Ewolucja brytyjskiego czupiradła
Bridget Jones to wyjątkowa bohaterka popkultury, która była już singielką, starą panną, wdową, a ostatnio została matką. W przyszłości może nas jeszcze zaskoczyć.
Bridget Jones to wyjątkowa bohaterka popkultury, która była już singielką, starą panną, wdową, a ostatnio została matką. W przyszłości może nas jeszcze zaskoczyć.
Najpierw były felietony. Helen Fielding – dziennikarka po udanym, choć mizernie sprzedającym się debiucie powieściowym „Potęga sławy" z 1994 r., dostała propozycję od brytyjskiego dziennika „The Independent", by prowadzić rubrykę, w której opisywałaby życie trzydziestoletniej singielki w Londynie. Czyli pisała o sobie. Pomysł, żeby 37-letnia Fielding relacjonowała w gazecie swoje codzienne sprawy, wydał jej się żenująco narcystyczny. Postanowiła go więc przerobić i wymyśliła fikcyjną trzydziestolatkę prowadzącą nieco infantylny dziennik. Zaczęła w nim opisywać mniej lub bardziej nieudane randki swojej bohaterki, jej nieustanną walkę z nałogami i zbędnymi kilogramami, a także zawodowe wzloty i upadki. Tak powstała Bridget Jones. Przerysowana, komiczna dziewczyna z sąsiedztwa, której trudno nie polubić pomimo licznych słabości.
Jej perypetie ukazywały w krzywym zwierciadle rodzący się w tamtym czasie nowy typ kobiety. Samowystarczalnej kobiety sukcesu. Bezdzietnej singielki, atrakcyjnej, wykształconej i zamożnej. Kobiety, która przebiera w przystojniakach i traktuje seks czysto sportowo. Ów model znalazł swe popkulturowe odbicie w bohaterce serialu „Seks w wielkim mieście", którego pierwsze odcinki stacja HBO wyemitowała w 1998 r. Bridget była inna. Przy Carrie Bradshaw z „Seksu..." (Sarah Jessica Parker) Bridget przypominała źle ubrane czupiradło z lekką nadwagą i odrostami. To jednak o Carrie świat zdążył już zapomnieć. Tymczasem o Bridget w ubiegłym roku powstał kolejny film, ukazała się książka i nic nie zapowiada się, żeby to miał być koniec.
Dumna i uprzedzona
Wróćmy jednak do felietonów w „The Independent", czyli do połowy lat 90. Rubryka prowadzona przez Fielding stała się tak popularna, że wydawca namówił ją, by opublikowała pamiętnik Bridget w wersji książkowej. Pierwsze wydanie „Dziennika Bridget Jones" ukazało się w 1996 r., ale dopiero następne – tzw. paperback, czyli tańsza kieszonkowa edycja w miękkiej oprawie – stało się przebojem księgarskim. Książka trafiła na szczyt listy bestsellerów w 1997 r. w Wielkiej Brytanii. Chwilę później w Ameryce, a potem w przekładach na całym świecie.
Po dwudziestu latach „Dziennik Bridget Jones" czyta się równie lekko i szybko jak w dniu premiery. Dominują prosty język i sytuacyjny humor, znajdziemy też wiele celnych obserwacji społecznych. Wydawałoby się, że to książka prosta aż do bólu. Bez żadnego drugiego dna. A tymczasem trudno odmówić Fielding błyskotliwości i erudycji, które przejawiają się w najmniej oczekiwanych momentach i sprawiają, że mamy do czynienia z niegłupią literacką zabawą. Począwszy od samej konwencji pamiętnikarskiej, bo przecież to właśnie Anglia jest ojczyzną literatury diarystycznej. Wystarczy wspomnieć siedemnastowieczny dziennik londyńskiego urzędnika Samuela Pepysa, który przez wiele dekad stanowił wzór literackiego pamiętnika. Ale to nic w obliczu niezliczonych nawiązań do „Dumy i uprzedzenia", słynnej powieści Jane Austen z 1813 r. Przykłady? Mark Darcy, czyli ukochany Bridget Jones, nosi identyczne nazwisko jak wybranek bohaterki książki Austen – Elizabeth Bennet. I podobnie jak u Austen Darcy z początku wydaje się
nieciekawym i nieuprzejmym mężczyzną. Ponadto główna bohaterka „Dumy i uprzedzenia" – tak jak Bridget – zmaga się z oczekiwaniem otoczenia, że w końcu wyjdzie za mąż. Również postać tego trzeciego z „Dumy..." – uwodziciela i kłamcy – przypomina inną postać z książki Fielding – Daniela Cleavera, którego w filmie zagrał Hugh Grant. Podobieństw oraz analogicznie zbudowanych perypetii jest więcej i długo można się bawić w szukanie austenowskich tropów.
