Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:01

Cesarzowa

CesarzowaŹródło: Inne
d4axfzb
d4axfzb

Niekończące się miesiące, nieprzejrzysty świat, pomruki, wiry, wstrząsy. Chwile bezruchu były raczej rzadkie; z czołem przy kolanach, rękami obejmującymi myśli, zastanawiałam się, nasłuchiwałam, pragnęłam nie istnieć. Jednak żyłam, jak przezroczysta perła, powoli obracająca się gwiazdka. Byłam ślepa. Oczy miałam utkwione w ten inny świat, inne istnienie, które zanikało z dnia na dzień. Jego barwy mętniały, obrazy zamazywały się. Dochodziły jeszcze do mnie okrzyki zdziwienia, cichy płacz. Przytłaczało mnie słabe wspomnienie przeszłości, paliła melancholia. Kim jestem? – pytałam Śmierci przyczajonej u moich stóp. Mruczała coś, ale nie odpowiadała.
Gdzie jestem? Słyszałam śmiechy, głosy mówiące: „To na pewno będzie chłopiec, panie. Porusza się. Ma w sobie szaleństwo”.

Nieważne, kim będę. Byłam już zmęczona tym bezmiarem. Zmęczyła mnie nadzieja, oczekiwanie, bycie sobą, środkiem świata.
Szum wiatru mnie uspokajał. Słuchałam pluskania deszczu. W moim niebie, gdzie słońce nigdy nie wschodziło, nasłuchiwałam śpiewu małej dziewczynki. Jej łagodny, niewinny głos także mnie uspokajał. To moja siostra, lękałam się, czy nie dosięgnie jej wielkie nieszczęście. Jakaś ręka chciała mnie pogłaskać. Ale dzielił nas mur. Matko, cieniu zarysowujący się na ścianie moich myśli, czy wiesz, że jestem starcem skazanym na przebywanie w więzieniu twego ciała?

W głębinie jeziora, w wodach koloru sepii, obracałam się, kuliłam, prostowałam, kręciłam się. Z dnia na dzień moje ciało się powiększało, ciążyło mi, dusiło. Chciałam być czubkiem igły, ziarnkiem piasku, odbiciem słońca w kropelce wody, a stawałam się ciałem, które rosło, pofałdowaną masą, wodnym potworem. Oddech unosił mnie i kołysał. Byłam gniewliwa. Złościłam się na siebie samą, na kobietę, która była moją strażniczką, na Śmierć, moją jedyną przyjaciółkę.

Oczekiwano mnie. Słyszałam, jak szeptano, że chłopiec będzie się nazywał Światłość. Odgłosy gorączkowych przygotowań przeszkadzały mi medytować. Rozmawiano o ubrankach, pieluszkach, uroczystościach, mamkach – tłustych, białych, silnych. Zabroniono wymawiania mojego imienia z obawy, żeby demony nie zawładnęły moją duszą. Czekano na mnie, aby początek nastąpił w chwili, gdy ich losy się urywały. Te rozgorączkowane, życzliwe, nienasycone istoty budziły moją litość. Nie wiedziały jeszcze, że zniszczę ich świat, aby zbudować mój własny. Nie wiedziały, że przyniosę uwolnienie ogniem, lodem.

d4axfzb

Pewnej nocy drgnęłam. Wody zaczęły się burzyć. Uderzały we mnie rozwścieczone fale. Skulona, walczyłam ze strachem, skupiając się na oddychaniu, na bolesnych skurczach. Siła przypływu rzuciła mnie w wąskie ujście. Prześliznęłam się między skałami. Moje ciało było skąpane we krwi. Skóra się strzępiła. Coś ugniatało głowę. Zaciskałam pięści, żeby nie krzyczeć.

Ktoś wyciągnął mnie za nogi i klepnął w pośladki. Wisząc głową w dół, wyplułam z siebie płacz. Zawinięto mnie w szorstką tkaninę. Usłyszałam pełen obawy męski głos: „Chłopiec czy dziewczynka?”. Nikt nie odpowiedział. Mężczyzna wziął mnie na ręce i zaczął zdzierać pieluszkę.
Jękliwy kobiecy głos rzekł:
– Znowu córka, panie.
– Ach! – krzyknął, po czym się rozpłakał.

Nad moim rozwojem czuwało około dziesięciu kobiet. Trzy mamki, na zmianę, zaspokajały moje pragnienie. Miałam przerażający apetyt. Potrafiłam się już śmiać. Przewracałam oczami wielkimi jak czarne perły. Patrzyłam na świat dzień i noc, nie chciałam spać. Moje ożywienie niepokoiło matkę, która wzywała mnichów egzorcystów. Jednak nikt nie zdołał wypędzić zamieszkującego we mnie demona.

