebujemy pana, panie Torkilu. To łajno jest jakimś wrednym oszustwem… Chcemy, żeby dowiedział się pan, czym ono jest i kto je stworzył.
Wypiłem łyk. Zacisnąłem powieki, żeby zebrać myśli.
- Macie rekordingi?
- Najpierw ustalimy cenę.
- Wolałbym wiedzieć, z czym mam do czynienia.
- Jaka jest pana stawka?
Zaciąłem usta.
- Ryzyko jest duże. Pięćdziesiąt tysięcy. - Ty sukinsynu, dodałem w myślach.
- Proponuję dwadzieścia. - Na jego wrednych usteczkach błąkał się błogi uśmieszek mówiący: „Podskakuj, podskakuj, nic ci to nie pomoże”.
Nie spotkałem się dotąd z taką dawką uprzejmej przemocy. Upłynęło kilka sekund.
- Zgoda? - bardziej stwierdził, niż spytał. - Przejdźmy do drugiego pomieszczenia.
W rozległej bibliotece siedziało pięciu doskonale ubranych jegomościów. Sączyli płyny i patrzyli podejrzliwie. To ja powinienem was, gangsterzy, mierzyć wzrokiem, nie odwrotnie.
- To jest Torkil Aymore - oznajmił Hunt.
Podszedł do monitora i uruchomił zapis.
Ujrzałem trójwymiarową projekcję trzęsących się drzew i porozrywanej mgły. Dookoła biegali myśliwi i krzyczeli. Obraz na moment obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ukazał przykucniętą poczwarę, przypominającą mezozoicznego velociraptora, pastwiącą się nad wyjącym mężczyzną. Kamera zmieniła kierunek, jej operator dalej uciekał. Film zatrzymał się.
- To wszystko? - wykrzyknąłem. Miałem ochotę zdzielić go w łeb. - Nikt nic więcej nie nagrał?
Stał i milczał nie domyślając się, że jest idiotą.
- Teraz wszystko w pana rękach. - Odwrócił wzrok do jednego z obecnych. - Nick?
Szczupły brunet skinął głową. Hannibal uśmiechnął się.
- Od półtora roku pracuje pan, panie Aymore, w Global Industrial na stanowisku dyrektora departamentu wsparcia sprzedaży pionu klientów indywidualnych. W tej samej firmie co Nick Hartman. Jesteśmy biznesmenami - dorzucił widząc mój zdziwiony wzrok. - A pan myślał, że kim? Mafią? - roześmiał się. Pozostali zawtórowali.
- Podejrzewamy, że przeciwnik kontroluje nasze poczynania. - ciągnął. - Jako gamedec zwróciłby pan jego uwagę i został… pożarty. Kamuflaż jest niezbędny.
Trochę się rozluźniłem. Przynajmniej nie miałem do czynienia z mobsterami.
- Nicka już pan zna, ten siwy to Hans Zack z Electronics World, łysiejący kurdupel - obecni zachichotali - nazywa się Larry Joy, Manual Electrics, obok niego Marcin Tondo, Multichemical Laboratories, i wreszcie Jozue Othox, Sensual Supermarkets. Stara paczka przyjaciół.
Usiadłem.
- Może pan to jeszcze raz puścić? - spytałem.
Hunt uruchomił obraz.
- Niech pan zatrzyma! - krzyknąłem, gdy pojawił się potwór. - Najazd! - zakomenderowałem. Hannibal wręczył mi manipulator. Nie lubił wykonywać poleceń. Przewijałem tam i z powrotem, jednak zapis był zbyt krótki. Nie dostrzegłem niczego ciekawego.
- Możecie coś więcej o… tym gadzie powiedzieć? - spytałem.
Nick wzruszył ramionami.
- Jest piekielnie szybki.
- Jakby za szybki - potwierdził Larry.
- Ma się wrażenie, że zna nasze myśli - dodał Marcin.
- I zamiary - uzupełnił Jozue.
- Gramy w HHG od wielu lat - kontynuował Hartman. - Ubiliśmy masę zwierzyny, ale czegoś takiego nie widzieliśmy. Musisz to sam zobaczyć.
- Aha, i jeszcze jedno - odezwał się Hannibal - żadnych widocznych okien. On nie może wiedzieć, że coś kombinujemy. Jesteś po prostu jednym z nas.
Przygotowanie odpowiedniej aplikacji zajęło kilka dni. Stworzenie niewidzialnych okien nie stanowiło problemu. Miałem kilka programów. Wyzwaniem było sterowanie. Wpadłem na pomysł nawigacji językiem: uderzenia w odpowiednie zęby wywoływały określone efekty. W ten sposób miałem niewykrywalne okna i operatywę. Byłem z siebie bardzo dumny. Gdy przygotowywałem się do wejścia, towarzyszyło mi już inne uczucie. Natarczywy wewnętrzny głos podejmował próby przejęcia kontroli nad moimi rękami nakładającymi kombinezon, instalującymi płyn, sprawdzającymi automasaż i wreszcie wciskającymi na głowę kask. Nie słuchałem go. Słuchałem - a jakże - zadufanej w sobie i głupiej jak but świadomości.
Wprowadziłem kod HHG. Ukazała się wyblakła, skromna strona. Wyglądała jak zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane miejsce. Uruchomiłem szarą, schowaną w rogu aplikację logowania. Zostałem poproszony o hasło. Wprowadziłem je.
- Welcome to the Happy Hunting Grounds! - zacharczał sztucznie obniżony głos. Pędziły w moim kierunku zielone litery utworzone ze splecionych drzew. Odruchowo zasłoniłem twarz. Napis ze świstem i odpowiednim muzycznym akordem przeleciał przez moje eteryczne ciało. Ładny początek, pomyślałem i ze zdziwieniem otarłem pot. No tak, brak blokad. Jak puszczą mi zwieracze, to dopiero będzie bal.
- Choose your gear! - nadjechało pomieszczenie z ubiorami.
Wybrałem solidne buty, panterkowe spodnie wraz z kurtką, zestaw pasów i zasobników… kask i kamizelkę kuloodporną.
- Choose your weapons! - wokół zmaterializowała się zbrojownia. Było tam wszystko: od osobistych pistoletów, poprzez karabiny plazmowe, przenośne stanowiska laserowe, wyrzutnie rakiet i moździerze. Podszedłem do cięższego sprzętu. Chwyciłem zestaw działkowy i… z krzykiem upuściłem na stopę.
- Psiamać! - wrzeszczałem podskakując i rozmasowując spuchnięty paluch. - Kto to wymyślił?!
W większości gier sprzęt daje tylko ulotne wrażenie ciężaru. Możesz załadować cały plecak i jedyne, co odczujesz, to lekki ucisk przypominający, że w ogóle coś dźwigasz. Broń nie waży, tylko stawia opór. Tutaj wszystko miało przepisową gramaturę. Rozejrzałem się. Uspokój się, chłopie, to tylko fantom bólu, przypomnij sobie Goodabads… Uśmiechnąłem się na wspomnienie tryumfu. Pulsowanie jakby trochę zelżało.
Ostatecznie zabrałem lekki karabinek z holocelownikiem i zapas trzech magazynków. Były wyjątkowo ciężkie. O umówionej porze wszedłem w stylizowane odrzwia i wynurzyłem się w strugach deszczu. Dookoła parowały wysokie trawy. Zakląłem i postawiłem kołnierz. Cienkie strużki popłynęły po plecach. Niskie niebo zaciągnięte było kożuchem chmur.
- Pierwszy raz? - spytał Hannibal wynurzając się spośród cieni.
Przy nim pojawiło się sześć innych postaci. Podziwiałem ich umiejętności kamuflażu.
- Fantazja, nieprawdaż? - spytał przysuwając czerwony nos.
Nie dość, że mokro, to jeszcze zimno.
Przyjrzałem się towarzyszom. Każdy miał inny rodzaj sprzętu. Nick Hartman zatrzaśnięty był w ten sam zestaw, który przed chwilą boleśnie mnie doświadczył, ale on zdawał się nie mieć kłopotów z dźwiganiem. Hans Zack przewiesił przez plecy długą snajperską flintę. Mały Larry obwieszony był pokaźną liczbą granatów, zapalników i skaczących min. Marcin Tondo dumnie podtrzymywał kolbę plazmowej kuszy. Jozue upodobnił się do kowboja: do obu ud przypiął kabury z imponującymi gnatami. Hunt zadowolił się karabinem podobnym do mojego, tyle że… dwukrotnie większym. W tym grubasie drzemała spora siłą. Spojrzałem na ostatniego uczestnika. Nie znałem go. Podtrzymywał sprzężone lufy miniguna.
- To Mark Amber - wyjaśnił Hannibal. - Nie mógł uczestniczyć w spotkaniu.
Przedzieraliśmy się przez trawy, zarośla i gęste krzewy. Rzadkie akacje nie dawały schronienia przed napastliwym deszczem. Kiedy już byłem zupełnie mokry, ulewę zastąpiła mżawka. Oblepione ubraniami ciała parowały, dodatkowo zagęszczając mgłę.
Przewodnikiem był Hunt. Tylko on miał czujnik ruchu. Nagle zatrzymał pochód i wzniósł rękę. Nakazał marsz półkolem. Środkiem szedł Mark. Trawy ustąpiły miejsca niższej, bagiennej roślinności. Woda chlupała w butach. Fantazja, psiakrew, fantazja. Przyjrzałem się idącemu w centrum. Amber wydawał się dość pewny siebie. Od czasu do czasu zerkał na mnie, jakby dodając mi otuchy. Nagle usłyszałem po prawej stronie gwałtowny szelest. Odwróciłem głowę. To Hans zerwał z ramienia snajperkę i składał się do strzału. Spojrzałem w kierunku wskazywanym przez lufę. W oddali jakby poruszył się las.
- Dragol! - krzyknął Hunt - W dali po lewej!
Obok Nick uruchamiał serwomechanizmy działa. Przyłożyłem broń do oka. Holocelownik lustrował otoczenie. Ogłuszył mnie strzał z flinty Zacka. Inteligentne namierzanie podążyło za strumieniem energii i wydobyło z mroku skrzydlaty kształt. Skrzyżowanie brontozaura z orłem. Jednym słowem smok jak dom. Wychynął z mgły niczym niewielki zielony pagórek. Bezgłośnie otworzył paszczę. Zagrało działko Nicka. W sekundę później dostrzegłem błękitne salwy Marcinowej kuszy, przeplecione czerwonymi igłami karabinu Hunta, żółtymi snajperskimi salwami, zielonymi punktami gnatów Jozuego i świetlistym gradem miniguna. Domyśliłem się, że Joy gdzieś się przekrada, by podłożyć bestii saperską niespodziankę. Dotarł do nas ryk, zsynchronizowany z otwarciem paszczy, lecz odległość była tak wielka, że usłyszeliśmy go dopiero teraz. Nacisnąłem spust. Kolba walnęła mnie w ramię. Przewróciłem się. Zakląłem rozmasowując bark. Potwór szedł na nas niczym zew zagłady, apostoł Armageddonu, otoczony koroną strzałów, stawiający stopy w
bukietach wybuchów, jeż apokalipsy. Ryknął niczym grom, zatrzymał się, zachwiał i - w zwolnionym tempie zwalił się na trawę. Po chwili ziemia zadrżała od fali uderzeniowej. Pod względem praw fizyki świat zrobiony był doskonale. Chciałem uciekać. Podszedł Hunt.
- Oczywiście to nie ten. To zwykły dragol. Bardzo ładny okaz.
- Fajnie było, nie? - krzyknął Nick.
Pozostali przybiegli i dzielili się przeżyciami.
- Tamten, jak pamiętasz - tokował Hannibal - był dużo mniejszy i, zapewniam cię, o wiele bardziej niebezpieczny.
Podeszliśmy do smoka. Rzeczywiście, interesujący projekt. Niebieskozielona łuska, fantazyjny pysk okolony różowymi wzorami, złote rogi, zwaliste cielsko i skórzaste skrzydła. W sam raz na ścianę. Wielką jak holobim.
- No, panowie - krzyknął Hunt. - Skoncentrujmy się. Potraktujmy to jako miły wstęp. Ruszyliśmy w tej samej formacji. Stłuczony bark doskwierał mi coraz bardziej. Symulują nawet wylewy? Brawo, brawo. Zajrzałem pod materiał. W miejscu zetknięcia obojczyka z ramieniem pysznił się wspaniały siniak. Koniec ze strzelaniem. Musiało mi pęknąć jakieś naczynie. Co jeszcze? Ataku serca chyba bym nie przeżył.
Uśmiechnąłem się.
Wchodziliśmy na niewielkie wzniesienie. Tuż przy grani Hunt nakazał zwolnić. Pacnąłem językiem w lewą górną jedynkę. Rozjarzyło się okno nagrywania. Nigdy nic nie wiadomo. Hannibal i Larry idący na skrzydłach ostrożnie wychylili się zza grzbietu. Napięte plecy rozluźniły się. Przewodnik dał znak do marszu. Nagle zawrócił.
- To on, to on! - wrzasnął.
Mężczyźni zaczęli się wycofywać. Zza pagórka wyskoczył dwunożny gad. Miał może dwa metry wzrostu. Poruszał się niezwykle zwinnie. Łowcy otworzyli ogień. Stworzenie jakby wiedziało, którędy pójdą smugi. Zgrabnie je przeskakiwało i nieuchronnie zbliżało się do Marka. Ten pruł perłowymi seriami, lecz niewielki cel z łatwością unikał trafień. Strzelałem z biodra, niewprawne salwy tryskały z dala od napastnika. Byłem zauroczony gracją jego ruchów. Dookoła wykwitały wybuchy min Larry’ego, lecz potwór był ciągle zbyt daleko. Amber odwrócił się i zaczął uciekać, lecz po chwili długi pysk chwycił go za biodro i szarpnął w tył. Wstrzymałem ogień. Zack i Marcin także przerwali kanonadę zdając sobie sprawę, że zwierz unikający strzałów może wyrządzić zdobyczy większą szkodę. Schwytany darł się wniebogłosy.
- Wyloguj! - krzyczeliśmy. - Wyloguj!
Drapieżnik szarpał krwawiące biodro i syczał. Ofiara niewprawnie usiłowała otworzyć okno, lecz bezwładna ręka nie słuchała poleceń. Zrozumiałem, jak niebezpiecznym światem jest Happy Hunting Grounds. Happy... ponury dowcip!
- Chryste! Zrób coś! - jęczał Hunt.
Otworzyłem usta, by się usprawiedliwić, lecz w tym momencie obraz Marka rozwiał się. Gad podniósł na nas krwawy wzrok.
- Wynosimy się! - zakomenderował przewodnik.
Po chwili stałem w zbrojowni. Odłożyłem karabin i wszedłem w menu strojów. Mokra odzież była lekką przesadą. Mogli sobie odpuścić, przecież to tylko menu. Wyszedłem z aplikacji żegnany tubalnym: „See you again, happy hunter!” Z ulgą powitałem znajomy pasek rewitalizacji. Gdy poczułem realne ciało, okazało się, że bark mam cały i zdrowy.
Zdjąłem kask, zsunąłem kombinezon, założyłem szlafrok i usiadłem naprzeciw monitora. Za chwilę zaśpiewał telesens.
- Nagrałeś to? - pytał rozdygotany Hunt.
- Tak. Co z nim?
- Czekamy na ambulans. Łoże wskazuje, że żyje.
- Jeśli nie wpadł we wstrząs, nic mu nie będzie.
- Pal go diabli! Wiesz, co to było?
- Chyba żartujesz. Mam nagranie. Skontaktuję się najszybciej, jak to możliwe. Na razie tam nie wchodźcie.
- Dzięki za radę.