- Powstań, Abu al-Hasanie. Bardzo mnie cieszy twoja obecność.
- Pani, niebywale zasmuciła mnie wiadomość o twojej przedłużającej się chorobie. Przyszedłem tu na rozkaz Jego Wysokości, który życzył sobie, bym służył ci swoją skromną wiedzą medyczną i uchem starca.
Wymawiając słowa „uchem starca”, popatrzyłem czujnie na jej niewolnice. Szemselnehara skinęła na nie głową.
- Zostawcie nas samych - powiedziała, odprawiając je gestem dłoni.
Zniknęły w mgnieniu oka; wszak niejednokrotnie już były świadkami bardziej gorszących scen. Sprawiały wrażenie, że są naprawdę przywiązane do Szemselnehary, ale kto wie, która z nich poprosi o prywatną audiencję u kalifa? Skąd mogłem wiedzieć, czy któraś z nich już tego nie uczyniła? Wiedziałem, że Jazid zrobiłby wszystko, by sprawę wyciszyć, i wiedząc zarazem, że nikt prócz mnie nie odważył się wygrać w szachy z kalifem, byłem bardziej niż pewny, że nikt nie zgłosi się do władcy z wiadomością, która wielce by go rozgniewała. Wiedziałem, że kiedyś jedna z niewolnic Szemselnehary oskarżyła ją o niewierność. Kalif wezwał nałożnicę przed swe oblicze i spytał, czy to prawda. Kiedy wszystkiemu zaprzeczyła, bez zbędnych pytań kazał wychłostać niewolnicę batogiem i oddał ją ponownie na rynek.
Po raz pierwszy byłem w sypialni Szemselnehary. Zwisające z sufitu zasłony z czarnego jedwabiu powiewały mi nad głową w podmuchach wieczornego wiatru. Ogromne okna wychodziły na ogród pełen drzewek pomarańczy i ścieżek z mozaiką z wielobarwnych kamyków. Na wiszących jedwabiach wyhaftowano konstelacje gwiazd widocznych na niebie podczas bezksiężycowych nocy. Komnata była tak rozległa, że człowiek czuł się, jakby przebywał pod gołym niebem otoczony jedynie nocą. I tylko jedwabne zasłony, falujące w podmuchach wiatru, marszczyły rozgwieżdżone niebo, jakby sam Bóg zasiadał na swym tronie. Nad łożem Szemselnehary paliła się niewielka, kuta w złocie lampa. Dawała niewiele światła, toteż resztę rozległej komnaty mogłem widzieć jedynie w sączącym się przez ogromne okna blasku księżyca. Ściany pokrywały gobeliny, kobierce i dekoracyjne tkaniny w żółtych, czerwonych i granatowych barwach, które harmonizowały z czarnym jedwabiem przyczepionym u sufitu tak, jakby promienie słońca przeszywały zalegającą nad pustynią noc.
Szemselnehara w niczym nie przypominała kobiety, jaką widziałem wczorajszego dnia. Skórę miała bielszą, oczy i źrenice większe, rysy twarzy, okolonej burzą kruczoczarnych włosów, w migotliwym świetle lampy były delikatne i pełne drżenia. Opuściła ją cała duma i pewność siebie wielkiej pani. W cieple upalnej nocy spowijał ją jedynie cienki tiul powłóczystej szaty. Siedziała w łożu i spoglądała na mnie wzrokiem pełnym niepokoju. Jej oczy były zarówno uwodzicielskie, pełne lęku... jak i bardzo czujne.
- Szemselneharo, czy naprawdę jesteś chora? - zapytałem cicho i bardzo spokojnie.
Spojrzała na mnie.
- Czy mogę ci ufać, Abu al-Hasanie?
- Możesz - odrzekłem i jej wzrok złagodniał, choć wyraz oczu pozostawał czujny. - Nie wiem, czy mogę ci pomóc, ale na pewno cię nie zdradzę.
Wyciągnęła ramię i ujęła moją dłoń.
- Abu al-Hasanie, nawet nie wiesz, jak bardzo w tej chwili potrzebuję przyjaciela takiego jak ty. Chyba nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć.
Cofnąłem dłoń i popatrzyłem w ciemność. Coś zadrżało; ścienny gobelin, wiszący zbyt daleko, bym mógł go w mroku dokładnie dostrzec, zafalował w napływającym przez okno podmuchu wiatru. Oblicze Szemselnehary było równie łagodne jak jej słowa. Ale wciąż spoglądała na mnie czujnie. Najwyraźniej ważyła każde słowo, każdy gest, w pełni panowała nad mimiką twarzy. Jest taka młoda - pomyślałem - młodsza od moich wnuczek. Miałem nad nią przewagę; nie pozostawał jej inny wybór, ale postępowała z wielką premedytacją. Jeszcze półtora roku wcześniej, zanim wziął ją kalif, nie była aż tak wyrachowana.
- Czy mogę usiąść?
- Naturalnie. Wybacz mi, Abu al-Hasanie. Jestem jak zwykle roztrzepana.
Przysunąłem poduszkę do jej łoża i usiadłem.
- Nestor opowiedział mi o waszej ucieczce ostatniej nocy - powiedziała. - Bardzo mi przykro. Nie powinnam aż tak przedłużać naszego spotkania. Nie mogę wybaczyć sobie, że naraziłam was na takie niebezpieczeństwo.
Machnąłem niedbale ręką. Nie chciałem ciągnąć tego tematu.
- I... - Popatrzyła na mnie badawczo. - Miałeś, panie, jakieś wieści od księcia?
- Żadnych - odparłem. - Przespałem większość dnia...
- To zrozumiałe - wdarła mi się w słowa.
- ...a następnie udałem się do kalifa.
- Czy coś podejrzewa?
- Nie sądzę. - Chwilę milczałem. - Szemselneharo, on bardzo się o ciebie martwi. Nawet nie wiesz, jak bardzo mu na tobie zależy.
Długą chwilę badała mnie wzrokiem. Kiedy znów się odezwała, miała inny głos, dobitny i pełen godności, wręcz władczy. Spojrzała mi prosto w oczy:
- Nienawidzę go! - oświadczyła.
Pochyliłem nisko głowę. Otaczały nas pogrążone w mroku ściany komnaty upstrzone gwiazdami z powiewających nad naszymi głowami jedwabiów. W całym pałacu panowała cisza. Byliśmy sami, padało na nas mdłe światło lampy. Łoże Szemselnehary wznosiło się około półtora metra nad ziemią, tak że czułem się paskudnie, jakbym prosił ją o jakąś łaskę.
- Poza tym... - Urwałem. - Szemselneharo, czy zawsze go nienawidziłaś?
- Zawsze!
Zabrzmiało to jak zamknięcie drzwi. Milczałem dłuższą chwilę.
- Nie wiem, czy uświadamiasz to sobie - powiedziałem - ale on naprawdę myśli, że go kochasz.
- Abu al-Hasanie, dobrze wiem, co on myśli. Zrobiłam wszystko, by tak myślał.
- Dlaczego?
- Dlatego, że tak chciał. Gdyby nie zdobył tego, co chce, żyłabym w haremie, w towarzystwie innych kobiet, których miał już dosyć. - Obrzuciła mnie dumnym, pełnym pogardy spojrzeniem. - Wiesz, jak tam jest?
- Nie wiem - odparłem zakłopotany.
- Więc wyobraź sobie dom pełen odrzuconych kobiet. Większość z nich ma szesnaście, siedemnaście lat. Niektóre siedzą już tam od kilku lat; bez nadziei na męża, bez nadziei ujrzenia świata zewnętrznego; bez nadziei na dzieci. Pomyśl o tym.
Na policzki wystąpiły mi gorące rumieńce. Kiedy kalif przejął władzę, musiał zabić brata, który pretendował do tronu. Dwanaście lat wcześniej jego ojciec również zamordował swych braci. Obecny kalif miał dwóch synów. Wysłał ich wprawdzie do Świętego Miasta, gdzie mieli ślubować sobie dozgonną przyjaźń, ale całe imperium obawiało się zbrodni, a nawet wojny domowej, po śmierci ich ojca. Władca nie pragnął więcej synów. A ja odpowiadałem za odpowiednie eliksiry; i jeszcze bardziej bym odpowiadał, gdyby te eliksiry zawiodły.
- Wyobraź sobie - ciągnęła Szemselnehara - młodą dziewczynę, nową faworytę, młodszą od wszystkich kobiet w haremie, która trafia między te niewiasty. I wyobraź sobie, że tego samego dnia, kiedy się tam pojawia, z woli kalifa, zostaje przeniesiona do własnego pałacu; łaska, jakiej nie dostąpiła żadna z tamtych kobiet. - Schyliła głowę. - Miałam zaledwie czternaście lat. Spędziłam tylko jedną noc poza domem moich rodziców; i była to noc, kiedy kalif wziął mnie do swego łoża. Rano trafiłam do haremu. Kiedy tylko odszedł eunuch, zaczęłam płakać i wtedy tamte kobiety... co one robiły... co mówiły... - Potrząsnęła głową. - Teraz jestem już starsza i potrafię zadbać o siebie. Znajdę potężnych sprzymierzeńców, nie stanę się taka sama jak tamte kobiety. Na pewno!
W pierwszym odruchu chciałem ująć jej dłonie, ale powstrzymałem się. Moje ręce zawisły w powietrzu.