Trwa ładowanie...
fragment
28-07-2011 19:41

Artemis Fowl 6. Paradoks czasu

Artemis Fowl 6. Paradoks czasuŹródło: "__wlasne
d28nx4e
d28nx4e

Prolog Dwór Fowlów, Dublin, Irlandia

Ledwie godzinę drogi na północ od zacnego miasta Dublin leży posiadłość Fowlów, której granice od pięciuset lat pozostają niemal niezmienione.

Z głównej drogi nie widać dworu, przesłoniętego kępą dębów oraz równoległobokiem wysokiego kamiennego muru. Bramy wykonane są ze wzmocnionej stali, na słupach zamontowano kamery. Gdyby pozwolono wam przekroczyć te wrota, dyskretnie podłączone pod wysokie napięcie, znaleźlibyście się na żwirowej alejce, wijącej się łagodnie przez teren, który niegdyś był wypielęgnowanym trawnikiem, teraz jednak pozwolono mu przerodzić się w dziki ogród.

Bliżej samego dworu drzewa rosną gęściej. Strzeliste dęby i kasztanowce mieszają się z delikatniejszymi jesionami i wierzbami. Jedyne oznaki, że ktoś dba o posesję, to oczyszczony z chwastów podjazd oraz świecące w górze lampy, zawieszone na niewidocznych przewodach.

Na przestrzeni wieków Dwór Fowlów był miejscem wielu niezwykłych wydarzeń. Ostatnimi laty przygody te nabrały nieco bardziej magicznego charakteru, chociaż przed większością członków rodziny Fowlów fakt ten zatajono. Nie mają oni pojęcia, że główny hol uległ całkowitemu zniszczeniu, kiedy Lud Wróżek wysłał trolla do walki z Artemisem, najstarszym synem rodziny i przestępczym geniuszem. Chłopiec liczył sobie wówczas dwanaście lat. Dziś jednak wszystko, co odbywa się w posiadłości, ma charakter całkowicie legalny. Siły specjalne wróżek nie szturmują murów. W piwnicy nie więzi się elfich policjantek. Nie pozostał nawet ślad po centaurze dostrajającym aparaturę nasłuchową bądź uruchamiającym skaner termiczny. Artemis zawarł pokój z Ludem Wróżek i zaprzyjaźnił się z jego przedstawicielami.

d28nx4e

Choć działalność przestępcza Artemisa przyniosła mu znaczne zyski, koszty były jeszcze wyższe. Jego intrygi stały się dla jego najbliższych powodem rozpaczy, uszkodzeń ciała, a nawet porwania. Przez ostatnie trzy lata rodzice myśleli, że chłopak nie żyje, podczas gdy on walczył z demonami w Przedpiekle. Po powrocie Artemis ze zdumieniem stwierdził, że świat poszedł naprzód bez niego, natomiast on został starszym bratem dwuletnich bliźniaków, Becketta i Mylesa.

Rozdział 1: Espresso i melasa

Artemis siedział naprzeciw Becketta i Mylesa w fotelu obitym brunatnoczerwoną skórą. Matka leżała w łóżku, dotknięta lekką grypą, ojciec wraz z lekarzem byli w jej pokoju, dlatego Artemis pomagał w zabawianiu maluchów. A czy może być lepsza zabawa niż odrobina nauki?

Postanowił ubrać się niezobowiązująco – w błękitną koszulę z jedwabiu, jasnoszare wełniane spodnie oraz mokasyny od Gucciego. Czarne włosy odgarnął z czoła i przybrał radosną minę, która, jak słyszał, pozytywnie działa na dzieci.

– Artemis musi do łazienki? – zastanawiał się Beckett, który siedział w kucki na tunezyjskim dywanie, ubrany jedynie w ubrudzony trawą podkoszulek, naciągnięty aż na kolana.

d28nx4e

– Nie, Becketcie – odparł starszy brat promiennie. – Ja tylko się uśmiecham. A czy ty przypadkiem nie powinieneś mieć pieluchy?

– Pielucha! – parsknął Myles, który nauczył się korzystać z toalety w wieku czternastu miesięcy, budując sobie schodki z tomów encyklopedii, by dosięgnąć deski sedesowej.

– Pielucha nie! – nadąsał się Beckett, uderzając rączką muchę, która bzyczała wśród jego lepkich blond loków. – Beckett nie lubi pieluchy.

d28nx4e

Artemis wątpił, by niania mogła nie założyć jej maluchowi, i przez moment zastanawiał się, gdzie też owa pielucha może się teraz podziewać.

– Dobrze, Becketcie – ciągnął chłopak. – Chwilowo odłóżmy na półkę kwestię pieluchy i przejdźmy do dzisiejszej lekcji.

