Czy masz w sobie geny, które zapewnią ci przetrwanie? Przeczytaj fragment książki ''Helisa'' Marca Elsberga
Marc Elsberg w swojej najnowszej powieści "Helisa" przedstawia sugestywną wizję tego, jak wielkie koncerny chcą stworzyć lepszy świat za pomocą ryzykownych badań genetycznych. To, co brzmi jak opowieść science fiction, już dzisiaj dzieje się w zaciszu laboratoriów, które stają się centrum władzy nad światem. Dzieku uprzejmości wydawnictwa W.A.B. publikujemy fragment książki "Helisa".
* Marc Elsberg w swojej najnowszej powieści "Helisa" przedstawia sugestywną wizję tego, jak wielkie koncerny chcą stworzyć lepszy świat za pomocą ryzykownych badań genetycznych. To, co brzmi jak opowieść science fiction, już dzisiaj dzieje się w zaciszu laboratoriów, które stają się centrum władzy nad światem. Dzieku uprzejmości wydawnictwa W.A.B. publikujemy fragment książki "Helisa". *
Jessica przypomniała sobie, że „New York Times” nazwał kiedyś Situation Room lochem low-tech. To było na długo przed tym, zanim ona zaczęła tu pracować. Cały świat zobaczył znajdujący się w Białym Domu Situation Room w maju 2011 roku, gdy zginął Osama bin Laden. Zdjęcie ze skupionym prezydentem Barackiem Obamą siedzącym w jednym kącie i z sekretarz stanu Hillary Clinton po drugiej stronie stołu, zasłaniającą sobie ręką usta, media utrwaliły w kolektywnej pamięci całego pokolenia. Chociaż nie był to prawdziwy obraz tego pomieszczenia. Albowiem to, co dla większości wyglądało na pozbawioną wszelkich ozdób salkę, jest w rzeczywistości częścią dużego, pięciusetmetrowego kompleksu w zachodniej części Białego Domu z licznymi salami konferencyjnymi nafaszerowanymi techniką. Większość wyposażenia pochodziła jednak jeszcze z lat 2006 i 2007, gdy dokonano ostatniej modernizacji. Jessica pomyślała, że wobec nieustannie dokonującej się rewolucji technologicznej można by właściwie znowu przypisać temu centrum dowodzenia
określenie low-tech.
U szczytu długiego drewnianego stołu siedziała prezydent Alice Hines. Po obu stronach blatu stało po sześć skórzanych foteli o wysokich oparciach, zajętych przez szefów poszczególnych gabinetów, szefa sztabu oraz bezpośredniego przełożonego Jessiki, doradcę do spraw bezpieczeństwa Alberta Watersa. Za nimi, pod dwiema ścianami, boczne fotele zajmowali ich najważniejsi współpracownicy. Niektórzy znaleźli się tutaj chyba zaraz po studiach, a mimo to wolno im było siedzieć bliżej pani prezydent niż Jessice. Hierarchia była ważna nawet w takich sytuacjach. Albo może szczególnie w takich. Jessica zdawała sobie sprawę, że z tą maską na twarzy musi wyglądać błazeńsko. Zresztą ledwie weszła, natychmiast skierowano na nią podejrzliwe spojrzenia.
Znała niemal wszystkich obecnych, z wyjątkiem nieogolonego pięćdziesięciolatka o zmierzwionej fryzurze, ubranego w pognieciony garnitur, który siedział nonszalancko rozparty na ostatnim krześle naprzeciw niej. Wydawał się trochę nie na miejscu w tym tchnącym surową dyscypliną pomieszczeniu.
Drugiego nieznajomego zdążył już jej przedstawić doradca do spraw bezpieczeństwa Waters. Doktor William F. Grant za pośrednictwem transmisji wideo śledził w nocy sekcję zwłok sekretarza stanu przeprowadzaną w Monachium. Rosły, szpakowaty mężczyzna przed monitorem emanował tego rodzaju niewzruszoną pewnością siebie, która zwykle wzbudzała w Jessice sporo sceptycyzmu.
– Kadry, które za chwilę państwo zobaczą, nie będą przyjemne – ostrzegł. – Zwłaszcza że wszyscy państwo znali Jacka Dunbraitha osobiście.
Ten człowiek chyba nie zdawał sobie sprawy, jakie zdjęcia oglądano już w Situation Room.
– Przejdźmy od razu do najistotniejszego momentu – zapowiedział. Na ekranie za nim zajaśniało prześwietlone ujęcie bezkształtnej masy pokrytej szarymi plamami. Dopiero po chwili Jessica rozpoznała ludzkie serce wyjęte palcami w lateksowych rękawiczkach z klatki piersiowej.
Mimo ostrzeżenia poczuła, jak zaciska jej się gardło.
Grant zatrzymał nagranie. Czerwonym wskaźnikiem laserowym wskazał na serce oraz na kilka wyraźnych jasnych plam na jego powierzchni.
– Jak państwo widzą, przy wyjęciu z ciała organ wykazywał nietypową barwę.
Puścił film dalej. Ta sama dłoń wciąż trzymała serce, tymczasem plamy stały się jaśniejsze, a ich kontury ostrzejsze.
W sali zaległa całkowita cisza, Jessica słyszała jedynie szum własnej krwi w uszach. Po kilku sekundach plamy na sercu spoczywającym w coraz bardziej drżącej dłoni zrobiły się niemal białe. I w tym momencie Jessica jednoznacznie rozpoznała kształt. Ktoś obok jęknął. Grant ponownie zatrzymał nagranie.
– To nieprawdopodobne! – krzyknął sekretarz obrony.
Spojrzenia wszystkich przenosiły się tam i powrotem, z postaci prezydent na ekran.
– Jak to możliwe? – spytała wreszcie.
Serce na ścianie wyglądało jak szczerząca się trupia czaszka.
– Pozwolą państwo, że przedstawię mojego szacownego kolegę profesora doktora Richarda Allena – powiedział Grant. – To jeden z naszych najwybitniejszych naukowców, wielokrotnie wyróżniany i, moim zdaniem, w najbliższych latach kandydat do Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny.
– Daj spokój, William – powiedział drwiąco wspomniany profesor i podniósł się z miejsca. Nie był zbyt wysoki. Miał sprężystą, lekką pochyloną do przodu sylwetkę typową dla wielu biegaczy. Odgarnął z twarzy uparte brązowe kosmyki i odebrał Grantowi pilota do obsługiwania wideo.
– Pani prezydent, panie i panowie, znaleźliśmy się w sporych opałach. A tak naprawdę w cholernie potężnych opałach! Powiedziałbym nawet, że mamy przed sobą zwiastun nowej epoki. – Niedbałym ruchem kciuka wskazał przez ramię na serce, którego powierzchnia została zmieniona przez układ plam w trupią czaszkę. – Jak stwierdził już pan sekretarz: to, co państwo tutaj widzą, jest nieprawdopodobne. A mówiąc dokładnie: jest nieprawdopodobne dla nas. – Mimo niezwykłej powagi tematu w jednym kąciku jego ust igrał drwiący grymas, podczas gdy oczy jarzyły się mądrością i zdawały się przenikać na wylot wszystkich obecnych. – Nasuwa się zatem pytanie: jak to możliwe. Ewentualnie, znowu precyzując: kto potrafi coś takiego? – Odwrócił się w stronę ekranu. – To. Co to w ogóle jest? – I znowu stanął twarzą do słuchaczy. Za jego plecami ukazał się w powiększeniu bezkształtny obiekt w szaro-różowo-zielone plamy. – Pierwsze analizy lekarzy sądowych wykazały, że plamy na sercu są wynikiem zmian określonych fragmentów tkanek. W
przybliżeniu przypominają one, jak państwo widzą, trupią czaszkę. A zmiany te zostały wywołane wirusami, które naszemu zespołowi udało się wyizolować z serca. Jak wynika ze wstępnych ekspertyz, nie wykazują one żadnych podobieństw z tradycyjnymi czynnikami zakaźnymi wywołującymi klasyczne zapalenie mięśnia sercowego, takimi jak strepto- czy stafylokoki, tylko z wirusami grypy. Dlatego nasz następny krok polegał na analizie genomu wirusa. Od całego wydarzenia minęło zaledwie kilka godzin, dlatego jesteśmy jeszcze w trakcie prac. Ale pierwsze wnioski są już gotowe.
