Gościnna Cesaria
Sierpień 1996 roku. Niebo nad Mindelo jest ciężkie od chmur. W telewizji, w ogólnokrajowych wiadomościach komentuje się, nie bez akcentów poetyckich, pierwsze oznaki pory deszczowej: "Na Santiago znowu spadł deszcz. Rośliny, tak długo dręczone przez słońce i skwar, są naprawdę szczęśliwe."
Kamera zatrzymuje chłopów z łopatami na ramieniu. Deszcz zostawił po sobie kilka kałuż na twardych od lawy wiejskich drogach wyspy matki, Santiago, na której schroniła się stolica kraju, Praja.
Dzieci, starcy, kobiety, wszyscy uśmiechają się, cieszą z tak dużej ilości wilgoci. Na północy kraju, nad sao Vicente, w któreś niedzielne popołudnie przepłynęły cumulusy, ale ulewy nie było, ledwie drobna mżawka.
Główny plac lśnił niczym lustro, nietknięte i czyste, jak odbicie prawdziwego szczęścia. W oczekiwaniu na spodziewany początek wegetacji spikerka podaje wyniki Totoboli, portugalskiego sportowego totka. Kto wie? Nigdy nie wiadomo, przecież fortuna kołem się toczy! Warto w to wierzyć?
Cesaria milczy. Wreszcie wzrusza lekko ramionami: "Nie wierzę w marzenia - mówi - zasypiasz bogata, a budzisz się biedna”
. Szczęście, brak szczęścia. Wieczna huśtawka, jednego dnia coś masz, drugiego tracisz. Szarość dnia codziennego bardziej niszczy psychicznie niż wielkie katastrofy, nawet w tropikach. I nagle jakiś wielki, absolutny przypadek sprawia, że objawia się przeznaczenie, wybucha jak ogień, jarzma społeczne pękają.
W przypadku Cesarii zdarzył się właśnie taki cud; znak, że rzeczywistość czasem wymyka się spod kontroli człowieka, że za plecami pozorów istnieje całe kłębowisko rzeczy utajonych, tego, co niewidzialne i niecodzienne. To przeznaczenie, tak niesamowite, nie wciągnęło Cesarii w swe tryby. Pozostała sobą.
Historia muzyki pełna jest opowieści o legendarnych artystach wyruszających na podbój świata i ich ambicjach, mniej lub bardziej uzasadnionych.
Wielu francuskich piosenkarzy opowiada, jak krążyli w pobliżu Olympii, najsłynniejszego paryskiego music-hallu, ze wzrokiem wbitym w podświetlany napis, na którym w marzeniach widzieli swe nazwisko. Cesaria Evora w Olympii była. Jej nazwisko widniało na Bulwarze Kapucynów.
Fotograf uchwycił ją stojącą na chodniku i wystawioną na spojrzenia przechodniów w chwili, gdy stawia czoło tej nieznanej sobie części własnego ja. Patrzy w obiektyw pozornie bez emocji, bez odrobiny dumy na pokaz. Jest wzruszająca w swych wielkich, grubych sandałach na zmęczonych nogach, w zbyt krótkiej bluzce w stylu Tatiego, z brązową torebką w ręce, z którą wygląda jak zwykła mamuśka, wybierająca się do lekarza na zmierzenie ciśnienia.
Pełna radości, choć znająca życie od podszewki, Cesaria nie ma zbyt tęgiej głowy. Jest po prostu sobą. Całkowicie zamknięta w sobie, obywa się bez słów, a od natłoku myśli i słów woli zdecydowanie spojrzenie i gest. A jednak pozując przed Olympią, wie, że właśnie daje najpiękniejszego prztyczka w nos wszystkim, którym marzył się taki sukces.
Cesaria mieszka przy ulicy 1 Maja I, choć nie jest szczególną zwolenniczką proletariackiej aktywności. Ale lubi ten dzień: ludzie nie pracują, spotykają się z przyjaciółmi i znajomymi i to jej się podoba. Zresztą szybko znajduje wspólny język tam, gdzie wchodzi w grę zapał, wzajemne sympatie i solidarność przeciw niesprawiedliwości.
Nie mówi ani słowa. Trzeba tylko wychwycić ten błysk w jej oczach, leciutki, niedostrzegalny uśmiech. A gdy mówi, ledwie zauważalne przyspieszenie w potoku słów.
Cesaria uwielbia gości: przyjezdni, czy to Kabowerdyjczycy, czy turyści, przychodzą specjalnie tutaj - na ulicę 1 Maja w Mindelo, na wyspie sao Vicente w Republice Zielonego Przylądka.
