Trwa ładowanie...
fragment
20-04-2013 23:23

Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi

Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludziŹródło: "__wlasne
d1e1ah7
d1e1ah7

– Zostaję! – odwrzasnęłam bez zastanowienia, ciągnąc ciężki worek z jedzeniem do wyjścia.

– Na pewno?!?

– Tak, tak! Na pewno!

Wyrzuciłam na ziemię drugi worek, a za nim plecak. W tym czasie Nikołaj Iwanowicz rozmawiał ze słuchającym go uważnie Nieńcem ubranym w skórzany kubrak. Nieniec rzucił na mnie okiem, zamyślił się, po czym machnął ręką i pokiwał twierdząco głową. Stałam obok swoich worków, czekając, co będzie dalej, i wdychałam intensywny zapach tundry.

d1e1ah7

Do tej pory odrobinę kręciło mi się w głowie. Wszystko w lekkim rozmazaniu było jakoś mało realne i chyba z tego powodu jeszcze nie miałam odwagi zacząć się cieszyć swoim niewielkim sukcesem. Postanowiłam, że na razie nie mogę sobie na to pozwolić. Taka mała asekuracja przed rozczarowaniem z niespełnionego marzenia. A nuż coś pójdzie nie tak?

Mimo wszystko czułam, że dzieje się coś niesamowitego. Coś, co pchnęłam trochę przez przypadek i co toczyło się teraz być może siłą swojej bezwładności, a może wolą innych ludzi, ale z całą pewnością zupełnie wymknęło się spod mojej kontroli.

– Możesz zostać! Chcesz? Na pewno? – krzyknął Nikołaj Iwanowicz, odwracając się w moją stronę i wyrywając mnie z zadumy.

– Tak, tak! Na pewno chcę! – Zaczęłam się już niepokoić, że siłą wsadzą mnie do śmigłowca i zabiorą z powrotem do wsi nad Gubą.

d1e1ah7

Nic takiego się nie stało. Po chwili stałam w trąbie powietrznej i patrzyłam, jak pod wielkim śmigłem wirują szaleńczo trawa i mech. Helikopter zachybotał się, bujnął i podniósł na kilkanaście metrów w górę. Zawisł nad nami w powietrzu jak przejedzona tłusta ważka, przechylił lekko do przodu w naszą stronę, jakby wahając się, co dalej. Potem obrócił się i jak w zwolnionym filmie bokiem i w pochyle zadryfował w górę. Zatoczył nad czumami szeroki łuk i… zostaliśmy sami.

Ktoś chwycił jeden z worków z jedzeniem i podniósł go bez pytania. Do mnie podeszła młoda dziewczyna, wzięła drugi worek i kazała iść za sobą w kierunku najbliższego czumu. Wewnątrz było jasno i zaskakująco przestronnie.

– Jestem Nina – rzuciła w moją stronę.

d1e1ah7

Uklękła na ziemi i zaczęła rozdmuchiwać żar w czarnym popiele pośrodku czumu. Nie było tu żeliwnego piecyka, tylko ta zwęglona kupka wprost na wypalonej trawie. A ja myślałam, że czasy bez piecyków bezpowrotnie minęły! Jak się później

przekonałam, to nasze wiecznie żarzące się serce czumu miało w zwyczaju rozpełzać się nieśmiałymi płomykami na wszystkie strony za każdym razem, kiedy tylko ogień orientował się, że spuściliśmy z niego oko.

Nina dorzuciła do nieśmiałego płomienia garść cienkich gałązek, które obrywała z maleńkich krzaków, jakie wcześniej widziałam w tundrze. Potem wstała i powiesiła na haku nad ogniem ciężki, czarny żelazny czajnik pokryty grubą skorupą sadzy. Od świeżych, zupełnie mokrych gałęzi obsypanych

d1e1ah7

zielonymi listkami wnętrze czumu wypełniło się pełzającym dymem. Utworzył się falujący sufit wiszący w powietrzu odrobinę wyżej niż głowa siedzącego na ziemi człowieka. Im bardziej

obniżał się sufit, tym bardziej z pozycji siedzącej przechodziliśmy do poziomu. Ciężki dym gęstniał i nieruchomiał aż do podmuchu wiatru, który wyciskał go przez górny otwór i odkryte

drzwi. Pokrycie czumu opierające się na konstrukcji z długich, drewnianych tyczek u dołu miało kolor bawarki. Ku górze kolor płynnie przechodził od ciemnego brązu do smolistej czerni.

d1e1ah7

– Rybę będziesz? – zapytała Nina, dolewając do czajnika wody.

– Jeżeli wy będziecie jeść, to chętnie. – Przypomniało mi się niezjedzone śniadanie, ale nie chciałam robić problemu.

– Ja się pytam, czy ty chcesz. – Po jej tonie poznałam, że nie ma sensu tłumaczyć dobrego zamysłu mojej odpowiedzi. Nie chciałam przecież robić kłopotu. Ale, z drugiej strony, czy cokolwiek mogło być w tym momencie większym kłopotem?

d1e1ah7

Ostatecznie właśnie wprosiłam się na niezapowiedzianą dwumiesięczną wizytę do cudzego domu.

– Będę – odpowiedziałam bez wahania i bez dalszego komentarza tonem pasującym do zdawkowego pytania.

W środku zrobiło się bardziej tłoczno, a przed legowiskami ze skór znajdującymi się po dwóch przeciwległych stronach czumu postawiono dwa niskie, nie sięgające kolan drewniane stoliki. Do ręki dostałam wielki nóż, a przede mną, wprost na stole, Nina położyła wyjęty z garnka jasnoróżowy, duży kawałek surowej ryby. Przyciskając rybę dwoma palcami do odrapanego blatu, usiłowałam ukroić kawałek mięsa po stronie bez skóry, ale nóż był tępy, a ryba śliska.

„Nie tak, nie tak! Patrz, pokażę ci!” – Nina najpierw włożyła swój kawałek ryby w sól na leżącym przed nami kawałku kartonu. Potem chwyciła rybę zębami, drugi koniec przytrzymując lewą ręką. Prawą przyłożyła od spodu nóż i ucięła kęs wielkości idealnej do zjedzenia. Niby każdy zajęty był swoim jedzeniem, ale doskonale wiedziałam, że mnie obserwują. Nikt nawet nie starał się ukryć pełnych przekąsu uśmieszków. I dobrze, jeżeli nie będzie ze mnie pożytku, to przynajmniej

mogę być drobną rozrywką. Wyobraziłam sobie, jak cała sytuacja musi wyglądać z zewnątrz, i też się musiałam powstrzymać, żeby nie parsknąć niekontrolowanym śmiechem. Całe szczęście, że na początek nie zaproponowano mi surowego renifera ani krwi do popicia, jak straszyła mnie

Konstantinowna. Nie, żebym się tego bała. Przeciwnie, byłam ciekawa, ale ten lekko solony filet był całkiem dobrym pomysłem na stopniowanie wrażeń. „No nie, przecież utnę sobie nos!” – zaprotestowałam, wywołując salwę śmiechu. Na szczęście sztuka jedzenia ryby okazała się wcale nie taka trudna i po niedługiej chwili radziłam sobie całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że już nikt się na mnie nie gapił, a wszyscy zajęli się swoim jedzeniem i siorbaniem herbaty dla ostudzenia przelewanej z porcelanowych filiżanek na spodki.

d1e1ah7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1e1ah7