Eliksir młodości, zabawa w Boga i cierpienie milionów. Przeczytaj fragment książki "Stalin i naukowcy. Historia tryumfu i tragedii, 1905 – 1953"
W pierwszych dziesięcioleciach XX w. garstka geniuszy, niewydarzonych profesorów i naukowych szarlatanów zawarła pakt z komunistyczną władzą. Cel był jeden: przemiana rządzonej przez Stalina Rosji w światowe supermocarstwo.
Wśród uczonych, którym komunistyczna władza dała szansę na prowadzenie badań z pogranicza nauki i blagi byli Ilja Iwanow, który próbował inseminować szmpansy ludzkim nasieniem, by stworzyć ich krzyżówkę. Również zwalczający genetykę i bawiący się w Boga Trofim Łysenko oraz Aleksander Bogdanow, który sam stał się ofiarą własnych eksperymentów z transfuzją krwi. Także Olga Lepieszyńska, która twierdziła, że kąpiele w sodzie przywracają młodość. Bohaterem książki Simona Ingsa jest oczywiście i sam Stalin, który próbował hodować cytryny w chłodnym klimacie, poprawiał muzykę Szostakowicza i napisał idiotyczny traktat o lingwistyce.
"Stalin i naukowcy. Historia tryumfu i tragedii, 1905 – 1953" Simona Ingsa to nie tylko historia pseudonaukowych eksperymentów. To również opowieść o uwikłaniu naukowców w budowanie potęgi kosztem milionów ofiar głodu, epidemii, czystek i wojen. A także o powikłanych losach i niejednoznacznych wyborach uczonych, którzy stawali przed alternatywą: służyć swoją wiedzą złu, czy zachować życie. Również o tym, do jakich nadużyć i zbrodni musi dojść, kiedy nauka staje się sługą polityki. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora publikujemy fragment książki "Stalin i naukowcy. Historia tryumfu i tragedii, 1905 – 1953", która jest już dostępna w księgarniach.
20 października 1948 r. Stalin wykonał bodaj najbardziej spektakularny gest, wprowadzając stalinowski Wielki Plan Przeobrażenia Przyrody. Pełna nazwa planu brzmiała: "Plan tworzenia leśnych pasów ochronnych, rotacyjnych zasiewów traw oraz konstrukcji stawów i zbiorników wodnych w celu zabezpieczenia wysokich i stabilnych zbiorów na stepowych i stepowo-leśnych europejskich obszarach Związku Radzieckiego”. Plan Stalina był czymś znacznie więcej niż tylko kaprysem przywódcy państwa. Zawarte w nim zalecenia sformułowano na konferencji agronomów i leśników, którzy czerpali wiedzę z ponad pół wieku doświadczeń w zakresie ekologicznego planowania. Już w 1892 r. wpływowy specjalista w dziedzinie gleboznawstwa Wasilij Dokuczajew, wyznaczony przez cara Aleksandra III do wyjaśnienia zjawiska wyniszczającej suszy, która panowała rok wcześniej, doszedł do wniosku, że stepy rosyjskie były wyniszczane przez stulecia nieodpowiedzialnej aktywności rolniczej. Dokuczajew zalecał pilne wprowadzenie wielu środków służących ochronie wód, między innymi zasadzenie olbrzymich pasów lasów ochronnych na południu Rosji w nadziei na przywrócenie sytuacji z czasów, kiedy Rosję środkową i południową łączył jeden wielki baldachim drzew.
Wielki Plan Przeobrażenia Przyrody na nowo ożywiał wizję Dokuczajewa. Zgodnie z 30-letnimi przewidywaniami zawartymi w planie Stalina do 1965 r. miało powstać prawie sześć milionów hektarów nowych lasów – to więcej niż zajmują wszystkie lasy w całej Europie Zachodniej. Te nowe lasy miałyby powstrzymywać suche wiatry ze stepów Kazachstanu i pustyń Azji Środkowej, łagodzić klimat południowej Rosji, w tym również nawilżać powietrze, a wreszcie eliminować zjawisko okresowych susz, które występowały na obszarach stepowych. Ponadto miało powstać w sumie siedem pasów lasów, każdy o długości tysięcy kilometrów, biegnących z północy na południe poprzez suche stepy w dorzeczu Wołgi. Lwia część odpowiedzialności za dzieło zadrzewienia przypadła ministerstwu rolnictwa. Ale mało kto w tym ministerstwie miał wiedzę na temat leśnictwa, a co grosza, urzędnicy ministerstwa otrzymywali sprzeczne instrukcje. Jeden z kierowników z obwodu kurskiego wspominał, że: "jak gdyby nigdy nic, bez podania powodu ani zapewnienia jakiejkolwiek pomocy, poproszono go, żeby zasadził pięć hektarów polowych pasów ochronnych, cztery
hektary lasów nad parowami, a także stworzył półtorahektarową szkółkę leśną, zbudował dwa stawy, wyhodował 50 tys. sadzonek i przygotował 90 kg żołędzi".
Do takich powszechnie dyskutowanych programów sadzenia roślin architekci stalinowskiego Wielkiego Planu Przeobrażenia Przyrody dodawali własne technokratyczne i utopijne pomysły. Największym i najbardziej dalekosiężnym z nich był ambitny program transformacji głównych rzek Związku Radzieckiego – Wołgi, Donu, Dniepru, Kamy i Swiru – w jeden wielki system kanałów, zapór, zbiorników wodnych, rozmaitych urządzeń irygacyjnych i elektrowni hydroelektrycznych. W sercu tego wzniosłego planu znajdowała się nawet nie regulacja, ale mechanizacja Wołgi, największej rzeki w Europie, płynącej na długości ponad 3,5 tys. km od źródeł w okolicy Tweru do ujścia pod Astrachaniem nad Morzem Kaspijskim.
Na zdjęciu: Bolszewicy ze Stalinem na czele
Wołga jest zasilana głównie wodą pochodzącą z roztapiających się śniegów; pozostawiona samej sobie rzeka przybiera najmocniej późną jesienią oraz wiosną. W letnim sezonie wegetacji, kiedy roślinność najbardziej potrzebuje wody, nieuregulowana Wołga zawiera zaledwie jedną piątą swojego maksymalnego stanu. Przed II wojną światową radzieccy inżynierowie zabrali się do budowania zapór, sztucznych zbiorników wodnych i innych wielkich struktur mających służyć uregulowaniu rzeki w taki sposób, żeby jej stan wód był bardziej wyrównany w ciągu całego roku. W ten sposób chciano również zapewnić odpowiednią głębokość kanałów, tak aby umożliwić całoroczną żeglugę rzeczną oraz pozostawić stale otwartą drogę wodną poprzez kanały do Donu i innych wielkich rzek. Wojna praktycznie zniweczyła te plany. Armie niemieckie zniszczyły mosty, fabryki, elektrownie wodne, w tym radziecką chlubę – elektrownię na Dnieprze. Władze państwowe, pragnąc zlikwidować wszelkie ślady inwazji, dosłownie zatrzymały Wołgę poprzez wzniesienie na niej 12 ogromnych zapór ze stacjami hydroelektrycznymi. Każda z nich doprowadziła do zalania tysięcy kilometrów kwadratowych ziemi, zmuszając do przesiedlenia pół miliona ludzi, niszcząc uprawy, domy, kościoły, szkoły… Tylko jedno wielkie jezioro zaporowe zwane Zbiornikiem Rybińskim spowodowało zalanie aż sześciu miast – w pewnym momencie dziejów było to największe na świecie sztuczne jezioro. Stalinowski Wielki Plan Przeobrażenia Przyrody miał ogromne znaczenie symboliczne. Kiedy Związek Radziecki wygrał wojnę z Niemcami, naród radziecki został ponownie wezwany do zaangażowania się w kampanię, o którą walczono w rewolucji – do włączenia się w epicką walkę o nowe, bardziej racjonalne, bardziej humanitarne środowisko naturalne. Setki pisarzy prześcigały się w próbie wychwalania potęgi radzieckiej nauki zdolnej do przeobrażenia planety. Wizja tysięcy kilometrów potężnych dębów przełamujących siłę suchych wschodnich wiatrów zaczęła do znudzenia pojawiać się w kronikach filmowych i filmach fabularnych.
