1. Przydział numer 17 032
„Dziś o dziesiontej przed południem zakończylim winobranie w Saint-Paul” , notuje fioletowym atramentem Lucien Auguste Camus. Akcja winobrania to niemal cała kampania wojskowa. Lucien Camus spogląda na pole bitwy: „Myśle, że przekroczym 10 000 chektolitrów […]. -..-..-..-..” Chcąc nadać listowi bardziej elegancką formę, wyjątkowo używa znaków przestankowych.
Relację tę pisze 22 września 1913 roku, „o pół do pierszej w nocy”, co dwukrotnie podkreśla – na terenie winnicy Saint-Paul. To 304 hektary ziemi nieopodal miasteczka Mondovi w departamencie Konstantyny. Adresatem pisma jest pan Classiault, pracownik firmy spedycyjnej Jules Ricôme & synowie zajmującej się eksportem wina. To znane przedsiębiorstwo rodzinne wraz z firmą Lung jest dla Algieru tym, czym dla Bordeaux dzielnica Chartrons. Algier leży 420 kilometrów na zachód od Mondovi. Lucien Camus o drugiej w nocy – co skrzętnie notuje – ślęczy nad sprawozdaniem. Charakterystycznym pochyłym pismem z wielgachnymi majuskułami piwniczny wypełnia kolejne kartki z firmowym nadrukiem: Winnica Saint-Paul. Właściciel: wdowa Chaubard de Beringuier.
Piwnice oraz budynki Saint-Paul mieszczące kadzie fermentacyjne, prasy, pompy do moszczu i wina znajdują się w pobliżu winnicy Chapeau-de-Gendarme. Obie posiadłości przedziela wiodąca przez równinę droga krajowa łącząca Mondovi z miastem Bône, gdzie żył święty Augustyn. W okresie podboju Algierii w miejscu dzisiejszego Dréan saperzy założyli obóz Mondovi. Około 40 kilometrów na wschód przebiega granica protektoratu tunezyjskiego.
Przed pojawieniem się Francuzów, zwanych tu Rouama, Bône nosiło nazwę Annaba. W ramach polityki kolonizacyjnej w oficjalnych dokumentach pojawiać się zaczęły francuskie nazwy miejscowości lub też – jak w przypadku Mondovi – nazwy upamiętniające miejsca bitew. Ta istna rewolucja w lokalnej toponimii przyczyniła się do wykupywania po niskich cenach lub wręcz kradzieży ziem stanowiących wspólną własność Arabów bądź Kabylów, a także do masowych wywłaszczeń. Wzdłuż drogi łączącej Mondovi z Bône biegnie kolej jednotorowa. Winnice Saint-Paul oraz Chapeau-de-Gendarme należą do okręgu Mondovi, sąsiadując jednocześnie z osadą Duzerville.
W kolejnym liście piwniczny Lucien Camus relacjonuje panu Classiault swoją rozmowę z zarządcą Chapeau-de-Gendarme, panem Bérardem, który frasuje się wielce, gdyż czuje, że jego pozycja jest zagrożona: „Zapytał jakie dali mnie zadanie w Chapeau no tom mu powiedział że robie w Cave Chaubard to przy okazji troche pomoge w Chapeau”. Camus jest pracownikiem gospodarstw Saint-Paul i Chapeau-de-Gendarme zaopatrujących firmę Ricôme w wino. Posiadłości te są filią towarzystwa winnic francuskich w Algierii i Tunezji. Camus mieszka w Saint-Paul w skromnym, niewysokim domu, gdzie zamiast podłogi jest ubita ziemia. Przylegające do magazynów winnicy mieszkanie składa się z kuchni i dwóch pokoi. Kilkaset metrów dalej widać kręte koryto uedu Seybouse. Lucien Camus nie ma jednak czasu na łowienie brzanek i węgorzy. Zielone, rude bądź nagie krzewy winorośli ciągną się aż po porośnięty dębem korkowym masyw Edough. Guide bleu informuje turystów, że w rejonie Konstantyny „jest bardzo wielu gościnnych tubylców”. W owym czasie
Algieria składała się z trzech departamentów francuskich oraz kolonii osadniczej zarządzanej przez gubernatora generalnego. Spis ludności z roku 1911 podaje, że kraj zamieszkuje 752 043 „niemuzułmanów” oraz 4 740 526 „muzułmanów”, czyli sześć razy więcej tubylców niż ludności pochodzenia europejskiego.