– Czekolada na półkach – oznajmił Beckett, wyciągając rączki, by dosięgnąć wyimaginowanego smakołyku.

– Tak, świetnie. Czasem na półkach jest czekolada.

d28nx4e

– I espresso – dodał Beckett, który miał dziwne gusta, w tym skłonność do espresso z torebki oraz melasy. Najlepiej w jednej filiżance.

Raz udało mu się pochłonąć kilka łyżek tej mikstury, nim zdołano mu ją wyrwać. Nie spał potem przez dwadzieścia osiem godzin.

– Artemisie, możemy się nauczyć nowych słów? – spytał Myles, który chciał czym prędzej wrócić do swego pokoju i do słoika z pleśnią. – Robię sperymenty z Profesorem Naczelnym.

d28nx4e

Profesor Naczelny był wypchaną małpą, i niekiedy również laboratoryjnym asystentem Mylesa. Pluszak spędzał większość czasu wciśnięty w zlewkę ze szkła borokrzemianowego na stole „sperymentalnym”. Artemis przeprogramował małpkę, tak by reagowała na głos Mylesa dwunastoma różnymi zwrotami, w tym: „To żyje! To żyje!” oraz: „Ten dzień przejdzie do historii, profesorze Mylesie”.

– Wkrótce będziesz mógł wrócić do laboratorium – odrzekł z aprobatą Artemis. Myles był ulepiony z tej samej gliny co on sam, urodzony naukowiec. – Dobrze, chłopcy. Uznałem, że dziś powinniśmy się zmierzyć z kilkoma wyrażeniami gastronomicznymi.

– Smarki wyglądają jak robaki – stwierdził Beckett, który łatwo zbaczał z tematu. Artemisa ta uwaga niemalże wytrąciła z równowagi. Robaki na pewno nie figurowały w menu, choć ślimaki może i owszem.

d28nx4e

– Zapomnij o robakach.

– Zapomnieć o robakach! – powtórzył przerażony Beckett.

– Tylko na chwilę – wyjaśnił uspokajająco Artemis. – Kiedy skończymy naszą grę słowną, będziesz mógł myśleć, o czym tylko zechcesz. A jeśli bardzo dobrze się spiszesz, może zabiorę cię do koni.

Jazda konna była jedyną formą aktywnego wypoczynku, która odpowiadała Artemisowi. Głównie dlatego, że to zwierzę wykonywało większość roboty.

Beckett wskazał na siebie.

– Beckett – oznajmił z dumą, całkiem już zapomniawszy o robakach.

Myles westchnął.

– Pół-główka.

Artemis zaczynał żałować, że zarządził tę lekcję, ale skoro już to zrobił, nie zamierzał się wycofywać.

– Mylesie, nie nazywaj brata półgłówkiem.

– To nic. On to lubi. Jesteś pół-główka, prawda, Beckett?

– Beckett pół-główka – przyznał malec z radością.

Artemis zatarł ręce.

– Dobrze, bracia. Do dzieła. Wyobraźcie sobie, że siedzicie w kawiarni na Montmartrze.

– W Paryżu – dodał Myles, z samozadowoleniem poprawiając fular, który pożyczył od ojca.

– Tak, w Paryżu. Choćbyście się bardzo starali, nie możecie zwrócić na siebie uwagi kelnera. Co robicie?

Malcy patrzyli na niego tępo i Artemis zaczął się zastanawiać, czy nie przesadził z poziomem lekcji. Ulżyło mu, choć też nieco się zdziwił, gdy w oczach Becketta pojawiła się iskierka zrozumienia.

– Yy... mówimy Butlerowi, żeby mu hop-hop-hop po głowie?

Myles był pod wrażeniem:

– Zgadzam się z pół-główką.

– Nie! – zawołał Artemis. – Po prostu unosicie palec i mówicie: Ici, garçon.

– Co wisi?

– Co? Nie, Becketcie, nic nie wisi.

Artemis westchnął. To było wręcz niemożliwe. Niemożliwe! A przecież nawet jeszcze nie wprowadził fiszek ani nie użył nowego wskaźnika laserowego, którym, w zależności od ustawienia, można było podświetlić słowo albo przepalić na wylot kilka stalowych płytek. – Spróbujmy. Unieście palec i powiedzcie: Ici, garçon. Wszyscy razem...

Chłopcy wykonali polecenie, chcąc zadowolić obłąkanego brata.

– Ici, garçon – wyrecytowali chórem z pulchnymi paluszkami w górze. Zaraz potem Myles szepnął do brata bliźniaka:

– Artemis pół-główka.

Starszy brat uniósł ręce.

– Poddaję się. Wygraliście. Nie będzie lekcji. Może porysujemy?

– Doskonale – powiedział Myles. – Ja namaluję mój słoik z pleśnią.

Beckett był podejrzliwy:

– Nie będę się uczył?

– Nie – odparł Artemis. Czule zmierzwił włosy brata i zaraz tego pożałował. – I tak niczego nie zapamięta.

– Dobrze. Teraz Beckett szczęśliwy. Patrz.

Chłopiec ponownie wskazał palcem na siebie, a konkretnie na swój szeroki uśmiech.

Trzej bracia leżeli wyciągnięci na podłodze, upaprani po łokcie plakatówkami, kiedy do pokoju wszedł ojciec. Wyglądał na zmęczonego opieką nad żoną, ale poza tym był zdrowy i silny. Pomimo że miał sztuczną biohybrydową nogę, poruszał się jak sportowiec. Kończyna składała się z przedłużonej kości, tytanowej protezy oraz czujników-implantów, dzięki którym impulsy nerwowe mogły nią poruszać. Czasem pod koniec dnia Artemis senior korzystał z żelowego woreczka, który rozgrzewał w mikrofalówce. Pomagał na sztywność. Poza tym jednak zachowywał się tak, jakby nowa noga była jego własną.

Artemis podniósł się na kolana, umazany i ociekający farbą.

– Dałem spokój francuskim słówkom i postanowiłem się z nimi pobawić. – Uśmiechnął się szeroko, wycierając dłonie. – W gruncie rzeczy to dość wyzwalające. Zamiast nauki malujemy palcami. Próbowałem przemycić drobny wykład na temat kubizmu, ale w podzięce za te wysiłki zostałem tylko ochlapany.

Artemis spostrzegł, że ojciec nie jest po prostu zmęczony. Był zatroskany.

Chłopiec zostawił bliźniaków i wraz z Artemisem starszym podszedł do sięgającej sufitu biblioteczki.

– Co się stało? Czy grypa mamy się nasiliła? Ojciec oparł dłoń o drabinę na kółkach, żeby odciążyć protezę. Miał dziwną minę. Chłopiec chyba nigdy takiej nie widział.

Zrozumiał, że to coś więcej niż zatroskanie. Artemis Fowl senior się bał.

– Tato?

Artemis starszy ścisnął szczebel drabiny z taką siłą, że aż skrzypnęło drewno. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili najwyraźniej zmienił zdanie.

Teraz to syn zaczynał się martwić.

– Tato, musisz mi powiedzieć.

– Oczywiście – odparł mężczyzna. Wzdrygnął się, tak jakby właśnie przypomniał sobie, gdzie się znajduje. – Muszę ci powiedzieć...

Wtedy z oka spłynęła mu łza. Kapnęła na koszulę, która w tym miejscu zrobiła się bardziej granatowa.

– Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem twoją matkę – powiedział. – Bawiłem w Londynie na prywatnym przyjęciu w restauracji „Bluszcz”. Sala pełna łajdaków, a ja byłem największym z nich. Arty, ona mnie zmieniła. Złamała mi serce, a potem znów je zlepiła. Angelina uratowała mi życie. Teraz...

Artemis poczuł, jak z nerwów robi mu się słabo. Krew szumiała mu w uszach jak fale Atlantyku.

– Tato, czy mama umiera? Czy to właśnie chcesz mi powiedzieć?

Ta myśl zdawała się niedorzeczna. Niemożliwa.

Ojciec zamrugał, jakby budził się ze snu.

– Nie, jeśli mężczyźni z rodu Fowlów mają w tej sprawie coś do powiedzenia, prawda, synu? Pora, żebyś pokazał, ile jesteś wart. – W oczach Artemisa seniora lśniła desperacja. – Cokolwiek będziemy musieli zrobić, synu. Czegokolwiek będzie trzeba.

Artemis poczuł, jak narasta w nim panika.

Cokolwiek będziemy musieli zrobić?

Spokojnie, powiedział sobie. Masz moc, żeby to naprawić. Nie znał jeszcze wszystkich faktów, miał jednak silne przekonanie, że cokolwiek dolega matce, można to wyleczyć odrobiną magii wróżek. On był zaś jedynym człowiekiem na ziemi, w którego organizmie krążyła taka magia.

– Tato – odezwał się łagodnie – czy lekarz już wyszedł?

Artemis senior przez chwilę jakby się głowił nad tym pytaniem, po czym wreszcie sobie przypomniał.

– Czy wyszedł? Nie. Jest w holu. Pomyślałem, że pewnie chciałbyś z nim porozmawiać. Na wypadek, gdybym przeoczył jakieś pytanie...

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj