Wiktoria narzuciła kaptur na głowę. Założyła słuchawki i wyszła do szkoły. Po drodze słuchała muzyki, może jednej ze swoich ulubionych piosenek: "Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy. Jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia, plany".
OD AUTORA: To dziewczyny z mojego rodzinnego miasta. Do dziś się nie otrząsnąłem. To moja, dziennikarza z Koszalina, próba upamiętnienia ich. Sebastian Łupak
Utwór w wykonaniu Darii Zawiałow do słów Wojciecha Młynarskiego podobał się Wiktorii tak bardzo, że wrzuciła tekst na Facebooka.
Lekcje klasy 3D w Gimnazjum Numer 9 zaczynały się o godz. 8: niemiecki, polski, wf, matma, chemia, angielski.
W szkole Wiktoria spotka ukochane przyjaciółki: Julię, Gosię, Amelię i Karolinę.
Dziś Julia obchodziła, jako pierwsza z nich, 16. urodziny. Poważny wiek. Dziewczyny miały plan: spędzą cały ten dzień razem, bo są sobie najbliższe. Najpierw w szkole, a na godz. 17 Julia zrobiła im niespodziankę, zaprosiła do escape roomu przy ul. Piłsudskiego.
Ale teraz Wiktoria musiała przyśpieszyć, żeby nie spóźnić się na pierwszą lekcję.
Jest piątek. 4 stycznia 2019 roku.
O Wiktorii wiemy najwięcej, bo wszędzie było jej pełno. Uwielbiała tańczyć i śpiewać. Występowała w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, w galerii handlowej Atrium, a z Karoliną w musicalu "Mamma Mia" w Teatrze Variete Muza .
Kacper Wojcieszek, choreograf z Koszalina, wspomina na Facebooku:
"Chcę, aby każda osoba, która nie miała przyjemności poznać Wiktorii oraz Karoliny wiedziała, jak pięknymi osobami były. Ciężko mi się pozbierać z tym wszystkim i jeszcze do mnie to nie dociera, co się stało. Wiktoria wiecznie uśmiechnięta, radosna, pracowita. Za każdym razem na zajęciach witała mnie 'Jak ja się za panem stęskniłam'. Była taką moją gwiazdeczką na zajęciach, która sprawiała, że człowiek miał od razu lepszy humor, gdy ją widział.
Uwielbiała scenę, a scena uwielbiała ją. Miała marzenia, aby występować na deskach teatrów musicalowych. Karolina przyszła za namową Wiktorii na moje zajęcia. Od razu widać było u niej ten błysk w oku, jak tańczyła. Była bardzo pracowita i zaangażowana w to, co robimy. Będę o Was cały czas pamiętał, dziewczyny. Każdy nasz taniec i występ będzie tańczony dla Was tak, jak byście cały czas z nami były i tańczyły razem z nami. Łzy same płyną do oczu...".
Kolejna znajoma Wiktorii, także na Facebooku:
"Nadal ciężko mi się pozbierać i uwierzyć w to, co się stało. Dla nas wszystkich jest to straszna tragedia. Ci, którzy znają dziewczyny, wiedzą jakimi cudownymi osobami były. Ja bardzo dobrze znałam Wiktorię. Była naprawdę bardzo bliską mi osobą, była częścią mojego życia. (…)
Była najbardziej prawdziwą i szczerą osobą, jaką znałam. Miała dużo planów, o których często rozmawiałyśmy i talentów, które chciała rozwijać. Na tak krótki czas bardzo dużo razem przeżyłyśmy i miałyśmy w planach przeżyć jeszcze więcej, byłyśmy razem w tych lepszych i gorszych chwilach. Była wyjątkową osobą. Wiem, że zawsze będziesz z nami. Dziękuje Ci za te wszystkie piękne chwile, o których nigdy nie zapomnę. Będziesz zawsze w moim sercu. Kocham Cię na zawsze Mój Aniołku".
