Wizyta strasznych zbójów
(…)
Ahmed trzęsącymi się rękami usiłuje otworzyć drzwi do swojego wielkiego domu rodzinnego. Marysia stoi obok niego ze zwieszoną głową i wielkimi, smutnymi, nieprzytomnymi ze strachu oczami. Jej twarz wyraża nie tyle przerażenie, co zdumienie i jakąś nieobecność. Daria wije się pod ojcowską pachą jak piskorz, lecz płacz zamienił się w słabe, ledwo słyszalne kwilenie.
– Co się tutaj dzieje? – Drzwi gwałtownie się otwierają i staje w nich zagniewana i piękna starsza Arabka.
– Babcia! – Marysia rzuca się w jej objęcia i wybucha niepohamowanym płaczem. – Babuniu kochana, jesteś, nie wyjechałaś, nie zostawiłaś mnie – szlocha dziewczynka i wykrzywia usteczka w podkówkę.
– Wchodźcie prędko i zamykajcie drzwi. – Kobieta zaniepokojona popycha całą gromadkę do środka. – Gdzie Dorota, czemu ona też nie schroni się u mnie? – pyta ostro, spoglądając podejrzliwie na syna. – Wysłałeś ją samą do Polski! – mówi z wyrzutem.
– Potem pogadamy. – Ahmed wciska matce rozdygotaną Darię i pędem udaje się do swojego pokoju.
– Synu, zadałam ci pytanie! – krzyczy starsza kobieta. – Nie zachowuj się jak cham i nie odwracaj do mnie plecami. – Chwyta go mocno za rękaw koszuli i osadza w miejscu.
– Babciu, babciu! – Marysia, opanowując szloch, włącza się do rozmowy. – Babciu, mama została w tym wielkim domu cioci Miriam! Przyszły straszne zbóje, napadły na nas...
– Co ty, dziewczynko moja, opowiadasz? – Matka z niedowierzaniem patrzy w stronę Ahmeda.
– Ja nigdy nie kłamię, tak mnie uczyła mamunia i ty, babuniu. Nie wolno, ani w islamie, ani u chrześcijan, prawda?
– Tak, kochana, nie wolno kłamać i nie wolno też robić złych rzeczy, ale niektórzy ludzie wychowani w wierze dopuszczają się ich notorycznie – odpowiadając, nie patrzy na wnuczkę, lecz wymownie spogląda w oczy swojego syna. – Czy to prawda, Ahmedzie? – pyta zimno.
– Porozmawiamy później, bez dzieci. – Mężczyzna obraca się na pięcie i zamyka im drzwi przed nosem.
– Marysiu, mamie na pewno nic nie jest, tylko musi zapakować parę rzeczy do walizek, żebyście miały w co się przebrać.
– A te paskudne chłopy, oni rozwalili drzwi do sypialni i bili mamę i tatę!
– Naprawdę, nie mogę w to uwierzyć... – Arabka zawiesza głos, patrząc w próżnię.
– A tata nic nie zrobił, nie pomógł mamusi, tylko porwał nas i uciekł. Dlaczego, babciu? Dlaczego? Ja chcę do maaaamy. – Dziewczynka ponownie zaczyna płakać, dołącza do niej młodsza siostra, a kobieta nie wie, jak ma uspokoić roztrzęsione dzieci.
– Będziecie dzisiaj spać ze mną – wpada na jedyny dobry i możliwy do realizacji pomysł. – Chodź, Marysiu, wykąpiemy się, napijemy czekolady, a jak jutro rano wstaniesz, to mama już będzie w domu. Dobrze?
– Babuniu moja kochana… – Siedmiolatka przytula się do kwiecistej długiej spódnicy i obejmuje z drżeniem jedyną życzliwą jej osobę. Teraz już czuje się bezpieczna.
– Co tym razem zrobiłeś, ty diabelskie pomiotło?! – Arabska matka z rozwianym włosem wpada do pokoju, w którym jej syn pije ciepłą whisky prosto z butelki.
– Nie drzyj ryja, matko – odpowiada powoli Ahmed, obracając się w jej kierunku.
– Matka ma ryj?! Ale cóż, po tobie można się wszystkiego spodziewać. Nie masz szacunku dla nikogo i niczego na świecie, jesteś jeszcze podlejszy niż twój ojciec! – wykrzykuje na koniec.
– No to się do niego wyprowadź. A w ogóle to co ty tutaj robisz? Miałaś być w Akrze z Maliką i Chadidżą.
– Nie zmieniaj tematu. Myślałeś, że dom wolny, że nikt ci nie będzie przeszkadzał, ale się pomyliłeś. Mam prawo być tam, gdzie chcę. Co zrobiłeś tym razem tej biednej Dorocie?! Czy to prawda, co mówi Marysia?
– To cię nie powinno obchodzić. – Ahmed pociąga z butelki wielki łyk. – Ona dla ciebie ni brat, ni swat.
– Jest matką moich wnuczek, jest kobietą i na dokładkę bardzo ją polubiłam. Tym bardziej że z tobą miała same problemy i z godnością to wszystko znosiła. Wszystko zapewne dlatego, że cię kochała, a nie było warto.
– Idź spać, ja swoje problemy rozwiązuję sam. – Mężczyzna, ledwo trzymając się na nogach, wstaje i wypycha matkę za drzwi.
– Jeśli mi nie powiesz, co tam się dzieje, to sama pójdę i sprawdzę. – Kobieta zapiera się, trzymając kurczowo futryny.
– No to idź, może też się załapiesz na małe bzykanko.
– Ahmed śmieje się lubieżnie.
– Co?! – wykrzykuje matka piskliwym z przerażenia głosem. – Ty to wszystko zainscenizowałeś?! – Chwyta się za gardło, gdyż oburzenie dławi ją i zapiera dech w piersiach. Jej twarz staje się ziemistopopielata, a wielkie czarne oczy patrzą z niedowierzaniem. – Wallahi, niech mnie Bóg pokarze, że wydałam na świat takiego potwora.
Wczesnym rankiem Ahmed po cichu skrada się do wielkiego wymarłego domu. Wchodzi kuchennymi drzwiami, które są otwarte na oścież. W kuchni jest jak w chlewie
– po ziemi walają się opróżnione butelki po whisky i wódce, na stole resztki jedzenia, które już zdążyły obleźć wszędobylskie muchy. Gdy orientuje się, że intruzi opuścili dom, wbiega na pierwsze piętro i z niepokojem wchodzi do sypialni. Widok jest straszny. Dorota leży z rozrzuconymi nogami, spomiędzy których wypływa krwawa maź. Nie daje znaku życia, jej twarz jest zapuchnięta i sina od razów. Mężczyzna pochyla się nad nią i nasłuchuje oddechu. Nie będąc pewien, z obrzydzeniem dotyka żyły na jej szyi, w której wyczuwa słaby puls.
– Kurwa! – mówi szeptem, z niezadowoleniem wykrzywiając usta i siadając ciężko na poplamionym małżeńskim łożu. – To mam niezły pasztet.
Wychodzi do sąsiedniego pokoju i zaczyna dzwonić w różne miejsca. Po kolejnej rozmowie z oddechem ulgi wraca do ledwo żywej żony, zawija jej pohańbione ciało w pled i znosi do garażu.
Dorotę budzi tępy ból promieniujący na cały brzuch, począwszy od pachwin, a skończywszy na przeponie. Nie ma pojęcia, gdzie się znajduje i co się dzieje. Coś szumi, coś kołysze ją do snu. Jest tak słaba, że nie może nawet podnieść powieki. Dotyka czegoś, w co jest zawinięta. To chyba pled z sypialni. Obolałymi rękami nasuwa go na głowę i znów zapada się w próżnię. Z odrętwienia budzi ją gwałtowne bujanie i podskoki, sprawiające obolałemu ciału niewypowiedzianą mękę. Gdzieś z oddali dochodzą głosy, ktoś pyta, drugi odpowiada. Z ogromnym trudem otwiera jedno oko i odkrywa twarz. Ciemność. Ciemność i zaduch. W panice zaczyna macać dookoła siebie. To chyba jest bagażnik. Chciałaby zacząć kopać i krzyczeć: „Ludzie, ratujcie mnie!”, lecz na nic nie ma siły. Brakuje jej powietrza, a ciało pokrywa zimny pot. Łzy napływają do oczu i przynoszą ukojenie. Niech już to się skończy, niech już będzie po wszystkim. Otacza ją coraz głębsza czerń, czuje, jak zapada się w sobie, oddala od otaczającej rzeczywistości, od
własnego ciała i cierpienia.
– Rusz się! – Mocny uchwyt prawie łamie jej rękę i ktoś brutalnie wyciąga ją z ciemnej, śmierdzącej nory. – Co za pieprzona baba, co za syf i dno. Że też człowiek musi na to patrzeć. – Stary sękaty Arab usiłuje postawić ją na nogi, które jednak się uginają i Dorota ląduje na ziemi. Maca rękami dookoła i czuje piasek przesypujący się między palcami. Rześkie, wręcz zimne powietrze owiewa jej ciało i doprowadza do przytomności. Z trudem podnosi głowę. Spod na wpół przymkniętych, zapuchniętych powiek widzi w odległości około dwudziestu metrów męża, gwałtownie dyskutującego z nieznanym mężczyzną. Co on szykuje? Co tym razem? Czy znów oddaje jej ciało za swoją wolność? Z całych sił wytęża wzrok i zauważa, że w rękach nieznajomego ląduje gruby plik banknotów. Potem jeszcze trochę.
– Baba! Dawaj tę tam do komórki! – Chyba się dogadali. – Fisa, fisa, nie wszyscy muszą widzieć, co się tutaj wyprawia.
Ojciec mężczyzny z siłą ponad wiek szarpie i pogania kopniakami ledwo żywą kobietę, chcąc zaprowadzić ją do szałasu znajdującego się w rogu wielkiego podwórza. Ona usiłuje spojrzeć za siebie, chcąc się przekonać, że może to jakaś pomyłka. Przecież jej mąż, nawet będąc największym łajdakiem, nie może zostawić jej tutaj na pewną zgubę.
– Hmeda – krzyczy słabym głosem. – Ahmed, co ty wyprawiasz? Zabierz mnie stąd, człowieku!
Nie słyszy jednak odpowiedzi, zamiast tego dostaje od dziadka potężnego kuksańca w głowę, po którym pada na piach. Odwraca się w kierunku miejsca, gdzie mężczyźni dobijali targu. Nikogo już tam nie ma. Z drugiej strony wysokiego muru z piaskowca słychać oddalający się ryk silnika.
(…)