I
(1667)
Żywoty pań swawolnych Brantóme’a, w bogobojnym, mimo wszystkich przemian, Krakowie – to wyzwanie. Gorszenie matrony krakowskiej zawsze należało, jak wyznawał w jakimś liście, do jego ulubionych zajęć. „Pielęgnowałem mit «zepsutego człowieka» – zakomunikuje w odczycie Francuzom – niby szacowny fetysz”. A w istocie – cóż za zabawa językowa! Książkę rozpowszechniał poprzez subskrypcję. We Lwowie podjął się tego nieoceniony i wierny Kornel Makuszyński, kompan, jak widać, nie tylko od kielicha. Tłumaczowi zarzucono szerzenie pornografii, wydanie książki, bez której mowa polska mogłaby się obejść (ten zarzut będzie wracał), za to Makuszyński wybuchnął entuzjazmem: „...to ci zapisze literatura, żeś jej ofiarował arcydzieło przekładu. Gdzieś się tego cudownego nauczył języka?”.
A potem – Rabelais: Gargantua i Pantagruel. Bo benedyktyński trud – choć bez klauzury – to panaceum na klęski, ucieczka od melancholii. W moim życiu zawsze tylko poszukiwałem przyjemności – to było zwierzenie pod publiczność, z oczywistą przesadą. Bo na przykład tłumaczenie Wyznań Rousseau czasem go nudziło. Balzak też nieraz wymagał cierpliwości, nie zawsze dawał satysfakcję. Ale Rabelais! „Och! Był to nowy paroksyzm szczęścia! – czarował Francuzów w odczycie, o którym obecni mówili, że nic bardziej «paryskiego» w życiu nie słyszeli. – Zapewniam was, że kto nie tłumaczył Rabelais’go, nie wie, co to rozkosz życia. Zaśmiewałem się jak szalony, wynajdując słownictwo polskie, które oddałoby owe nieprawdopodobne koncepty geniusza w całym ich smaku”. Cała zielonobalonikowa wirtuozeria, wynalazczość i trafność w doborze słów, celność i jedyność, odżyły w tej literackiej zabawie.
II
(1511)
Wyobraźmy sobie minę literata, który czyta, że jego sztuka – w zamierzeniu rewelacyjna – nie wytrzymuje żadnej krytyki, że to garść niedorzeczności, komunałów i infantylizmów. Pan Braun oszalał z nienawiści do recenzenta. Jako literat sprzymierzony z Opatrznością, założył pismo „Zet” poświęcone mistycznej filozofii Hoene-Wrońskiego i ogłosił „likwidację Boya”. W szeregu artykułów, podchwytywanych przez inne pisma („naszą najciemniejszą prasę”), atakuje Boya tym samym językiem, jakim przedtem się nim entuzjazmował: „Że ktoś po tak gruntownie przeprowadzonej krytyce nie zamilknie i będzie pisał dalej, to jest w naszym rodzimym bałaganie umysłowym zupełnie możliwe i nie obchodzi nas to wcale...”. W pewnym pomorskim piśmie w dziale „Wiadomości ze stolicy” doniesiono, że „w Warszawie przystąpiono do likwidacji Boya”.
Pochwały i ataki pana Brauna zestawia Boy w artykule Sekrety niektórych walk ideowych zamieszczonym w „Wiadomościach Literackich”. Zaczyna od wyznania, nad którym biograf zmuszony jest się zatrzymać: „Od dłuższego czasu jestem przedmiotem skoncentrowanego ataku, którego rosnące natężenie nienawiści niepokoi mnie czasem... jako lekarza. To już trąci psychozą! [...] Nie przygważdżam kłamstw, nie demaskuję nikczemności. Może źle robię, ale doprawdy nie mam sił na to. Zełgać można w dwóch słowach, od ręki, ale na wykazanie jednego łgarstwa trzeba by nieraz stu wierszy druku. Nuda”.
Traktuje swoich paszkwilantów z wyraźną pogardą, co na pewno ich rozwściecza. Niektórzy chcieliby „dyskusji” – a tu pogardliwe wzruszenie ramion.
III
(1764)
Jest moda wyrzekać na Boyowskie tłumaczenie Prousta – lubią się swoim niezadowoleniem popisywać ci, którzy czytają francuskie dzieła w oryginale. Ale przecież nie o nich chodzi, ale o polskiego czytelnika. Boy w przedmowie do W stronę Swanna (ileż rozterki, przyznaje w liście, przysporzył mu sam tytuł) wyjaśnia czytelnikowi podjęte przez siebie decyzje. Zdanie Prousta to „dziwne monstrum”, długie i kręte. „Takiego, jak jest w oryginale, nie zniósłby często język polski. To, co się przyjmuje od Prousta, tego czytelnik nie darowałby tłumaczowi”. Więc ciął te zdania, łamał je i składał na nowo; „często – aby osiągnąć przejrzystość – trzeba było dzielić je na części”. Zwiększył liczbę akapitów i wyodrębnił dialogi, książka stawała się bardziej czytelna. „Nie sądzę, abym był przez to w niezgodzie z intencjami Prousta, który wielokrotnie w korespondencji swojej wyraża gorączkowe pragnienie, aby być czytanym – i to nie przez szczuplejszy krąg wyrafinowanych intelektualistów, ale przez szeroką publiczność. I wciąż w
ciągu tej pracy słyszałem wewnątrzną muzykę myśli Prousta, i tę starałem się zachować i oddać”.