Podczas gdy inni piją albo śpią, ja z całych sił rzeźbię mój totem i wydaje mi się, że nie poznaję już mojego własnego lasu. A tak tu było cicho i spokojnie. Bongo i ja żyliśmy w pewnej harmonii od rana do wieczora i nie musieliśmy niczego przed nikim udawać. Wręcz przeciwnie, robiliśmy to, na co nam przyszła ochota. Powoli zbliżałem się do celu, którym było nicnierobienie. Ale tak było przedtem. Teraz niewiele zostało z lasu, który kiedyś znałem.
Musieliśmy trafić do niewłaściwego lasu – mówię doBongo. – Tu jest tak dziwnie.
Problem z ludźmi polega na tym, że gdy tylko wypełnią jakiś pokój widzi się ludzi, a nie pokój. Wystarczy, że pojawi się jeden człowiek, a duże, puste przestrzenie przestają być dużymi, pustymi przestrzeniami To człowiek wyznacza kąt widzenia. A kąt widzenia człowieka jest prawie zawsze skierowany na innych ludzi. W ten sposób powstało złudzenie, że to człowiek jest najważniejszą istotą na ziemi. Bardzo dziwne złudzenie.
Może się przecież kiedyś okazać, że najważniejsze są łosie. Może to wy wszystko wiecie najlepiej – mówię do Bongo, – ale jesteście wyjątkowo cierpliwe. Naturalnie wątpię w to, ale kto wie? W każdym razie to nie mogą być ludzie. W to nie wierzę.
Życie toczy się swoim zwykłym trybem, a śnieg znika. Gregus czyta, Roger i Düsseldorf upijają się na umór, prawicowiec rozwiesza pojednawcze ulotki na restauracjach wegetariańskich, a ja dokonuję ostatnich poprawek mojego, jak się okazuje, dość pieczołowicie wykonanego totemu. Widzę, że odwaliłem kawał dobrej roboty. To jest coś, z czego mogę być dumny. Każdy idiota zauważy, że totem przedstawia mężczyznę, który siedzi na jajku, z innym mężczyzną na rowerze, siedzącym mu na głowie i że ten drugi mężczyzna trzyma na głowie rocznego łosia i że na łosiu siedzi mały chłopiec. Totem jest utrzymany w stylu rzeźby figuralnej, a jednocześnie na tyle stylizowany, że nie zdradza naszej prawdziwej tożsamości. Teraz trzeba go przetrzeć papierem ściernym i pomalować na jaskrawe kolory. Chciałbym uniknąć tego samego błędu, który zawsze popełniali północnoamerykańscy Indianie z zachodniej części kraju. Rzeźbili swoje fantastyczne totemy i stawiali je bez jakiejkolwiek konserwacji. Dlatego stały tylko kilkadziesiąt lat,
zanim matka natura nie zabrała ich z powrotem. Po prostu upadały i gniły. Działo się to w zgodzie z indiańskimi wierzeniami, że życie zatacza krąg i tym podobnymi rzeczami. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz i tak dalej. Mam na to nieco inne spojrzenie niż oni. W końcu nie jestem Indianinem tylko człowiekiem współczesnym. Nieszczęśliwym człowiekiem współczesnym. Albo tylko człowiekiem nieszczęśliwych czasów. To zależy. Tak czy siak chcę to zrobić porządnie. Pokryję to całe cholerstwo wieloma warstwami oleju i bejcy, a potem pomaluję farbami odpornymi na norweski klimat. Totem powinien stać przynajmniej tysiąc lat. To plan minimum. Lubię tysiąc. To najlepsza liczba.