„Dziennik..." zapoczątkował też nowy nurt w literaturze popularnej, który określany jest mianem chick-lit. To specyficzna odnoga literatury kobiecej, gdzie główną bohaterką jest przebojowa i niestereotypowa kobieta, łamiąca normy społeczne i prowokująca tradycyjne otoczenie. Fabuła tych powieści opiera się na kolejnych przygodach miłosnych i erotycznych bohaterek, na poszukiwaniu idealnego partnera oraz na walce o lepszą pozycję w życiu zawodowym.
Co stało za fenomenem postaci Bridget Jones? Odpowiedź jest prosta. Helen Fielding dotarła do milionów kobiet na świecie, ponieważ spuściła powietrze z balonu kulturowych oczekiwań wobec kobiet. W ciepły i humorystyczny sposób pokazała, że nie trzeba być doskonałą, by realizować swoje marzenia. Można walczyć z nadwagą, mieć słabsze dni, gorzej wyglądać, nosić ciuchy z sieciówek, a w wolne wieczory siedzieć w pidżamie przed telewizorem. Można zmyślać, że przeczytało się wszystkie ważne książki i obejrzało wszystkie mądre filmy. Bridget taka właśnie jest. Nie umie gotować, za dużo pije, pali i objada się słodyczami. Bywa fleją i jest gapowata. Zdenerwowanie maskuje czerstwymi żartami i chociaż wie, że jest beznadziejna w publicznych przemowach, to pierwsza rwie się do mikrofonu na różnych uroczystościach. Poczucie humoru Bridget Jones również nie jest szczególnie wyrafinowane. Często rzuca koszarowymi żartami z okolic toalety i sypialni. Ciekawe jest to, że Bridget, jako postać na wskroś brytyjska, zdobyła
olbrzymią popularność międzynarodową. Dwie pierwsze części jej książkowych przygód sprzedały się na całym świecie w nakładzie ponad 15 mln egzemplarzy.
Na zdjęciu: Helen Fielding
(img|716659|center)
O ile w pierwszej części historia była prosta – Bridget opisywała nudne weekendy spędzane na rodzinnych obiadach, kolejne wpadki w pracy, romans z szefem i wielką miłość na horyzoncie – o tyle już w kolejnej części, „W pogoni za rozumem", sprawy poszły dużo dalej. Pojawiły się kariera telewizyjna, egzotyczne podróże, przemyt narkotyków i pobyt w tajskim więzieniu. Fabuła zaczęła trącić niedorzecznością, co jednak nie zraziło wielbicieli jej przygód i w 1999 r. „W pogoni za rozumem" stała się kolejnym światowym bestsellerem z serii. Powtórny sukces skłonił środowisko filmowe do rozpoczęcia prac nad ekranizacją przygód londyńskiej singielki.
Popularna jak Diana
Powieści Fielding stanowiły zaledwie zapowiedź bridgetmanii, która miała ogarnąć świat po premierze pierwszej ekranizacji w 2001 r. Reżyserię powierzono Sharon Maguire – nieznanej autorce filmów telewizyjnych, na co dzień zajmującej się realizacją programów talk-show. Prywatnie przyjaciółce Helen Fielding. Jak głosi legenda, to reżyserka była pierwowzorem postaci Shazzer – największej przyjaciółki Bridget Jones.
Tytułową rolę powierzono Renée Zellweger, której największym sukcesem przed 2001 r. było partnerowanie Tomowi Cruise'owi w oscarowym filmie „Jerry Maguire". Decyzja obsadowa była zaskoczeniem. Anglikom w głowach się nie mieściło, że Amerykanka z Teksasu może zagrać londyńską singielkę mieszkającą w centrum stolicy. Ryzykowna decyzja. Tym bardziej że Zellweger pokonała w castingu znakomite brytyjskie aktorki: Kate Winslet, Rachel Weisz, Helenę Bonham-Carter i Emily Watson. Zellweger do roli Bridget nauczyła się perfekcyjnie londyńskiego akcentu, a także przytyła dziesięć kilogramów, by mieć okrąglejszą figurę.