Urodzony w 1885 roku w leżącej na terenie departamentu Algieru miejscowości Ouled-Fayet, Lucien Camus to potomek pierwszych kolonistów francuskich. Nie jest ani osadnikiem, ani posiadaczem ziemskim, lecz robotnikiem najemnym. We Francji pracowałby jako majster. Nie jest też właścicielem ani jednej z 60 000 akcji Chapeau-de-Gendarme. Wcześniej był komisjonerem i konwojentem.
W przemyśle winiarskim na najwyższym szczeblu hierarchii zawodowej stoi właściciel winnicy, niżej – zarządca winnicy i wreszcie piwniczny zajmujący się przerobem winogron po zakończeniu zbiorów. Usuwaniem zbędnych pędów, przycinaniem krzewów oraz całym procesem winifikacji zajmują się europejscy robotnicy, choć wspomina się o pewnym tubylcu zatrudnionym jako piwniczny w Randon. Pracownicy mieszkają nieopodal winnic. Namioty sąsiadują z prostymi budami zbitymi z desek. Znaczna część robotników dniówkowych wywodzi się z najbardziej znanych miejscowych plemion: Drydów, Bei Salah, Ualassa. Zatrudnieni w winnicach skazańcy powracają wieczorem do więzienia.
Europejczycy pracują wspólnie z Arabami. Ludzie w wolnym czasie spotykają się rzadko, chyba że w burdelu w Bône. Mieszkający w Mondovi kołodziej, niejaki Marchieccha, przechodzi na islam i poślubia Algierkę, ale to przypadek odosobniony. Ludność miejscową osadnicy europejscy nazywają tubylcami, muzułmanami, rzadziej Arabami, niekiedy Kabylami.
Panu Classiault Lucien Camus rekomenduje arabskiego pracownika zamierzającego przejść z Saint-Paul do Chapeau-de-Gendarme: „Ten Rabad Oustani com go miał na nocnej zmianie przy filtrach odszed z roboty kilka dni temu bo chciał pracować w Chapeau no bo zanim odszed prosił mnie żebym jemu dał adres firmy nie mogłem odmówić bo przecie cały czas bardzo dobrze pracował. Podług mnie to dobry robotnik mógby Pan mieć z niego pożytek”. I dalej dodaje: „Choć to tubylec na pewno jest on o wiele lepiej wychowany jak ten nikczemnik co go podjudzał by nie robił przy filtrach na nocnej zmianie no i dlatego że odmówił musiał odejść z roboty”.
Lato 1913 roku było wyjątkowo upalne. Temperatura dochodziła do 38 stopni w cieniu. „Nawet ptaki milkły” – pisze nastrojowo piwniczny. Po czym zauważa: „w taki upał wino smakuje jak ciepła woda z kałuży”. Lucien Camus walczy z sirocco oraz „gradem wielkim jak gołębie jaja”. Przed winobraniem sen z powiek spędzały mu brudne kadzie, w trakcie zbiorów martwił się, czy fermentacja przebiega, jak należy, a kiedy prace zostały ukończone, pilnował, by budynki doprowadzić do czystości. Czerwone wina z tego rocznika osiągną może moc 12 procent. Z ciemnej odmiany dużych winogron różowego wina nie będzie. Gdy tylko Lucien Camus przybył do Mondovi kilka miesięcy wcześniej, wziął się ostro do roboty. Region ten znany jest z produkcji białego soku uzyskiwanego z ciemnej odmiany sainson dającej czerwone wino, jak również z jaśniejszego tibouchi mającego barwę krwi. W Saint-Paul uprawia się też winogrona stołowe: chasselas madeleine dojrzewa przed muskatem.
We wrześniu 1913 roku dwudziestoośmioletni Lucien Auguste Camus czeka na brzemienną żonę i syna, któremu nadano imiona Lucien Jean Etienne. Camus senior nosi wąsy; oczy ma niebieskie, włosy i brwi rudawobrązowe, czoło wysokie, usta średniej wielkości. Lekarze wojskowi orzekli, że ma sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. Jest zatem, jak na tamte czasy, dość wysokim mężczyzną. W latach 1907–1908 odbywał służbę wojskową w Maroku w stopniu szeregowca. Wcielono go do I Pułku Żuawów stacjonującego w okolicach Casablanki. W jego książeczce wojskowej widnieje zapis „woźnica”. Mając zaledwie rok, został sierotą. Rodzeństwo oddało go do domu dziecka. Jego dziad pochodził z okolic Bordeaux, pradziad z departamentu Ardèche. Ludzie z nizin społecznych słabo znają swoją genealogię. Camusowie uważają się za Alzatczyków z pochodzenia. Skromny ekspatriant z Alzacji czy Lotaryngii cieszy się większym poważaniem niż jakiś nędzarz z Bretanii czy spod Bordeaux. 13 listopada 1910 roku Lucien Auguste żeni się ze starszą od
siebie o 3 lata Catherine Hélène Sintès. Po trzech miesiącach przychodzi na świat Lucien Jean Etienne. Dla algierskich Europejczyków ciąża przedmałżeńska nie jest czymś tak szokującym jak dla muzułmanów.
Bône, podprefektura w departamencie Konstantyny, słynie z czterech rzeczy. Są to: wymiana towarowa drogą morską, handel winem, cmentarz ze wspaniałymi grobowcami włoskimi oraz… oryginalne bluźnierstwa. Usłyszeć tam można przekleństwa w rodzaju: „na zwłoki twoich bliskich!” lub – w wersji złagodzonej – „na twoje pośmiertne szczątki!” Nie rozmawia się jednak o śmierci w obecności osoby, która niedawno pochowała kogoś z rodziny.
Tamtej właśnie jesieni roku 1913, po osiemnastogodzinnej podróży pociągiem z Algieru do Bône na drewnianych ławkach, Catherine Hélène i jej syn Lucien załadowanym kuframi i meblami dwukołowym wozem jadą do Saint-Paul. Wkrótce po przyjeździe żony Camus ojciec zwierza się panu Classiault: „W chałupie bardzo kiepsko mały i matka chore na malarie oj nie układa mi sie choć od dwóch dni jest troche lepiej”. Choroba ta przenoszona jest przez komary i wiatry znad gnijących bagien i jeziora Fetzara. Zdarzają się nawet ofiary śmiertelne. Jako lek przeciwko malarii zalecany jest siarczan chininy. W Mondovi ciągle pamięta się epidemię cholery i dżumy sprzed pięćdziesięciu lat, kiedy to zmarła połowa osadników.
Stosunki, jakie Lucien Camus utrzymuje z robotnikami, trudno nazwać sielskimi: dwukrotnie nagabywał go tutejszy kierowca. Piwniczny wie jednak, że nigdy „nie odezwał się niestosownie”. W nowym środowisku nie czuje się pewnie; również Europejczycy nie od razu go akceptują. „Te ludzie z Bône – pisze – som niby łagodne jak baranki ale właściwie to każden z nich jest podstempny i chitry jak lis”.
Lucien Camus w interesach udaje się do Mondovi: w miasteczku natrętne dzieciaki czepiają się jego wozu. Ażeby je odegnać, woli raczej krzyknąć emchi! („precz”!), niż posłużyć się batem. 8 listopada wraz z dwoma świadkami udaje się do merostwa, by zgłosić narodziny drugiego syna, który przyszedł na świat dzień wcześniej. Nadano mu tylko jedno imię: Albert. W tamtych czasach imię to nosił co czterdziesty Francuz. W spisie mieszkańców Camus Albert figuruje między dwiema muzułmankami o nazwisku Chadidża („geranium”). Pierwszy świadek, Piro Jean, oświadcza, że z zawodu jest handlowcem. Urodzony na Sardynii, wygląda raczej na producenta warzyw. Pochodzący z Mondovi drugi świadek, Frendo Salvatore, oznajmia, że jest spedytorem. Zaopatruje w kaszę i makaron sklepikarza Zamathé. Lucien Camus – czytamy w spisie mieszkańców – jest „pochodzenia francuskiego”.