Na progu swego domu Cesaria przypięła znak rozpoznawczy - plakat Cesaria w Bataclan. Wygląda na nim tak, jak na okładce płyty Miss Perfumado, która stała się filarem jej sukcesu: bosa, uśmiechnięta, w kwiecistej, powiewającej sukience. Rozluźniona i nonszalancka, przysadzista, ubrana w szeroką spódnicę - Cesaria lubi siadać w wejściu do jadalni, niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia, w którym ciśnie się codzienny potok znajomych, wielbicieli, kuzynów i niespodziewanych współbiesiadników.
Na progu plotkuje zawzięcie część trzódki Cesarii:jej szofer, wysoki, wąsaty, smagły na twarzy, nietypowy dla Wysp Zielonego Przylądka - łatwo go wziąć za mieszkańca Patanu z północno-zachodniego Pakistanu, brak mu tylko turbanu i nabitej haszyszem fajki; córka Fernanda, Mulatka z upartą miną, rozjaśnianą niespodziewanym uśmiechem, i zmarszczonym z zatroskania czołem, odcina się zupełnie w stylu młodej Cesarii; Piroque, ekstrawagancki pomocnik kucharza, ciemny Metys w batikowej postrzępionej tunice, z włosami ufarbowanymi na słomkowy blond i kolczykiem w uchu; pełna godności kucharka, zwolniona z pracy w domu mera, Onesimo Silveiry, dawnego dyplomaty ONZ, bliskiego przyjaciela Nelsona Mandeli i dobrego znajomego Cesarii z dawnych czasów.
Cały ten ludek głośno rozprawia i kręci się, potrącając po drodze Janet, wnuczkę, próbującą kilku tanecznych kroków, w sukience z falbankami i różowych okularach w kształcie serca.
Janet uwielbia swoją babcię. Chciałaby być ubrana tip-top, co wywołuje kpiny starszego brata. Adilson, trzynastolatek w bermudach i koszykarskiej koszulce, obrzuca cały ten ludek zdziwionym, pełnym powagi spojrzeniem. Eduardo, syn Cesarii, uwielbia piłkarskie spodenki. Powolny i ospały, ze zbytnim zamiłowaniem do alkoholu, upodobał sobie schody prowadzące na pierwsze piętro. Dziś komplet gości uzupełnia jeszcze Jose da SiIva, francusko-kabowerdyjski producent, mąż zaufania i powiernik, przyjaciółka z siwiejącymi włosami, stateczna i poważna; czarno-białe szczenię, któremu przypadło przesiąknięte alkoholem imię Black& White, i Zeca, admirator o kiepskiej reputacji, młody kompan smętnych dni.
Dom Cesarii, o wąskiej fasadzie, przytulony do sąsiedniego zgodnie z architektonicznymi zasadami budownictwa starej części Mindelo, nie pustoszeje.
W wolnych chwilach Cesaria robi sobie paznokcie. Są długie, bardzo długie. Maluje je na głęboki czerwony kolor. To kokieteria, której nigdy się nie wyzbyła: te pulchne ręce przez długi czas ukrywały przed światem jej ubóstwo. Za zasłoną dziesięciu nieskończenie długich paznokci Cesarii udawało się chować zniszczone zęby: śmiała się, kryjąc je za gardą wyprostowanych palców, błyskając spomiędzy nich czarnymi oczyma i wysuwając naprzód szeroką pierś.
Wraz z sukcesami pojawiła się złota biżuteria, w tym wisiorek w kształcie miniaturki Statuy Wolności, a uśmiech: szczery, biały i otwarty.
Cesaria jest niepoprawną kokietką, lubi szyć i przerabiać. Zwykła spódnica w pepitkę zostanie umiejętnie pocięta i własnoręcznie obrobiona. W jej pokoju, na komodzie, stoi cały rządek flakoników perfum, lakierów i pilników do paznokci, kremów upiększających, szczotek do włosów i grzebieni. Niedziela to dzień kręcenia włosów.
Ceremoniał jest niezmienny i święty. Wygładzone, nawinięte na lokówki włosy chroni kwiecista chustka z krepy, tworząc na głowie prawdziwy wielobarwny turban.
W tej zaimprowizowanej fryzurze Evora wygląda jak afrykańska królowa. Za nic w świecie nie zrezygnowałaby z tej niedzielnej przyjemności, która kończy się zdjęciem lokówek około jedenastej wieczór. Gdy tak bawi się w małą kokietkę, lepiej jej nie przeszkadzać, chociaż i tak wszystko ma w nosie: królowanie wałków przez cały siódmy dzień tygodnia zostało uświęcone.
