Trwa ładowanie...
fragment
05-10-2010 17:42

Cienie pojętnych 3. Krew modliszki

Cienie pojętnych 3. Krew modliszkiŹródło: Inne
dqr2jq3
dqr2jq3

Maszyna nagle zwolniła. Stenwold uniósł wzrok znad pogniecionych map, teraz prawie nieczytelnych w półmroku panującym wewnątrz pojazdu.

- Tu Stenwold Maker z Kolegium, a wy musicie być ludźmi Salmy.

Na zewnątrz zapadła cisza, ale po chwili zabrzmiała odpowiedź:

- W rzeczy samej. Dalej, wyłaźcie. Jesteście oczekiwani.

dqr2jq3

Kierowca posłusznie wprowadził zgrzytający samojazd, kolebiący się na nierównościach w głąb obozu. Gdy silnik umilkł, Stenwold sięgnął w górę i odsunął rygiel znajdujący się nad głową, wpuszczając do środka nieco blasku. Pierwsza wysiadła Tynisa. Uczyniła to z wdziękiem i sprawnością, jakie zawdzięczała swemu mieszanemu pochodzeniu – była pół modliszką, pół pająkiem. Nie zdjęła dłoni z rapiera i dopiero, gdy skinieniem głowy zapewniła Makera, że wszystko w porządku, ten opuścił maszynę. Zaraz potem z wieżyczki zaczął gramolić się Balkus, waląc metalową gwoździownicą o pancerne płyty. Tisamona z nimi nie było – został w mieście, żeby mieć oko na Thalryka.

W obozie przebywała przynajmniej setka ludzi, a żukowiec zgadywał, że pewnie następna połowa z tego myszkuje po okolicy lub poluje. Stanowili mieszaninę łachmaniarzy, a przynajmniej większość z nich. Naliczył wśród nich z tuzin rozmaitych ras i sporą grupę mieszańców. Niemniej wszyscy byli dobrze uzbrojeni i nosili zbroje – skórzane bądź łuskowe. Jedynie kilku było obleczonych w kolczugi. Ujrzał wśród nich nawet przemalowane imperialne zbroje lamelkowe. Przypasane do boków miecze osowców również wskazywały, że nie próżnowali.

Stenwold spoglądał uważnie po twarzach zebranych, aż nagle jedno wejrzenie wydało się mu znajoma.

Salma!

dqr2jq3

Młodzik zmienił się tak bardzo, że Stenwold nie poznał go od razu. Przeszedł wiele: z powodu ran wychudł jak szczapa, a obowiązki i trudy życia w dziczy uczyniły go twardym. Zamiast wytwornych szat, jakie zwykle nosił w Kolegium, miał na sobie pancerz ze skóry nabijanej ćwiekami, hełm wykuty przez mrówców i ich miecz u pasa. Całości stroju dopełniał łuk, na którym Salma wspierał się teraz jak na długiej bojowej pałce. Jego twarz stała się pociągła, a złota cera zmatowiała, jakby pokrył ją kurz. Wyglądał jak cudzoziemski wojownik albo herszt bandy – groźny i niebezpieczny. Niewiele w nim zostało z beztroskiego studenta.

- Salma – przywitał się Stenwold, ale zaraz dodał: – Książę Salme Dien.

- Wystarczy: Salma – odparł ważka.

dqr2jq3

Podszedł do Stenwolda i uścisnął mu dłoń; mocno, jak równy z równym.

– Wiele czasu minęło od naszego spotkania w Mynie, Sten – zaczął, a zmarszczki na jego twarzy opowiedziały żukowcowi całą gorzką historię ich rozstania. Potem przeniósł wzrok na Tynisę. – Tyniso – wyszeptał.

– No, no – rzuciła niepewnie w odpowiedzi, a po chwili dodała: – Wydoroślałeś.

Podeszła do niego, wyciągając rękę tak, jakby nie była przekonana, czy nie jest wytworem jej wyobraźni. Sekundę później dostrzegła stojącą za plecami Salmy kobietę w beżowej szacie, z kapturem naciągniętym na głowę. Spod niego uważnie patrzyły na nią jasne oczy osadzone w tęczowej twarzy. Skrępowana Tynisa uciekła wzrokiem w bok.

dqr2jq3

- No tak – usłyszał Stenwold jej ciche słowa.

Salma przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, przeciągając ciszę. Stenwold już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyślił się, bo wyczuł w powietrzu jakieś napięcie. Powiódł wzrokiem po groźnie wyglądających mężczyznach i kobietach i w końcu stwierdził:

- Nero opowiedział mi co nieco o tym, przez co przeszedłeś.

- On nie zna nawet połowy z tego – stwierdził Salma, a w jego głosie zagrały jakieś mroczne wspomnienia.

dqr2jq3

Stenwold zamierzał dodać coś jeszcze, kiedy usłyszał radosny dziewczęcy głos. To Cheerwell przepchnęła się przez pierścień ludzi Salmy i pobiegła doń, serdecznie go obejmując i psując tym nieco powagę sytuacji. Gdy Stenwold zdołał odlepić ją wreszcie od siebie, dostrzegł na twarzy Salmy uśmiech. Nie było w nim wprawdzie jeszcze tej beztroski co w czasach Kolegium, ale na początek wystarczył.

- Stryjaszku! – zawołała Che z podnieceniem w głosie. – Mam ci coś bardzo, bardzo ważnego do pokazania.

- Zaczekaj, aż wrócimy do Kolegium – stwierdził Stenwold. – Jesteśmy za blisko armii osowców i muszę obserwować niebo.

dqr2jq3

- Tym się nie przejmuj – zapewnił go Salma. – Moi zwiadowcy dobrze ich pilnują. I znają przy tym okolicę lepiej niż oni.

- Mimo wszystko – odparł Stenwold. – Kiedy będziesz w moim wieku, będziesz polegał tylko na informacjach, jakie sam zdobędziesz. Wracajmy szybko do Kolegium i tam zobaczymy, co Che nam przywiozła.

Ludzie Salmy zaczęli niepewnie przestępować z nogi na nogę, a ich wódz stwierdził:

- Sten, nie zamierzam wracać z tobą do Kolegium.

- Nie? – Maker spojrzał na niego uważnie.

- Nie jestem już twoim agentem ani uczniem. Mam inne powinności.

- Na przykład...

- Funkcjonuje tu wędrowny obóz składający się dwudziestu pięciu setek ludzi, którym jestem potrzebny – odparł Salma. – Został rozbity pod murami Sarnu, a tamtejsza królowa spodziewa się ode mnie dokładnych wyjaśnień, po co i czego od niej chcemy. Co więcej, mam prawie tysiąc zbrojnych, którzy zebrali się wyłącznie ze względu na mnie.

- Tysiąc? – Stenwold zmarszczył brwi. – Nic o tym nie wiedziałem... Kim oni są? I co to w ogóle ma być?

- Co to ma być? To armia, Sten, po prostu armia – odparł Salma. – A kim są? To zależy od tego, kto pyta. Dezerterzy, bandyci, parobkowie, rzemieślnicy, pozbawieni swych miejsc Bracia Gościńca... I wciąż zjawiają się nowi. Ale łączy ich jedno: nienawiść do Imperium Os.

- Imperium jest i naszym wrogiem – zauważył Stenwold. – Nie rozumiem...

- Wielu z nich to dawni niewolnicy – wyjaśnił Salma, po czym umilkł na chwilę, by żukowiec dobrze go zrozumiał. – Jeszcze liczniejsi są wśród nich renegaci. Ufają mi, a ja czuję się za nich odpowiedzialny. Nie zebrałem ich po to, by przekazać Sarnowi czy Kolegium jako jednorazowe wsparcie. Są moimi ludźmi i mają swoje prawa. Nazywam ich nowymi bławatnikami, ale oni wolą określenie Krajowa Armia. Walczymy z Imperium, ale po zwycięstwie nie rozejdziemy się po prostu do spalonych domów, nie wrócimy do służby i kar. O tym właśnie chcę porozmawiać z sarneńską królową i w swoim czasie z tobą. Ale teraz... nasze relacje muszą się zmienić. To nie twoja wina. Sprawy toczą się swoim rytmem. To moja armia, a ja jestem ich księciem.

- Rozumiem – odparł Stenwold. – Czy raczej: zaczynam rozumieć. Twoi posłańcy będą zawsze mile widziani w Kolegium.

Spojrzał na Che, która nagle zrobiła niepewną minę.

- Salmo... – zaczęła.

- Przepraszam, Che. Widziałaś nieco, jak tu żyjemy. Musisz zrozumieć...

- Ale zginiesz, jeśli osowcy cię złapią. A na pewno będą próbowali to zrobić, Salmo.

- Wiem. – uśmiechnął się. Wyglądał teraz na znacznie od niej starszego. – Już raz mnie zabili, gdy byłem w Tarku. Runąłem na ziemię i gdyby ona się nie zjawiła, byłby to koniec Salme Dien. Muszę jakoś spłacić ten dług. Nie mogę zrezygnować ze zrobienia tego, co właściwe, bo cofnie mnie to tam, gdzie już byłem.

- Zawsze to robisz! – zezłościła się Che. – Dlaczego... dlaczego nie możesz po prostu z nami wrócić? Ledwo cię znalazłam, po tym wszystkim... Dlaczego to musisz być ty?

- Bo pewne rzeczy, Che, mogę zrobić tylko ja – odpowiedział. – A poza tym książę nie powinien opuszczać swoich ludzi.

- Powiedz mi jedną rzecz – głos Tynisy przeciął dzielącą ich przestrzeń.

Salma spojrzał jej prosto w oczy.

- Tak?

- Czy ona daje ci szczęście? – zapytała Tynisa drżącym głosem i widać było, że sporo ją to kosztowało. Jej dłoń spoczęła na rękojeści rapiera.

Zaskoczony Stenwold patrzył to na nią, to na niego, a Che wyglądała na równie mocno zdziwioną. Przypomniał sobie teraz, że Tynisa i Salma zawsze byli blisko, nie przypuszczał jednak, aby... Nigdy do niczego między nimi nie doszło, ale widocznie Tynisa ciągle liczyła na to, że któregoś dnia to się stanie.

Stenwold zerknął na ludzi Salmy, którzy wyczuli kłopoty. Twarz motylicy promieniała spokojem.

- Owszem – przyznał Salma. – Tak, jestem z nią szczęśliwy.

Tynisa spojrzała na rywalkę. Jej emocje były dla wszystkich tak oczywiste, że speszony Stenwold na chwilę odwrócił wzrok. „Dla niej?" – zdawały się mówić oczy dziewczyny. „Wyrzekłeś się mnie dla tego?"

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – stwierdziła wreszcie pajęczyca zduszonym głosem i odwróciła się, nie odejmując jednak dłoni z rękojeści rapiera.

Tylko Stenwold dostrzegł błysk łez w jej oczach.

- Jakoś sobie z tym radzę, dzień po dniu - odparł Salma, patrząc w jej plecy, a potem zwrócił się do żukowca: – Mam jeszcze coś dla ciebie. – Skinął dłonią. – Phalmesie, przyprowadź jeńca.

Krępy omomiłkowiec z Myny wypchnął przed siebie kogoś, kto do tej pory krył się w tłumie. Był to osowiec w długim płaszczu, z rękami związanymi za plecami.

- Powiada, że nazywa się Gaved. Pojmał Che, gdy uciekała przed armią os, ale przypadkiem znaleźliśmy się w pobliżu. Przesłuchaliśmy go. Twierdzi, że nie jest żołnierzem, tylko najemnikiem. – Salma spojrzał na Balkusa, który trącił Stenwolda w łokieć. – O co chodzi?

- On był w tym muzeum – stwierdził Balkus. – Brał udział w rabunku.

Maker spojrzał na więźnia, nie bardzo go poznając.

- Jeżeli to prawda, będziemy mieli do pogadania z nim więcej niż myślisz – oznajmił Salmie. – Oddajesz go nam bez oporów? – zapytał.

- Jedna gęba do wyżywienia mniej. Zresztą niewiele wie o Siódmej Armii, obozującej na północnym wschodzie. Jest wasz.

Gdy gotowali się do odjazdu, Tynisa zajęła swoje miejsce jako ostatnia. Wspięła się na maszynę i długo patrzyła na Salmę i jego ludzi, którzy przystąpili już do przenosin obozu. Jej twarz była nieprzenikniona – by to osiągnąć, musiała odwołać się do całej siły swojej sztuki.

dqr2jq3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dqr2jq3