Film odniósł sukces komercyjny. Miał też świetne recenzje. Produkcja kosztowała 25 mln dolarów, co było skromnym budżetem jak na tamte lata („Piękny umysł" z 2001 r. kosztował 58 mln, a rok wcześniej „Gladiator" 103 mln). Dochody „Bridget" wyniosły 280 mln dolarów. Z kolei druga zekranizowana część z 2004 r. „Bridget Jones: W pogoni za rozumem" była droższa w produkcji ze względu na zdjęcia kręcone w Tajlandii (40 mln dolarów), ale też nie zawiodła producentów i przyniosła wpływy niemal identyczne jak pierwsza.
Obydwa filmy sprawiły, że Bridget Jones stała się najważniejszą bohaterką popkultury przełomu XX i XXI wieku, a jednocześnie ikoną współczesnej brytyjskości. Symbolizowała Wielką Brytanię na równi z królową, piłkarzami Manchesteru United, Lady Dianą, zespołem Oasis czy Jamesem Bondem.
Na zdjęciu: Renée Zellweger
(img|716661|center)
Filmowe przygody Bridget Jones wyniosły na szczyt popularności grających w nim aktorów. Przede wszystkim Renée Zellweger i Colina Firtha, którzy wcześniej byli obsadzani na drugich planach. Zellweger za rolę Bridget zdobyła nominację do Oscara (samą nagrodę dostała dwa lata później za „Wzgórze nadziei"), ale co ważniejsze, Amerykanka zauroczyła publiczność na całym świecie. Od tego czasu była dla producentów gwarancją, że każdy film z jej udziałem przyciągnie do kin tłumy. Podobnie było z Colinem Firthem, który tak jak Zellweger zaczął grać w wielkich hitach komercyjnych. Jednocześnie realizował się w ambitniejszych produkcjach, pracując z uznanymi reżyserami. Jego kariera toczyła się wolniej i spokojniej niż w przypadku Zellweger, ale za to aktor jest na topie do dziś.
O Hugh Grancie nie wspominam, bo on już w latach 90. był najpopularniejszym brytyjskim aktorem młodego pokolenia za sprawą komedii „Cztery wesela i pogrzeb" oraz „Notting Hill". A także za sprawą głośnego wybryku: kiedyś w Los Angeles zatrzymała go policja, gdy był w towarzystwie ulicznej prostytutki, która później stała się gwiazdą tabloidów, opowiadając o „znajomości" z Grantem.
Po premierze drugiej adaptacji w 2004 r. filmowe przygody Bridget Jones zostały zawieszone. Jednak Helen Fielding nie próżnowała. W 2005 r. zaczęła na nowo pisać do „The Independent" felietony, które po kilku latach zebrała do kolejnej książki z cyklu noszącej podtytuł „Szalejąc za facetem", która ukazała się w 2013 roku. Bridget była w niej odmienioną kobietą. Akcja rozpoczyna się, kiedy bohaterka ma 51 lat. Jest wdową z dwójką dorastających dzieci. Ich ojciec, a jej mąż Mark Darcy zginął od wybuchu miny pułapki w Darfurze, dokąd pojechał z misją pokojową. 51-letnia Bridget po zakończeniu żałoby poznaje 30-letniego Roxtera, w którym zakochuje się bez pamięci. Z ich trudnym związkiem wiąże się większość perypetii, przez które przechodzi bohaterka w trzeciej książce z cyklu. Fielding chciała wejść na nowy teren i oderwać się od opowieści o trzydziestoletnich singlach. Spróbowała opowiedzieć o życiu dojrzałej kobiety po pięćdziesiątce, którą sama przecież się stała. Fani przeczytali książkę siłą rozpędu,
jednak większość głosów była krytyczna i pełna rozczarowania. Podkreślano, że najlepsze fragmenty książki to te, w których Bridget opisuje swoje problemy z wychowaniem dzieci. Najsłabiej zdaniem krytyków została natomiast ujęta relacja z młodszym mężczyzną oraz zmagania Bridget z galopującą nowoczesnością w postaci Twittera, który ją fascynuje i sprowadza na nią kłopoty.
„The Telegraph" pisał o książce tak: „Trzecia część przygód Bridget Jones jest równie zła jak rozgotowane spaghetti, z którego przyrządzania słynęła bohaterka". Z kolei jej macierzysty „The Independent" próbował dostrzegać dobre strony historii 51-letniej Bridget. Jednak pośród komplementów recenzent z jej dawnej redakcji także nie krył rozczarowania. Pisał, że słabsze momenty książki „przypominają najgorsze amerykańskie sitcomy". Fakt, że wciąż nie powstała filmowa ekranizacja „Szalejąc za facetem", też jest znaczący.
