Covid-19 bez tajemnic. Czy pandemii można było uniknąć?
Debora MacKenzie to wybitna dziennikarka naukowa, która od 30 lat zajmuje się tematem epidemii. Jej książka "Covid-19" jest pierwszą rzetelną, a jednocześnie przystępnie napisaną analizą panującej pandemii.
Autorka wyjaśnia, w jaki sposób wirus zdołał w błyskawicznym tempie rozprzestrzenić się po całym świecie, prowadząc do wybuchu największej od dekad pandemii. Dzięki uprzejmości wyd. Zysk i S-ka publikujemy fragment książki Debory MacKenzie "Covid-19. Pandemia, która nie powinna była się wydarzyć, i jak nie dopuścić do następnej", która ukazała się niedawno na polskim rynku.
Rozdział 1. Czy mogliśmy to wszystko zatrzymać na samym początku?
"Każdy film katastroficzny zaczyna się od tego, że ktoś ignoruje naukowca" - Tekst na banerze, który niosło wielu uczestników Marszu dla Nauki w kwietniu 2017 roku.
Jak to się stało, że mamy pandemię COVID-19? Czy mogliśmy ją zatrzymać, kiedy już się zaczęła? Czy mogliśmy w ogóle jej zapobiec?
Jeśli płonie twój dom, zadajesz sobie dwa pytania. Po pierwsze, skąd się wziął ten pożar? Po drugie, skoro widzieliśmy, że się pali, dlaczego nie gasiliśmy pożaru, zanim się rozprzestrzenił? Tej pierwszej kwestii przyjrzymy się później, a na razie zajmiemy się tą drugą. Dlaczego na świecie rozpętała się pandemia COVID-19?
Najgłupsze wypowiedzi gwiazd o koronawirusie
Podobnie jak dla wielu innych osób, pierwszą oznaką, że nadchodzi burza, która później przerodziła się w COVID-19, był dla mnie post na forum internetowym ProMED. Przedstawiona w tłumaczeniu maszynowym notka chińskiej internetowej agencji informacyjnej Finance Sina brzmiała:
Wieczorem [30 grudnia 2019 roku] wydano "pilny komunikat w sprawie leczenia niezdiagnozowanego zapalenia płuc", który był szeroko rozpowszechniany w internecie za pośrednictwem opatrzonego czerwonym nagłówkiem dokumentu administracji medycznej oraz administracji medycznej Miejskiego Komitetu Zdrowia w Wuhanie".
Był 31 grudnia i w naszej podmiejskiej francuskiej miejscowości tuż przy granicy ze Szwajcarią wschodziło słońce. Przyjechała do mnie na święta rodzina i uroczyście im obiecałam, że przerywam pracę.
To jednak nie znaczy — mówiłam sobie — że nie mogę zerknąć na ProMED. A nuż ominie mnie coś ważnego. ProMED — PROgram for Monitoring Emerging Diseases of the International Society for Infectious Diseases (Program Monitorowania Nowo Występujących Chorób przy Międzynarodowym Towarzystwie Chorób Zakaźnych), zrzeszenie naukowców o oficjalnej nazwie ProMED-Mail — to najważniejszy światowy system internetowy informujący o nowych bądź "nowo występujących" [emerging] chorobach zakaźnych. Mimo że odgrywa bardzo ważną rolę, jest to organizacja non-profit, prowadzona w większości na zasadzie wolontariatu, niezamożna, wspomagająca się grantami i dobrowolnymi datkami. Założono ją w 1994 roku, kiedy wstrząśnięci pojawieniem się w latach siedemdziesiątych AIDS specjaliści od chorób zakaźnych z niepokojem zdali sobie sprawę, że po świecie mogą grasować inne nowe choroby i potrzebujemy systemu szybkiego ostrzegania.
Na stronie ukazują się moderowane bieżące raporty na temat niepokojących wydarzeń medycznych od mieszkańców całego świata: lekarzy, weterynarzy, rolników, badaczy, zwykłych obywateli, a nawet laboratoriów rolnych (rośliny uprawne też chorują). Raporty publikuje się stonowaną czcionką bezszeryfową — staroświecką Helveticą, bezpośrednią i rzeczową, tak samo jak naukowcy, którzy stanowią zdecydowaną większość czytelników i autorów. Wszystko jest sklasyfikowane według choroby, miejsca i daty. Moderatorzy, w większości weterani w swoich dziedzinach, podają swoje interpretacje raportów i często od razu przechodzę do ich uwag. ProMED należy do tych rzeczy, które ludzkość zrobiła jak trzeba w ramach przygotowań do kryzysów zdrowotnych takich jak COVID-19.
Dla badaczy medycznych, ludzi związanych ze służbą zdrowia i dziennikarzy naukowych takich jak ja — oraz dla wszystkich zafascynowanych codziennym reality show — ProMED jest lekturą obowiązkową. Kiedy wśliznęłam się tego dnia do mojego gabinetu, mając nadzieję, że jest na tyle wcześnie, aby moja rodzina niczego nie zauważyła, biuletyn finansowy Sina Corp donosił o pacjentach z ciężkim zapaleniem płuc o nieznanej przyczynie w mieście Wuhan w środkowochińskiej prowincji Hubei.
Wielu z nich coś kupowało albo sprzedawało na targu z owocami morza. Zanotowano już 27 przypadków. Domyślałam się, że skoro biuletyn opatrzono czerwonym nagłówkiem, sytuacja jest kryzysowa. Dziennikarz portalu finance.sina.com zweryfikował doniesienia, dzwoniąc do Miejskiego Komitetu Zdrowia w Wuhanie. Uzyskał potwierdzenie. Wiadomość poszła w świat. Ktoś uznał ją za dostatecznie niepokojącą, aby wysłać ją do ProMED. I nie ma co się dziwić. Zapalenie płuc nie jest chorobą wywoływaną przez określony zarazek, tak jak odra czy grypa. Medycyna nazywa tak każde zakażenie tej części płuc, w której lokują się pęcherzyki płucne. Pęcherzyki są podstawą działania płuc: bierzemy wdech, a następnie tlen przechodzi przez błony pęcherzyków do odtlenionej krwi po drugiej stronie, natomiast dwutlenek węgla przenika z naczyń krwionośnych do pęcherzyków płucnych, po czym go wydychamy.
Jeśli te delikatne błony uszkodzi infekcja, mogą zacząć przepuszczać płyny, co z kolei może prowadzić do zatkania się pęcherzyków, które przestają wtedy spełniać swoją funkcję — tlen nie przenika do krwi. Przy odpowiednio wysokim nasileniu tego objawu w gruncie rzeczy toniemy we własnych płynach ustrojowych.
Zakażenie dróg oddechowych — wywołane przez wirusy, bakterie czy grzyby — może zająć nos, gardło albo oskrzela i spowodować przeziębienie lub ostry kaszel. Jeśli jednak dotrze do pęcherzyków płucnych, pojawia się zapalenie płuc, które może zabić. Fakt, że nie znano przyczyny tego zapalenia płuc, stanowił sygnał alarmowy, który zwrócił uwagę ProMED. W normalnych okolicznościach białe krwinki bronią pęcherzyki przed bakteriami, które zawsze tam występują, ponieważ z każdym wdechem wciągamy do płuc miliardy drobnoustrojów. Aktywne zimą wirusy paraliżują ten element naszego systemu odpornościowego, skutkiem czego bakterie się namnażają i wywołują zapalenie płuc. Z tego powodu większość przypadków zimowego zapalenia płuc najpierw leczy się antybiotykami, które zabijają bakterie. W Wuhanie ta metoda najwyraźniej nie zadziałała. Bezskuteczne okazały się również testy diagnostyczne na grypę i inne narzucające się przyczyny.
Miejski Komitet Zdrowia zwołał nadzwyczajne posiedzenie, napisano w raporcie. Skwapliwie jednak podkreślano, że nie chodzi o wirusa SARS. Patogen ten pojawił się w 2002 roku w Chinach, a rok później grasował już w 29 krajach, powodując wypadki ostrego zapalenia płuc i zabijając 774 osoby. To dobrze, pomyślałam. Poza granicami krajów, które ucierpiały, o SARS niewiele się mówi, nie licząc nas, pasjonatów chorób, a była to brutalna choroba o 10-procentowym wskaźniku śmiertelności. Stłumiono ją dzięki potężnym wysiłkom międzynarodowym — i równie wielkiej dozie szczęścia — wyłącznie za pomocą klasycznych technik izolacji i kwarantanny, głównie dlatego, że wirus kiepsko radził sobie z transmisją między ludźmi. Ale skoro to nie jest SARS, to z czym mamy do czynienia?
Wzmianka o targu była niepokojąca. Chińskie targi z owocami morza to tak zwane "mokre" targi, na których sprzedaje się żywe zwierzęta, często także egzotyczne i dzikie. Wirus SARS przyszedł od nietoperzy i panuje przekonanie, że przeskoczył na ludzi właśnie na mokrym targu.
Trzeba przyznać, że na ProMED już wcześniej ukazywały się podobne raporty. W 2013 roku informowano o niezdiagnozowanym wirusowym zapaleniu płuc u pracowników służby zdrowia w chińskiej prowincji Anhui . W 2006 roku niezdiagnozowane zapalenie płuc pojawiło się u grupy mieszkańców Hongkongu po pobycie w kilku regionach kontynentalnych Chin . W obu przypadkach moderator ProMED poprosił o dodatkowe informacje, lecz nie pojawiły się kolejne posty, należy więc uznać, że liczba zachorowań była ograniczona.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Tym razem jednak pod wpisem widniał niepokojący komentarz Marjorie Pollack. Pollack jest lekarką i epidemiolożką od 30 lat związaną z amerykańskimi Centrami ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (CDC) oraz nestorką międzynarodowego zespołu moderatorów ProMED. Miała swój udział w jednym z największych dokonań tego stowarzyszenia: 10 lutego 2003 roku ProMED zaalarmował świat o tajemniczym zapaleniu płuc w Guangdong — później nazwanym SARS — prawie dwa miesiące przed tym, jak Chiny zdjęły z tego tematu cenzurę.
Słowa napisane przez Pollack tego pamiętnego świątecznego poranka wywołały u mnie charakterystyczny dreszcz, który pojawia się wtedy, kiedy próbujemy odsunąć od siebie złe przeczucia. Pollack zwróciła uwagę, że oprócz informacji agencyjnej jest też mnóstwo komentarzy internautów.
Gdy wybuchła epidemia SARS, nie było jeszcze Twittera ani jego chińskiej wersji Weibo, ale istniały internetowe chatroomy. "Typ aktywności w mediach społecznościowych, która otacza to wydarzenie, bardzo przypomina pierwsze »pogłoski«, które towarzyszyły wybuchowi SARS-CoV — napisała Pollack. — Bardzo przydałoby się więcej informacji o tym ognisku choroby. A także publikacja wyników testów", dodała optymistycznie.
Pollack stwierdziła, że inaczej niż w przypadku SARS władze chińskie zachowują się transparentnie. W lutym 2003 roku chińscy urzędnicy zniechęcali prasę do informowania o niezdiagnozowanym zapaleniu płuc i nie od razu zaraportowali o sytuacji do WHO. Informacje o wszystkich kolejnych przypadkach zaczęli przekazywać dopiero w kwietniu, kiedy SARS rozprzestrzenił się już na całe Chiny i Azję Wschodnią, a także dotarł do Kanady.
W ciągu następnych 17 lat doszło do niebywałej rewolucji w chińskiej polityce i gospodarce, toteż nowa epidemia pojawiła się w zupełnie innych okolicznościach. Władze chińskie powiedziały o niej WHO 31 grudnia. Jak się później okazało, pierwszy przypadek odnotowano w listopadzie, ale zakażenie dróg oddechowych w sezonie grypowym nie wzbudziło podejrzeń, aż do czasu, kiedy szpitale zaczęły się zmagać z nietypowo wysoką liczbą poważnych przypadków. Następnego dnia, w Nowy Rok, wspomniany targ z owocami morza, na którym rzeczywiście handlowano dzikimi zwierzętami, został zamknięty.
Jednak 3 stycznia Pollack wciąż nie miała wyników testów. Docierały niepokojące doniesienia o aresztowaniach za dyskusje internetowe o tym, czy tajemnicze zapalenie płuc nie jest kolejnym wcieleniem SARS. Władze Hubei zakomunikowały, że to nieprawda, ponieważ "do tej pory nie odnotowano transmisji z człowieka na człowieka".
(…)
Według późniejszych doniesień prasowych lekarze z Wuhanu wysłali do laboratorium medycznego przy Uniwersytecie Fudan w Szanghaju próbkę wirusa pobranego od 41-letniego mężczyzny hospitalizowanego 26 grudnia z zapaleniem płuc. Handlował na nieczynnym obecnie targu z owocami morza Huanan i ciężko zachorował.
Laboratorium w Szanghaju do 5 stycznia zsekwencjonowało wirusa. Nie wiedzieli, że genomem dysponuje już chiński sanepid, ale go nie upublicznił. Laboratorium powiedziało później dziennikarzom z Hongkongu, że kiedy się dowiedzieli, z jakim patogenem mają do czynienia, natychmiast skontaktowali się z władzami sanitarnymi w Wuhanie i ostrzegli o konieczności podjęcia działań. Wirus należał do tej samej rodziny wirusów odnietoperzowych, które wywołały epidemię SARS.
W dniu 7 stycznia Chiny zakomunikowały, że przypadki zapalenia płuc wywołuje koronawirus. Ponieważ jednak nie podjęto żadnych dalszych działań, szanghajskie laboratorium opublikowało zsekwencjonowany genom w publicznej bazie danych. Dopiero wtedy swoje wyniki upublicznił również chiński sanepid. Następnego dnia władze zamknęły laboratorium w Szanghaju. Dostępność genomu umożliwiła innym laboratoriom projektowanie testów na tego konkretnego wirusa. Inne kraje zaczęły badać podróżnych przybyłych z Wuhanu — i odkrywały zakażonych ludzi.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Covid-19" Debory MacKenzie, która ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.