Trwa ładowanie...
05-05-2015 23:35

Cattani z Białej Podlaskiej - z Ryszardem Modelewskim rozmawia Mateusz Witkowski

Wszechogarniająca fala tęsknoty za latami dziewięćdziesiątymi każe nam sądzić, że były to czasy beztroskiej popkulturowej uczty – spożywanej w jaskrawych, ortalionowych dresach, przy akompaniamencie zachodniej muzyki.  Skojarzenia Ryszarda Modelewskiego są zgoła inne. Dla byłego szefa sekcji kryminalnej w białopodlaskiej komendzie to przede wszystkim okres brutalnej rywalizacji polskich i rosyjskich gangów, takich jak niesławna banda Saida – bandytów opływających w luksusy dzięki handlowi narkotykami i niecofających się w swojej działalności przed niczym, z rozczłonkowywaniem ciał oponentów włącznie. To również czas tajemniczych śmierci funkcjonariuszy (nie tylko generała Papały, ale i komendanta Henryka Semeniuka) i zamiatania niewygodnych spraw pod dywan. Napisany we współpracy z dziennikarzem Aleksandrem Majewskim „Odwet gliny” stanowi bezkompromisową opowieść o biznesie przemytnicznym, niewyjaśnionych morderstwach oraz skorumpowanych policjantach. Dodajmy: opowieść, w której nie ma miejsca na fikcję.

Cattani z Białej Podlaskiej - z Ryszardem Modelewskim rozmawia Mateusz WitkowskiŹródło: Wydawnictwo The Fakto
d3t1yq6
d3t1yq6

Wszechogarniająca fala tęsknoty za latami dziewięćdziesiątymi każe nam sądzić, że były to czasy beztroskiej popkulturowej uczty – spożywanej w jaskrawych, ortalionowych dresach, przy akompaniamencie zachodniej muzyki. Skojarzenia Ryszarda Modelewskiego są zgoła inne. Dla byłego szefa sekcji kryminalnej w białopodlaskiej komendzie to przede wszystkim okres brutalnej rywalizacji polskich i rosyjskich gangów, takich jak niesławna banda Saida – bandytów opływających w luksusy dzięki handlowi narkotykami i niecofających się w swojej działalności przed niczym, z rozczłonkowywaniem ciał oponentów włącznie. To również czas tajemniczych śmierci funkcjonariuszy (nie tylko generała Papały, ale i komendanta Henryka Semeniuka) i zamiatania niewygodnych spraw pod dywan. Napisany we współpracy z dziennikarzem Aleksandrem Majewskim „Odwet gliny” stanowi
bezkompromisową opowieść o biznesie przemytnicznym, niewyjaśnionych morderstwach oraz skorumpowanych policjantach. Dodajmy: opowieść, w której nie ma miejsca na fikcję.

Mateusz Witkowski: „Odwet gliny” czyta się jednym tchem, jak dobrą powieść detektywistyczną, pojawiają się tu zresztą takie nazwiska jak Cattani czy Serpico. Lubi pan w ogóle kryminały?

Ryszard Modelewski: Lubię, właściwie od zawsze. Zarówno czytać, jak i oglądać. Ale tylko pod warunkiem, że są przekonujące. Jako że znam te tematy z autopsji, trochę denerwuje mnie, gdy twórcy odbiegają od realiów. Cattani też nie pojawia się tu przypadkowo, bardzo lubiłem „Ośmiornicę” (włoski serial kryminalny z lat 80. – przyp. MW), a samo nazwisko stało się moim pseudonimem. Na dodatek: wymyślonym nie przez kolegów, a przestępców.

Jakieś kryminalne rekomendacje książkowe?

Z w miarę świeżych pozycji na pewno „Spowiedź psa” Lorantego i Majewskiego – absolutnie prawdziwa i pełna konkretów. No właśnie: w całości oparta na faktach, więc nie wzbudza moich podejrzeń związanych z brakiem realizmu.

d3t1yq6

(img|565512|center)

Pytam przede wszystkim dlatego, że zawsze zastanawiałem się, czy policjanci z wydziału kryminalnego potrzebują tego typu rozrywek.

Jeżeli kryminał jest mocny i wiarygodny, to sprawia mi to przyjemność. Ale nie jest w żadnym wypadku tak, że moja decyzja o podjęciu pracy w policji wynikała z sympatii wobec kryminałów. Moje pobudki były zupełnie inne. Zresztą, w stosunku do niektórych policjantów używam określenia „za dużo się kryminałów naoglądał” – zwykle zdarza mi się to, gdy słyszę rozmaite teorie spiskowe formułowane przez urzędników policyjnych wyższego stopnia. Prawdziwa robota śledcza odbiega od tego, co pokazują w większości tego typu filmów i książek.