Na zdjęciu: Renée Zellweger na premierze „Bridget Jones 3”
(img|716662|center)
Nowe Bridget z Ameryki
Najnowsza książka o Bridget (czwarta z kolei) z dzieckiem w tytule i jej niedawna ekranizacja (trzecia) mogły zdezorientować wielu miłośników serii. Nie tylko z uwagi na zaburzenie chronologii ekranizacji, ale też ze względu na cofnięcie w czasie. W ostatniej części Bridget ma bowiem 43 lata. Helen Fielding cofnęła czas akcji przed trzecią część, czyli do czasu, kiedy Bridget wciąż jest singielką. Jej związek z Markiem Darcym się rozpadł. Darcy ożenił się z inną kobietą, ale chwilowo jest z nią w separacji. Zawodowo Jones jest spełniona, ale tylko do momentu, gdy nowa szefowa – młoda hipsterka – zaczyna zmieniać profil ich programu telewizyjnego na bardziej tabloidowy. Bridget porzuciła nadzieje na wielką miłość i z rozgoryczeniem czuje, że już na dobre zostanie sama. Wszystko się zmienia, gdy spędza noc z dawnymi kochankami. Wpierw z Danielem Cleaverem, a kilka dni później także z byłym narzeczonym Darcym. Gdy okazuje się, że zaszła w ciążę, pojawia się pytanie: który z nich jest ojcem? Badanie prenatalne
byłoby zbyt proste – Bridget boi się igieł – dlatego obydwaj potencjalni ojcowie muszą czekać aż do porodu, kiedy to będzie można wykonać proste badanie krwi. Zanim to się jednak stanie, towarzyszą jej w lekcjach rodzenia, wybierają łóżeczko, wózek, imię potomka (syna!), by w końcu na własnych rękach zanieść Bridget na salę porodową i słuchać jej krzyków oraz przekleństw. Przy tym będą się starali odzyskać jej względy, bo przecież stara miłość nie rdzewieje, a obaj nagle okazują się samotni.
Jakby zamieszania z chronologią adaptacji było mało, to jeszcze ekranizacja „Bridget Jones: Dziecko" różni się mocno od książki. Najbardziej zauważalna w filmie jest nieobecność Daniela Cleavera. Wynikło to z prozaicznej przyczyny. Otóż Hugh Grant odmówił udziału w filmie, bo scenariusz nie wydał mu się dostatecznie interesujący, by zaangażować się w produkcję. Colin Firth nie miał podobnych oporów, więc Fielding jako scenarzystka zdecydowała się zamienić postać Cleavera na innego przypadkowego przystojniaka. Na miejsce Granta wybrano Patricka Dempseya – amerykańskiego aktora, który zdobył dużą popularność za sprawą serialu „Chirurdzy", w którym grał ponad dziesięć lat.
Postać grana przez Dempseya to Jack Qwant – naukowiec, który dorobił się fortuny, tworząc portal randkowy oparty na wymyślonym przez niego specjalnym „sercowym" algorytmie. Qwant spędza noc z Bridget Jones w trakcie festiwalu muzycznego, kiedy ta omyłkowo trafia w nocy do jego namiotu. Z Darcym natomiast bohaterka idzie do łóżka na chrzcinach, gdzie po latach się spotkali, podając wspólnie do chrztu dziecko przyjaciół.
Brzmi to wszystko niepoważnie, a chwilami wręcz niedorzecznie. Jednak czy którakolwiek z części Bridget Jones nosiła znamiona realizmu albo siliła się na powagę? Pomysł niewiadomego ojcostwa wydawał się sprawdzony i bezpieczny. Stanowił już przecież kanwę innego hitu - musicalu „Mamma Mia". Tam bohaterka grana przez Meryl Streep zapraszała swoich trzech dawnych kochanków na ślub córki, bo nie była pewna, który z nich jest ojcem.
W męskim wydaniu
Obawy miłośników dawnych filmowych części przed trzecią adaptacją były ogromne. Zwłaszcza gdy w 2014 r. świat obiegły zdjęcia Zellweger, którą trudno było rozpoznać, bo jej twarz była tak bardzo zmieniona. Podejrzane było także jej zniknięcie z branży filmowej. Nieudane operacje plastyczne? Depresja? Choroba psychiczna? A może po prostu długie wakacje i poświęcenie się życiu rodzinnemu? Media huczały od plotek, dlatego tym większy był szok, gdy w końcu opublikowano zdjęcia z planu, a później pierwszy zwiastun filmu. Okazało się bowiem, iż poza utratą co najmniej kilkunastu kilogramów Zellweger wygląda właściwie tak samo jak w poprzednich częściach filmu. Fani odetchnęli z ulgą.
Film kosztował 35 milionów dolarów, a od dnia premiery na jesieni 2016 r. zarobił już ponad 210 milionów. Jednak nawet z wpływami ze sprzedaży filmu do telewizji oraz na DVD (w Polsce ukazał się na płycie z początkiem lutego) już raczej nie dogoni wyniku poprzednich części. Producenci jednak mogli spokojnie wypić szampana, bo mało która seria cieszy się takim powodzeniem niezmiennie od lat. Co więcej, sukces trzeciego filmu o Bridget Jones otwiera drogę następnym ekranizacjom. Zellweger – czyli najważniejsza osoba w tym interesie – zadeklarowała po premierze „Bridget Jones. Dziecko", że jest otwarta na kolejne części. „Ciekawa jestem, jak wyglądałoby jej dalsze życie. Jak z typową dla siebie improwizacją, będzie się przedzierać przez następne etapy, o ile oczywiście ci mężczyźni [Darcy i Qwant] nie zostawią jej samej" – mówiła aktorka na konferencji po premierze w 2016 r.
Do kontynuacji mogą zachęcić producentów niezłe recenzje filmu i książki Fielding o ciąży Bridget. Ze znaczących mediów jedynie „The Guardian" kręcił nosem, zwłaszcza na książkę, którą nazwał „ostatecznym przejawem upadku serii". Inni krytycy podkreślają, że to „stara, nowa Bridget", i że nakręcono po prostu dobrą komedię obyczajową.
Wiele też było różnych interpretacji nowej Bridget. Feministki oraz liberalnie nastawieni komentatorzy dostrzegli w kontynuacji pozytywne zainteresowanie kobietami w wieku 40+. Konserwatystom podobał się przedstawiony stosunek do macierzyństwa, do którego bohaterka podchodzi z odpowiedzialnością i miłością.
Kadr z filmu „Wykolejona” (2015)/Universal Pictures
(img|716663|center)
Pojawia się jednak pytanie: do kogo jest skierowana nowa Bridget Jones? Czy tak jak w latach 90. do trzydziestolatek? Raczej nie. One mają nowe, tym razem amerykańskie bohaterki. Takie jak kobiety z filmów i seriali Judda Apatowa – jednego z najważniejszych dziś twórców komedii obyczajowych w amerykańskim show-biznesie. Dzisiejsze singielki wolą cytować Lenę Dunham – młodą aktorkę i zdeklarowaną feministkę, która gra główną rolę w nagradzanym serialu „Dziewczyny" (HBO właśnie rozpoczął emisję ostatniego, szóstego sezonu). Wolą się śmiać z wpadek pulchnej Amy Schumer – aktorki i stand-uperki, która w filmie „Wykolejona" z 2015 r. zagrała ordynarną, a zarazem wrażliwą singielkę piszącą zjadliwe artykuły do pisma lifestyle'owego, która w przerwach między jointem a kolejnym drinkiem zakochuje się w nudnym, ustatkowanym chirurgu.
Co więcej, Apatow stworzył także męski odpowiednik Bridget Jones. Wszystko za sprawą niezwykle popularnego filmu „Wpadka" z 2007 r. Opowiadał on o niedojrzałym i niesamodzielnym trzydziestolatku, którego hobby jest marihuana i filmy erotyczne, a który wkrótce ma zostać ojcem i w przyspieszonym tempie uczy się odpowiedzialności.
Jak widać, trzydziestolatkowie mają swoje nowe Bridget Jones. Damskie i męskie, o różnych twarzach i figurach. Wciąż niezbyt dojrzałe, zaliczające kolejne porażki i pielęgnujące własne słabości. Może dobrze się stało, że Bridget nie próbuje z nimi konkurować, zmieniając się we własną karykaturę. To dobrze, że zamiast udawać, że czas stoi w miejscu, Helen Fielding pozwoliła je przechodzić przez kolejne etapy życia i ciekawie się zestarzeć.
Marcin Kube