Ich obawy zaczęły mnie w końcu męczyć. Pod przezroczystą moskitierą udawałam senność, żeby mieć wreszcie spokój, a jedna z kobiet śpiewała, huśtając kołyską. Inna opiekunka machała wachlarzem, aby odpędzić owady, które wnikały jakoś do tego wyperfumowanego świata. Przymykałam oczy i pozwalałam mym myślom ulatywać przez okno.

d4axfzb

Królestwo, w którym niepodzielnie panował Ojciec, dzieliło się na dwie części. Część Przednia była zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn. Intendenci, sekretarze, buchalterzy, kucharze, paziowie, służący, stajenni, stróże, lokaje krzątali się od samego świtu. Urzędnicy i wojskowi otrzymywali rozkazy i odjeżdżali na koniach. Oddziały żołnierzy przez cały dzień ćwiczyły na bocznym dziedzińcu. Ten męski świat kończył się przy purpurowej bramie, prowadzącej do Miasta Kobiet. Za wysokim śnieżnobiałym murem mieszkały setki kobiet, starych, młodych, dziewczynek. Nosiły koki przetykane kwiatami, nefrytowe pierścienie wiszące na jedwabnym pasku. W owym ósmym roku Żołnierskiej Cnoty* modne były blade kolory wczesnej wiosny, suknie miały więc barwy żółtych krokusów, zieleni liści narcyza, spokojnego różu kwiatów czereśni, karminu słońca odbijającego się w jeziorze. Zamiataczki, pokojówki, krawcowe, hafciarki, mamki, kucharki, guwernantki, intendentki, dworki, śpiewaczki, tancerki poruszały się wolno i cicho rozmawiały.
Wstawały o świcie, kąpały się o zmierzchu. Jak kwiaty w ogrodzie mego ojca, rozkwitały, aby uwydatnić urodę jednej jedynej osoby.

Matka ubierała się skromnie. Jej pokaszliwanie rozkazywało, spojrzenie rządziło. Miała wrodzoną elegancję. Moda przemijała jak ulatujący motyl, a Matka zachowywała wieczną wiosnę. Jej klan Yang, z regionu Hong Nong, należał do trzydziestu najlepszych rodów Cesarstwa. Córka, siostrzenica, siostra Wielkich Ministrów, kuzynka cesarskich Małżonek, bliska krewna Cesarza i Księżnych, Matka obnosiła swą godność jak cenny klejnot, szatę, aureolę. Dawała jałmużnę w klasztorach, rozdzielała strawę żebrakom. Jako żarliwa buddystka zachowywała dietę wegetariańską i nie interesowała się zgiełkiem tego świata. Starannie przepisywała sutry, marzyła o wejściu do Królestwa Najwyższej Radości Buddy Amida, Tego, który zsyła niezliczone promienie.

Matka była osobą chłodną, delikatną, roztaczającą spokój. Jej zdecydowana, nieprzenikniona łagodność przypominała mi nefrytowy krążek, który wisiał nad moją kołyską. Wyglądałam jej z tęsknotą. Oczekiwanie mnie rozdrażniało. Pojawiała się niekiedy po wielu dniach nieobecności. Gdy przychodziła, jej długi jedwabny tren i niekończący się muślinowy szal wywoływały drżenie zasłon w moim pokoju. Podłoga pieszczona jej pantofelkami mruczała z rozkoszy. Przed nią do pokoju wpadała woń perfum. Zapach słońca, śniegu, wschodniego wiatru, kwiatowych koron przepełnionych szczęściem.

d4axfzb

Nigdy nie brała mnie na ręce, jedynie patrzyła z oddalenia. Pożerałam ją wzrokiem. Jej wargi wyglądały jak dwa purpurowe płatki kwiatu. Doskonale wydepilowana twarz była gładka jak lustro. Oczy, pod wygolonymi brwiami, narysowanymi w kształcie skrzydełek konika polnego, zdradzały rozczarowanie. Zapewne oczekiwała chłopca.

Rozkwitły drzewa granatu, nadeszło lato. Setny dzień mojego istnienia na świecie był okazją do świętowania. Matka kazała otworzyć pawilon pośrodku stawu i zaprosiła na wspaniałą ucztę swych wysoko urodzonych przyjaciół i krewnych.
W sali otoczonej lśniącą wodą podawano mnie sobie z rąk do rąk. Głaskano mnie, pieszczono. Służące wchodziły po schodkach, wnosiły prezenty. Jedna z dam ofiarowała mi parę szmaragdowych bransolet. Stwierdziła, że moje czarne błyszczące oczy wyrażają inteligencję. Inna kazała wnieść na srebrnej tacy dziewięć sztabek złota, mówiąc, że moje szerokie czoło zapowiada przyszłość naznaczoną bogatym i szczęśliwym zamążpójściem. Następna z dam obdarowała mnie dziewięcioma belami brokatu. Mówiła, że mój prosty nos, mięsiste policzki, krągłe usteczka zapowiadają wyjątkową płodność: urodzę wielu chłopców.

Matka była w dobrym humorze. Na jej znak w środku uczty rozłożono dywan, odwinięto mnie z pieluszek i posadzono. Służące obłożyły mnie dziesiątkami prezentów. Nie zwracałam uwagi na to zgromadzenie bladych, bogato ubranych kobiet, chwyciłam błyszczącą zabawkę i usiłowałam ją podnieść. Rozległy się szepty, jedna z kobiet zauważyła:
– Nie wybrała puzderka z pomadą Piękności ani nefrytowej ozdoby Szlachetności, ani fletu Muzyki, ani księgi Mądrości, ani pióra Poezji, ani liczydła Handlu, ani różańca Duchowości. Moja droga kuzyneczko, przyszłość twojej córki będzie zaiste wyjątkowa. Naprawdę bardzo szkoda, że nie jest chłopcem.
– W istocie, Wasza Dostojność, bardzo szkoda – powtórzyła inna.
– Jednak nie trzeba się tym zamartwiać – oświadczył donośny, pełen dumy głos. – W naszych czasach kobiety są zdolne do bohaterstwa. Kiedyś wielka księżna Słońce Ping walczyła za swego ojca Wspaniałego Władcę. W czasie jej pogrzebu Jego Wysokość kazał grać na trąbach i bębnach, co zwykle miało miejsce przy pochówku mężczyzn. Twoja córka ma czoło wypukłe na przyjęcie niebiańskiego tchnienia, pełne blasku spojrzenie, mocno zarysowaną szczękę, pełne usta, wrodziła się w ojca. Rzecz niesłychana! Moja droga, ubieraj ją jak chłopca. Daj jej wykształcenie godne jej determinacji. Córka generała lubi rozkazywać. Widzę ją dowodzącą wojownikami!

d4axfzb

Wkrótce zaczęłam odczuwać potrzebę wyjścia na spotkanie ze światem, zamiast przyjmować go, leżąc w kołysce. Nie mogłam jeszcze ustać na nogach, więc raczkowałam. Jeden krok ku nieznanemu światu wymagał koordynacji wszystkich mięśni. Z oczami wbitymi w przedmiot zainteresowania, nasłuchującymi uszami, otwartymi ustami, gotowymi do wydania głuchego okrzyku, unosiłam rękę, nogę, wdzierałam się w świat.

Brodaty mężczyzna nachylił się nade mną. Okryty jedwabnym płaszczem, podbitym futrem sobola, wyglądał jakby przybywał z daleka, z bardzo daleka. Widząc go, słyszałam galop koni, szczęk broni, wycie wiatru, gwałtowne jęki kurtyzan. Jego zwierzęcy zapach wywoływał we mnie drżenie. Jego szorstkie pocałunki drapały policzek.

Obserwowała mnie mała dziewczynka. Byłam olśniona jej zaróżowioną cerą, regularnymi rysami, mocnymi nogami, ciemnymi oczami, drewnianą kaczką, którą za sobą ciągnęła. Najpierw rozglądała się wokoło, potem wkładała paluszek w moją dłoń, a ja go ściskałam tak mocno, że dziewczynka stawała się czerwona i zaczynała płakać. „Nie zadawaj bólu siostrzyczce”, mówiła mamka. Nie wiedziała, że w późniejszym czasie, tak jak w owych dniach niewinności, Starsza Siostra będzie mnie błagać, abym była jej katem.

d4axfzb

W dziewiątym roku Żołnierskiej Cnoty Cesarz abdykował na rzecz swego syna. Dwanaście miesięcy księżycowych później nowy władca odwołał Ojca ze szlacheckiej prowincji Yang, dokąd został wysłany w misji, i mianował go gubernatorem prowincji Li, gdzie stłumiono właśnie bunt księcia Li Xiao Changa.

Skończyłam dwa lata. Trzęsłam się pomiędzy drewnianymi skrzyniami, w karecie wyściełanej impregnowaną tkaniną, nic nie wiedząc o cierpieniu ojca oddalonego od Dworu. Konie i woły szeroko stąpały po niekończącej się drodze, ginącej na horyzoncie. Przez szparę w drzwiczkach pożerałam oczami świat. Na zewnątrz rozkołysane chorągwie falowały, rozwijały się, zwijały. Długi Pokoju, moje rodzinne miasto, jeszcze się zobaczymy!

Wyboista droga nie pozwalała mi zasnąć. Jechaliśmy rozległą równiną, której jałowa ziemia spękana była od słońca. Bandy obdartych dzieci biły pokłony, gdy ich mijaliśmy. Byłam zdumiona widokiem tak chudych i brudnych istot. Matka kazała rozdawać im placki, chleb, rozgotowany ryż, a oni połykali wszystko jeszcze gorące.

d4axfzb

Dręczyły mnie różne wątpliwości. Przez cały dzień zadawałam dorosłym pytania:
– Co to jest głód? Dlaczego trzeba uprawiać pola? Co to jest zboże? Jak się robi chleb?…
Po miesiącu podróży karawana wjechała w zamglone góry. Droga była wykuta w stromym brzegu, a poniżej huczała rzeka Jia Ling, rozbijając swe wody o udręczone skały. Na szczytach ukazywały się forty, wojskowe posterunki otwierały przed nami swe bariery. Cesarscy żołnierze, prości ludzie, pili z wyszczerbionych miseczek i jedli rękami wołowe udźce. Wieczorem siadali dookoła ogniska, śpiewali, uderzając w bębny. Z obnażonymi torsami tańczyli i walczyli drewnianymi mieczami. Wschodził księżyc. Zasypiałam przy odgłosach ryku tygrysów. Wschodził dzień. Ptaki wzlatywały ku słońcu. Przeskakując z liany na lianę, małpy uciekały przed światłem słonecznym, wydając przenikliwe piski. Dlaczego niebo się czerwieni? Dlaczego drzewa nieruchomieją? Dlaczego rzeczni przewoźnicy mają szramy na twarzach? Z krwawiącymi ranami podnosili kotwice i ruszali w wartki nurt.

Wieszałam klatki z ptakami przed domem. Rudziki, wilgi, kanarki od razu zaczynały świergotać. Wypuszczałam kanarki nad staw, żurawie na trawę, pawie między krzewy kamelii. W naszej nowej rezydencji zadomowiły się meble, zawisły firanki, koty i psy wykłócały się o swoje terytorium.