Plan Mondovi wytyczony został przez inżynierów wojskowych: 20 dzielnic po 12 domów każda. Zabudowa rozciąga się na planie regularnego prostokąta. Miasteczko otaczają bastiony noszące imiona dowódców: Clauzel, Bugeaud, Négrier… Za III Republiki powstało merostwo, poczta, urząd podatkowy, więzienie i żandarmeria. Są dwie szkoły – osobno dla dziewcząt i chłopców – gdzie uczą się francuskie dzieci. Z inicjatywy mieszkańców Mondovi powstały kawiarnie oraz tereny do gry w boule. Założono również dwa towarzystwa myśliwskie, by móc polować na bekasy, rysie, niekiedy nawet pantery. W wojsku Lucien Camus był niezłym strzelcem, no i teraz marzą mu się polowania. Przeprowadzony w tamtym okresie spis ludności podaje, że okręg Mondovi zamieszkuje 938 Europejczyków i 4869 muzułmanów. Tubylcy często nie zgłaszają w merostwie nowo narodzonych dzieci. Wśród obywateli francuskich jest też kilku Żydów, między innymi blacharz Guez Taieb Daoub. Pogromy żydowskie, jakie miały miejsce w departamencie Konstantyny, nigdy nie dotknęły
Mondovi.
W listopadzie 1913 roku „Le Réveil bônois”, lokalny dziennik republikański, publikuje w odcinkach Salvatora Aleksandra Dumasa. Teatr miejski wystawia Wesołą wdówkę, a Eden Cinéma wyświetla dramat psychologiczny Złamany pierścień. Na terenie posiadłości znajduje się automobil, którym pracownicy mogą zażywać przejażdżek, jednak państwo Camus nie korzystają z tej sposobności. Pracownik u kowala zarabia 6 franków dziennie, nadzorca winnicy lub solidny piwniczny, jak Lucien Camus, od 10 do 20 franków. Natomiast czterocylindrowy renault 112 HP kosztuje 4900 franków.
Zamieszkująca departament ludność europejska wybiera komisje finansowe zarządzające środkami publicznymi. Stosowne instrukcje przysyła z Paryża minister spraw wewnętrznych. Wypełniając formularze wyborcze, mieszkańcy „biorą normalnie ołówki do gęby”, toteż minister nakazuje, by w kabinach do głosowania znalazły się pióra wraz z piaskiem do wysuszania pisma.
W opublikowanym 11 listopada 1913 roku artykule redakcyjnym dziennika „Le Réveil bônois” autor bije na alarm, że „nad budynkiem nowego wicekonsulatu […] powiewa wielki niemiecki sztandar […]. Czemu ma służyć ten prowokacyjny gest? Nasi nieszczęśliwi bracia z Alzacji i Lotaryngii są napastowani, bici, karani, jeśli odważą się pokazać choćby skrawek francuskiej flagi!!!” Właściciele winnic oraz piwniczni współpracują z firmami transportowymi i towarzystwami żeglugowymi w Bône. Lucien Camus zamierza uzyskać 30 000 hektolitrów wina w Gendarme i 10 000 w Saint-Paul. Warunki transportu wina piwniczny omawia z Arabem dysponującym wozami mającymi platformy wywrotne, starając się uzyskać korzystną cenę. Za przewóz towaru do dworca w Duzerville Camus płaci 20 centymów od beczki. Kolej w tym rejonie zbudowali bogaci osadnicy.
Droga do Bône wiedzie wzdłuż pól obsadzonych pomidorami, grochem i fasolą. Warzywa chronione są od pustynnego sirocco trzcinowymi plecionkami. Zaprzęgnięte w woły powozy wyjeżdżają z Mondovi około godziny dwudziestej drugiej, a do Bône przybywają o czwartej rano. Konwoje te wyprzedzają na trasie, wzniecając tumany kurzu, automobile o specjalnych wysokich podwoziach i podwójnych tylnych kołach. Lucien Camus omawia także warunki transportu z osobami wynajmującymi parowce o wdzięcznych nazwach „Sylvie”, „Auguste-Conseil”, „Flore”, „Kabylie”. Również w tej sprawie pisze do pana Classiault: „Dyrektory biur Kompanji Transatlantyckiej proszom bym Panu przekazał że jak bendzie Pan miał co do przesłania do Algieru to proponujom oni Panu bardzo dobrom cene bo nie som zrzeszeni z innymi Towarzystwami na tej linji”. Ponadto kontaktuje się z nim telegraficznie, „nawet cztery razy dziennie”. Piwniczny nie ma kiedy podziwiać Zatoki Bône dorównującej urodą Zatoce Algierskiej. Mieszkańcy Bône nucą piosenkę o swym mieście:
Każdego poranka
Bône słynące z urody
Przegląda się w lustrze wody. Bône jest piękne. W algierskich miastach czuć woń jaśminu i brzoskwiniowców opiewanych przez powieściopisarzy, którzy zachwycając się zapachami, pomijają jeden szczegół: w wielu dzielnicach Bône, jak też w innych miastach, roznosi się zapach moczu. W cudownych Indiach cuchnie łajno, zaś w zachwycającej Algierii czuć szczynami. Przebywając w Bône, piwniczny większość czasu spędza w hotelach i na nabrzeżach, przy których cumują parowce wyrzucające z kominów kłęby dymu. Lucien Camus nie zachwyca się okazałymi rezydencjami z bramami wykonanymi z kutego żelaza, nie zatrzymuje się przed fasadą szkaradnego miejscowego kościoła, nie podziwia arkad czy też placu d’Armes. Przy cours National rośnie szarańczyn, którego korzenie – jak zapewniają tutejsi mieszkańcy – sięgają do tysiąca metrów pod ziemią. W hotelu Orient lub brasserie Gambrinus zawierane są poważne transakcje.
Na terenie winnicy piwniczny boryka się z różnego rodzaju trudnościami: „Zarzondca z Saint-Paul był bardzo niezadowolony – melduje – bo firma Ricôme nie wzieła przeszło 131 beczków”. Gdy zacny pan Classiault zbeształ zdrowo zarządcę, Lucien Camus ostrzega swego pryncypała, pisząc: „Nie oszczendzał go Pan zbytnio [zarządcy] kiedy był Pan w Paryżu. […] Prosze by nie drwił Pan z niego i nie groził jemu bo ten Obywatel jest gotowy na wszysko”. Pracując od szesnastu do osiemnastu godzin dziennie przy beczkowaniu wina, filtrowaniu i wyliczaniu niezbędnych ilości kwasu cytrynowego, piwniczny obserwuje jednocześnie podejrzliwego zarządcę i robotników, wśród których są też i obiboki.
W listopadzie i grudniu 1913 roku francuska Izba Deputowanych pracuje nad nowelizacją pochodzącego z 1904 roku kodeksu praw ludności miejscowej. Sążniste artykuły na ten temat na łamach dziennika „L’Echo d’Alger” publikuje Emile Chauvin, profesor prawa. „W przypadku tubylców – stwierdza zdecydowanie autor – chodzi o ludność, która pragnie zachować swe tradycje i dysponować odrębnym prawem cywilnym”. Muzułmanie nie będą już podlegać zbyt arbitralnemu niekiedy sądownictwu administracji kolonialnej, lecz ma ich obejmować jurysdykcja sędziów pokoju. Dobry pracownik zarabia dziennie około franka. Grzywnie w wysokości od 1 do 15 franków podlegają następujące wykroczenia: tubylec odmawia wydania zarekwirowanych środków transportu; nie zgłasza narodzin dziecka w urzędzie stanu cywilnego; udziela schronienia włóczęgom; ścina samowolnie drzewa; odmawia pełnienia warty. Grzywna jest o wiele wyższa, jeśli jego działania zagrażają bezpieczeństwu państwa.
Nie wszyscy Francuzi są zwolennikami polityki represji. W opublikowanym rok wcześniej przez gubernatora generalnego okólniku numer 157 dotyczącym patroli można przeczytać: „Nie godzi się zmuszać tubylca […] do opuszczania jego namiotu lub wioski w celu pilnowania nocą siedziby bądź posiadłości bogatego osadnika […], tym bardziej że nikt zapewne nie czuwa nad bezpieczeństwem jego rodziny i nie nadzoruje jego własności”. Wśród algierskich Francuzów rozlegają się nieliczne głosy protestu. W przypadku społeczeństwa algierskiego podział na dwie odrębne kategorie – z jednej strony tubylcy, z drugiej zaś ludność europejska mająca bez wyjątku niesłuszne poglądy – nie odpowiada rzeczywistości. W grudniu 1913 roku Liga Praw Człowieka polemizuje z zastępcą prefekta w Guelmie, inicjatorem ankiety dotyczącej liczby tubylców w tej organizacji. Gazeta „Le Cri de l’Algérie” w kwestii polityki socjalnej prezentuje następujące stanowisko: „Interesy drobnych osadników nie są bynajmniej rozbieżne z interesami arabskich
proletariuszy. […] Obie te grupy należy zjednoczyć w walce przeciwko skandalicznemu wyzyskowi ze strony kolonizacji parlamentarnej, banków i lokalnych naczelników”. Z kolei opublikowany w „L’Echo d’Alger” list utrzymany jest w liberalno-paternalistycznym tonie: „Nie należę do tych, którzy uważają tubylców za rasę niższą”. Dalej jednak autor zauważa: „Sądzę wszak, że nie dorównują oni rasie białej pod względem organizacji społeczno-politycznej”. Profesor Chauvin popiera okólnik gubernatora generalnego Lutauda. W Algierii Francja ma do spełnienia misję: „cywilizacja i rozum winny zwyciężyć nad barbarzyństwem i fanatyzmem poprzez asymilację, unifikację i europeizację ras”. Anglicy podkreślają, że ich wyższość cywilizacyjna stanowi fundament imperium brytyjskiego. Część Francuzów uważa, że tubylcy powinni stać się równoprawnymi obywatelami – nie nastąpi to jednak od razu.
Chauvin to właśnie głosi: „Obecnie kraj nasz zdecydowanie popiera utrzymanie dominacji kolonialnej, odmawiając muzułmańskim radnym, którzy nie są naturalizowani, prawa uczestnictwa w wyborach mera […]. Francja nie jest w stanie zaaprobować idei naturalizacji w formie przyznającej prawa polityczne osobom, których poglądy i działania sprzeczne są z naszymi zasadami prawnymi i etycznymi”. To stanowcze oświadczenie opublikowane zostało 17 grudnia 1913 roku, miesiąc po narodzinach Alberta Camusa. Natomiast dzień wcześniej „L’Echo d’Alger” donosi, że paryscy deputowani dowiedli, iż „na temat sytuacji w Algierii wiedzą bardzo niewiele”.
Zimą Lucien Camus dokonuje kolejnych wyliczeń: „Mam 1543 beczki [puste] a przecie przy wysyłce miałem 1553 beczki [pełne]”. Jako wzorowy pracownik poszukuje owych dziesięciu zaginionych beczek. Dostarcza darmowego wina żandarmom i zawiadowcy stacji. Ktoś dokonał zapewne kradzieży beczek. Camus po raz kolejny przystępuje do wyliczeń, skarżąc się na niedbalstwo pracowników. „Boje sie że zanim robota się skończy cóś złego sie wydarzy […]. Musze wystawiać straż w dzień i czenściowo w nocy”.
Rok 1914 nie rozpoczyna się pomyślnie: „Mam zamiar sie wyprowadzić – pisze 4 stycznia Lucien Camus – szczególnie że bendzie piekna pogoda bo od kilku dni leje tu jak z cebra […]. Jest tyle błota dokoła piwnicy że nie da sie nawet wymyć beczków”. Gdy piwniczny rani się w rękę, natychmiast dostarcza zaświadczenie lekarskie. Powołany do wojska, prosi swego pracodawcę, by wstawił się w jego sprawie u pułkownika dowodzącego I Pułkiem Żuawów w celu odroczenia służby, dopóki nie skończą się prace w winnicy. Obawiając się, że żonę i dwójkę dzieci, trzyletniego Luciena i ośmiomiesięcznego Alberta, może zaatakować malaria, 14 lipca pisze do pana Classiault: „Chcem Pana poinformować że pod koniec miesionca mam zamiar wysłać rodzine do Algieru przez wzglond na ich zdrowie”.
Mający przydział do I Pułku Żuawów, Lucien Camus stawia się w jednostce stacjonującej w Konstantynie. Niemcy wypowiadają wojnę Francji. Patrolujące Morze Śródziemne dwa krążowniki niemieckie ostrzeliwują 4 sierpnia Bône. Krążą pogłoski, że Niemcy lada chwila zajmą Algierię, że należące wcześniej do tubylców ziemie zostaną im zwrócone… Władze cywilne i wojskowe, obawiając się niepokojów społecznych, wydają zakaz zgromadzeń.
Algierscy muzułmanie w mundurach wojskowych odkrywają nowe oblicze Francji. Niejeden przyszły zwolennik Messalego Hadża zdumiony jest, widząc, że są tam traktowani „uprzejmie i życzliwie. Kiedy na ulicy zwracaliśmy się z prośbą o informację do mężczyzn, kobiet czy nawet dzieci, wszyscy gorliwie starali nam się pomóc […]. Nie zwracano się do nas inaczej jak «pan», «panowie». Nie byliśmy przyzwyczajeni, by okazywano nam tak wiele szacunku”.