Bo jeśli znikasz, mówił Fred, to ja muszę wiedzieć dlaczego... Ryszard leżał na łóżku w szpitalnym pokoju i próbował odpowiedzieć na pytanie byłego przyjaciela. Czuł suchość w gardle, od samego rana, opanowała jego język i wargi odzwyczajone od mówienia. Ryszard wracał do żywych i Fred musiał o tym wiedzieć. Jego ciemne oczy wypatrywały go na ulicy, usta wyginał sardoniczny uśmiech i pewnie trząsł tą swoją głową z połyskliwymi lokami typowymi dla Włochów.
Na samą myśl o spotkaniu, Ryszard wolałby przedłużyć pobyt w szpitalu i śnić dalej swój sen, w którym łaził po szpitalnym korytarzu. Nawet we śnie spacerował po nim w tę i z powrotem. Tu nie mógł błąkać się nocami po mieście, a potem spać w ciągu dnia, do wyboru miał tylko sale relaksacyjne, palarnię i park. Tabletki pozwalały mu zasnąć, żeby po kilku godzinach się budził i patrzył w sufit. Nie spać przez kilka nocy z rzędu to jak nie móc umrzeć, kiedy wszyscy naokoło umarli. Wtedy jedne zdarzenia nie różnią się od drugich podobnie jak domy, które mija się w drodze do centrum. Przed pójściem do szpitala Ryszard włóczył się po Amsterdamie, odwiedzał znajomych, kładł się na ławce w parku. Tuż nad ranem potrafił przysłuchiwać się oddechowi miasta z butelką piwa w ręku, na piętrze u Freda, gapiąc się na rażące neony z naprzeciwka, skąpo oświetloną Norderstraat i tramwaje zmierzające do pętli. Zazdrościł tym, którzy zasypiali byle gdzie i byle jak. Nie miał pojęcia, jak to się robi. I z czasem przestał
zazdrościć.
We śnie chodził po korytarzu, czując, że zaraz ktoś po niego przyjdzie i że ma to związek z siatką, którą trzymał w ręku, z upchniętymi pętami kiełbasy. W pewnym momencie kiełbasa nieomal wyślizgnęła mu się z rąk i odrzuciło go na widok kawałków mięsa pokrytych różowym śluzem. Kiedy chciał je wyrzucić, w głębi korytarza pojawiła się kobieta.
Po przebudzeniu jego wzrok padł na zieloną terakotę. Kobieta znikła, za oknem padał deszcz. Zapowiadano trzydzieści stopni i burzę. Miarowe kapanie wymazało wspomnienie świateł z korytarza. To dzień wypisu. Od tygodni białe sale przesycone aptecznym fetorem zabijały w nim resztki woli. Były dni, że nie miał siły nawet oglądać telewizji. Ryszard snuł się po oddziale niczym we wnętrzu żołądka, gdzie zatrzymano trawienie, albo leżał i patrzył w sufit. Po szybkiej toalecie i śniadaniu, podczas którego nic sobie nie robił z zaczepek pacjentów, znalazł się przed gabinetem, by oczekiwać na wyniki badań. Z każdą chwilą zbliżał się do ludzi, o których zapomniał i do tych, którzy o nim nie zapomnieli. Zataczał koło bez poczucia, że ma ono swój początek. Stał się garem z gotującą się teraźniejszością, której zapach przywodził na myśl wszystkie szpitale, jakie odwiedził w życiu.
Z zamyślenia wyrwała go Gloria, ruda dziewczyna z Polski o krzywych nogach obciągniętych dżinsami. Pojawiła się na korytarzu ze wzrokiem wbitym w podłogę, jakby czegoś szukała na lśniącej powierzchni. Większość pacjentów jeszcze spała, albo relaksowała się przy dźwiękach muzyki.
- Moja zapalniczka... Nie widziałeś jej? – spytała, gapiąc mu się pod nogi.
- Nie wiem... Potrzebujesz ognia? – oprzytomniał Ryszard i sięgnął ręką do kieszeni spodni. Dziewczyna obróciła się do niego plecami.
- Chcę m o j ą zapalniczkę – mruknęła.
Jej angielski miał ciepłe zabarwienie; dziecinny głos zdradzał potulność. Ryszard rozumiał polski i bawiło go, kiedy pochylała się nad linoleum w szare romby, powtarzając do znudzenia, że chce swoją zapalniczkę. Po chwili obróciła się z zamyśleniem, jakby los zapalniczki przestał ją obchodzić. Podobała mu się. Gdyby nie prochy, mógłby mieć na nią ochotę. Tydzień wcześniej częstowała wszystkich melonem (skąd ona go tu wzięła?), kiedy pacjenci urządzili sobie piknik na trawie. Martin wyjął wtedy z uszu watę, żeby posłuchać śpiewu ptaków, pani Nadine uśmiechała się radośnie, zapominając o sześciu milionach diabłów, które ją odwiedziły, a Ryszard powiedział, że nie znosi owoców. No i się nie zaprzyjaźnili. A miała coś rozczulającego w twarzy. Chuda, zgarbiona, z rudymi kudłami błyszczącymi w słońcu. Spod obcisłej, niebieskiej koszulki prześwitywały ogniwa łańcuszków, które niedbale oplatały jej szyję; na dżinsach widać było plamy po kawie.