Niania ubierała mnie jak tatarskiego chłopca. W błękitnym turbanie, skórzanych botach, szmaragdowym kaftanie ze ściągniętymi rękawami i mankietami haftowanymi złotą nicią zataczałam się jak pijany mężczyzna i wykrzykiwałam wojskowe śpiewki.
Cztery lata, diamentowy wiek. Swoboda. Unosiłam się z rękami w górze. Nowy ogród był rozległym parkiem, kontynentem. Nadchodziło lato, wzgórza spływały wodą, niebo uniosło się, życie spowolniało. Siedząc w kucki pod drzewem, obserwowałam karawanę mrówek. Uwalniałam się od służących, biegnąc do bambusowego lasku. Wieczorem nie chciałam spać, aż do świtu zadawałam pytania:

– Dlaczego żaba ma taki duży brzuch? Dlaczego komary uciekają od trawy, która pali się w dużej misie? Z kim gwiazdy bawią się w chowanego? Dlaczego księżyc czasem jest okrągły, a czasem wąziutki? Dla kogo świetliki noszą malutkie latarenki?

Matka była przerażona aktywnością mojego umysłu. Sprowadziła wędrownego mnicha, znanego ze swoistego postrzegania świata. Duchowny zaświadczył, że w moim ciele nie ma złych duchów, wychwalał moją inteligencję i stwierdził, że mam skłonności mistyczne. Czwartego roku Czystej Kontemplacji babka ze strony matki opuściła ten świat. Matka spytała, czy chciałabym być przedstawicielką rodziny na żałobnych obchodach w klasztorze, podczas wznoszenia modłów za zbawienie czcigodnej zmarłej. Miałam pięć lat. Z radością przyjęłam propozycję. Moim idolem był Ojciec. Słowo „przedstawicielka” przepełniało moje serce dumą: nareszcie będę tak samo ważna jak gubernator sześciu okręgów, liczących czterdzieści tysięcy dusz.

Rzeka toczyła swe wody u stóp ufortyfikowanego miasta. Rwący nurt unosił żaglowce w stronę góry. Z portu było już widać górę Czarnego Smoka. Na jej urwistych stokach setki małych pawilonów osłaniały wejścia do pełnych posągów buddyjskich grot, zdobionych malowidłami. Po przepłynięciu rzeki statkiem wznosiłam się po stromych schodach na plecach służącej, przebyłam most z plecionych lin, kołyszący się nad doliną, i dotarłam do klasztoru Czystej Litości, zawieszonego między niebem a ziemią.

Utraciłam moje nazwisko, imię, nazywałam się teraz Światłość Pustki. Nie potrafiłam odwiązać paska. Budziłam się w nocy i nawoływałam po imieniu moje mamki. Brakowało mi ich piersi. Po omacku obmacywałam łóżko, ssałam koc. Nie znajdowałam ich aksamitnej skóry ani pomarszczonych sutków, więc płakałam.
Matka nie przychodziła. Pozostawiła mnie Buddzie. Każdego dnia wypatrywałam znajomej twarzy w bramie klasztoru. Na łagodnie wznoszącej się drodze tylko liście spadały wraz z nadejściem zmroku.
Znany w całych Chinach klasztor był wypełniony ponad tysiącem mniszek. Moją edukacją zajęła się Czysta Inteligencja. Miała dwadzieścia lat, jej silnie umięśnione ciało pachniało zieloną herbatą, starannie wygolona głowa była pokryta meszkiem, jak kwiat białego lotosu. Kąpała mnie, szorowała mój wydatny brzuch i chude nogi. Odpowiadała na pytania i zachęcała do lektury. Nauczyła mnie myć twarz, ubierać się, składać koc, śpiewać melodie z jej krainy.

Zamiatałam dziedziniec, wymachując bambusową miotłą, wyższą ode mnie. Wdrapywałam się na ołtarze, odkurzałam twarze Buddy i niebiańskich władców. Przy wodospadzie maglowałam kamieniem moje ubranka. Krzątałam się przy starszych mniszkach. Jednym, bardzo już zmęczonym, poprawiałam poduszki, przynosiłam wiadra, innym, już zniedołężniałym, służyłam za „przypominaczkę”. Rano, z miseczką w ręku, czarowałam odwiedzające klasztor bogate kobiety, zachęcałam je do uchylenia sakiewki. Wieczorem, po wygaszeniu światła, na ogólną prośbę dawałam prawdziwe przedstawienie. Odgrywałam scenki zaobserwowane w ciągu dnia, naśladowałam bywałe w świecie mieszczki, nasze służalcze przełożone i rozgniewanego Buddę. Spod koców wybuchały śmiechy i pochwały. Upajałam się powodzeniem, udając skromnisię.

Moja najlepsza przyjaciółka nazywała się Prawo Pustki. Była to całkiem biała koza, która towarzyszyła mi w mojej gorączkowej krzątaninie. Kiedy kręciłam się po świątyniach, opowiadałam jej o życiu księcia Siddharty i o cudach Czystej Ziemi. W głębokim lesie za pomocą gałązki udzielałam jej lekcji pisania. Kiedy chciało mi się pić, wchodziłam pod jej brzuch. Dawała mi swoje wymię pełne mleka.

Pytałam ją: „Czy to Budda przysłał cię do mnie, żebyś nade mną czuwała?”. W złocistych oczach Prawa Pustki była dobroć, jakiej brakowało istotom ludzkim. Jej kędzierzawa sierść była pergaminem utkanym z niewypowiedzianych słów. Jej lśniące kopytka dreptały po historii świata. Pewnego dnia zasnęłam u stóp posągu bodhisattwy. Koza obudziła mnie, liżąc po twarzy. Ciemności zasnuły niebo. Byłam już spóźniona na wieczorną modlitwę. Kiedy podnosiłam się z ziemi, dostrzegłam na jej mordce przebłysk uśmiechu.
Prawo Pustki, czy jesteś wcieleniem Buddy?
Rodzinny dom ulotnił się jak sen.

Góra oddychała. Góra była smutna, góra była zadowolona. Góra prezentowała swoje śniegowe futerko, brokatowe suknie, swój płaszcz utkany z mgły, okazały, ekstrawagancki. Niebo otwierało się, gdy schodził zmierzch brunatnoczerwony, żółty, czarny. Kiedy wieczór wyłaniał się z dolin, ukazywały się gwiazdy. Leżałam na trawie. Czerwona, niebieska, zielona, migocząca, zanikająca, każda gwiazda była tajemnym pismem, a niebo świętą księgą. Mijały pory roku, chmury odlatywały i nigdy nie wracały. Po drugiej stronie doliny, na stromym zboczu, robotnicy rzeźbili dzień i noc, powiązani linami. Powiedziano mi, że nadeszła cesarska darowizna, dzięki której zostanie wyrzeźbiony największy na ziemi posąg Buddy.

Księżyc powiększał się i kurczył. Dni, punkty, koła przemieniały się w ręcznie pisane litery, ale ich sensu nie można było uchwycić. Zatrzymywałam czas, patrząc na Buddę, który materializował się pod ciosami kilofów. Czułe spojrzenie, tajemniczy uśmiech, opadające koniuszki uszu; góra odkrywała jego twarz. Góra traciła swą nieugiętość, ukazywał się tors Buddy. Udrapowana szata zaczynała unosić się na wietrze. Ptaki krążyły wokół jego kolan, wydając przerażające krzyki. Jego kostki wystawały spod skały. Zaokrąglały się paznokcie u nóg. Z przejęcia nie mogłam powiedzieć ani słowa: bóstwo wyłania się z nicości!

Pewnego ranka w sali przyjęć ujrzałam Matkę i jej służące. Utyła. Wylewały jej się piersi. Olśniła mnie jej umalowana twarz, wysoka fryzura, haftowana suknia. Powiedziała, że Ojciec został mianowany gubernatorem dalekiej prowincji Jing, i spytała, czy chcę z nimi pojechać, czy wolę zostać w klasztorze.

Moja radość natychmiast się ulotniła. Matka dała mi do zrozumienia, że jeśli wyjadę, nigdy już nie ujrzę góry, a jeśli zostanę, na zawsze stracę rodzinę. Tego dnia wieczorem gwałtowna burza wstrząsnęła klasztorem. Huczały grzmoty, drżała ziemia. Drzewo rażone piorunem zwaliło się przed salą sypialną. Przerażone dziewczęta zaczęły się modlić. Skulona w łóżku, z rękami na uszach, wchodziłam w całkiem inny świat. Wchłaniały mnie ciemności, nigdy dotąd nie czułam się tak bardzo osamotniona. Odczuwałam strach na myśl, że będę szła przez lata, nie widząc Matki. Przepłakałam całą noc.

Przed moim wyjazdem Czysta Inteligencja oddała mi pudełko z przedmiotami, które powierzyłam jej po przybyciu do klasztoru. Zawiesiłam na szyi naszyjnik z pereł i nefrytu, włożyłam kolczyki i złote bransoletki. Ze smutkiem odkryłam, że marszczona spódnica, jedwabna bluzeczka, purpurowy trykot w drukowane ptaszki są za ciasne. Urosłam.

Jedną ręką trzymałam Prawo Pustki za sznurek uwiązany na jej szyi, drugą ściskałam rękę Czystej Inteligencji. Z oczu nieprzerwanie płynęły mi łzy, ona ocierała swoje rękawem kaftana. Przystanęła w klasztornej bramie.
– W każdej chwili cierpienia Budda do ciebie mówi. Słuchaj jego słów. Twoja przyszłość jest gdzie indziej. Zapomnij o mnie.
Żegnaj, klasztorze! Pochłonie cię czas i zamienisz się w proch. Do widzenia, Czysta Inteligencjo. Niedługo umrzesz, spotkamy się w przyszłym życiu. Żegnajcie, moi przyjaciele: małpy, tygrysy, pandy. Staniecie się ścierwem, pozostanie jedynie góra.
Ona będzie czuwać nad tajemniczym uśmiechem Buddy.

Rżenie koni.
Kołysanie powozów.
Pokrzykiwanie stangretów.

Drzemałam, skulona na posłaniu. Ziemia bezkresna rozpościerała się przede mną, w miarę jak posuwałam się do przodu. We śnie błądziłam we wnętrzu góry, z latarką w ręce. Mijałam malowidła. Ukazywały się i znikały: zielone, fiołkoworóżowe, żółte, brunatnoczerwone, błękitne, bogowie, niebiańscy królowie, bodhisattwy. Ptaki krzyczały, dzikie zwierzęta porykiwały, tancerki stąpały po obłokach i zrzucały kwiatowy deszcz. W głębi groty dostrzegłam posąg leżącego Buddy, wypełniający całą dolinę. Ręką podpierał policzek, ale nie spał. Był jedynie tchnieniem, jego masywne ciało lekkim piórkiem, gotowym do lotu. Ani szmeru wiatru, ani cykania owadów, ani kropli spadającej wody. Świat milczał w uniesieniu. Nagle Budda uśmiechnął się do mnie. Zerwałam się ze snu. Nie wiedziałam, gdzie jestem, jak się nazywam.
Straciłam Prawo Pustki. Koza zniknęła bez śladu. Zabrała mi ją góra. Weszłam w tę górę prawie naga. Wychodziłam, niczego nie zabierając.
Czysta Inteligencja powiedziała: „Wszystko jest snem i złudzeniem”.

Zakończyliśmy podróż drogą lądową. Wiatr napinał żagle, statek ogromny jak miasto płynął w dół Długiej Rzeki.
Uciekały brzegi, wyłaniały się góry, a potem znikały we mgle. Mijaliśmy rybaków z kormoranami, osady na palach, wioski zawieszone na stromych brzegach, ufortyfikowane miasta. Zatrzymywaliśmy się w portach, które pachniały pieczoną rybą. Dopływały do nas setki łódek sprzedawców tkanin, mebli, ubrań, jarzyn, dziewczynek. W nocy odbicie księżyca załamywało się na wodzie, wzlatywały miriady srebrnych motylków. Z czarnych barek przykrytych nieprzemakalnymi płachtami, z czerwonymi latarenkami na szczycie masztu dochodził lament instrumentów muzycznych, śmiech kobiet, prostackie głosy pijanych mężczyzn.

Rzeka rozszerzała się. Potoki zwalniały swój nurt, nie spieszyły się już tak do morza. Liczne statki, jeszcze większe, wspanialsze niż nasz, płynęły w obu kierunkach.
W porze zielonych śliwek deszcz nie przestawał padać. W mieście Jing woda spływała z dachów, ciekła po ścianach, pełzała po księgach i pozostawiała ślady w kształcie kwiatów. Służące suszyły wilgotne ubrania nad ogniem, podtrzymywanym korą drzewa sandałowego. Z guwernantką studiowałam Czterech Klasyków. Kucharka chętnie zabierała mnie na zakupy, sadzając na grzbiecie osiołka.

Gdy służące chodziły po wąskich, brukowanych czarnym kamieniem uliczkach, ich obute w chodaki stopy były zaczerwienione. Całe miasto spotykało się nad rzeką przy pływającym targowisku, zwykłe przeciwdeszczowe kapelusze obok płaszczy z bambusowych liści. Na wodzie barki trącały się wzajemnie. Kucharka zażarcie się targowała. Udawała złość, wymyślała pochlebstwa. Rybacy, pokonani jej elokwencją, rzucali nam ryby, które wiły się w powietrzu.

Na pocieszenie po stracie Prawa Pustki Ojciec sprezentował mi konia i pozwolił przekraczać bramę bocznego dziedzińca. Wjeżdżałam do kwatery ćwiczebnej, gdzie żołnierze uczyli się walczyć. Koń, wysoki jak góra, wyrzucał z siebie ciepły oddech, drżały jego rozdęte chrapy. Nagle kichnął. Cofnęłam się z przerażeniem i spadłam na pośladki. Kołysał szyją i rżał, pokazując żółte zębiska.

Nazywałam go Królem Tygrysów. Gdy siedziałam na jego grzbiecie, miałam świat u stóp. Kiedy koń zaczynał galopować, moje ciało dzieliło się na części, myśli rozpraszały się na wietrze, byłam wojownikiem na latającej fortecy, boginią na uskrzydlonym rydwanie. Wreszcie nadeszły szczęśliwe dni, podobne do południowego słońca, które zwleka z odejściem, do wiosny, która wydaje się wieczna. Na niebie beztroskiego dzieciństwa zjawiały się drobne smuteczki, jak leciutkie, przelotne obłoki, aby wreszcie światło mogło ogarnąć ten bezkres.

Do moich sióstr i do mnie przychodzili domowi nauczyciele, uczyli nas malarstwa, kaligrafii, muzyki i tańca. W wieku dwunastu lat Starsza Siostra Czystość była piękna jak poranek wstający nad Długą Rzeką. Lekarze zabronili jej wystawiania się na słońce, przez wzgląd na delikatność skóry, wolała więc światło świec, całymi dniami czytała i pisała. Jej wiersze miały już rytm, świadczyły o dojrzałości umysłu. Podczas gdy ja łamałam sobie głowę, chcąc wymyślić jakieś niezwykłe słowa, niezbędne ozdobniki zwykłego prozaicznego wypracowania, spod jej pędzelka spływały całe, od razu złożone zdania.

Młodsza Siostra była moim cieniem. Siedmioletnie dziecko tryskało energią, jak małe zwierzątko. Kiedy Ojciec wyjeżdżał na inspekcje garnizonów i dystryktów, Matka zamykała się i modliła. Uciekałyśmy przed załzawionymi spojrzeniami starych guwernantek i zapuszczałyśmy się do Części Przedniej. Tam okazałe pawilony sięgały niemal nieba. Na białych murach czarnym tuszem wykaligrafowano zasady postępowania cesarskich urzędników. Błyszczało złoto. Filary podpierały głęboko wygięte sklepienia. Ojciec, który nadzorował uprawę ryżu i handel, wymierzał najwyższą sprawiedliwość, był najpotężniejszym człowiekiem tego okręgu!

W ósmym roku Czystej Kontemplacji Ojciec wydał przyjęcie na moje dziewiąte urodziny. Prezenty, jak góra skarbów, gromadziły się w pawilonie przyjęć. Ojciec ofiarował mi pancerz na brzuch, z czerwonej skóry, z czarnymi sznurówkami, zamszowy kapelusz ozdobiony gęsim łebkiem, mały łuk z rotangu. Pewien generał przysłał młodego sokoła i trzy szczeniaczki. Dostojnicy prowincji nadesłali upajające powinszowania. Zarumieniona, uradowana, udając nieśmiałość, przeżywałam ostatnie dni mojej niewinności. Połyskiwanie jedwabiu, dźwięki muzyki, śmiechy, okrzyki, rżenie koni, wszystko to stanowiło uwieńczenie tego pięknego fajerwerku, jakim było dzieciństwo.

Wiek dziecięcy jest podróżą na obłoku. Tam, w górze, niebiański świat, który mijamy, wydaje się nieruchomy i wieczny, podczas gdy na ziemi przebywamy tysiące równin i gór.
Teraz już moja podróż dobiegała końca.
Kilka miesięcy po owym przyjęciu, którym długo byłam oszołomiona, pewnego ranka przyjechał powóz po Starszą Siostrę. Ubrana jak bogini, opuściła dom z płaczem i odjechała na zawsze.

Poprzedniego roku zaręczono ją z chłopcem z miejscowej szlachty. Podziwiałam jej posag: powleczone purpurową laką kufry zajmowały cały pawilon. Po zliczeniu naczyń stołowych z nefrytu, złota i srebra, welurowej i satynowej pościeli, wielu sukien i haftowanych pantofelków, zaczęłam nawet odczuwać zazdrość. Nie rozumiałam, co to jest małżeństwo. Dopiero po jej wyjeździe dotarło do mnie, że zawalił się ten harmonijny świat, w którym każda rzecz miała swoje miejsce. Później, wraz z mężem, Czystość przyjechała do domu rodzinnego. Tak jak się obawiałam, z zaczesaną grzywką, wydepilowaną twarzą, upudrowanymi policzkami, włosami w kok – to nie była już moja siostra. Stała się kobietą!

W owym roku, dziewiątym roku Czystej Kontemplacji, dzikie trawy wysiały się w moim sercu, pieniłam się z pogardy i pychy. Przeczytałam już Historię dynastii Han, Poezje z krainy Chu. Przestudiowałam Cnotę i bogobojność kobiet. Umiałam rachować, kaligrafować, malować, grać na cytrze i grać w go. Nudził mnie wizerunek małej wyuczonej dziewczynki. Chciałam upodobnić się do tych młodych ludzi, którzy na bosaka, w podwiniętych spodniach, jednym ruchem ręki zarzucają do rzeki sieci na ryby.

Szóstego dnia piątego miesiąca umarł Cesarz, który wcześniej zrzekł się tronu. Dworscy wysłannicy rozgłosili smutną wiadomość na czterech krańcach Cesarstwa. Wstrząśnięty tym Ojciec runął na podłogę. Oficerowie przybiegli mu na pomoc, a on rzucał się, z oczami w słup, jakby opętał go jakiś niewidzialny demon. Kiedy jego ruchy uspokoiły się, przeniesiono go do kwatery wewnętrznej. Ojciec już się nie obudził. Odszedł z tego świata.

Przybyli lekarze nie potrafili rozpoznać tajemniczej choroby, która go zabiła. Stwierdzono, że wojownik został wezwany przez zmarłego Cesarza. Miał go eskortować w jego drodze do królestwa niebieskiego. Wkrótce Dwór cesarski potwierdził tę hipotezę. Wzruszony takim dowodem wierności wobec swego władcy, panujący Cesarz przyznał mu pośmiertnie tytuł Ministra Rytuałów.

Niczego nie rozumiejąc, błąkałam się od pokoju do pokoju po tym nierzeczywistym świecie. Ciało Ojca spoczywało na lodowym łożu. Miał wygładzone rysy twarzy, przymknięte powieki, wydawało się, że jest zamyślony. Matka płakała i zdejmowała z siebie biżuterię. Za nią rozlegały się lamenty kobiet i mężczyzn. Wyłożony lnem i białymi konopiami dom zamieniony został w przeczystą świątynię.

Kilka dni później ze Stolicy przyjechali dwaj urzędnicy na wycieńczonych wierzchowcach. Służący klękali na ich drodze. Łkając, weszli po schodach i padli na kolana przed śmiertelnym łożem; wydawali okrzyki bólu. Przez okno podglądałam przybyszów z czarnymi brodami i rozpoznałam w nich moich przyrodnich braci, synów zmarłej małżonki Ojca.
Płacze, krzyki i lamenty. Przystąpiliśmy do kąpieli, do przywoływania duszy, napełnienia ust, wstępnego ubierania, właściwego ubierania*, wkładania do trumny i codziennego składania ofiar. Asystowałam przy tych wszystkich czynnościach, posłuszna, otępiała. Cesarski wysłannik, przedstawiciele ważnych osobistości ze świata polityki, krewni, miejscowi dostojnicy defilowali przed nami, składając kondolencje i żałobne prezenty. W czasie tej bieganiny lato zamgliło miasto ciężkim upałem. Pod żałobnym strojem moje biodra i pośladki pokryły się malutkimi krostkami. W nocy jęczałam i kręciłam się na posłaniu, drapiąc się nerwowo.

Trumna opuściła dom i została zawieziona do świątyni Wielbionej Szczęśliwości, gdzie przez czterdzieści dziewięć dni mnisi będą odczytywać święte teksty i modlić się o zbawienie duszy zmarłego. Nieznajome twarze, mężczyźni mówiący z wiejskim akcentem opanowali dom i zajęli gościnne pokoje. Matka powiedziała mi, że to bratankowie ojca, którzy będą nam towarzyszyć w drodze do jego rodzinnej krainy.

Rasowe konie zaczęły znikać. Mówiono, że młodzi panowie je sprzedawali. Wkrótce z wewnętrznej kwatery wyniesiono ogromne kufry, a guwernantki, tancerki, służące, kucharki także się ulotniły. Pewnego ranka na widok pustego boksu Króla Tygrysów moje serce przestało bić. Pobiegłam do pawilonu, w którym modliła się Matka. Padłam na kolana, przywołując imię Buddy. Tarłam oczy zapuchnięte od płaczu i wylewałam łzy, które we mnie jeszcze pozostały.
Matka milczała. Nagle, po dłuższej chwili, po raz pierwszy w moim życiu wzięła mnie w ramiona i zapłakała wraz ze mną. Synowie przejęli rachunki i klucze; bratankowie oświadczyli, że będą zarządcami majątku i panami naszego losu.

W młodości Ojciec pojął za żonę chłopkę, która urodziła mu synów. Po jej śmierci poddał się rozkazowi suwerena i poślubił moją matkę. Już w dzieciństwie zrozumiałam, że Ojciec powołał do życia dwa światy. Moje siostry i ja byłyśmy słońcem i pięknem; moi bracia, ponurzy i niechlujnie ubrani, byli echem wcześniejszego życia, niezatartych jego śladów. Zostali urzędnikami, rzadko przyjeżdżali do domu. Ojciec, tak autorytatywny wobec swych poddanych, surowy wobec nas, uginał się przed arogancją synów. Usiłował zdobyć ich sympatię, obsypując ich prezentami. Między rodzicami wybuchały kłótnie. Matka skarżyła się na szorstkość ich języka i mściwe spojrzenia. Ojciec bronił synów, powołując się na ich nieśmiałość, nieufność. Matka wypowiadała to straszne słowo „nienawiść”. Mówiła, że nigdy nie wybaczą jej tego, że zajęła miejsce pierwszej żony.

Nocą, kreska po kresce, szkicowałam obraz Ojca, szerokie czoło, głębokie zmarszczki, kwadratowy podbródek pod piękną, długą i siwą brodą. Urzędnicy kłaniali mu się z szacunkiem, ludzie z gminu padali mu do nóg. Jedni po drugich prosili o wstawiennictwo w swych sprawach i błagali o sprawiedliwość. Ojciec cierpliwie słuchał i każdemu z nich udzielał odpowiedzi. Mówił powoli, onieśmielał spojrzeniem. Jego sylwetka wypełniała całą przestrzeń, sięgała niemal sklepienia pawilonu podpieranego ogromnymi filarami. Potem widziałam go w stroju domowym, kaftanie z szarego jedwabiu na domowej białej tunice, przepasanej fiołkoworóżowym paskiem. Czytał jakąś książkę, opierając głowę na ręce, na której nosił pierścień ze szmaragdem wyrzeźbionym w kształcie głowy tygrysa. Przywołał mnie: „Światłość, chodź poczytać ze mną”. Całymi godzinami opisywał mi góry i rzeki, rysował kanały, które kazał wykopać, aby połączyć rzeki i nawodnić pola. Wstawał dzień, Ojciec odszedł, zabierając chwałę i świetność. Świat, w który teraz
wchodziłam, był ciasny, ponury, marny.

Przyjechał nowy gubernator, musieliśmy odstąpić mu rezydencję i wraz z braćmi odprowadzić trumnę do rodzinnej krainy Ojca. Karawany, powozy zaprzężone w woły i konie, ruszyły w drogę do dalekiego północnego kraju. Kobiety, dzieci, mężczyźni, w lnianych tunikach, z białymi opaskami na czole, z płaczem opuszczali miasto Jing.

Na zawsze wyjeżdżałam z mojego kamiennego miasta pełnego uskrzydlonych koni. Na zawsze znikła Długa Rzeka i szum jej fal. Na zawsze pozostawiałam rododendrony, kamelie, oswojone kormorany, lekkie dżonki, które pokonywały ziemię i niebo. Na zawsze znikały ogromne świątynie, tlące się kadzidełka, żebrzące mniszki, dziewczęta łowiące ryby. Do widzenia, księżycu, ty, który świeciłeś starożytnym bitwom, ty, który wiodłeś wojowników na nocne szalone wyprawy. Ty, który znasz tajemnicę mojego losu, daj mi mocną broń, udziel mi błogosławieństwa!

d4axfzb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4axfzb

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj