Początki genetyki Eugenika była tylko jednym z nader rozlicznych zainteresowań Galtona. Wielbiciele uznawali go za wszechstronny autorytet, wrogowie zaś mieli za dyletanta.
Sławę zyskał, prowadząc w latach 1850–52 wyprawę do ówcześnie mało znanego regionu południowo-zachodniej Afryki. Już w sprawozdaniu z tej ekspedycji można dostrzec doskonałą ilustrację jego podejścia do nauki i świata oraz umiejętność łączenia różnorodnych zainteresowań. Galton był szczęśliwy tylko wówczas, gdy mógł sprowadzić jakieś zjawisko do liczb: wszystko mierzył i liczył. Wtedy na przykład w pewnej placówce misyjnej zetknął się z uderzającym przypadkiem steatopygii objawiającej się bardzo wydatnymi pośladkami; taka budowa anatomiczna powszechnie występowała wśród miejscowych plemion. Kobieta z plemienia Nama, którą spotkał, była obdarzona przez naturę figurą bardzo ówcześnie modną w Europie. Główna różnica polegała na tym, że u europejskich klientek stworzenie pożądanego wyglądu wymagało niezwykłej (i kosztownej) pomysłowości ze strony krawców. Oto relacja samego Galtona:
Jestem człowiekiem nauki i było moim największym pragnieniem uzyskanie dokładnych jej wymiarów, jednak nastręczało to pewnych trudności. Nie znałem ani słowa w języku Hotentotów (holenderska nazwa plemienia Nama) i nie mogłem przeto wytłumaczyć tej pani celu ściągania miary, nie śmiałem zaś prosić mojego szacownego gospodarza o tłumaczenie. Znalazłem się więc w rozterce, zerkając na ową figurę, szczodry upominek podarowany tej wyróżnionej rasie, który modystka, z całą swoją krynoliną i wypełnieniem, może jedynie w nędzny sposób imitować. Przedmiot mojego podziwu stał pod drzewem i obracał się na wszystkie strony świata, jak to zazwyczaj robi kobieta pragnąca się podobać. Nagle moje oczy spoczęły na sekstansie i doznałem olśnienia. Dokonałem serii obserwacji jej figury z każdego kierunku, z góry na dół, w poprzek, ukośnie, i tak dalej, i skrupulatnie, z obawy przed jakąkolwiek pomyłką, zapisałem je na szkicu; zrobiwszy to, śmiało wziąłem mój przymiar i zmierzyłem odległość między miejscem, gdzie się
znajdowałem, a tym, gdzie stała ona; uzyskawszy w ten sposób i podstawę, i kąty, opracowałem wyniki za pomocą trygonometrii i logarytmów.
Zamiłowanie Galtona do podejścia ilościowego zaowocowało wieloma fundamentalnymi twierdzeniami współczesnej statystyki. Było również inspiracją do przeprowadzenia kilku bardzo pomysłowych eksperymentów. Przetestował on na przykład skuteczność modlitwy. Przyjął, że jeśli modlitwa ma działać, ci, za których ludzie modlą się najczęściej, powinni być uprzywilejowani; by sprawdzić tę hipotezę, przestudiował długość życia brytyjskich monarchów. W każdą niedzielę bowiem zgromadzenia wiernych Kościoła anglikańskiego błagają Boga: „Obdarz króla/królową hojnie niebieskimi darami; zachowaj w zdrowiu, bogactwie i długim życiu”.
To oczywiste, rozumował Galton, że wspólny efekt wszystkich tych modłów powinien być zbawienny w skutkach. Okazało się jednak, że modlitwa najwyraźniej nie jest skuteczna: władcy umierali przeciętnie trochę wcześniej niż inni członkowie brytyjskiej arystokracji. Z powodu koneksji rodzinnych z Darwinem — ich dziadek, Erazm Darwin również był jedną z intelektualnych potęg swojej epoki— Galton był szczególnie zainteresowany tym, dlaczego w pewnych rodzinach najwyraźniej przychodzi na świat nieproporcjonalnie duża liczba wybitnych ludzi. W roku 1869 opublikował poświęcony temu zagadnieniu traktat, który miał stać się kamieniem węgielnym wszystkich jego późniejszych prac związanych z eugeniką: Hereditary Genius: An Inquiry into Its Laws and Consequences.