Na monitorze ukazały się nieskończone szeregi liter. Jessica szybko zauważyła, że są to wciąż te same cztery litery powtarzane w różnej kolejności: A T G C. Adenina, tymina, guanina, cytozyna. Cegiełki DNA, elementy genomu.
„Wygląda naukowo, jednak niczego nie wyjaśnia” – pomyślała. Ale w końcu po to mieli przed sobą fachowca.
– I tu robi się ciekawie. Genom bowiem wykazuje podobieństwa z czynnikami wywołującymi grypę. Ale tylko niektórymi.
Kolumny liter w tle zostały oddzielone od kolorowej trójwymiarowej animacji licznych połączonych ze sobą w formie spirali kuleczek, tak jak Jessica widziała to już w innych prezentacjach. Podwójna helisa DNA.
– W genomie tego organizmu znaleźliśmy liczne fragmenty niewystępujące w zarazkach grypy. Na razie nie znamy ani ich pochodzenia, ani funkcji. Zakładamy, że mamy tu do czynienia z organizmem zmodyfikowanym genetycznie, krótko: GMO. A mówiąc precyzyjnie: z bronią biologiczną.
Odczekał, aż sens jego słów dotrze do zgromadzonych.
– Boże drogi! – szepnął sekretarz bezpieczeństwa krajowego. – Kogo jeszcze ona… trafiła? Zaraziła?
Przez żyły Jessiki płynął rozżarzony metal, jej żołądek zacisnął się w bolesnym skurczu. Teraz już rozumiała, po co te wymazy śliny w samolocie! „To pani próbowała reanimować Jacka Dunbraitha w Monachium?” Coś uwięzło jej w gardle. Znowu nie mogła złapać powietrza. Miała wrażenie, że z porów na jej czole wydzielają się krople potu, gdy tylko wyobraziła sobie, że być może na jej sercu tworzy się właśnie mordercza trupia czaszka. Dlaczego pozwolono jej tutaj siedzieć?
Doktor Grant, który przysłuchiwał się wykładowi Richarda Allena z boku, wyszedł do przodu.
– Właśnie to badamy. Dosłownie w kilka sekund po wystąpieniu tego fenomenu w sali sekcyjnej nasunęło się nam podobne pytanie, jakkolwiek absurdalnie może to brzmieć.
Wziął pilota z ręki Richarda Allena i coś na nim przycisnął. Na ekranie widać było ruchy ludzi w przyspieszonym tempie. Gorączkowo poruszające się palce na pierwszym planie, nerwowo przebierające nad sercem i plamami w formie trupiej czaszki, potem lekarz prowadzący włożył serce z powrotem do klatki piersiowej i wreszcie wszyscy zniknęli z zasięgu kamery.
– Natychmiast podjęliśmy niezbędne środki bezpieczeństwa, aby nie dopuścić do zagrożenia infekcją – wyjaśnił. – Przeciwko zagrożeniu przemawia fakt, że u żadnej z osób, z którymi Dunbraith miał ściślejszy kontakt w ciągu godzin i dni poprzedzających incydent…
„Takimi jak ja” – pomyślała Jessica w szoku.
– …nie stwierdzono żadnych symptomów, nie mówiąc już o tym, że nikt nie doznał zawału serca.
„No tak, raczej bym to zauważyła” – przemknęło jej przez głowę. Kipiała z wściekłości, że nie ostrzeżono jej natychmiast, gdy tylko dowiedziano się o wirusie!
– Wiemy od osobistego lekarza Jacka Dunbraitha, że na kilka dni przed wyjazdem do Monachium pan sekretarz miał objawy infekcji grypowej. Należy przypuszczać, że to była faza zakaźna.
– W takim razie powinniśmy odizolować wszystkie osoby towarzyszące sekretarzowi stanu! – wykrzyknął sekretarz zdrowia.
Jessicę znowu oblał pot. Prawdopodobnie wyglądała tak, jakby właśnie wyszła spod prysznica. Nie pojmowała, dlaczego w ogóle musiała tu być.
Richard Allen ponownie zabrał pilota Grantowi i przywołał na ekran trójwymiarowy model DNA.
– Nie – odpowiedział. – Po pierwsze, członkowie delegacji, którzy wrócili dzisiaj do kraju, już zostali zbadani. Zakażeni mogą być bezpośredni współpracownicy sekretarza przebywający w ministerstwie przed wylotem delegacji cztery dni temu. Na razie poddaliśmy ich kwarantannie. U osób, które dołączyły dopiero w Monachium, nie stwierdzono obecności zarazków. Okres, w którym chory może zarażać innych, trwający w przypadku wirusów grypy zwykle od jednego dnia do trzech, w Monachium już minął. Co powinno uspokoić przede wszystkim dzielną panią Roberts – rzekł, szczerząc się do Jessiki. Ona zaś poczuła, jak drżą jej wargi. Nie wiedziała jednak, czy z wściekłości, ulgi czy zaskoczenia, że Richard Allen jest tak wyczerpująco poinformowany i chwali ją przed panią prezydent. Jego szyderczy grymas przekształcił się w przyjazny uśmiech, kiedy dodał: – Już dawno mogła pani zdjąć tę maskę. Nikt pani tego nie powiedział?
Jessica, kipiąc ze złości, rozstrojona karuzelą emocji, ściągnęła osłonę z ust.
– No nie, takiej twarzy doprawdy nie należy zasłaniać! – wyszczerzył się znowu do niej, po czym zwrócił się do pozostałych: – Przejdźmy teraz do mojej drugiej tezy roboczej: uważam, że w przypadku tego wirusa mamy do czynienia nie z GMO przeznaczonym do konwencjonalnego masowego zastosowania, ale z niejako uszytym na miarę modelem, którego celem był właśnie sekretarz stanu. W związku z tym na razie nie musimy martwić się o ogół.
– Spersonalizowana broń biologiczna? – spytała prezydent. – Czy coś takiego jest już możliwe?
– Teoretycznie tak – odparł Allen. – I praktycznie także. Tyle że na razie nie w tak kompleksowym wymiarze, jaką wykazał ten organizm. Wystarczy pomyśleć, jakie warunki musiał spełnić: znaleźć drogę do ofiary, zainfekować innych nosicieli, ale nie wywołać u nich choroby, zidentyfikować właściwą ofiarę, zabić i na bis pozostawić jeszcze ślad.
– A może sekretarz został zarażony przez kogoś ze swojego bezpośredniego otoczenia? – wtrącił młody mężczyzna z drugiego rzędu. – Dostał coś w napoju albo coś w tym rodzaju.
Wszyscy spojrzeli na niego, nie kryjąc zdziwienia.
– Tę opcję też należy wziąć pod uwagę – stwierdził Richard Allen.
– Czyli wyklucza pan przypadek? – spytał sekretarz obrony.
Jessica przysłuchiwała się tylko jednym uchem. Wciąż jeszcze nie mogła uporać się z własnymi emocjami.
– W dużej mierze – odpowiedział Richard Allen. – To coś to jest game changer, punkt zwrotny.
– Kto według pana jest w stanie stworzyć taki organizm? – spytała prezydent.
– Nie znam nikogo takiego – odparł Richard Allen. – Nawet się nie domyślam.
– Ale przecież ktoś taki nie spadł nagle z nieba – rzuciła lekko zniecierpliwiona prezydent.
– Miejmy nadzieję – bąknął Allen. Ruchem głowy wskazał na sekretarza obrony. – Nie mam pojęcia, nad czym majstruje się w różnych laboratoriach wojskowych.