_ „Fakultet marzeń” nie jest biografią, tylko literacką fantazją, zainspirowaną życiem i twórczością zmarłej w 1988 roku Amerykanki, Valerie Solanas. Niniejsza książka nie dochowuje wierności nawet tym nielicznym faktom, jakie znamy z życia Solanas. Wszystkie postacie występujące w powieści powinny być zatem traktowane jako fikcyjne, na czele z samą Valerie._
Hope was never a thing with feathers.
Claudia Rankine
Pokój hotelowy w Tenderloin District, dzielnicy dziwkarzy w San Francisco. Jest kwiecień 1988 roku, Valerie Solanas leży w zasikanej pościeli na brudnym materacu i umiera na zapalenie płuc. Za oknem migoczą różowe neony, muzyka porno pracuje dniem i nocą.
Personel hotelu odnajduje jej zwłoki 30 kwietnia. Raport policyjny podaje, że kobieta zmarła, klęcząc przy łóżku (próbowała wdrapać się na górę? płakała?), i że w pokoju panuje perfekcyjny porządek. Równiutkie stosy papierów na biurku, ubrania złożone w kostkę na drewnianym krześle przy oknie. Raport ujawnia, że ciało jest pokryte robactwem i że śmierć nastąpiła najprawdopodobniej 25 kwietnia.
W tym samym raporcie można przeczytać, że kilka tygodni wcześniej ktoś z personelu hotelowego widział ją, jak pisała, siedząc przy oknie. Wyobrażam sobie stosy papierów na biurku, srebrny płaszcz na wieszaku i zapach słonej wody bijący od oceanu. Wyobrażam sobie Valerie w łóżku, jak rozpalona gorączką próbuje palić papierosy i robić notatki. Wyobrażam sobie cały pokój zasłany kartkami rękopisu... może jeszcze słońce... białe obłoki... samotność pustyni...
Wyobrażam sobie, że jestem przy niej.
Kraina Bambi
NARRATOR: Co to za materiał?
VALERIE: Śnieg i czarna rozpacz.
NARRATOR: Gdzie?
VALERIE: W zasranym hotelu. Stacji końcowej dla umierających dziwek i narkomanów. Ostatnim gigantycznym upokorzeniu.
NARRATOR: A kto jest zrozpaczony?
VALERIE: Ja, Valerie. Zawsze miałam szminkę w kolorze róży.
NARRATOR: Róży?
VALERIE: Róży Luksemburg. Różowej Pantery. Jej ukochane róże były różowe. Ktoś odjeżdża na rowerze i puszcza z dymem różany ogród.
NARRATOR: Coś jeszcze?
VALERIE: Na pustyni leżą martwi ludzie i nie wiem, kto ich wszystkich pochowa.
NARRATOR: Może prezydent?
VALERIE: Śmierć rzadko występuje w obecności prezydenta. W Białym Domu zamarła wszelka działalność.
NARRATOR: Dokąd zamierzasz teraz pójść?
VALERIE: Nigdzie się nie wybieram. Chyba tylko spać.
NARRATOR: O czym myślisz?
VALERIE: O dziewczynach z podziemia. Dorothy. Cosmogirl. Jedwabnym Chłopcu.
NARRATOR: O czymś jeszcze?
VALERIE: O materiale na dziwki. Materiale na rekiny. I o tym, że trochę mi się kręci w głowie wobec całej tej wieczności.
„NEW YORK MAGAZINE”, 25 KWIETNIA 1991
Gdy Dorothy udziela przez telefon wywiadu „New York Magazine”, niebo nad Ventorem przybiera kolor różowej tabletki nasennej albo zaschłych wymiocin. Linia telefoniczna jest kiepskiej jakości, ale nikt tutaj nie przyjedzie, by ją naprawić. Ptaki pustynne obsiadły czarne, obwisłe druty i zakłócają wszystkie rozmowy, i śmieją się z Dorothy i z tego jej ciągłego kreowania się na ofiarę nieszczęśliwych okoliczności. Jej słowa trzepoczą jak ozdobny papier na wietrze.
„NEW YORK MAGAZINE”: Dorothy Moran?
DOROTHY: Tak.
„NEW YORK MAGAZINE”: Chcemy porozmawiać z panią o Valerie.
DOROTHY: Aha.
„NEW YORK MAGAZINE”: Dzisiaj mijają trzy lata od jej śmierci.
DOROTHY: Wiem.
„NEW YORK MAGAZINE”: Proszę opowiedzieć nam o Valerie.
DOROTHY: Valerie...?
„NEW YORK MAGAZINE”: Pani córce. Valerie Solanas.
DOROTHY: Dziękuję, wiem, kim jest Valerie.
„NEW YORK MAGAZINE”: Proszę opowiedzieć trochę...
DOROTHY: Valerie...
„NEW YORK MAGAZINE”: Dlaczego strzelała do Andy Warhola? Czy była prostytutką przez całe życie? Czy zawsze nienawidziła mężczyzn? Czy pani też ich nienawidzi? Czy jest pani prostytutką? Proszę opowiedzieć, jak umarła. Proszę opowiedzieć o jej dzieciństwie.
DOROTHY: Nie wiem... mieszkaliśmy tutaj, w Ventorze... no, nie wiem... na pustyni... nie wiem... Po jej śmierci spaliłam wszystkie jej rzeczy... papiery, notatki, zeszyty...
(Cisza.)
„NEW YORK MAGAZINE”: I coś jeszcze?
(Cisza.)
DOROTHY: ...Valerie... pisała... uważała się za pisarkę... myślę, że miała ta-ta-talent... prawdziwy talent... miała fantastyczne poczucie humoru... (śmiech) ...wszyscy ją kochali... (ponowny śmiech) ...ja ją kochałam... zmarła w 1988... 25 kwietnia... myślę, że była szczęśliwa... to wszystko, co mam do powiedzenia o Valerie... trwała przy swych przekonaniach, sięgała nieba... tak myślę... myślę, że właśnie tak było...
„NEW YORK MAGAZINE”: Czy była psychicznie chora? Podobno przez całe lata siedemdziesiąte bez przerwy zamykali ją w szpitalu.
DOROTHA: Valerie nie była chora psychicznie. Przez kilka lat nawet mieszkała z jednym mężczyzną. Na Florydzie, na plażach Alligator Reef. W latach pięćdziesiątych. „NEW YORK MAGAZINE”: Wiemy, że była leczona w Elmhurst Psychiatric Hospital. I w Bellevue. Podobno była też pacjentką w South Florida State Hospital.
DOROTHY: To nieprawda. Valerie nigdy nie była chora psychicznie. Valerie była geniuszem. Była małą zbuntowaną dziewczynką. Moją małą zbuntowaną dziewczynką. Ale nigdy psychicznie chora. Miała za sobą kilka dziwnych doświadczeń z dziwnymi mężczyznami w dziwnych samochodach. Kiedyś nawet nasikała do soku pewnemu złośliwemu chłopakowi. Była pisarką. Może pan o tym napisać... A teraz odkładam słuchawkę...
„NEW YORK MAGAZINE”: Podobno była wykorzystywana seksualnie przez swojego ojca. Wiedziała pani o tym?
DOROTHY: Odkładam słuchawkę... Proszę napisać, że była pisarką... Niech pan napisze, że prowadziła badania z dziedziny psychologii... niech pan napisze, że miłość jest wieczna, nie śmierć...
(połączenie przerwane–––)