Rozdział 9. STAWIAĆ CZOŁO SYNDROMOWI LOLITY
Strategie oporu
Moja sześcioletnia córeczka uwielbia się przebierać. Wkłada wtedy na siebie zwiewne okrycia, przewiesza przez ramię pas majsterkowicza, wzuwa wysokie plastikowe szpilki, dzieło wieńczy kapelusz kowboja albo czapka kucharza. Gdy już jest wyszykowana, staje przed lustrem i zaczyna wdzięczyć się do swojego odbicia. Wie, że wygląda cudownie. To czysta, niczym niezmącona radość płynąca z zabawy w przebieranie i upiększanie się bez żadnego podtekstu czy głębszej świadomości.
W miarę dorastania ta autentyczna przyjemność będzie zanikać. Miejsce niezmąconej samokrytyką czy nerwicą przyjemności płynącej ze zmysłowego doświadczania swojej kobiecości powoli zastępować będzie syndrom Lolity. Syndrom Lolity tworzy iluzję, obietnicę radosnej kobiecości, za którą jednak trzeba zapłacić pewną cenę – cenę podporządkowania się restrykcyjnym, zglajszachtowanym ideałom narzucanym przez wzorce popkultury. Jeśli zaś jej ciało nie jest zbudowane na modłę ideału („szczupła, ale krągła”), jeśli jej skóra jest „zbyt” ciemna lub „zbyt” jasna, jeśli ma piegi albo jakieś znamię, jeśli wcale nie chce „odważnie pokazywać tego, co ma najlepsze”, jeśli ma jakiś rodzaj upośledzenia umysłowego czy fizycznego, jeśli jej głównym życiowym celem nie jest dopasowanie się do wyimaginowanych standardów wyimaginowanego męskiego spojrzenia, jeśli dostrzega problem przemocy w swoim życiu, jeśli uważa, że seksem nie można kupczyć jak jakimś towarem (nie można kogoś sprzedać albo kupić), jeśli tak uważa… no cóż, wtedy
– w świetle syndromu Lolity – po prostu ma pecha.
Syndrom Lolity nie wyraża afirmacji czy celebracji kobiecości w całej jej różnorodności. Wręcz przeciwnie, jest przejawem działania zestawu restrykcyjnych, zacofanych i sterowanych przez rynek zapatrywań na naturę dziewczęcej seksualności. W dodatku jest w zasadzie nie do uniknięcia jako jedyna dostępna w masowym obiegu wykładnia bycia dziewczyną.
Dobre samopoczucie, które obiecuje syndrom Lolity, to fantazja typowa dla społeczeństwa konsumpcji masowej. Fantazja ta jest pomyślana w ten sposób, żeby szybko mijała, napędzając tym samym dalszą potrzebę konsumpcji, która z kolei stanowi napęd – zależnych od siebie jak naczynia połączone – branży przemysłu: od preparatów dietetycznych po pornografię. Dlatego właśnie każdy rodzaj autentycznej, świadomej, nieskrępowanej przyjemności seksualnej jest wrogiem syndromu Lolity. Syndrom polega na tym, że dziewczyny (a później kobiety) muszą być na tyle znerwicowane lękiem o swoją seksualność, żeby chciały wydawać zawrotne sumy na uśmierzanie tego lęku. Syndrom kusi fasadową budowlą pewnej siebie kobiecości. Na seksualnym poziomie przypomina on muchołówkę: wabi nieświadome ofiary nektarem, by następnie je pożreć.
Syndrom Lolity wywołuje toksyczne efekty uboczne, które przejawiają się na co dzień. Z tym samym toksycznym wpływem muszą sobie radzić dziewczyny na całym świecie: od zaburzeń odżywiania i problemów z obrazem siebie, po przemoc na randkach, wczesne ciąże, wykorzystywanie seksualne i wyzysk w pornografii i prostytucji dziecięcej. Niektóre dziewczyny potrafią to przezwyciężyć i w dalszych etapach życia zrealizować swój potencjał i osiągnąć pełną dojrzałość. W przypadku innych dziewczyn skutki mogą być jednak dalekosiężne i wyniszczające. Syndrom Lolity działa w ramach kontinuum, na którym jedne dziewczyny odczuwają skutki jego działania o wiele bardziej dramatycznie i brutalnie niż inne. Na sam syndrom jednak żadna dziewczyna nie jest uodporniona.