Przekonywał w nim, iż talenty, na tej samej zasadzie, co proste cechy morfologiczne, takie jak warga Habsburgów, w istocie „pozostają w rodzinie”; przytoczył między innymi przykłady rodów wydających pokolenie po pokoleniu sędziów. Jego analiza w dużej mierze zaniedbywała wpływ wychowania (syn znanego sędziego, chociażby przez sam fakt koneksji ojca, ma mimo wszystko większe szanse, by zostać sędzią, niż na przykład syn rolnika). Galton nie zlekceważył jednak środowiska całkowicie i w zasadzie jako pierwszy ujął w tej perspektywie dylemat „wrodzone/dziedziczne”, odwołując się przy tej okazji do postaci Kalibana, „diabła, urodzonego diabła; gdy mu się przyglądamy, znika dylemat «natura czy wychowanie»”.
Konsekwencją wiary Galtona w genetyczną determinację niektórych cech było przekonanie o możliwości „udoskonalenia” ludzkiego rodu poprzez dbałość o rozmnażanie się hojniej obdarzonych przez naturę osobników i uniemożliwienie tego mniej uzdolnionym.
Łatwo jest […] przez staranną selekcję otrzymać szlachetną rasę psa albo konia wyścigowego czy jakiegokolwiek innego zwierzęcia, więc byłoby bardzo praktyczne, poprzez nakłanianie do rozsądnego zawierania małżeństw przez kilka kolejnych pokoleń, stworzyć bardziej uzdolnioną rasę ludzi.
Galton wprowadził termin „eugenika” (dosłownie: „dobre z urodzenia”), by ukazać możliwości zastosowania podstawowych reguł wykorzystywanych przy hodowli zwierząt do człowieka. Z czasem przedstawiciele eugeniki zaczęli mówić o „ukierunkowanej ewolucji”. Uwierzyli, że dzięki wprowadzeniu zasady świadomego decydowania o tym, kto może mieć dzieci, są w stanie nie dopuścić do „eugenicznego kryzysu”, jaki zgodnie z przekonaniami wiktoriańskich dżentelmenów nadciągał za sprawą nadmiernego rozmnażania się osobników gorszego gatunku w połączeniu ze zwykle niską liczebnością rodzin klasy średniej.
Dziś eugenika to termin okryty hańbą, kojarzący się z rasizmem i nazizmem — ciemnym okresem historii genetyki, o którym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Ważne jednak, byśmy pamiętali, że pod koniec wieku dziewiętnastego i na początku dwudziestego eugenika nie była tak naznaczona; przeciwnie, dostrzegano w niej autentyczny potencjał, umożliwiający nie tylko poprawę losu całego społeczeństwa, ale i poszczególnych jego członków. Szczególnym entuzjazmem pałali do niej ci, których współcześnie określilibyśmy mianem „liberalnej lewicy”. Gromadnie wspierali tę ideę socjaliści z Towarzystwa Fabiańskiego, grupującego najbardziej postępowych myślicieli epoki. Do grona jej gorących zwolenników należał też George Bernard Shaw, który napisał: „obecnie nie istnieje żadna rozsądna wymówka, by nie zaakceptować faktu, że nic—poza religią eugeniki—nie jest w stanie uratować naszej cywilizacji”. Eugenika wydawała się oferować rozwiązanie jednej z największych bolączek społecznych: faktu, że część populacji jest
niezdolna do egzystencji bez instytucjonalnej pomocy.