Po chwili na korytarzu pojawiła się pielęgniarka i powiedziała, że dziewczyna musi zaczekać.
- Na co! – wykrzyknęła Gloria.
- Znajdziemy twoją zapalniczkę – zapewniła kobieta z uśmiechem.
- Nie chcę żadnej zapalniczki – wycedziła dziewczyna i oparła się z impetem o ścianę.
- Ale kto mógł ją zabrać?... – zaśmiała się pielęgniarka. - Lekarz cię zaraz przyjmie – zapewniła i poklepała ją po ramieniu.
- A ty...
Kobieta posłała Ryszardowi roztargniony uśmiech.
- ...zaraz dostaniesz wypis, tylko doktor musi przejrzeć analizę krwi – poinformowała i znikła w głębi korytarza z rękoma w kieszeniach fartucha. Gloria usiadła obok Ryszarda i uśmiechnęła się, jakby zdążyła zapomnieć o zgubie, teraz kiwała głową, dając mu do zrozumienia, to mój oddział, jestem tu szefową.
Najczęściej widywał ją na dworze. Zrywała tulipany z kwietników przed szpitalem, nic sobie nie robiąc z próśb, by zostawiła je w spokoju, albo popalała podłużne papierosy, wysępione u którejś z tymczasowych koleżanek. Tu wszystko było tymczasowe, a zwłaszcza śmiech i ból, pogrążone w przewracającej się księdze życia, której nikt nie chciał czytać. Gdzieś ludzie rozbierali się z piżam i spieszyli do pracy, a tutaj jeden z pacjentów włączył telewizję i Ryszard rozpoznał czołówkę Goede tijden, slechte tijden dobiegającą ze świetlicy. Na ogół oglądano w niej seriale, przez co Ryszard czuł, że szpital chce go pogrążyć w déja vu, gdzie główną rolę odgrywał sen, posiłki i wyjścia do toalety synkopowane szumem ustępu. Kiedy zmierzchało, poświata telewizora odbijała się łuną na twarzach pacjentów, i Ryszardowi zdawało się, że mija ścieżkę przy stawach rybnych wuja. Nie wiadomo skąd go nachodziły wspomnienia przestrzeni. Tu leki tłumiły libido, a klimatyzacja wysysała gorące powietrze. Pacjenci byli poza czasem, w
miękko wyłożonej przepaści cuchnącej pastą do podłóg, podczas gdy spojrzenia z zewnątrz musiały być dociekliwe i otwarte. Na przykład taki Tommy, czterdziestoletni basista. Twierdził, że trafił do szpitala przez pomyłkę. Jechał pociągiem, ktoś psiknął mu sprayem po oczach, a potem urwał mu się film. Wracał z festiwalu w Rotterdamie, gdzie roiło się od modelek, ale najpiękniejsze były poza zasięgiem. Ktoś tak wykombinował, że jechały na grzbiecie wielbłądów i facet nie mógł zapomnieć dwóch blondynek, które się do niego uśmiechały, aż wielbłądom zaczęło bić serce. Wszyscy na ulicy to słyszeli. Beat na ulicy, aż niosło, bum, bum po mieście, a potem mężczyzna poczuł, że to jego serce, że ma w sobie serce wielbłąda. O Glorii Ryszard nie wiedział nic prócz tego, że była Polką, miała dwadzieścia lat i nie udało jej się otruć gazem. Zrywane kwiaty zostawiała najczęściej na ławkach i potem bukiety schły na słońcu, tak że czerwone, różowe i żółte płatki zdążały nabrzmieć żyłkami z wycieńczenia, zanim ktoś je
sprzątnął. Teraz, kiedy tak siedzieli obok siebie, dziewczyna raz po raz wzdychała, trzymając w ręku kopertę, którą wyginała na wszystkie strony.
- Ohydne było to śniadanie – powiedziała w końcu, spoglądając mu głęboko w oczy.
Hola, pomyślał Ryszard. To były te oczy. Albo te usta. Nie, to było spojrzenie, które czegoś od ciebie chciało, tak że człowieka przechodziły ciarki. Oczy jak para rąk, która chwyta człowieka za szyję.
- Nie lubię ich bułek... – rzuciła od niechcenia.
- Bułek? – powtórzył Ryszard, na co spojrzała na niego ze zdziwieniem, że podjął temat.
- No co... Wiesz chociaż, gdzie tu można kupić broń? – spytała po polsku. – Mówisz po polsku, słyszałam.
Ryszardowi aż brwi podskoczyły z wrażenia.
- Po co ci broń? – spytał.
- Tak mi powiedział Tommy, że jesteś Polakiem – odparła, zagryzając wargi.
- Moi rodzice są Polakami. Ja jestem z Amsterdamu – wyjaśnił.
- Czyli wiesz, skąd wziąć broń...
- Nie wiem.
Na korytarzu pojawił się hinduski pielęgniarz z mopem. Gloria przełknęła ślinę. Przez moment Ryszard zapomniał, że są na oddziale. Dziewczyna spojrzała na niego, jakby na coś czekała, a on nie wiedział, jak się do tego zabrać. W końcu to rozczula za pierwszym razem. O niczym innym się nie myśli przez cały pobyt, a jak wypuszczają, to aż strach. Chciała kupić broń, akurat.