Jestem przekonana, że syndrom Lolity w dużym stopniu odpowiada za wysoki poziom ciąż nastolatek i wielką liczbę chorób przenoszonych drogą płciową w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach. Syndrom dostarcza bowiem wizji seksualności, w której prawa dziewczyn i odpowiedzialność wiążąca się z aktywnością seksualną w zasadzie nie istnieją. Nie zachęca dziewczyn do zdobywania merytorycznych wiadomości o seksie. W zamian otacza seks tandetnym nimbem splendoru i upiększa kłamstwem. Dziewczyny dostają mieszany, wątpliwy moralnie przekaz: bądź seksowną dziewczyną, ale nie istotą seksualną. Eksponuj swoją seksualność (oczywiście pod warunkiem, że masz co pokazać), ale nie podążaj za swoim pożądaniem. Przyciągaj uwagę facetów, ale broń się przed ich seksualnymi zakusami. Trzymaj się zasady „tylko abstynencja”, składaj przysięgi czystości i zachowania dziewictwa, ale pamiętaj, że najlepszy seks jest spontaniczny. Syndrom Lolity oznacza, że dziewczyny nie odczuwają pożądania, jedynie potrzebę ironicznego
zakomunikowania otoczeniu, że są „zdzirami” albo „hotties” – jak stwierdzają nadruki na ich T-shirtach. Te sprzeczne komunikaty mogą tylko dezorientować. Syndrom Lolity nie daje nigdzie przestrzeni, w której głos oddano by odczuciom, potrzebom, predyspozycjom rozwojowym dziewcząt, a także gdzie by wyraźnie określono granice. Seks nie jest traktowany poważnie i świadomie.
W Stanach (a także w innych krajach) seksualność dzieci to drażliwy temat, który właśnie dlatego woleliśmy oddać mediom, a one szybko zdominowały dyskurs. Kurczowo trzymamy się koncepcji niewinności dzieciństwa, ale kiedy nasze dzieci zdobywają wiadomości o seksie ze źródeł, które są właśnie na to nastawione, odwracamy wzrok, chowamy głowę w piasek. Pozostawienie edukacji seksualnej w gestii mediów oznacza rzucenie dzieci na pastwę syndromu Lolity. A przecież seks i seksualność to o wiele więcej niż korporacyjny produkt medialny.
Seks w swoim najlepszym wydaniu może być domeną etycznych i pozytywnych relacji między ludźmi. Osobiście uważam, że seks daje najwięcej w ramach związku, w którym jest głęboka miłość, poczucie sensu i współodczuwanie, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dla wielu ludzi dobry seks może znaczyć coś innego. Ludzie odczuwają do siebie przyciąganie lub pożądanie z bardzo różnych powodów – czasem pożądanie może wzbudzić coś błahego, linia podbródka czy jakiś gest. Ludzie, których pragniemy, wcale nie muszą mieć fizjonomii rodem z syndromu Lolity; Elizabeth Villiers, kochanka króla Wilhelma Orańskiego, miała jakoby zeza i brzydką cerę, a mimo to król nie widział poza nią świata; „tchnienie, co z jej ust wybiega” – pisał Shakespeare w znanym sonecie wyliczającym niedoskonałości kochanki; a tekst sławnej piosenki Rodgersa i Harta My Funny Valentine to kolejny dowód na istnienie zupełnie innego pragnienia niż to, które znamy z syndromu Lolity: Your looks are laughable / Unphotographable / Yet you’re my favorite work
of art [Wyglądasz zabawnie / Jesteś niefotogeniczna / A mimo to dla mnie jesteś dziełem sztuki].
Pożądanie wywołują różne czynniki, od atrakcyjności fizycznej zaczynając, przez podniecenie, jakie wiąże się z zachowaniami ryzykownymi, aż po biologię i feromony. Nasze rozumienie tego, co sprawia, że ludzie lgną do siebie, jest mętne i niepełne. Pewne jest jednak, że zjawisko to jest wielowymiarowe i różnorodne i że stanowi ważny aspekt człowieczeństwa. Jest więc tym bardziej tragiczne, że syndrom Lolity zawęża je i spłaszcza. Głosząc tezę, że seks i atrakcyjność zarezerwowane są tylko dla dziewczyn, które są kompatybilne z restrykcyjnymi wymogami syndromu Lolity, automatycznie odbiera się milionom dziewczyn potencjalne szanse. Zapewne jednak nawet dla tych dziewczyn, które zbliżają się do spełnienia morderczych wymogów syndromu Lolity, stres związany z ciągłym mierzeniem się z niedościgłym ideałem zatruwa ich życie seksualne. Jako jedyny obowiązujący model, syndrom Lolity jest faktycznie sprzeczny z seksualnym spełnieniem dziewcząt.
Dzieje się tak dlatego, że syndrom eliminuje możliwość seksu poza skomercjalizowanym kontekstem medialnym. „Seks się sprzedaje” – głosi stare porzekadło, ale prawda jest taka, że tylko pewien bardzo określony rodzaj seksu się sprzedaje, mianowicie ten tylko, który będzie sprzedawał produkty i maksymalizował zyski. Seks, który się sprzedaje, to zepsuta wersja seksualności, w której wiele aspektów prawdziwej seksualności jest po prostu wykluczonych, a etyczne podejście do rzeczy w ogóle się nie pojawia. Dzieciaki – ale i my wszyscy – musimy rozglądać się za głębszymi, bardziej humanistycznymi i etycznymi podejściami do seksu, jeśli w ogóle mamy zrobić jakiś krok w kierunku zdrowej, inkluzywnej i nieopresywnej definicji seksualności.
American Psychological Association wyraźnie odróżnia seksualizację od zdrowej seksualności; w jednym z ostatnich raportów stwierdzono, że do seksualizacji dochodzi:
– gdy źródłem wartości dla danej osoby jest jej seksualna atrakcyjność lub zachowanie, podczas gdy inne przymioty zostają zepchnięte na margines;
– gdy osobę ocenia się według miary równającej fizyczną atrakcyjność (w wąskim znaczeniu) z byciem sexy;
– gdy osoba zostaje sprowadzona do obiektu seksualnego, tzn. staje się rzeczą do seksualnego użytku innych – przestaje być postrzegana jako osoba zdolna do suwerennego działania czy podejmowania decyzji;
– gdy seksualność jest osobie wbrew jej woli narzucana.
Syndrom Lolity jest zgodny z wszystkimi czterema kryteriami. Utowarowiona wersja seksualności nie prowadzi do seksualnego zdrowia i rozwoju. Syndrom pracuje wbrew interesom dziewczyn, tworząc powszechnie obowiązującą koncepcję kobiecej seksualności, która czyni dziewczyny obiektem, umniejsza ich wartość, wykorzystuje je i ogranicza inne opcje.
APA wskazuje też słusznie na fakt, że wiek rozwojowy dziecka ma duży wpływ na to, jak dziewczynki rozumieją i przetwarzają medialny przekaz: reakcje sześciolatki bardzo różnią się od reakcji szesnastolatki. Ale syndrom Lolity nie czyni rozróżnień i traktuje odbiorców tak samo niezależnie od wieku. Przenika całe media – jest obecny w programach dla najmłodszych widzów oraz w filmach dla pełnoletniej widowni i grach wideo dla starszych nastolatków. Syndrom Lolity indukuje nam koncepcję idealnej dziewczyny, koncepcję, która podkreśla przede wszystkim jej seksualność i w bardzo wczesnym okresie wytwarza potrzeby konsumenckie. Widać wyraźnie, że lalki Bratz i Trollz, poubierane w kabaretki, uczestniczące w imprezach w jacuzzi, obwieszone biżuterią to miniaturki przeseksualizowanych kobiet z teledysków; sama konstrukcja seksualności jest identyczna.
Wiele dziewczyn z wiekiem staje się coraz bardziej świadomych tych spraw. Dziewczyny z gimnazjów i liceów, z którymi rozmawiałam, są z reguły bardzo świadome kłamstw fabrykowanych przez media i powiązany z nimi przemysł. Zarazem jednak czują się złapane w pułapkę. Wiele z nich próbuje znaleźć alternatywę – grunt, na którym mogłyby czerpać przyjemność z popkulturowej wizji seksualności, nie stając się przy tym jej ofiarą. Inaczej ma się sprawa z małymi dziećmi, które są w zasadzie całkowicie nieświadome sytuacji. Kiedy pokazuję im filmy o komputerowych manipulacjach obrazu i zdjęć, które znają z okładek pism, mają ze zdziwienia szeroko otwarte buzie. „Ale Miley Cyrus istnieje naprawdę” – zaprotestował chłopiec z szóstej klasy, kiedy wygłaszałam tam pogadankę o cyfrowych technologiach modyfikacji obrazu. „Owszem – odpowiedziałam – ale nie wygląda tak jak na tym obrazku. Nikt tak nie wygląda, bo komputer zmienia prawdziwy obraz”. Musiałam cały wywód powtarzać po kilka razy, ponieważ tym dzieciom nigdy nie
przyszło do głowy, że te pozornie prawdziwe obrazy nie są wiernym odwzorowaniem rzeczywistości. Nikt im nigdy o czymś takim nie mówił. Wiedziały, że kreskówki i pewne efekty specjalne nie są prawdziwe, ale nie wiedziały, że realizm pewnych obrazów jest sztucznie konstruowany i dowolnie modyfikowany.
Postawa niektórych dzieci wobec mediów cechuje się dużą naiwnością, na szczęście to się powoli zmienia i dzieci stają się bardziej świadome funkcjonowania technologii, między innymi za sprawą tego, że sprzęt potrzebny do robienia filmów, programy do montażu, cyfrowe aparaty fotograficzne i urządzenia do nagrywania muzyki stają się coraz bardziej dostępne. Mimo to wiele dzieci nie zdaje sobie sprawy, że nie można bezkrytycznie przyjmować tego, co widzą w mediach. Nikt nie nauczył ich badać tych przekazów i zastanawiać się nad ich zgodnością z naszym życiem.
Jest jasne, że intelektualne możliwości krytycznego myślenia są zależne od wieku. Dzieci przechodzą przez różne okresy i fazy rozwoju. Każde dziecko jest odmienne pod względem możliwości i zdolności kognitywnych. Ignorowanie faktu, że dzieci w znacznym stopniu nie są przygotowane do życia w świecie dorosłych, jest już dzisiaj niemożliwe. Naukowcy dowiedli, że także dzieciństwo jest konstrukcją społeczną – święta racja, przed nastaniem XX wieku nie było takiego pojęcia jak „dzieciństwo”: dzieci pracowały tak samo jak dorośli, wykorzystywanie seksualne dzieci nie było przestępstwem, nie było powszechnego obowiązku szkolnego, dzieci jako grupa nie były prawnie chronione. Teraz jednak widzimy już sprawy inaczej, a sam świat się zmienił. Tak samo jak nie można wymagać od trzylatka, żeby przeczytał Moby Dicka, ani oczekiwać, że dziesięciolatek przeprowadzi operację chirurgiczną na otwartym mózgu, tak samo nie możemy się spodziewać, że dziecko będzie umiało podejmować świadome, rozsądne decyzje w kwestiach seksu.
Dlaczego więc cały czas nam się wydaje, że dzieci jednak poradzą sobie w tym świecie bez prowadzenia za rękę i wsparcia?
„W obecnym momencie dziejów kobiety dojrzewają wcześniej niż kiedykolwiek, a dochodzi do tego w kulturze, która nie dba o nie i nie otacza ich żadną opieką – pisze historyczka Joan Jacobs Brumberg w książce The Body Project. – Dysponując wiedzą o szeroko zakrojonych, komercyjnych inwestycjach w ciała dziewcząt, a także wiedzą o charakterze naszej współczesnej kultury, wydaje się mało realistyczne oczekiwać, że dziewczynki mogą działać niezależnie bez pomocy dorosłych lub rodziców”.
Musimy być odpowiedzialni za wszystkie dziewczynki, musimy zapewnić harmonijny rozwój oraz zaplecze niezbędne do podejmowania właściwych decyzji na poziomie seksualności i życia w ogóle. Empowerment – to słowo było przez media nadużywane, wykorzystywane do sprzedania wszystkiego, od dezodorantu po muzykę, więc zupełnie straciło znaczenie. Są jednak inne sposoby na to, żeby dzieciom i młodzieży dać siłę potrzebną do konfrontacji z syndromem Lolity. Istnieją narzędzia, które im w tym pomogą i które my możemy im przekazać. Tu nie chodzi o kiełznanie ekspresji, łamanie ducha czy odgradzanie od prawdziwego świata. Przeciwnie, te narzędzia i wiedza, jeśli ich dobrze używać, powinny zachęcić dzieci do robienia użytku ze swojej inteligencji i krytycznego myślenia. Dzięki temu będą miały odwagę przedzierać się przez życie na swój własny sposób. (…)