Podczas gdy Galton głosił „pozytywną eugenikę”, jak później ją nazwano, zachęcając ludzi genetycznie lepiej wyposażonych do posiadania większej liczby dzieci, w Stanach Zjednoczonych ruch eugeniczny skoncentrował na „eugenice negatywnej”, podejściu, które wiązało się z dążeniem do uniemożliwienia prokreacji jednostkom genetycznie upośledzonym. Cele prowadzonych w obu nurtach programów były w zasadzie takie same — udoskonalenie ludzkiego dziedzictwa genetycznego — ale drogę wybrano bardzo różną. Nacisk kładziony przez Amerykanów na pozbywanie się z populacji złych genów i zwiększenie ilości dobrych zainspirowało kilka głośnych badań poświęconych występującym w pewnych rodzinach „degeneracji” i „niedorozwojowi umysłowemu”—oba terminy były charakterystyczne dla amerykańskiej obsesji genetycznego upadku.
W roku 1875 Richard Dugdale opublikował sprawozdanie o rodzinie Juke’ów z Nowego Jorku. Jak pisał Dugdale, w rodzinie tej od pokoleń roiło się od morderców, alkoholików i gwałcicieli. Podobno w okolicy, gdzie mieszkali, samo nazwisko „Juke” używane było jako obelga. Inne niezwykle wpływowe studium wydał w 1912 roku Henry Goddard, psycholog, któremu zawdzięczamy słowo „kretyn”. Praca dotyczyła „rodziny Kallikak”, jak ją nazwał. W rzeczywistości był to opis dziejów dwóch rodzin wywodzących się od tego samego męskiego przodka, który spłodził nieślubne dziecko z „ograniczoną umysłowo” markietanką, napotkaną w tawernie podczas amerykańskiej wojny o niepodległość, a drugie ze swą prawowitą małżonką. Nieślubna linia rodu Kallikak była według Goddarda prawdziwie nieudana, to „rasa ułomnych degeneratów”, jak ją określił; natomiast legalne latorośle wyrastały na godnych szacunku i prawych członków społeczeństwa.
Dla Goddarda ten „naturalny eksperyment z dziedziczności” stał się znakomitą ilustracją różnicy między dobrymi a złymi genami. Pogląd ten znalazł swoje odbicie w fikcyjnym nazwisku, które wybrał dla opisywanej rodziny—„Kallikak” to hybryda dwóch greckich słów: „kalos” (piękny, o dobrej sławie) i „kakos” (zły). „Precyzyjne” nowe metody testowania funkcjonowania umysłu—najwcześniejsze testy IQ, wprowadzone (po uprzednich doświadczeniach w Europie) w Stanach właśnie przez samego Henry’ego Goddarda—wydawały się potwierdzać powszechnie podzielane przekonanie, że rodzaj ludzki coraz szybciej ześlizguje się w dół po genetycznej równi pochyłej.
Pierwsze próby wykorzystywania tego typu testów opierały się na przeświadczeniu, że wysoka inteligencja i umiejętność koncentracji niezbicie świadczą o zdolności do absorbowania dużej ilości wiedzy, a zasób posiadanej wiedzy decyduje o ilorazie inteligencji. Ze względu na te właśnie przesłanki wczesne testy na inteligencję zawierały mnóstwo pytań z wiedzy ogólnej. Oto kilka pytań ze standardowego testu z czasów pierwszej wojny światowej przeznaczonego dla rekrutów armii amerykańskiej:
Wybierz właściwą odpowiedź:
Wyandotte to rasa/rodzaj:
1) koni, 2) drobiu, 3) bydła, 4) granitu
Amper jest jednostką:
1) siły wiatru, 2) elektryczności, 3) siły wody, 4) opadów deszczu
Ile nóg mają Zulusi?:
1) dwie, 2) cztery, 3) sześć, 4) osiem
(Prawidłowe odpowiedzi: 2., 2., 1.)
Niemal połowa werbowanych do US Army oblała test, skazując się na opinię „ograniczonych umysłowo”. Te wyniki wstrząsnęły ruchem eugenicznym w Stanach Zjednoczonych: Amerykanie poczuli się głęboko zaniepokojeni faktem, że pulę genową ich narodu coraz bardziej zalewają geny niskiej inteligencji.