Poprzedzało ich szczekanie psów, łoskot końskich kopyt, krzyki i nawoływania. Jak burza wpadli w opłotki Krysinowa; czeladź i panowie towarzystwo rozdzielili się na cztery partie, skoczyli konno przez zagony, pomknęli dróżkami ku chatom, płosząc kury, kaczki i gęsi, budząc przerażenie chłopów i wiejskich famulusów. Widząc jeźdźców cwałujących przez podwórka, przeskakujących przez płoty, zaglądających do stodół i chyż, przeszukujących gumna, można by pomyśleć, że na wieś napadli Tatarzy albo okrutni sabaci z Węgier.
Panowie towarzystwo i służba wiodąca smycze dorodnych chartów, sfory gończych psów napełniających okolice ujadaniem i szczekaniem, popędzili wprost do dworu. Osadzili spienione wierzchowce przed drewnianą budowlą zwieńczoną krytym gontem dachem wspartym na rozłożystych podsieniach, ze strzelistym gankiem. Czeladnicy i hajducy skoczyli do drzwi, załomotali pięściami i obuszkami.
– Otwierać, do stu piorunów!
– Drzwi rozewrzyjcie!
Minęła chwila, zanim szczęknęły zasuwy. Na progu stanął stary szlachcic odziany w spłowiały zielonkawy żupan z podwiniętymi rękawami. Był bez szabli, miał siwe wąsy, białe włosy jak u sędziwego starca, ale wiek nie nadwątlił jego sił – wyglądał czerstwo i zdrowo, nie giął się ku ziemi, nie wspierał na czekanie czy lasce.
– Witajcie, waszmościowie! – rzekł pogodnie. – Cóż was sprowadza w moje ubogie progi?
– Banitę chowacie! – zakrzyknął wąsaty hajduk z gębą ozdobioną dwiema bliznami po cięciach szablą.
– Przez las uciekł!
– Do wsi się schronił!
– Do dworu!
– Czyżbyście zabłądzili na polowaniu, panowie bracia?! – zakpił szlachcic. – A może dytko wam drogi zmylił w polu? Co wy na to, mości panie Chamiec?
Podstarości sanocki, chłop chudy jak chmielowa tyka, wyprostował się w kulbace, podkręcił sumiastego wąsa i odchrząknął.
– Wybaczcie najście, mości panie Krysiński. Ścigamy szlachcica przyłapanego in recenti w zajeździe na dwór szlachecki jego mości pana Mikołaja Tarnawskiego na Zagórzu.
– Ten człek pewnie ma jakieś imię i nazwisko, bracie.
– To Jacek Dydyński – warknął podstarości. – Stolnikowic sanocki. Wywołaniec i banita! Będzie wisiał!
– I powiadasz waść, że napadł na Tarnawskiego? A ja słyszałem, że imć Tarnawski zajął bezprawnie Zagórz prawie rok temu.
– Do dworu! – huknął młody hajduk i skoczył ku drzwiom. – Łapcie Dydyńskiego!
Szybko jak ryś stary szlachcic chwycił sługę za ramię i osadził w miejscu jak dorodny tur szarżującego capa.
– Dokąd to, bracie?! – zakpił. – Mości panowie, daję słowo szlacheckie, że nikt nie przekroczył progu tego domu. Nie ma tu Dydyńskiego ani żadnego jego sługi.
– Kto by wywołańca w domu przechowywał, ma być pojmany od iudicum castrense – mruknął Chamiec. – Waszmość wiesz, co cię czeka, jeśli nie mówisz prawdy?
– Jeśli już na łacinę bić się mamy – mruknął Krysiński – tedy pomnij, mości panie podstarości, że wywołańców w domach szlacheckich wolno imać jedynie stronie iure vincenti. Czy moje słowo ci nie wystarczy, bracie? Czy ja mógłbym kłamać?! Po co? Dydyński ani mi brat, ani swat.
Zygmunt Chamiec, podstarości sanocki, namyślał się. Spoglądał na Krysińskiego spod zmrużonych powiek, wiercił się w kulbace. Hajducy napierali na starego szlachcica, on jednak stał nieporuszony niby potężny odyniec naprzeciw zgrai dworskich kundli.
– Wierzę waszmości – mruknął w końcu podstarości. – Jeśli ty dajesz słowo, tedy jestem pewien, że nie ukrywasz zbiega.
– Dziękuję, bracie.
– Mości panowie, na gościniec! – rozkazał Chamiec swoim ludziom. – Na koń i w skok! Musi Dydyński na Hoczew pojechał! Gonić go! Kto pierwszy zbiega dojrzy, talara dostanie!
Sabaci, hajducy, czeladź i towarzysze pana podstarościego wskoczyli na konie. Wnet głosy trąbek poderwały do biegu resztę pachołków starościńskich – rozproszonych po wsi, przetrząsających brogi, gumna, stodoły i spichrze. Nie minęło pół pacierza, gdy pogoń znikła za pagórkiem, pozostawiając po sobie podwórze, zagony i ugory zryte kopytami koni.
Krysiński wszedł do sieni. Zatrzymał się przy dwóch młodych pachołkach dworskich i pokiwał głową.
– Nie lękajcie się, bracia – rzekł. – Już po wszystkim. Widać jeszcze moje słowo coś znaczy w Ziemi Sanockiej.