W gazetach i broszurach propagandowych dzieci zajadały owoce i jagody, przechadzając się po niegdyś pustynnych obszarach teraz przemienionych w zielone oazy. W gorączkowym propagandowym zrywie posunięto się do tego, by zlecić Dmitrijowi Szostakowiczowi stworzenie patriotycznego oratorium pod tytułem Pieśń lasów – to dość nużące dzieło, które tylko miejscami można uznać za nieco lepsze od ścieżki filmowej do obrazu Miczurin. Artykuł Izaaka Prezenta zatytułowany The Refashioning of Living Nature oddaje ducha tej kampanii. Tekst rozpoczyna się takim oto ustępem: "Burżuazyjni profesorowie zapewniają nas, że przyroda nie będzie tolerowała ludzkiej ingerencji i za zakłócenie jej naturalnego porządku zemści się katastrofami żywiołowymi". Nie trzeba dodawać, że zdaniem autora tego rodzaju obskuranci byli w błędzie. Przytaczając "odkrycie" Łysenki, że rozsianie zbóż wokół młodych drzew ochroni je przed zniszczeniem przez chwasty (tak przy okazji: to nieprawda), Prezent obwieścił:
Pole i las – ochraniający rośliny uprawne – drzewa i chleb – cóż za cudowna idea kooperacji i wspólnej walki o przetrwanie w zielonym królestwie roślin. A jeśli chodzi o budowę stawów i sztucznych zbiorników wodnych, naprawdę nigdy w dziejach świata nie było, bo nie mogło być, prac hydrobudowlanych prowadzonych na tak ogromną skalę! […] Radzieccy biolodzy z radością tworzą nowe formy życia, odnawiają i wzbogacają żywą przyrodę, a wspólnie z całym naszym ludem budują komunizm.
Łysenko późno zaangażował się w realizację planu Stalina. W żaden sposób nie uczestniczył w rozwoju ochronnych pasów lasów w latach 30. i 40. XX w., a przed 1948 r. w zasadzie nie opublikował niczego na temat biologii drzew. Wybrany na członka rady Głównego Zarządu ds. Leśnictwa i Zadrzewienia nie marnował czasu na formułowanie prometejskich obietnic. Wierzył, że wszystkie rośliny posiadają pewną szczególną właściwość zwaną "samoprzerzedzeniem", która pozwala im współdziałać w zmaganiach przeciwko chwastom we wczesnych fazach rozwoju, a także na gromadzenie i kumulowanie energii na korzyść jednej wybranej latorośli, dla której poświęcają się inne młode rośliny. Leśnictwo w wydaniu Łysenki zrodziło się z tej właśnie idei. Na przykład, aby zasadzić dąb, wykopywano centralnie umieszczony dół, a wokół niego cztery mniejsze doły pomocnicze, tym sposobem tworząc "gniazdo" o kształcie plusa. Łysenko uważał, że tego typu formacja pozwoli młodym drzewkom dębu najbardziej skutecznie bronić się przed chwastami. Do głównych praktycznych zalet metody takiego "zagnieżdżania" należały prostota i szybkość. Jak głosiła jedna z broszur propagandowych: "Potrzeba zaledwie trzech dni roboczych do ręcznego zasadzenia hektara lasu dębowego za pomocą metody zagnieżdżania". Robotnicy w ciągu paru dni mogli zatem osiągnąć coś, co normalnie wymagałoby co najmniej dziesięciolecia.
Lasy zasiane tą metodą jednak nie utrzymywały się długo. We wrześniu 1951 r. wszystkie tak zasadzone lasy na Uralu wymarły. W 1952 r. zginęła połowa wszystkich lasów powstałych metodą "zagnieżdżania", a w dwóch pierwszych leśnych pasach ochronnych utracono niemalże wszystkie drzewa. Niewątpliwie zakrojony na gigantyczną skalę plan w pewnym sensie wymuszał powstawanie równie gigantycznych błędów i strat, jednak stał się on poniekąd ostoją prawdziwej nauki – nauki, która w innym razie mogłaby zostać zwyczajnie zdławiona jako "antymiczurinistyczna". Na przykład, podczas gdy Łysenko naprzykrzał się i utrudniał pracę Głównemu Zarządowi ds. Leśnictwa i Zadrzewienia, inny odrębny organ urzędowy, Wszechstronna Ekspedycja Naukowa ds. Problemów Ochronnej Gospodarki Leśnej, zajmowała się studiowaniem lokalnych warunków środowiskowych i udzielała robotnikom cennych porad technicznych. Ekspedycją kierował ekolog Władimir Nikołajewicz Sukaczew, którego Instytut Leśny założony w 1942 r. stanowił w zasadzie jedyny bastion oporu wobec Łysenki.
Sukaczew uczynił z całej ekspedycji azyl dla genetyków i starał się ocalić możliwie wielu skazanych biologów. Siergiej Wawiłow, przewodniczący Akademii Nauk, który potajemnie podejmował starania ocalenia radzieckiej genetyki, na bieżąco informował Sukaczewa, kogo powinien zatrudniać przy swoim projekcie. Stalinowski Wielki Plan Przeobrażenia Przyrody zapewniał w pewnym niewielkim stopniu schronienie naukowcom, których władze państwowe uznawały za podejrzanych. Na znacznie wyższy poziom ochrony mogli liczyć fizycy, którzy mniej więcej w tym samym czasie zajmowali się projektem budowy radzieckiej bomby atomowej. Mieli oczywiście wyjątkowe przywileje. Kurczatow otrzymał od państwa elegancki piętrowy dom z marmurowymi kominkami, stylowymi boazeriami i zachwycającymi umieszczonymi centralnie schodami. Do wykończenia wnętrz sprowadzono w 1946 r. włoskich rzemieślników. Ale znacznie większe znaczenie miało to, że fizycy pracujący nad projektem uzyskali wyjątkowo duży zakres swobodny intelektualnej. Kurczatow i jego koledzy w ogóle nie musieli przechodzić przez bolesny proces własnej "sesji miczurinistycznej" i całkowicie oszczędzono im edukacji politycznej. "Nie zawracajcie głów naszym fizykom seminariami politycznymi – polecił Stalin. – Niech poświęcają cały swój czas na działalność zawodową". Stalin nawet posunął się do tego, że skrytykował Kurczatowa, iż nie jest wystarczająco wymagający: "Jeśli dziecko nie płacze, matka nie wie, czego mu potrzeba. Proś o wszystko, czego potrzebujesz. Nie spotkasz się z odmową".
Nie było żadnej gwarancji, że tak niezwykły stan rzeczy będzie trwał. Popularna anegdota z tych czasów opowiada o tym, że Stalin rzekł do Berii: "Zostaw ich w spokoju. Zawsze możemy ich rozstrzelać później". Mimo wszystko społeczność fizyków w państwie stalinowskim była bodajże jedyną, która przypominała choć trochę społeczność obywatelską – i sami fizycy doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
Na zdjęciu: monaster Zaśnięcia Matki Bożej w Sarowie, 1904
Julij Chariton kierował ostatnimi pracami konstrukcyjnymi przy budowie bomb w tajnym ośrodku naukowym głęboko w nadwołżańskich lasach. Jego laboratorium wykorzystywało zabudowania fabryki amunicji z czasów II wojny światowej. Ową fabrykę utworzono w miejscu, gdzie jeszcze dawniej, przed rewolucją, istniał jeden z ośrodków prawosławnych otoczonych wyjątkowo żywym kultem religijnym: Monaster Zaśnięcia Matki Bożej w Sarowie. Nazwa miejscowości Sarow w ogóle zniknęła z oficjalnych map i innych dokumentów radzieckich na prawie 40 lat – w krajowych źródłach miejsce, w którym powstał ośrodek badawczy, ukrywano pod kryptonimem Arzamas-16. Ośrodek Arzamas-16 rozrósł się w spore miasto z populacją ponad 80 tys. mieszkańców i żyło się w nim jak w raju w porównaniu chociażby z nękaną przez biedę i głód Moskwą. Członek politbiura Lazar Kaganowicz narzekał, że miasta, w których działały ośrodki badań atomowych, przypominały "lecznicze kurorty". W celu skonstruowania bomby atomowej trzeba było zmobilizować naród i sięgnąć po wiele zasobów naturalnych rozproszonych po wyniszczonym kraju. Zgodnie z szacunkami amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) do owych prac zatrudniono bezpośrednio od 330 do 460 ludzi.
Fizyk i dysydent
Andriej Sacharow rozpoczął pracę nad bronią termojądrową w 1948 r. Po latach napisał, że jeszcze w latach 1950–1953 obserwował z okien swojego gabinetu w Arzamas-16, jak kolumny więźniów maszerowały po ośrodku w eskorcie uzbrojonych strażników. Jeden z buntów robotniczych stłumiono bezwzględnie z użyciem ostrej amunicji: zabito wówczas wszystkich buntowników. Wielu więźniów pracujących przymusowo w ośrodku nigdy nie wyszło na wolność; zamiast tego zazwyczaj przypisywano ich do kategorii "wyjątkowo niebezpiecznych" i wywożono do pracy w kopalniach złota na Kołymie. Latem 1949 r. broń atomowa była gotowa do przeprowadzenia próbnej detonacji, którą zaplanowano w Semipałatyńsku w Kazachstanie. Był to obszar opustoszałej, nagiej ziemi, przynajmniej z perspektywy ludzkiej: piaszczysty, pokryty kamieniami grunt gdzieniegdzie tylko porośnięty sucholubnymi ostnicami bądź skromnymi zaroślami piołunu. Nie rosły tam żadne drzewa. Niemalże nie występowało ptactwo. Nie było też żadnych ludzkich zabudowań mieszkalnych. Na takim terenie latem żar stawał się nieznośny już wczesnym rankiem, a w środku dnia upał tworzył miraże tajemniczych gór i jezior. W pobliżu wieży, na której umieszczono bombę, postawiono drewniane zabudowania. Nieopodal na całym obszarze rozmieszczono lokomotywy, wagony kolejowe, czołgi i działa artyleryjskie. Umieszczono również zwierzęta w zagrodzonych otwartych wybiegach oraz zadaszonych zagrodach, tak by można było przestudiować skutki działania promieniowania.
Na miejscu zjawił się Ławrientij Beria. Wciąż podejrzliwy wobec naukowców przyjechał w towarzystwie dwóch radzieckich obserwatorów, którzy wcześniej widzieli amerykańskie próby jądrowe na wyspach atolu Bikini w 1946 r. Mieli oni potwierdzić autentyczność eksplozji atomowej. Bez zbędnych ceremonii wydano rozkaz odpalenia bomby. Kurczatow podszedł do drzwi i je otworzył. Fala uderzeniowa potrzebowała 30 sekund, żeby dotrzeć do stanowiska dowodzenia. Kiedy wskazówka na zegarze znalazła się na zerze, wszystko zalało światło wpadające przez otwarte drzwi. Na chwilę przygasło, by wkrótce potem rozbłysnąć jeszcze jaskrawiej. Biała kula ognia pochłonęła wieżę i zaczęła się unosić, zmieniając przy tym barwę.
Fala uderzeniowa niosąca się po ziemi zmiatała wszystko na swojej drodze: domy, maszyny, belki konstrukcyjne, kamienie. Grzyb atomowy osiągnął wysokość około ośmiu km, zanim zaczął tracić wyraźne kontury i przemieniać się w wiele bezkształtnych obłoków. Beria zapytał obserwatorów: "Udało się nam? Kurczatow nas nie zwodzi?". Kiedy usłyszał, że test się powiódł, polecił, żeby zadzwonić do Stalina. W Moskwie było wówczas o dwie godziny wcześniej i sekretarka Stalina ostrzegła go, że Stalin jeszcze śpi. "To pilne – upierał się Beria – obudź go". Stalin podniósł słuchawkę. "Czego chcesz? – burknął. – Czemu dzwonisz?". "Wszystko poszło dobrze" – obwieścił Beria. "Wiem już o tym" – odparł Stalin i odłożył słuchawkę. Beria wpadł w szał. "Kto mu powiedział? – zakrzyknął. – Chcecie mnie zniszczyć! Nawet tutaj spiskujecie przeciwko mnie! Zetrę was na pył!".
Na zdjęciu: Andriej Sacharow
Beria miał podstawy, żeby się bać. Stalin tracił siły, a wraz z tym zdolność jasnego myślenia i kontakt z rzeczywistością, zatem stawał się coraz bardziej niebezpieczny dla osób z jego otoczenia. "Było widać coraz bardziej, że Stalin podupada na umyśle w taki sam sposób, w jaki podupadał na ciele" – wspominał Chruszczow w swoich pamiętnikach. "Chyba najbardziej dobitnie pokazywały to jego zaćmienia umysłu i utrata pamięci". Podejrzliwość Stalina doprowadziła już do wyniszczenia wielu członków rodzin jego najbliższych współpracowników i popleczników. Żona Wiaczesława Mołotowa, Polina, została aresztowana w 1949 r. Nawet członkowie rodziny Stalina byli osadzani w aresztach, a następnie zsyłani do łagrów. W 1951 r. Stalin wyznał Chruszczowowi, który wówczas należał do jego najbliższych doradców: "Jestem skończony, nie ufam nikomu, nawet samemu sobie". Paranoja Stalina oraz jego nader silny instynkt przetrwania popychały go do wygłaszania coraz bardziej osobliwych oświadczeń. Niezdolny zaufać nawet samemu sobie Józef Stalin uważał, że w ludziach można – i powinno się – czytać jak w otwartych księgach od początku do końca. Potrzebna była do tego jedynie całkowicie werbalna teoria umysłu. "W ludzkiej istocie nie ma niczego, czego nie dałoby się zwerbalizować – stwierdził w 1949 r. – To, co człowiek ukrywa przed sobą, ukrywa przed całym społeczeństwem. W społeczeństwie radzieckim nie ma niczego, co nie zostałoby wyrażone w słowach. Nie ma żadnych nagich myśli. Nie istnieje nic oprócz słów". Dla Stalina u schyłku życia nawet najbardziej wewnętrzy świat intymnych przeżyć ludzkich był całkowicie czytelny – ponieważ gdyby taki nie był, to przecież w ogóle nie mógłby istnieć.
Paranoiczne rojenia starego człowieka – nawet mającego pod swoją kontrolą broń atomową – nie powinny mieć wielkiego wpływu na bieg historii. Było jednak coś, co czyniło wyjątkowymi mentalne wybryki Stalina, a mianowicie to, w jaki sposób przekładały się na sytuacje rozgrywające się w świecie rzeczywistym. Ostatnie dokumenty Stalina o znaczeniu politycznym i historycznym cechowała nadzwyczajna skuteczność. Na swój koszmarny, chory sposób były one jego arcydziełami. Tak, Stalin stracił kontakt z rzeczywistością – ale jednocześnie zabrał cały kraj w swoją szaloną podróż.
Ostatnie, straszliwe manipulacje Stalina rozpoczęły się od czystki w gronie kolegów, którzy w jego przekonaniu zdobyli zbyt wielką władzę oraz szerokie wpływy polityczne u schyłku II wojny światowej. Andriej Żdanow był jedną z ofiar tych działań Stalina. W owym czasie podupadał już na zdrowiu, a w miarę jak zbliżał się czas sesji sierpniowej Akademii im. Lenina, politbiuro pozwoliło mu wyjechać na dwumiesięczne wakacje, tak by odzyskał siły. Gdy tylko Żdanow opuścił Moskwę, jego kariera polityczna – jak można było przewidzieć – wkroczyła w stadium upadku. W lipcu kilku spośród jego protegowanych straciło posady. Tymczasem leczeniem Żdanowa zajęła się grupa nieprzychylnych mu lekarzy, którzy zamiast regenerującego odpoczynku zlecili mu wyczerpujące ćwiczenia fizyczne i szkodliwe masaże. Tylko jedna osoba z owej grupy – Lidia Timaszuk, kardiolog – prawidłowo zdiagnozowała naturę dolegliwości sercowych u Żdanowa, jednak jej diagnozę zignorowano, a Żdanowowi zalecono długie, dość męczące spacery w parku. Timaszuk, poruszona całą sprawą, napisała osobiście do Stalina, donosząc na swoich kolegów. Stalin otrzymał jej list, schował go w swoim archiwum i nie zrobił nic. Andriej Żdanow zmarł pod koniec sierpnia. Na jego wielkim pogrzebie Stalin pomagał nieść trumnę, a potem spędził pozostałą część dnia na upijaniu się do nieprzytomności.
Po śmierci Andrieja Żdanowa nowa czystka ogarnęła Leningrad i naruszyła układ władzy, który zdołał tam stworzyć. Do aresztu trafiło około 70 wysokich rangą urzędników, których w trakcie sfingowanych, pokazowych procesów skazano za rozmaite przestępstwa – podobnie zresztą jak członków ich rodzin. Czystka obejmowała wszystkich, rozprzestrzeniając się błyskawicznie – od wysoko postawionych patronów po ich podopiecznych, od ośrodków władzy w Leningradzie po odległe, prowincjonalne placówki urzędnicze, aż po Nowogród i Krym. Stalinowi zajęło trzy lata przekształcenie wydarzenia, które zainicjowało całą te czystkę – niespodziewanej i podejrzanej śmierci Andrieja Żdanowa – w rzekomy ogólnokrajowy spisek żydowski, który stał się powodem do zorganizowania nowego wielkiego polowania na czarownice. Antysemickie nastroje nie były wcale czymś nowym w Rosji i jej państwach satelickich, choć bolszewicy oficjalnie – nie całkiem szczerze – zawsze deklarowali, że wiele zawdzięczają mniejszości żydowskiej i pamiętają o swoich zobowiązaniach wobec niej. Teraz zaś kampanie propagandowe wymierzone przeciwko "bezpaństwowemu kosmopolityzmowi" – akcje obmyślone głównie przez Andrieja Żdanowa – wyraźnie podsycały nastroje antyżydowskie i nawet finansowany przez rząd Żydowski Komitet Antyfaszystowski znalazł się pod ostrzałem.
W styczniu 1949 r. – gdy jego przewodniczący, aktor Salomon Michoels, zginął w podejrzanym wypadku samochodowym – członków komitetu aresztowano pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Stanów Zjednoczonych. (Prasa posunęła się nawet dalej i oskarżała członkinię komitetu Linę Stern i innych działaczy o spiskowanie w celu utworzenia żydowskiego państwa na Krymie). Wszyscy aresztowani zostali poddani torturom. I wszyscy "przyznali się" do winy. Siemion Denisowicz Ignatjew, nowy minister bezpieczeństwa państwowego, zalecił, żeby skazać "wszystkich żydowskich nacjonalistów, amerykańskich szpiegów […] z wyjątkiem Stern, na rozstrzelanie. Stern ma zostać wygnana w najbardziej odległy zakątek kraju na dziesięć lat". 12 sierpnia 1952 r. ogłoszono wyrok. 13 spośród 15 oskarżonych osób otrzymało wyrok śmierci i zostało potajemnie straconych, ich rodziny zaś zesłano w odległe rejony Syberii i Kazachstanu. Jedna z oskarżonych osób zmarła w areszcie. Stern dostała wyrok pięcioletniego zesłania do Kazachstanu.
Wkrótce potem antykosmopolityczna kampania straciła wszelkie polityczne niuanse i stała się w otwarty sposób kampanią skierowaną przeciwko radzieckim Żydom. Miała charakter zupełnie niewybredny. Nie miało znaczenia, jaką ktoś miał przeszłość polityczną. Abram Joffe, twórca radzieckiej fizyki, naraził się władzom, kiedy przyłapano go na tym, że w oficjalnym dokumencie nazwał się Rosjaninem. 5 lipca 1951 r. napisał w liście do biura personalnego Leningradzkiego Instytutu Fizyczno-Technicznego: "W obliczu nieporozumienia co do kwestii narodowości w moich dokumentach, proszę o określenie mojej narodowości jako żydowskiej zgodnie z pochodzeniem moich rodziców". Niedługo potem został usunięty ze stanowiska dyrektora instytutu. Kolejną wysoko postawioną ofiarą stał się Izaak Prezent, któremu również wytykano żydowskie pochodzenie. Przez wiele lat Prezent dawał się we znaki swoim studentom, a zwłaszcza studentkom, i niewiele osób go żałowało, gdy zachorował. "Wiecie, kto właśnie do mnie przyszedł?" – rzekł któregoś dnia Grigorij Roskin do pracowników swojego laboratorium. Roskin wraz z żoną opracował terapię antynowotworową przy użyciu preparatu o nazwie kruzin, a wizyta "osobliwego, małego człowieka" autentycznie go poirytowała. "Przyszedł ten cholerny Prezent! – miał zawołać Roskin. – Poprosił mnie, żebym dał mu kruzin, a ja tego nie zrobiłem". (Prezent zmarł na nowotwór w 1969 r., kilka dni po tym, jak usunięto go z Akademii Rolniczej).
Na zdjęciu: Sowiecki ukaz z 20 stycznia 1953, nadający Lidii Timaszuk Order Lenina, za "zdemaskowanie lekarzy-morderców"
Spisek lekarzy ujawniła 13 stycznia 1953 r. gazeta "Prawda" w artykule zatytułowanym Niecni szpiedzy i zabójcy pod maską profesorów-lekarzy, na którego treść miał bezpośredni wpływ sam Józef Stalin. "Jakiś czas temu – donosiła radziecka agencja informacyjna TASS – organy służb bezpieczeństwa państwowego odkryły grupę terrorystyczną lekarzy, którzy obrali za swój cel skrócenie życia prominentnych osób publicznych Związku Radzieckiego poprzez poddawanie ich szkodliwemu leczeniu". Andriej Żdanow znalazł się na liście ofiar lekarzy-terrorystów. Uczyniono z tego wielką aferę, choć wcześniej Żdanow został praktycznie zapomniany – w pierwszą rocznicę jego śmierci nie "zasłużył" sobie na nic więcej niż artykuł na trzeciej stronie gazety "Prawda".
20 stycznia 1953 r. Lidia Timaszuk – kobieta, która oskarżyła znajomych lekarzy o niewłaściwe leczenie choroby Żdanowa – została zaproszona na Kreml, by osobiście odebrać od Stalina podziękowania za "wielką odwagę". Następnego dnia zaskoczona Timaszuk otrzymała Order Lenina za próbę ocalenia życia radzieckiego przywódcy w obliczu działań żydowskich spiskowców. Odnaleziono jej listy przesłane do politbiura i do Stalina. Najwyraźniej to "spisek" doprowadził do ich ukrycia, tak aby adresaci nie mogli ich wcześniej przeczytać. W ciągu paru dni Timaszuk stała się bohaterką walczącą przeciwko spiskowi lekarzy. Powstały poświęcone jej wiersze. Przyrównywano ją do Joanny d’Arc. Aresztowano dziewięcioro lekarzy, w tym sześć osób pochodzenia żydowskiego. Wśród nich był Jakow Rapoport, młody lekarz, który tak sarkastycznie zareagował na "przełomowe" odkrycia Olgi Lepieszyńskiej, a teraz jeden z osobistych lekarzy Stalina. Natalia Rapoport, córka Jakowa, zapamiętała, jak wielką nienawiść rozbudziły wśród ludzi te wydarzenia: "Wszyscy przeklinali morderców i ich narodowość. Jakże pragnęli zemsty! Media podgrzewały te emocje i ludzie nie chcieli, żeby leczyli ich żydowscy lekarze. Atmosfera cuchnęła pogromem. Pojawiły się plotki, że z konieczności 'ochrony' pozostałych – niewinnych Żydów – przed nienawiścią tłumu zostały dla nich przygotowane łagry na Syberii. Wszyscy mieli zostać tam wkrótce przeniesieni".
Spisek lekarzy był arcydziełem politycznej manipulacji. Zapewnił Stalinowi alibi w kontekście śmierci Żdanowa, jednocześnie zajmując radziecką opinię publiczną kolejną aferą konspiracyjną. W całej tej sprawie jest też jakaś zadziwiająca pustka. Antysemityzm nie należał do nazbyt wyraźnych rysów radzieckiego życia codziennego. Gdy tylko Stalin zmarł, cała kampania przycichła w ciągu kilku dni. Dlaczego więc Stalinowi tak bardzo zależało na rozjątrzeniu nienawiści, która nie mogła przynieść żadnej korzyści ani jemu, ani państwu? Bezpośrednie ofiary całej sprawy – lekarze oskarżeni o mordowanie wysoko postawionych urzędników partyjnych – byli tylko lekarzami. Nie mieli żadnych realnych wpływów politycznych. Nie mieli władzy. Byli osobami, które łatwo można było zastąpić. Wystarczyłby jeden telefon. Po co zatem fingować cały ogólnonarodowy skandal?
Mizerna kondycja fizyczna i psychiczna Stalina zredukowała jego świat do zaledwie paru pokojów oraz działań garstki lekarzy. Stalin nie ufał im tak samo, jak nie ufał wszystkim innym ludziom, a zatem zrobił to, co robił zawsze: postanowił ich zniszczyć. A do tego posłużył się bronią, z której również korzystał zawsze – porażającym, ogarniającym cały naród terrorem.
Śmierć zaskoczyła Stalina i nie była dla niego łaskawa. Ostatnie godziny życia przywódcy Związku Radzieckiego były przepełnione koszmarnym cierpieniem. Po udarze przerażeni lekarze usiłowali za wszelką cenę utrzymać go przy życiu. Próbowali wszystkiego. Nawet przystawiali mu pijawki. "Śmiertelna agonia była straszliwa – przyznała potem córka wodza narodu Swietłana – dosłownie zadławił się na śmierć wskutek kaszlu, gdy my przypatrywaliśmy się temu bezradnie. W ostatniej chwili życia nagle otworzył oczy i powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Było to przerażające spojrzenie, szalone lub może wściekłe, a przy tym pełne strachu przed śmiercią". 5 marca 1953 r. o godzinie 21.50 dobiegło kresu panowanie jednego z największych
ludobójców w dziejach ludzkości.