Słyszałem, że sugestie dotyczące spisania swoich wspomnień z lat dziewięćdziesiątych pojawiły się na długo przed rozpoczęciem współpracy z Aleksandrem Majewskim?

Sugerowano mi to niejednokrotnie, gdy jeszcze pracowałem jako policjant. Moja sekcja miała opinię tej, w której dużo się dzieje, bardzo dynamicznej oraz spontanicznej: „Sytuacja tego wymaga? No to działamy”. Bez kalkulacji i teoretyzowania. Dlatego też sporo policjantów, a nawet członków straży granicznej, chciało pracować razem z nami. To były lata dziewięćdziesiąte, dzika dekada pełna brutalnych przestępców. Myślę, że niektórzy z dzisiejszych policjantów by sobie wtedy nie poradzili.

Jak doszło do spotkania z Aleksandrem Majewskim?

Sporo w tym było mojej inicjatywy. Zdecydowałem w pewnym momencie, że może warto byłoby taką książkę napisać. Nie było to jednak najłatwiejsze – nie przygotowywałem się, nie zbierałem materiałów. Wszystko miałem w głowie. Opublikowałem w miejscowej prasie kilka artykułów opartych na znanych mi ze służby historiach kryminalnych i zaczęło docierać do mnie coraz więcej sygnałów, że na tego typu opowieści jest spore zapotrzebowanie. Uznałem więc, że krótkie teksty publikowane w gazecie nie wystarczą. Tym bardziej, że zależało mi na opisaniu okoliczności związanych ze śledztwem prowadzonym w związku z do dziś niewyjaśnioną śmiercią huszlewskiego komendanta (Modelewski ma na myśli sprawę z października roku 1997, kiedy to ciało komendanta Henryka Semeniuka zostało znalezione w szczerym polu, przy bardzo rzadko uczęszczanej drodze. Mężczyzna, ubrany w poszarpany, policyjny mundur, miał ranę postrzałową głowy, nieopodal znaleziono należącą do niego broń służbową. Śledztwo rozpoczęte po jego śmierci charakteryzowało
się, zdaniem Modelewskiego, przede wszystkim uporczywym zacieraniem dowodów, jasno świadczących o tym, że komendant został zamordowany. Mimo że śmierć Semeniuka została, m.in. dzięki staraniom mojego rozmówcy, przekwalifikowana z „samobójstwa” na „zabójstwo”, organy nadrzędne zdawały się nie dopuszczać do tego, aby prawda została ujawniona – ten stan rzeczy trwa do dzisiaj – przyp. MW). Pojawiło się kilka propozycji. Musiałem mieć gwarancję, że w książce nie będzie miejsca na fikcję, potrzebowałem kogoś, kto pomoże poprowadzić mi narrację. Po rozmowie z Alkiem przekonałem się, że – mimo młodego wieku – jest prawdziwym profesjonalistą. Doszło na początku do kilku spięć, ale tak jest zawsze w wypadku spotkania dwóch osób, które wiedzą, czego chcą.

d3t1yq6

Czyli można w takim razie stwierdzić, że śmierć Henryka Semeniuka oraz matactwa, do jakich doszło w toku śledztwa, były w tym wypadku impulsem decydującym?

Zdecydowanie. Chciałem, żeby ludzie, przede wszystkim ci spoza branży, zobaczyli, o jakiej skali patologii można mówić w wypadku niektórych działań prokuratury i policji. Przedstawiłem tam jasne dowody, które wskazują na to, że należy mówić o morderstwie i powinny prowadzić do identyfikacji sprawcy. Póki co wszyscy udzielają nam okrągłych odpowiedzi: dziękują za zainteresowanie, ale w gruncie rzeczy nie robią absolutnie nic. Więcej: osoby decyzyjne zdają się robić wszystko, aby prawda nie została ujawniona. Do prokuratora generalnego trafiło niedawno napisane wraz z Aleksandrem pismo, w którym wskazaliśmy na błędy i wypaczenia w śledztwie. Mam nadzieję, że doczekam się rozwiązania tej sprawy.

„Odwet gliny” może być więc czynnikiem, które pchnie śledztwo dalej, we właściwym kierunku?

Niewykluczone. Liczę na to, że prokuratura odpowie na zarzuty sformułowane w książce. Zresztą, wraz ze współautorem, Aleksandrem Majewskim, wystosowaliśmy do prokuratura generalnego pismo z konkretnymi wnioskami. Zawarliśmy tam dowody procesowe, które muszą być wzięte pod uwagę – w innym wypadku popełnione zostanie kolejne przestępstwo. Prokuratura do tej pory zachowuje się, jakby stanowiła państwo w państwie.

(img|565513|center)

d3t1yq6

Wspomniał pan wcześniej o narracji. W trakcie lektury miałem wrażenie, że czytam kryminał noir, przede wszystkim ze względu na pierwszoosobowy ton opowieści. Zastanawiałem się, ile w tym rzeczywistego głosu, a ile stylizacji.

Wiadomo, że niektóre opowieści musieliśmy poddać literackiej obróbce, ale Aleksander zrobił to bardzo sprawnie i naturalnie. Jeśli chodzi o opisywane wydarzenia: nie ma tu miejsca na fikcję, to był mój warunek. Prawdziwe akcje, prawdziwa praca operacyjna, prawdziwi prokuratorzy, prawdziwi policjanci, prawdziwi bandyci. Wszystko od początku do końca tak, jak się wydarzyło. Z natury jestem odważny i nie mam problemu z wygłaszaniem niepopularnych poglądów, więc zaryzykowałem, nie oglądając się na konsekwencje. I teraz wiem, że było warto – wielu policjantów jest mi wdzięcznych za tego typu książkę.

Zatrzymajmy się na moment przy środowisku policyjnym. Zastanawiałem się, czy nie boi się pan ze strony kolegów po fachu zarzutów, że robi pan z siebie postać kryształową, ostatniego sprawiedliwego?

Spodziewam się, że jeżeli ktoś nie zna z autopsji opisywanych spraw, może pomyśleć, że jestem nieskromny. Osoby, które ze mną współpracowały, będą jednak wiedzieć, że nie ma tu ani grama przechwałek czy nadinterpretacji. Jestem w razie czego w stanie skonfrontować się z każdym, kto zarzuci mi jakikolwiek fałsz. Być może policjanci-urzędnicy, którzy w życiu nie wstali od biurka, będą przecierać oczy ze zdumienia.

d3t1yq6

No właśnie, wprowadza pan bardzo silne rozróżnienie na funkcjonariuszy „biurkowych” i operacyjnych.

Chciałem podkreślić, że rozdźwięk między obiema grupami jest bardzo silny i w nie powinien mieć miejsca. Z jednej strony mamy urzędników, którzy przychodzą do pracy w galowych mundurach i wracają do domu o 15:30, a z drugiej tych, którzy muszą być w stanie gotowości właściwie przez całą dobę, a większa część dnia spędzają w terenie, często w bardzo niebezpiecznych warunkach, ryzykując zdrowiem i życiem. Niektórzy zdają się tego zupełnie nie doceniać. Gdyby zapytał pan o mnie moich byłych współpracowników, to dowie się pan, że rzadko można mnie było spotkać za biurkiem.

Nie martwił się pan, że taka publikacja zmniejszy dodatkowo, i tak mocno nadwątlone, zaufanie społeczne wobec policji?

Przyznam, że nie obchodzi mnie dobra lub zła opinia policji, w większości uzależniona od przekazów medialnych. Policja to jest organ ścigania, musi być skuteczny. Na tym polega specyfika tej pracy: nie ma co liczyć na to, że wszyscy będą cię lubić, siłą rzeczy narazisz się wielu osobom. Z drugiej strony: gdy szedłem na emeryturę, podejrzewałem, że przestępcy, z którymi miałem do czynienia, będą mi teraz uprzykrzać życie. Jak się okazało, część z nich – głównie ci najgroźniejsi – dalej podchodzi do mnie z szacunkiem i (jeżeli można tu użyć tego słowa) sympatią. Mają mnie za „dobrego glinę”. Tylko raz przydarzyła mi się sytuacja, w której trzech bandytów, z którymi miałem wcześniej do czynienia, podeszło do mnie w restauracji, jak wyczułem: z zamiarem odwetu. Powiedzieli z zadowoleniem „No i co teraz? Zamykałeś nas...”. Odpowiedziałem: „Zamykałem, bo od tego byłem”. Nie mam sobie nic do zarzucenia w tym względzie, robiłem, co do mnie należało. Nigdy w życiu nie doprowadziłem do ukarania za niewinność.

W książce pojawiają się znamienne zdania: „Piękny słoneczny dzień (…) Każdy normalny człowiek myśli w takich momentach o wypoczynku (…) Każdy, oprócz psychopatów i… gliniarzy”. Z jednej strony jesteście przeciwnikami, a z drugiej: macie ze sobą bardzo dużo wspólnego.

Pełna zgoda. Są takie sytuacje, gdy masz wiedzę operacyjną, czujesz, że jesteś blisko, brakuje ci jednak dowodów. W takich momentach musisz podjąć ryzyko, skonfrontować się z bandytami, sprowokować ich, doprowadzić do spotkania, nie informując o tym przełożonych. Wtedy balansujesz na cienkiej granicy między prawem i bezprawiem. Nie raz musiałem pójść „na czuja”, to był jedyny sposób, aby doprowadzić sprawę do końca . Mimo to uważam za zupełnie bzdurny pogląd, jakoby - w celu zdobycia niektórych informacji – trzeba się było z przestępcami napić. Policjanci, którzy tak mówią, robią z siebie bohaterów, prawda jest natomiast taka, że bandyci nie szanują tego typu funkcjonariuszy. Nigdy nie dopuściłem do takiej sytuacji. Wiedziałem, gdzie znajduje się granica, choć z boku mogło to czasem wyglądać inaczej. Kryminaliści są nierzadko bardzo inteligentni i potrafią wykorzystywać słabości policjantów. Ani człowiek się obejrzy, a już znajduje się ich po stronie. Trzeba być bardzo czujnym.

d3t1yq6

Niemal wszystkie wydarzenia opisane w książce miały miejsce w latach dziewięćdziesiątych, jednak gdy przechodzą panowie na moment do faktów z ubiegłej i trwającej dekady, można odnieść wrażenie, że w polskiej policji niewiele się tak naprawdę zmieniło.

Jeżeli chodzi o zmiany na lepsze, to dotyczą one głowie warunków pracy, sprzętu i tym podobnych, pragmatycznych spraw. Co do ludzi natomiast: coraz mniej jest funkcjonariuszy z powołania. Policjantem się trzeba urodzić. Na nic wykształcenie, jeżeli nie ma się odpowiedniego charakteru. Problem tkwi między innymi w tym, że młodzi odczuwają zbyt duży dystans wobec środowiska przestępczego. Jeżeli chcesz pracować w wydziale kryminalnym, to nie możesz sobie na to pozwolić. Być dobrym śledczym, to także wzbudzać zaufanie: również, a może przede wszystkim, w bandytach. Swego czasu skierowano do mojej sekcji młodego oficera – jak się później okazało, jego ojciec był kolegą komendanta wojewódzkiego. Wyznaczyłem go do przesłuchania pewnego, niezbyt poważnego przestępcy. Gdy wszedłem do pokoju o 15:30, okazało się, że siedzi w nim tylko podejrzany, który poinformował mnie, że młody poszedł już do domu. Następnego dnia napisałem raport z prośbą o przeniesienie go gdzie indziej, bo uznałem, że się nie nadaje. Okazało
się, że trafił do sekcji kryminalnej, ale w komendzie wojewódzkiej, organie nadrzędnym wobec nas. Zamiast degradacji – awans. I tacy ludzie do dziś tam pracują. Dlatego trudno się dziwić, że sprawy takie, jak zabójstwo generała Papały, porwanie Olewnika czy śmierć Semeniuka nie zostały rozwiązane. W momencie, gdy dygnitarze ingerują w śledztwo, wszystko się psuje – wiem to z doświadczenia.

(img|565515|center)

Wspominał pan o następnej książce – to dopiero plan?

Prace są już naprawdę zaawansowane, mamy sporo materiałów, mogę więc stwierdzić z całą pewnością, że książka powstanie. Będzie to kontynuacja „Odwetu gliny”: dalsze opisy wszelkiego rodzaju absurdów i kolesiostwa. Opowieść faceta, który wraz ze swoim zespołem walczył z przestępczością zorganizowaną, a jednocześnie musiał się bardzo oglądać na to, z kim pracuje – mowa tu przede wszystkim o niektórych ze wspomnianych urzędników.

d3t1yq6

Niedogodności wynikające z pracy wydziale kryminalnym komentuje pan słowami: „(…) skomplikowane konstrukcje są najbardziej wartościowe”. Czy gdyby cofnął się pan z obecnym stanem świadomości do roku 1977, wstąpiłby pan do policji ponownie?

Praca w policji, szczególnie w tzw. pionie kryminalnym, była moja pasją. Na pewno podjąłbym się tego zadania drugi raz, bogatszy o następującą wiedzę: ważni są nie tylko pospolici przestępcy, ale i ci w białych kołnierzykach, którzy stoją za wieloma sprawami. Niezależnie od tego: nawet pan nie wie, jaka to satysfakcja, gdy pomaga się osobie, która zwraca się do nas o pomoc. To rekompensuje wszelkie niedogodności. Dla takich momentów się pracuje.

d3t1yq6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t1yq6