Trwa ładowanie...
30-09-2014 15:45

Anatomia seksapilu

Jej „Sztukę kochania” kupiło siedem milionów Polaków. Mówiono o niej „gorszycielka” albo „pani od seksu”, a ona tłumaczyła: „Chodziło o rewolucję nie tyle seksualną, ile erotyczną. Chodziło mi o miłość, bo to walka była o miłość”.

Anatomia seksapiluŹródło: AKPA
d3evf2j
d3evf2j

Jej „Sztukę kochania” kupiło siedem milionów Polaków. Mówiono o niej „gorszycielka” albo „pani od seksu”, a ona tłumaczyła: „Chodziło o rewolucję nie tyle seksualną, ile erotyczną. Chodziło mi o miłość, bo to walka była o miłość”.

Choć Michalina Wisłocka twierdziła, że nie ma nic do ukrycia, jej życie pełne było tajemnic. Przez lata żyła w trójkącie z mężem i przyjaciółką. Udawała, że jest matką bliźniaków. Założyła Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa, bo wiedziała z autopsji, czym jest poaborcyjna trauma. Najprawdopodobniej cierpiała na łagodny rodzaj autyzmu, czyli zespół Aspergera, objawiający się niekontrolowaną szczerością, często sprawiającą innym ból, oraz podejmowaniem bez skrępowania tematów należących do sfery tabu. Wisłocka była dumna, że „bez litości demaskuje i przeoruje zwały zapleśniałej głupoty, tradycję uświęconych bzdur”.

Książkę Violetty Ozminkowskiej – na którą w dużej mierze złożyły się opowieści Krystyny Bielewicz, córki pierwszej damy polskiej seksuologii, oraz dotychczas niepublikowane pamiętniki Wisłockiej – dobrze się czyta. Zabrakło mi w niej głębszego wejścia w świat intelektualnych pasji autorki „Sztuki kochania”. Zamiast tego jest penetrowanie jej życia uczuciowego, co dla większości czytelników pewnie będzie zaletą tej publikacji. Wielokrotnie w trakcie lektury myślałam: dziwna to historia, dziwne wybory. Ale przecież każdy z nas na swój sposób jest dziwny. Szuka inaczej i gdzie indziej.

Wisłocka wyszła za mąż jako 17-latka. Stach był jej mentorem. Jakoś nie dostrzegała, że jest skupiony tylko na sobie. Albo jej to wtedy nie przeszkadzało.

(img|513997|center)

d3evf2j

Miał w sobie coś z sadysty. Nie lubiła jego pieszczot, wydawały jej się dręczeniem, obrzydliwym obślinianiem. Po kilku latach małżeństwa wymyśliła, że będą żyć w trójkącie: ona, jej mąż i przyjaciółka z dzieciństwa. Michalina była inteligentniejsza, robiła karierę naukową, ale nie umiała nawet sprzątać (gdy jej dorastająca córka zdała sobie sprawę, że niewiele umie zrobić w domu, zapytała mamę, dlaczego jej nie nauczyła dbać o porządek. „Jak miałam ciebie nauczyć czegoś, czego sama nie umiem?” - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością). Wanda była ładniejsza. No i potrafiła dbać o ognisko domowe. Wisłockiej trójkąt długo odpowiadał, ale po latach kobiety zaczęły ze sobą rywalizować o Stacha.W tym samym czasie urodziły mu dzieci. Krzyś, syn Wandy, i Krysia, córka Michaliny, zostali na lata „bliźniakami”. Udało się sfałszować ich świadectwa urodzenia i wychować w przekonaniu, że są rodzeństwem z tej samej matki. Dopiero po latach dowiedzieli się prawdy. Każde z nich zapłaciło za tę wiedzę inną cenę...

Ich ojciec potrafił się zachwycać jedynie samym sobą. Był szalenie inteligentny, ale bez serca. Żona długo przymykała oko na liczne zdrady. Miarka przebrała się, gdy w łóżku odkryła jego pornograficzne zdjęcia z tuzinami innych kobiet.Ona go nigdy nie zdradziła. Po latach przyznała: „Miała moja mama rację, gdy bała się o mnie, bo Stach ma takie hitlerowskie oczy”.

Wisłocka musiała nosić jakiegoś boga w sercu, jakiemuś mężczyźnie stawiać ołtarze. Po tym, jak rozstała się z mężem, nagle takiego kogoś zabrakło. „Piekła ją ambicja, bolało ją serce, z takim trudem budowany dom walił się na jej oczach. Nie wiedziała, co ma robić, dokąd iść”.

Poznała Jerzego. Bez niego nie powstałaby „Sztuka kochania”, bo przecież „ślepy nie może pisać o kolorach”. To z nim (przed czterdziestką) przeżyła pierwszy orgazm.Dzięki niemu zrozumiała, czym sztuka miłosna może być, poznała różnice reakcji kobiety i mężczyzny na rozmaite bodźce. To on uświadomił jej, jak ważne jest to, co rozgrywa się w wyobraźni. Wisłocka później wielokrotnie powtarzała, że miłość jest sztuką, dlatego pośpiech w łóżku jest rzeczą niewybaczalną. I że zanim nadejdzie właściwy moment, musi popracować wyobraźnia.

d3evf2j

Najwięcej było w jej życiu „miłości intelektualnych”.Jak pisze Ozminkowski: „taki miała styl kochania – wymyślała swoim mężczyznom głębokie życie wewnętrzne, ponieważ wtedy łatwiej ich było czcić”. Włodek - dyrektor Nowej Huty, młodszy od Wisłockiej o 10 lat Henio, mecenas, marynarz... Choć wszystkie związki Wisłockiej się rozpadały, partnerów zawsze stawiała na piedestale. I do końca życia z każdym z nich się przyjaźniła.

W miłości nie uczyła się na własnych błędach. Parzyła się, a potem znów wkładała palce do ogniska. Zakochiwała się w żonatych mężczyznach. Choć marzyła, by zostali na zawsze, gdy się na to decydowali, uciekała. Chyba dlatego, że nie potrafiła im dać takiego domu, za jakim się tęskni, pachnącego ciastem.

(img|513999|center)

d3evf2j

Czytając o Wisłockiej, myślałam też o Agnieszcze Osieckiej. Równie inteligentnej i podobnie nienasyconej. W nich obu był ogromny głód miłości, obie rozpaczliwie szukały uczucia na każdą niepogodę. Nie znalazły.

Gdy w latach 70. „gorszycielka” uczyła o antykoncepcji, wiejskie baby obrzucały ją jajami. W ogóle się tym nie przejmowała, wiedziała, że musi kontynouwać to, co sobie założyła, bo na zbyt wiele się już napatrzyła krwawiących kobiet, które by poronić, wbijały w macicę druty do robótek albo szpilki do włosów. Ale również dlatego, że sama dokonała trzech aborcji. Te decyzje jednak uznawała za życiowe porażki, dlatego chciała, by inne kobiety nie musiały stawać przed takim wyborem jak ona.

Marzyła o wielkiej karierze naukowej. Choć prowadziła badania w wielu ośrodkach, nie stała się sławą na skalę światową. Pod koniec życia już nie było jej tego żal.Zapisała, że jesteśmy na tym świecie po to, by „poczuć swoje możliwości i urodzić te wszystkie ziarenka, które potem sobie kiełkują, i dać trochę lepsze dni niewielu ludziom żyjącym w twoim otoczeniu”.

d3evf2j

W tamtym czasie najbardziej fascynowała ją kwestia trwałości uczuć. Zastanawiała się: „jak to jest, że widzi się miłość cichą, pogodną, równą, niezniszczalną, bez kryzysu. Nie miałam prawie w ogóle takiej codziennej miłości”. Książka „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” pozwala przyjrzeć się, jak ewoluowało myślenie tytułowej bohaterki o tym, co buduje sens miłosnej relacji kobiety i mężczyzny.

Kiedyś wytknęła profesorowi, z którym pracowała, że ten poświęca się nauce tak, iż nie zostawia nic dla swojego „zagłodzonego ja”. „Życie ma smak, a ludzie cwałują jak konie z klapkami na oczach i nic nie widzą- mówiła. - Przecież wszyscy mamy taki sam cel: śmierć. Warto się zatem rozejrzeć wokół, poczuć aromat, bo za chwilę będze za późno”.

Dużo chorowała (przebyła m.in. gruźlicę, tyfus, zawał), wróżono jej krótkie życie (może dlatego tak szalała za miłością; była przekonana, że ma mało czasu), a przeżyła 85 lat.

Kto wie, czy świadectwo zachłanności zamknięte w jej biografii, nie jest najważniejszym, co po niej zostało.

Joanna Podsadecka

d3evf2j
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3evf2j