Dziś na przykład, Cesaria jest zaproszona na kolację do madame Loutcha, właścicielki restauracji leżącej nad brzegiem morza tuż obok Calhau, rybackiej wioski. W Calhau trzy surrealistyczne krowy skubią wyimaginowaną trawę pomiędzy dwoma czarnymi stożkami wulkanów, pooranych korytarzami i chodnikami. Wydobywa się w nich gravilias, żwir.
Jedna z legend głosi, że któryś z tych korytarzy prowadzi aż do Anglii. Czarne, białe, białe, czarne, przezroczysty błękit: łaciate świnie dokazują na piaszczystej plaży, poszarpanej ostrą linią brzegową z zastygłej na kamień lawy, o którą morze rozbryzguje swe pieniące się fale. Cesaria ma na głowie swoje wałki i zupełnie nie ma znaczenia fakt, że bufet (ryż z owocami morza, catchupa, kurczę w potrawce, sałatka z dorsza, panierowane i smażone ryby, zupa rybna, kotlety wieprzowe, czarna fasola, sałatka z tuńczyka, biały ryż, schab pieczony w plastrach) ustawiono na samym środku sali madame Loutcha, która ma także restaurację w mieście.
Nie ma też znaczenia to, że na potrzeby telewizji ściągnięto z Mindelo najlepszych muzyków (odkąd Cesaria zaczęła odnosić triumfy w Europie, ekipy telewizyjne zjeżdżają jedna po drugiej). Cesaria obnosi swe plastikowe lokówki niczym sztandar, manifestuje swój indywidualizm i niezależność.
Bardziej gwiazdorska niż inne gwiazdy, bardziej zagadkowa, niż to może się wydawać. Któż jej zabroni żyć tak, jak się jej podoba? Przeżyć życie tak, a nie inaczej, tworzyć je albo nawet zniszczyć, jeśli pewnego pięknego dnia przyjdzie jej na to ochota?
Rano Cesaria robi zakupy. Robi je w domu, bo i tak kołyszący się chód, nieustanne dobroduszne trzepanie językiem i krzywo stawiane stopy nie pozwalają jej na dłuższe spacery, których zresztą nie cierpi. Handlarki stawiają kosze pomidorów, ryb, aromatycznych przypraw czy serów na progu jej drzwi, tuż przed nią. Czasem zapuszczają się aż w głąb korytarza, gdzie pani domu króluje w szerokim fotelu z czarnego skaju.
Rzadko rozstaje się ze swoim fartuchem z głębokimi kieszeniami: chowa w nich klucze ( od drzwi wejściowych, od pokoju, w którym stoi telefon, od pokoju na górze itd.) albo banknoty, równo ułożone w foliowych torebkach, jeśli nie trzyma ich za dekoltem. Przy okazji wspaniałomyślnym i nie znoszącym sprzeciwu gestem Cesaria daje pieniądze, dwieście pięćdziesiąt escudos tu, dwieście pięćdziesiąt tam...
Ma to w nosie. Jest u siebie - Mindelo nabiera nagle barw prawdziwie afrykańskiego miasta wszystkim rządzi i oznajmia o tym gromko, autorytatywnie. Gdy tylko Cesaria wraca do domu - mówi ktoś z bliskich, kto chciałby chronić głos swej idolki - "nie przestaje paplać". Zdziera gardło, komentując zachowanie tych czy tamtych, plotkując ze znajomymi, pokrzykując bez przerwy do swojej matki, don i Joany, przykutej do łóżka w pokoju na pierwszym piętrze.
"Czasem gadamy tak ze sobą cały dzień", mówi Cesaria. Schody prowadzą bezpośrednio do jadalni. Gdy tylko jakiś gość przekroczy próg domu, na stole natychmiast pojawiają się podkładki pod talerze. Na śniadanie Cesaria, jej córka lub kucharz zaserwują wam catchupa de cevada (z pszenicą) z sadzonymi jajami i wołowiną, do tego mocną kawę lub coś mocniejszego, jeśli ktoś sobie życzy. Na obiad pojawia się dymiący garnek ośmiorniczek, na kolację zapiekana ryba i lekkie, pulchne, posypane cukrem racuchy. Do tego butelka wina, piwo, coca-cola czy sprite.
