Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:58

Dzieci Graala 1. Dzieci Graala

Dzieci Graala 1. Dzieci GraalaŹródło: Inne
d254sh1
d254sh1

I MONTSEGUR

OBLĘŻENIE

Montsegur, jesień 1243

Jak stromy skalny stożek wyrasta Montsegur z poprzerzynanej rozpadlinami niziny, obcy, prawie nie z tego świata, otwierający się tylko dla niebiańskich zastępów, jeśli ze swej anielskiej perspektywy wypatrzą kawałek płaskiego gruntu szerokości dłoni, aby postawić na nim swą niebieską drabinę. Gdy ziemski intruz zbliża się od północy, góra wydaje się w zasięgu ręki jak zdjęty z głowy hełm, który jednakże czarodziejska dłoń tym gwałtowniej podnosi wzwyż, im bliżej kamiennej ściany nieproszony gość się przysuwa.

Kiedy ktoś skrada się od wschodu, uległszy ułudzie miękko opadającego górskiego grzbietu, odepchnie go wysunięta tarcza Roc de la Tour, może nawet strąci w pienisty wąwóz Lassetu, wcinający się tak głęboko w skały, że stamtąd, z dołu, nie widać już w ogóle wierzchołka góry, a cóż dopiero mówić o dostrzeżeniu warownego zamku. Tylko od południowego zachodu zaprasza podchodzącego lesiste siodło powyżej łukowatego zbocza.

d254sh1

Ledwie jednak zadyszany śmiałek opuści chroniące go podszycie, już napotyka nagie, piarżyste urwisko. I dokładnie nad nim wznoszą się mury. Natręt rozpoznaje wrota i wie, że się dla niego nie otworzą. W rozrzedzonym powietrzu z trudem łapie oddech, serce wali mu jak młotem. Błękitnawym fioletem lśnią szczyty bliskich Pirenejów, także w to babie lato 1243 roku już pokryte śniegiem. Wiatr przeciąga szeleszcząc w liściach bukszpanów.

Intruz nie słyszy świstu strzały, która przeszywa mu gardło i przyszpila do pnia. Krew tryska z szyi jak z orzeźwiającego źródła, za którym tak tęsknił podczas wspinaczki, i chlusta w rytm uderzeń słabnącego serca. Szare skały zlewają się z murami, stają się jasne, świetliste jak niebo za nimi, i przybysz traci zmysły, jeszcze nim runie na wznak w ciemną zieleń lasu, którego nie powinien był opuszczać.

Oblegający rozłożyli się obozem na przeciwległym trawiastym zboczu, utrzymując pełen respektu dystans wobec Montsegur i zarazem bezpieczną odległość od zasięgu jego katapult. W samym środku obozu rozbili swe namioty dwaj przywódcy: Piotr Amiel, arcybiskup Narbony i jednocześnie legat papieski, który z żarliwością wypisał na swym sztandarze żądzę zniszczenia "świątyni szatana", i w odpowiednim, być może rozmyślnie zachowanym odstępie Hugon z Arcis, seneszal Carcassonne, wyznaczony przez króla na militarnego dowódcę przedsięwzięcia.

Chociaż legat, jak każdego ranka, odprawił mszę dla wojska - o wiele zresztą chętniej z drabinami i wieżami oblężniczymi szturmowałby na jego czele kacerską twierdzę- seneszal, kiedy wieczorem zadzwoniono na Anioł Pański, ukląkł ponownie przed namiotem w otoczeniu swych trzech kapelanów, z których jeden, William z Roebruku, zaczął odmawiać modlitwę.

d254sh1

Arcybiskup, wedle którego za wiele się modlono, a za mało walczono, z trudem się opanowując doczekał amen.
- Zbawienia swojej duszy - odezwał się wreszcie - powinniście, panie z Arcis, szukać nie tyle w przymierzu z Bogiem, ile w walce z Jego wrogami. Seneszal był rad, że jeszcze nie podniósł się z klęczek, oczy miał zamknięte i złożone ręce. Tylko kostki palców zaciśniętych dłoni zaznaczyły się bielą. Wciąż jednak milczał.

- Taki sposób oszczędzającego nieprzyjaciół oblężenia - ciągnął arcybiskup - praktykował hrabia Tuluzy wystarczająco długo, i mój pan papież...

- Ja służę królowi Francji - przerwał mu Hugon z Arcis; odzyskał już wewnętrzną równowagę i z całym spokojem począł teraz sączyć jadowite słowa do uszu swego duchownego oponenta - i jeśli Bóg pozwoli, wypełnię wiernie królewski rozkaz: zdobędę Montsegur! - Wstał i szorstkim ruchem ręki odprawił kapłanów. - I przed tym musi ustąpić ściganie kacerzy, tak bardzo wam, ekscelencjo, leżące na sercu. Oczekiwanie, że będą to robić Tuluzańczycy, świadczy o niezbyt subtelnym politycznym wyczuciu: przecież wśród obrońców twierdzy wielu jest dawnych wasali hrabiego, często nawet połączonych z nim więzami krwi.

d254sh1

- Faidits! - parsknął arcybiskup. - Wiarołomni zdrajcy, buntownicy! A tutejszy pan lenny, wicehrabia Foix, nie raczył nawet pojawić się u nas!
Seneszal ruszył przed siebie.

- Jego następca jest od dawna wyznaczony, to Gwidon z Levis, syn człowieka, który walczył u boku wielkiego Montforta! Czy wicehrabia Foix ma za niego wyciągać kasztany z ognia?

Piotr Amiel postępował za Hugonem z Arcis krok w krok, pieniąc się z wściekłości.
- Otóż to! Właśnie ogień powinniście wynieść na górę i wrzucić do gniazda tego diabelskiego plemienia, żeby go w dymie i płomieniach wyprawić do piekła. Seneszal schylił się bez słowa i wyciągnął z ogniska palącą się gałąź.
- Oto pochodnia inkwizycji! - powiedział szyderczo i skierował płonący konar w stronę osłupiałego arcybiskupa. - Zanieście ją, ekscelencjo, na górę! Jeśli będziecie po drodze dostatecznie mocno dmuchać albo Święta Dziewica użyczy wam oddechu, z pewnością ogień ten nie zgaśnie.

d254sh1

Ponieważ legat nie miał zamiaru przyjąć tlącej się gałęzi, seneszal wrzucił ją z powrotem w żar, odwrócił się i odszedł. Towarzyszący mu orszak, przywykły do takich wystąpień, nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
Zapadał zmrok; wszędzie rozpalano teraz ogniska. Markietanki napełniały kadzie, żołnierze obracali rożny, albowiem polowanie w lasach Corretu i splądrowanie chłopskich zagród w Taulacie dało dziś pewne rezultaty. W przeciwnym razie pozostałyby tylko żołędzie, kasztany i twardy chleb, który rozdzielali furażerowie.

Oddziały były najemne. Przywiedli je rycerze krzyżowi, szlachetni panowie z Północy, co nie chcieli się sprzeciwiać życzeniu swego suwerena, pochlebcy starający się pozyskać jego łaskę bądź po prostu awanturnicy, którzy obiecywali sobie - lenna i beneficja były już dawno rozdane - przynajmniej jakąś zdobycz lub inne korzyści, zwłaszcza że Kościół zapewniał każdemu uczestnikowi odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów.

Mury Montsegur, których najmocniejsza flanka spoglądała rozwartym kątem na rozłożony w dole obóz, nurzały się w złocie zachodzącego słońca.
- Ilu ich może być? - Esklarmonda z Perelhi, młoda córka kasztelana, podeszła bez obawy do nieblankowanej krawędzi muru i popatrzyła w dolinę. - Sześć tysięcy? Dziesięć?

d254sh1

Piotr Roger wicehrabia Mirepoix, szwagier Esklarmondy i komendant twierdzy, uśmiechnął się.
- Dopóki nie są w stanie wysłać pod wały choćby stu żołnierzy, nie powinno to was, pani, poruszać. - Odsunął ją łagodnie od muru.
- Ale nas zagłodzą...
- Jak łatwo zauważyć, ci panowie rozbili tam w dole swe namioty wedle własnego widzimisię, odcinając się od siebie tylko dlatego, że pochodzą z różnych ziem. - Mirepoix wskazał ręką na stok, pagórki i doliny. - Dla nas ich niedorzeczna buta, a do tego niedostępna okolica pocięta rozpadlinami i ciemne lasy budzące w każdym strach, są korzystne, bo w pierścieniu oblężenia jest więcej dziur niż w serze z Pirenejów, który się tutaj świeży co tydzień dostarcza.

Wyraźnie było widać, że pragnie dodać jej odwagi. A przecież już samo imię zobowiązywało Esklarmondę do naśladowania wielkiego wzoru w osobie najsławniejszej katarki, owej "siostry" Parsifala, która przed blisko czterdziestu laty kazała rozbudować Montsegur. Młoda Esklarmonda również należała wśród Czystych do grona Doskonałych. Wiedziała oczywiście, że jej doczesne życie znajdzie się w najwyższym niebezpieczeństwie, jeśli zbawcza góra nie wytrzyma naporu wroga. Jednakże ta groźba nie miała dla niej najmniejszego znaczenia.

- Graal... - powiedziała cicho, zwierzając wicehrabiemu swą jedyną troskę.
- Nie powinni się o nim dowiedzieć, jeszcze by go zagarnęli.
Nagle za plecami rozmawiających pojawiło się niepostrzeżenie dwoje małych dzieci. Chłopiec lękliwie objął ramionami nogi młodej kobiety, tymczasem pełna wdzięku dziewczynka weszła śmiało na występ muru, rzuciła w przepaść kamień i zachwycona nasłuchiwała, kiedy uderzy o skalisty grunt. Dopiero ten odgłos zwrócił na nią uwagę komendanta twierdzy.
- Nie wolno wam przecież tutaj przychodzić... - zaczął, ale już dostrzegł piastunkę spieszącą po schodach, które z zamkowego dziedzińca prowadziły stromo na mury. Dał małej klapsa, przytrzymał ją, bo próbowała uciekać, i popchnął w stronę sługi. Esklarmonda natomiast pogładziła chłopca po włosach i mały poszedł grzecznie za opiekunką.
- Jak długo jeszcze? - zwróciła się znowu Esklarmonda do wicehrabiego.
Komendant Montsegur wydawał się pogrążony w myślach.
- Fryderyk nie może nas opuścić... - zapewnił, jednakże w brzmieniu jego głosu dało się wyczuć wątpliwość.
- Hohenstauf zaprzepaszcza własne dobro, a cóż dopiero dobro swojej krwi - stwierdziła Esklarmonda nie bez goryczy. - Nie zdawajcie się, panie, na niego właśnie z ich powodu! - rzuciła spojrzenie w kierunku dzieci, które dokładały wszelkich starań, aby utrudnić piastunce zejście po kamiennych schodach.
- Istnieje wyższa moc. Przysięgam, że dzieci zostaną uratowane.
Popatrzcie, pani! - Przeszedł do wschodniego narożnika, gdzie znajdowało się przykryte dachem obserwatorium astronomiczne. - Tej strony, gdzie Lasset płynąc z gór Taboru huczy w głęboko wyciętym wąwozie, oblegający w ogóle nie strzegą.

d254sh1

Esklarmonda pozdrowiła złożonymi dłońmi biało odzianych starców, podobnie jak ona Doskonałych, którzy z platformy obserwatorium badali bieg gwiazd.
- Obok braku dyscypliny u naszych wrogów - ciągnął Mirepoix - pomaga nam przede wszystkim to, że wiele zwerbowanych oddziałów sympatyzuje z nami. Pod Roc de la Tour na przykład obozują dawni lennicy mego ojca, ludzie z Camon. - Wicehrabia starał się swym wywodem wzbudzić ufność młodej kobiety. - Jak długo Roc de la Tour pozostaje w naszym ręku, łączność ze światem zewnętrznym nie zostanie zerwana, tak więc naprawdę istnieje nadzieja...
- Ach, wicehrabio - położyła rękę na jego ramieniu - nie pokładajmy nadziei w świecie zewnętrznym, który zamyka przecież widok na wrota raju. Raj natomiast jest pewny i tego nikt nam nie może odebrać! Odeszła z pogodnym uśmiechem.

Tymczasem Montsegur okryła ciemność, za to na firmamencie całym blaskiem zalśniły gwiazdy. W dolinie żarzyły się ogniska, lecz sprośne śpiewy, piski ladacznic i przekleństwa żołdaków przy grze w kości i pijaństwie nie docierały na szczyt góry.

Nastrój w obozie był zły. Zbliżała się zima, a oni tkwili tu już dobre pół roku. W pierwszych dniach kilku śmiałków spróbowało szturmu na własną rękę, ale wrócili jak niepyszni. położenie strategiczne twierdzy i siła jej ognia nie na darmo pozwalały stawiać czoło wszelkim atakom przez ponad dwa pokolenia.

Seneszal wiedział o tym i powstrzymywał się od walki, chociaż legat papieski ustawicznie na to nalegał. Ale również dla Hugona z Arcis stawało się coraz bardziej nieznośne bezczynne wyczekiwanie u podnóża góry. Kazał swoim kapelanom odprawiać wiele mszy w ciągu dnia, jakby modlitwy mogły poprawić militarne położenie oblegających. Tej nocy franciszkanin także zabierał się do modłów, gdy raptem seneszal doznał olśnienia.

- Baskijscy górale! - rzucił do klęczącego już zgodnie ze zwyczajem Williama. - Powinniśmy ich natychmiast zwerbować nie szczędząc pieniędzy, nawet jeśli Baskowie nie zechcą się ruszyć przed zakończeniem zbiorów!
- Niech będzie pochwalony... - zaczął William.
- Podnieś lepiej swoją flamandzką dupę - prychnął seneszal - i podaj mi dzban! Musimy wypić na tę intencję!

d254sh1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d254sh1