Kończą się lekcje. Przyjaciółki żegnają się z resztą klasy i przygotowują na urodziny. Julia to piękna dziewczyna, córka byłego piłkarza ręcznego Gwardii Koszalin. Sama też kocha sport.
Wszystkie znają się od lat. Wychowywały się na osiedlu Przylesie położonym blisko zielonej Góry Chełmskiej. To dobra okolica. Można tu iść pobiegać, przejść się leśnymi ścieżkami, odpocząć od miasta.
Obok stoi nowy Aquapark i hala sportowa, gdzie grają piłkarze ręczni i koszykarze. Niedaleko galeria handlowa Emka. Blisko na Politechnikę Koszalińską. Jeśli dziewczyny myślą o studiach, to w sam raz - uczelnia będzie pod nosem.
Od szkoły do pokoju zagadek, jeśli jechać autobusem, jest jakieś 15 minut.
To jeden z trzech escape roomów w mieście. Działa najkrócej, na tyłach dużego domu jednorodzinnego. To piętrowy budyneczek. Kiedyś mieściła się tu fabryczka króla koszalińskiej oranżady, potentata w czasach PRL.
Duży dom odziedziczyła jego córka. Mieszka w nim sama.
Domek na tyłach od roku wynajmuje od niej Miłosz S. z Poznania. Urządza w nim pokoje zagadek. Miłosz S. ma w Koszalinie, przy ulicy Traugutta, babcię. To na nią rejestruje działalność. Kiedy policja będzie szukała starszej kobiety, nie znajdzie jej w mieszkaniu. Zabrała ją do siebie córka, Beata, nauczycielka, która mieszka w Koszalinie.
Dziewczyny otwierają bramkę. Prowadzi je strzałka ToNiePokój – to nazwa escape roomu. Mieści się na parterze budynku. Najpierw jest rodzaj recepcji, poczekalni. Z niej wchodzi się do jednego z pięciu pokoi. Każdy oferuje inną zagadkę.
Przyjaciółki płacą 99 zł i znikają w najmniejszym z dostępnych pomieszczeń. Ma raptem 7 metrów kwadratowych. Klaustrofobiczny. Oferuje grę "Mrok". To dlatego pokój jest ciemny, a okno zasłonięte płytami. Od zewnątrz są kraty. Tędy na pewno się nie wyjdzie. Zostają tylko drzwi. Pokój, bez wyjścia awaryjnego, projektował Miłosz S., dziś podejrzany o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru oraz nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu osób.
W środku dwa fotele i lampa. 25-letni Radosław D., który pracuje tu od miesiąca, zamyka dziewczyny od zewnątrz. Z drugiej strony nie ma klamki. Na tym właśnie polega zabawa, żeby dziewczyny, gdy rozwiążą ostatnią zagadkę, mogły odnaleźć klamkę ukrytą za atrapą kominka.
Radosław - po przebudzeniu ze śpiączki – zezna, że rzekomo obserwował dziewczyny na monitorze i miał z nimi kontakt przez krótkofalówkę.
Gimnazjalistki, w świetnych humorach, zaczynają zabawę.
Scenariusz:
"Stryj, którego niekoniecznie darzycie sympatią nagle pozostawia Wam w spadku swój stary i nikomu niepotrzebny dom.... Jakie kryje on tajemnice? Dlaczego wujaszek tak skrzętnie ukrywał w nim różne przedmioty? I dlaczego to miejsce zawsze wydawało się Wam takie mroczne? Może teraz, po jego śmierci, uda Wam się poznać całą prawdę...".
Jak wyglądała ta rozgrywka? Jeden z graczy opisuje:
"Pokój 'Mrok' przeznaczony dla typowych "szperaczy": szukaj, myszkuj, sprawdzaj, zaglądaj. Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga. Ciężko ocenić poziom czy trudność zagadek, gdyż tutaj ich nie ma. Znajdujesz przedmiot i wykorzystujesz go. Pokój dobry dla grup początkujących, bez doświadczenia".
Jeden z graczy zwraca uwagę na kłopoty z łącznością z tzw. Mistrzem Gry, czyli Radosławem, siedzącym w recepcji:
"Problem techniczny dotyczy krótkofalówek, które zbierają fale z innych krótkofalówek, co wprowadzało zamęt i dezorientację. Kontakt był urywany i poszarpany".
Kolejny mówi "Głosowi Koszalińskiemu": - Kamery, moim zdaniem, nie działały, bo pracownik często pytał, na jakim jesteśmy etapie. Czyli nie widział nas. Te kamery to były atrapy albo były odłączone. Przy wejściu, gdzie siedział pracownik, był piecyk na butlę gazową. W pokoju zagadek, gdzie było zimno, był piecyk, ale elektryczny, tak zwana farelka".
Kolejna relacja z wnętrza: "Byłam wcześniej w trzech escape roomach. Nigdzie nie było na wierzchu kabli, tak jak tu. Tutaj pan nam powiedział, że miejsc, gdzie jest taśma, nie możemy dotykać. Taśmami było oklejone okno, półka kuchenna. W innych escape roomach nigdy nie było takiej sytuacji, że nie można czegoś dotykać, bo coś jest niebezpieczne".
Jest wreszcie ta recenzja: "Miejsce zimne i śmierdzące gazem, ponieważ garaż, który udaje pokój, jest ogrzewany piecykiem gazowym na butlę".
Radosław po zamknięciu gimnazjalistek od zewnątrz, wraca do swojego pokoiku. Idzie się ogrzać. Tu jest ciepło od piecyka gazowego. Rozciera ręce, siada. Chwilę po godz. 17 słyszy, że coś się dzieje z jedną z butli. Najprawdopodobniej ulatnia się gaz. Wstaje, idzie do piecyka.
Przybudówka nie była przyłączona do sieci gazowej. Ogrzewano ją czterema piecykami na gaz z butli.
Jak działa taki piecyk? To metalowa szafka, do której wstawia się na dole butlę z mieszaniną płynnego propanu i butanu. Na górze wbudowany jest palnik gazowy, połączony z butlą. Układ musi być szczelny. Jeśli nie, gaz z butli zbiera się na dole, a następnie wypełnia obudowę grzejnika. Z powietrzem tworzy mieszankę wybuchową. Gdy ta dotrze do płomieni grzejnika – dochodzi do zapłonu.
Radosław zaczyna majstrować przy butli. Dziewczynki bawią się w najlepsze, nieświadome zagrożenia. Opiekun pokoju zagadek próbuje dokręcić nieszczelną butlę. Nagle pojawił się ogień. Rozprzestrzenia się błyskawicznie. Radosław nie może dotrzeć do dziewczynek. Jest poparzony i przerażony. Z krzykiem wybiega na zewnątrz. Wzywa pomocy.
Uwięzione dziewczynki już wiedzą, co się dzieje. Z zamkniętego pokoju dzwonią do straży pożarnej. Wiktoria telefonuje do taty: – Tatusiu, ratuj nas!
Ratownicy docierają na miejsce w kilka chwil. Dziesięć minut później wchodzą do pokoju "Mrok". Zbyt późno. Dziewczyny już nie żyją. Zatrucie tlenkiem węgla. Utrata przytomności następuje po 2–3 wdechach. Śmierć po 3 minutach. Żaden ratownik nie jest w stanie pomóc w tak krótkim czasie.
Jeden z biorących udział w akcji strażaków opisywał w "Wyborczej": - Alarm zabrzmiał krótko po piątej po południu. Po minucie ruszały pierwsze wozy, a po jakichś pięciu były na miejscu. Pamiętam, że płomienie i czarny dym waliły już wtedy przez okno i drzwi na parterze. Widziałem przed budynkiem jedną postać czarną od sadzy, którą zajmowali się sanitariusze. Sam wyszedł, bo ogień był jeszcze zbyt duży, by ktokolwiek mógłby go wyciągnąć ze środka. Samo gaszenie nie było zbyt trudne. Paliło się tylko jedno pomieszczenie, więc po kwadransie w zasadzie było "po herbacie".
Przyjaciółki nie były co prawda zamknięte na klucz, ale klamka była ukryta. W sytuacji awaryjnej wystarczyło z zewnątrz szarpnąć drzwi, by je otworzyć. Nie było nikogo, kto by to zrobił.
Sąsiadka spod numeru 88A na Piłsudskiego: - Mój mąż też dzwonił po straż, ale wtedy słyszeliśmy już syreny. Czyli ktoś zadzwonił przed nim.
Kobieta wspomina, że zanim opiekę nad escapem roomem przejął Radosław, pracowały tam dwie panie: - Chyba matka i córka? Miłe. Pamiętam, jak siedziały przed budynkiem na krzesełkach i piły kawkę.
Pojawiają się pytania, jaką opieką otoczeni byli grający. Jeden z graczy wspomina:
"Usłyszeliśmy, że ewentualną pierwszą podpowiedź otrzymamy dopiero po upływie połowy czasu gry. Po 40 minutach zadaliśmy pytanie wymagające odpowiedzi 'tak' lub 'nie'. Usłyszeliśmy, że nie minęło jeszcze pół godziny. Po zakończonej grze zostaliśmy przeproszeni, że z winy Mistrza Gry, który źle spojrzał na zegarek zabrano nam kilka cennych minut".
Inna opinia o koszalińskim pokoju zagadek:
"Kiedy prosiliśmy o podpowiedź, trzeba było opowiadać Mistrzowi Gry, co mamy już zrobione, co świadczyło o tym, że Mistrz Gry nie śledził naszej ucieczki. Z reguły spotykamy się ze znacznie większym zaangażowaniem osób, którym najczęściej zależy na satysfakcji klienta. Tutaj mieliśmy wątpliwości, czy tak jest".
Na miejsce szybko docierają rodziny dziewczynek. Próbują się czegoś dowiedzieć. Im nikt nic nie mówi, choć strażacy udzielają wywiadu mediom.
Zdenerwowany dziadek jednej z nastolatek nie wytrzymuje: - Dzieci żyją? Nie żyją? – pyta drżącym głosem.
Widzi to cała Polska. Dopiero wtedy straż decyduje się powiedzieć rodzicom i dziadkom okrutną prawdę. Dziewczynki są już wtedy wynoszone z budynku.
Teraz o ich życiu opowiadają już tylko nekrologi.
Fundacja Pomocy Dzieciom Magia z Koszalina: "Niewyobrażalne cierpienie dotknęło rodziców i najbliższych pięciu dziewcząt, które wczoraj wieczorem poniosły śmierć w tragicznym pożarze przy ulicy Piłsudskiego 88. Trzy z nich były wolontariuszkami naszej Fundacji. Pozostawiły po sobie wdzięczną pamięć i cząstkę dobra, do powstania którego przyczyniły się swoim bezinteresownym zaangażowaniem na rzecz innych ludzi".
Gimnazjum nr 9: "Nie znajdujemy słów, aby opisać, jak bardzo jesteśmy wstrząśnięci. Dziewczynki były wspaniałymi, godnymi zaufania uczennicami, które zapiszą się w naszej pamięci jako osoby nieodmawiające innym pomocy, cieszące się życiem. Ich strata spowodowała pustkę w życiu wszystkich, którzy je znali, spowodowała wyrwę w naszej społeczności szkolnej. To ogromna tragedia, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć i z którą nigdy się nie pogodzimy".
Rodziny żegnały swoje ukochane Córki, Siostry i Wnuczki:
"To takie piękne, kiedy przyjaźń jak róża kwitnie…
To takie niezwykłe, kiedy przyjaźń łączy na zawsze…"