W tym nieustannym wesołym rozgardiaszu, przerywanym tanecznymi kawałkami nadawanymi przez MTV, podśpiewywanymi wspólnie mornami czy fado, wyłapanymi w telewizji portugalskiej, Cesaria nieustannie czuwa, by nikomu niczego nie zbrakło. Kiedy indziej, wieczorami, można ją zastać leżącą na podłodze, dostatecznie blisko drzwi, by móc widzieć, co się dzieje na zewnątrz.
Nie mogąc wytrwać w jednym miejscu, przesiada się często na swój strategiczny fotel obity skajem i rzadko towarzyszy swoim gościom przy stole. Śledzi jednak uważnie ich poczynania (z tego samego fotela). Ciasnota tego niewielkiego pomieszczenia, gdzie ciągle ktoś na kogoś wpada, sprzyja kontaktom: opowiada się kawały, robi miejsce kolejnym gościom - drugiemu rzutowi w tej zaimprowizowanej restauracji.
Właśnie pojawia się Manuel Novas. Biała czapka i kapitańska elegancja, jeden z ulubionych kompozytorów Cesarii, marynarz i przyjaciel. Piwo. Za nim Clara, pracownica międzynarodowego ONGI, żywiołowa, notoryczny nocny marek, córka jednej z wielkich rodzin Mindelo, która zapracowała na dobre imię w Angoli, a po uzyskaniu niepodległości wróciła do kraju. Szklaneczka whisky. Jakiś młody człowiek w gumowcach i niebieskim kombinezonie wpadł na papierosa. Cesaria ze śmiechem częstuje go swoim:
"A jak chcesz, możesz przyjść i jutro." Pani domu jest wygadana, ma cięty język i cały ten tłumek uwielbia słuchać jej słonych kawałów. Arturo, dzięki któremu kabowerdyjscy muzycy mają co robić na Wyspach. Producent tak uroczy i bezinteresowny, że łatwo pogubić się w jego intencjach.
Piwo. Po nim kobieta z OMCV1 z mężem, urzędnikiem w Prai; jest w Mindelo przejazdem i wpadła do Cesarii pokręcić nosem na jej koncert w poprzedni wieczór na Baia das Gatas, na wielkim letnim festiwalu Cabo Verde. "Commandante nigdy nie jest zadowolona. Ciągle marudzi", kpi Cesaria nie bez odrobiny złośliwości. Szklanka wody. John, starszy brat Cesarii, nieco zmęczony, chwiejący się na nogach. "Opowiedz - mówi Cesaria - tę historię o facecie, który został sam na cmentarzu, bo zaczepił koszulą o bramę i myślał, że złapał go nieboszczyk." Grog z Santo Antao, żeby rozwiązać język braciszkowi hulace.
Do tego różnobarwnego tłumu dołącza w zależności od dnia spóźniona handlarka warzywami, francuski gitarzysta klasyczny, który przyjechał na Wyspy z misją kulturalną, podchmielony cieśla, turysta z Awinionu, para żeglujących Holendrów i ich dzieci z rudymi piegami na twarzy...
Cesaria stała się międzynarodową gwiazdą. Oznacza to częstą nieobecność, podróże, koncerty, anonimowe hotele, wywiady, rozłąkę z rodziną. Bliscy Cesarii nie zawsze byli grzeczni. Bywało, że nadużywali zaufania i nim Cesaria wróciła, sprzedali to, co przysyłała całymi walizami, gdy tylko zaczęły spływać pieniądze. Widziano przyjaciela od serca, w sztok pijanego, rozdającego całe torby pieniędzy w nocnym barze.
Wraz z sukcesem wrócił szacunek dla siebie samej. W jednej chwili, z dnia na dzień Cesaria odstawia alkohol, robi rachunek sumienia, zwraca się ku przyszłości. Od Wigilii 1994 roku nie pije. Na ścianie, obok ogromnych wachlarzy i wielkiego wiszącego zegara w formie bransoletki, Cesaria przypięła zewnętrzne oznaki swego bogactwa wewnętrznego: ogromne zdjęcie Angeli Marii, swej brazylijskiej idolki, wykonawczyni sentymentalnych piosenek lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, uwielbianej przez brazylijską biedotę. "Dla Cesarii, którą kocham i podziwiam."
Spotkana w sao Paulo w 1994 roku, zrobiła Cesarii najpiękniejszy prezent, jaki wielbicielka może sobie wymarzyć: podarowała jej plakat z dedykacją. Dzieci dorzuciły zdjęcie Elvisa Presleya, plakat z wieczoru dance ball party i flagę Cabo Verde.