Trwa ładowanie...
fragment
25-01-2011 11:45

Filozof i wilk. Czego może nas nauczyć dzikość o miłości, śmierci i szczęściu

Filozof i wilk. Czego może nas nauczyć dzikość o miłości, śmierci i szczęściuŹródło: Inne
d10cptp
d10cptp

Książka ta opowiada o wilku imieniem Brenin. Przez ponad dziesięć lat (większość dziewięćdziesiątych i początek kolejnej dekady) mieszkaliśmy razem. A ponieważ dzielił życie z pozbawionym korzeni i niemogącym usiedzieć na miejscu intelektualistą, stał się wilkiem niezwykle bywałym w świecie: mieszkał kolejno w Stanach, Irlandii, Anglii i na koniec we Francji. Poza tym, choć raczej wbrew swojej woli, jak żaden inny wilk korzystał także z darmowej edukacji na poziomie uniwersyteckim. Jak się przekonacie, pozostawianie go bez opieki miało fatalne skutki dla mojego domu i dobytku. Musiałem więc zabierać go ze sobą do pracy, a jako że byłem wykładowcą filozofii, towarzyszył mi na zajęciach. Leżał w kącie sali i drzemał, mniej więcej tak jak moi studenci, podczas gdy ja ględziłem na temat jakiegoś tam filozofa czy nurtu filozoficznego. Czasami, kiedy wykłady były szczególnie trudne do wytrzymania, Brenin siadał i wył, czym zaskarbił sobie sympatię studentów, którzy zapewne mieli wielką ochotę zrobić to samo.

W książce tej próbuję […] odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być człowiekiem: nie w sensie jednostki biologicznej, ale istoty, która może robić takie rzeczy, jakich nie potrafi żadne inne stworzenie […] Gdybym chciał pokusić się o jednozdaniową definicję człowieka, mogłaby ona brzmieć tak: ludzie to zwierzęta, które wierzą w opowieści o samych sobie […]

Zabrało mi to dużo czasu, ale w końcu chyba zrozumiałem, dlaczego tak bardzo kochałem Brenina i dlaczego tak boleśnie odczuwam jego brak. Nauczył mnie czegoś, czego długa edukacja nie mogła mnie nauczyć: że w jakiejś pradawnej części mojej duszy wciąż żyje wilk […]

Nie miała baba kłopotu, sprawiła sobie wilka.

d10cptp

Tak więc, drogi czytelniku, jeśli rozważasz kupno wilka, albo mówiąc dokładniej, mieszańca wilka z psem, radzę: daj sobie spokój! Nie rób tego, nawet o tym nie myśl. To zupełnie co innego niż pies. Ale jeśli głupio się upierasz, powiem ci, że twoje życie zmieni się na zawsze […]

Byłem […] nieco zdumiony, kiedy mój wzrok przyciągnął anons: „Sprzedam szczeniaki wilka, 96 procent” […] Miałem zamiar tylko przyjrzeć się maluchom, a potem pojechać do domu, by poważnie przemyśleć, czy jestem gotów wziąć na siebie odpowiedzialność, jaką jest posiadanie wilka i tak dalej. Ale kiedy zobaczyłem wilczki, wiedziałem, że jeszcze dziś zabiorę jednego z nich […] Wybrałem więc drugiego co do wielkości wilczka w miocie. Był brązowy, umaszczeniem przypominał lwiątko. Nazwałem go więc Brenin, co po walijsku znaczy „król” […]

Jak się przekonacie, Brenina miało czekać życie, jakiego nie doświadczył przed nim z pewnością żaden inny wilk. A to dzięki temu, że mogłem wszędzie zabierać go ze sobą. Przyznam, że impulsem do tego była jego zdolność rozniesienia domu na strzępy dowolnego poranka, kiedy zostałby sam na czas moich wykładów […] Przekonanie, że Brenin nie mógł być szczęśliwy tylko dlatego, że nie robił tego, co robią dziko żyjące wilki, to nic więcej jak pospolita postać ludzkiej arogancji, umniejszająca jego inteligencję i elastyczność […]

Brenin i ja byliśmy nierozłączni przez jedenaście lat. W tym czasie zmieniałem domy, miejsca pracy, kraje i nawet kontynenty, zaczynały się i kończyły – głównie kończyły – wszystkie inne moje związki. Ale Brenin zawsze był przy mnie: w domu, w pracy i podczas wypoczynku. Był pierwszą rzeczą, jaką widziałem, gdy rano otwierałem oczy, głównie dlatego, że to on mnie budził wczesnym rankiem, liżąc serdecznie po twarzy. Było to dość niepokojące doznanie: woń jego mięsożernej paszczy oraz szorstki jak papier ścierny język, a to wszystko w szarym świetle świtu. Tak było w dobre dni. W gorsze bywało, że szedł do ogrodu, gdzie łapał jakiegoś ptaka i budził mnie, rzucając mi go na twarz (pierwsza zasada mieszkania z wilkiem pod jednym dachem: zawsze bądź gotów na niespodzianki). Kiedy rano pisałem, leżał zwykle pod moim biurkiem. Niemal codziennie spacerowaliśmy lub biegaliśmy razem. Przychodził ze mną na moje popołudniowe wykłady. I siadał przy mnie wieczorami, kiedy wykańczałem kolejne butelki Jacka Danielsa […]

d10cptp

Brenin był na meczach rugby oraz na imprezach pomeczowych w niemal wszystkich większych ośrodkach uniwersyteckich w Alabamie, Georgii, na Florydzie, w Luizjanie, Karolinie Południowej czy Tennessee […] Rugbyści szybko zdali sobie sprawę z rzeczy bardzo dla nich istotnej: Brenin był świetnym wabikiem na dziewczyny. Oni oczywiście nazywali to nieco inaczej, określeniem barwniejszym, ale nie do zacytowania. Jakkolwiek to nazwać, jak wynikało z obserwacji, jeśli byłeś zawodnikiem uczelnianej drużyny rugby z ogromnym wilkiem idącym przy nodze, natychmiast pojawiała się obok ciebie atrakcyjna osoba płci przeciwnej (przedstawicielka gatunku napalonych fanek) i mówiła: „Ale super masz psa” (sic!). Co automatycznie dawało ci nawijkę, bez zwykłej żmudnej gadki wstępnej. Ostatecznie towarzystwo Brenina stało się nagrodą dla gracza, który najbardziej zasłużył się na boisku danego dnia […]

Pewnego wieczoru, kiedy Brenin miał mniej więcej rok, siedziałem przed telewizorem, pochłaniając to, co jada każdy szanujący się nieżonaty facet w USA: odgrzewane w mikrofali danie z glutaminianu sodu znane jako Posiłek Głodnego. Brenin leżał obok, wpatrując się we mnie czujnie, na wypadek gdyby coś mi spadło z talerza. Zadzwonił telefon, poszedłem więc odebrać, zostawiając talerz na stoliku. Pamiętacie, jak Wiluś Kojot goni Strusia Pędziwiatra i spada z urwiska? Pomyślcie o chwili, kiedy właśnie zbiegł z krawędzi i uświadamia sobie, że dzieje się coś strasznego, ale nie jest całkiem pewien co – chwili przed tym, zanim zacznie gorączkowo, ale na próżno wspinać się z powrotem. Wisi w powietrzu, zastygły w pół drogi, z miną, która powoli przechodzi od entuzjazmu do konfuzji i przeczucia nadciągającej katastrofy. Taką właśnie scenę zastałem, kiedy wróciłem do pokoju. Brenin, który błyskawicznie pochłonął moje gotowe danie, starał się w te pędy wrócić na swoje legowisko po drugiej stronie pokoju. Mój powrót,
niepożądany, ale nie całkiem nieoczekiwany, sprawił, że zastygł w pół kroku z uniesioną łapą, obrócił ku mnie łeb i zrobił minę przerażonego Wilusia Kojota. Czasami, tuż przed upadkiem w otchłań, Wiluś Kojot wystawiał tabliczkę z napisem „Ojejku”. Jestem całkiem pewien, że gdyby Brenin miał pod ręką coś takiego, zrobiłby to samo […] było jasne, że Brenin mówi całym sobą: ale wpadka! Można by pomyśleć, że lepiej by na tym wyszedł, gdyby przyjął nonszalanckie, nawet niefrasobliwe podejście do drobnych kradzieży. Nie mam pojęcia, co się stało z twoim talerzem. Ja tego nie zrobiłem. Kiedy przyszedłem, już tak wyglądał. Albo nawet: sam zjadłeś wszystko, zanim wyszedłeś, ty zgrzybiały draniu. Ale to nie jest w stylu wilków. Wilki potrafią mówić. A co więcej, jesteśmy w stanie je zrozumieć. Nie potrafią jednak kłamać. I dlatego właśnie nie ma dla nich miejsca w cywilizowanym społeczeństwie. Wilk nie potrafi nas okłamać, podobnie jak pies. Dlatego właśnie sądzimy, że jesteśmy od nich lepsi […]

Podczas naszych wspólnych biegów zdałem sobie sprawę z czegoś zarazem budzącego pokorę i głębokiego: miałem u boku stworzenie pod wszystkimi najważniejszymi względami niepodważalnie, wyraźnie, nieodparcie i kategorycznie lepsze ode mnie. To był przełomowy moment w moim życiu. Jestem pewnym siebie facetem. Jeśli nie jestem uważany za aroganckiego – choć być może jestem – to tylko dlatego, że dobrze to ukrywam. Nie pamiętam, żebym tak się czuł przy kimkolwiek. To zupełnie nie w moim stylu. Ale teraz uświadomiłem sobie, że chcę być mniej jak ja, a bardziej jak Brenin […]

d10cptp

Ostatnie słowa, jakie powiedziałem do Brenina, brzmiały: „Zobaczymy się znów w snach” […] Pochowałem go […] w miejscu, gdzie przystawaliśmy codziennie podczas naszych spacerów, na małej polance otoczonej bukami i dębami […] Kiedy budowałem kurhan, chodziłem w tę i z powrotem do digue, zbierając leżące luzem kamienie. Potem niosłem je kilkaset metrów na polanę i po prostu rzucałem je na grób Brenina. Powtarzałem to wiele, wiele razy, przez jakieś pięć godzin. Jestem zupełnie przekonany, że kamienie spadały przypadkowo, nie układałem ich, tylko po prostu upuszczałem. Nie kierowałem się żadną ogólną wizją kurhanu. Wręcz przeciwnie, chciałem go skończyć, po czym upić się w trupa. Ale teraz przez płomienie spoglądał na mnie kamienny duch Brenina. Przód kurhanu to był jego łeb: kawał skały w kształcie diamentu, z pyskiem spoczywającym na ziemi, jak miał w zwyczaju, i z plamą z mchu na czubku, która wyglądała jak nos. Reszta kurhanu tworzyła kształt wilka jakby zwiniętego w śniegu – zwyczaj, który Brenin
odziedziczył po swoich arktycznych przodkach, i z którego trudno mu było zrezygnować nawet w upale Alabamy czy podczas lata w Prowansji. Teraz, u szczytu mojej wściekłości i tęsknoty, spoglądał na mnie […] Najłatwiej byłoby wyjaśnić kamiennego ducha Brenina pijackim przywidzeniem albo konfabulacją. A jeszcze łatwiej byłoby myśleć o tym jak o śnie. W istocie spotkamy się znów w snach.

Ale kamienny duch Brenina nie zniknął. Zasnąłem na ziemi przy ogniu i pewnie bym zamarzł, gdyby nie atak wymiotów, który na szczęście mnie obudził. Ale kamienny duch Brenina nadal tam był, kiedy się obudziłem. I jest tam do dzisiaj […]

Czasem dopada mnie pewne uczucie, bardzo osobliwe. Czuję się, jakbym kiedyś był wilkiem, który teraz stał się tylko głupim labradorem. Brenin stał się symbolem tej części mojego życia, która już przeminęła. Uczucie jest słodko-gorzkie. Jest mi smutno, bo nie jestem już wilkiem, którym byłem. I jestem szczęśliwy z tego samego powodu […]

Po czterdziestu latach bezdomnego i niespokojnego życia wreszcie znalazłem swoje ludzkie stado. Lada chwila urodzi się moje pierwsze dziecko, mój syn – i mam poczucie, nieodparte podejrzenie, że to będzie dzisiaj. Mam nadzieję, że to nie nałoży na niego zbyt wielkiego ciężaru, ale myślę, że mógłbym nazwać go Brenin.

d10cptp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d10cptp