Kurz na drodze w Pınarbaşı podnosi się rzadko, nie dociera transport publiczny, a rytm życia wyznaczają śpiew ptaków, szelest zieleni i wezwanie na modlitwę z meczetu. Recytuje je Ahmet Muhsin Tüzer, prawdopodobnie najsłynniejszy imam Turcji.
W naszej wiosce jest tylko kilkanaście domów, a w nich niemal sami starsi ludzie, więc ezan wybrzmiewa nie pięć, a jedynie trzy razy dziennie. Dla nich to i tak bardzo dużo - Ahmet roztacza wokół siebie aurę pogody.
Jeśli chciałoby się poczuć jak na najdalszym z krańców świata, to trudno o lepsze miejsce niż Pınarbaşı. Ahmet jest tutejszym imamem od lat, ale często wraca myślami do czasu, kiedy jego wieczorny ezan podrywał do lotu gołębie i unosił głowy turystów pod Błękitnym Meczetem w Stambule.
Każde przeciągnięcie zgłoski coraz wyraźniej wydobywało z mroku minarety i potęgowało ogrom roztaczającego się nad nimi nieba. Ahmet recytował z zamkniętymi oczami. W jego śpiewnym wezwaniu było wszystko: wieki historii, majestat, wielkość i pokora, Bóg.
Bismillah, motocykl, minaret
Kiedy kończył, zarzucał na plecy skórzaną kurtkę, zapuszczał w słuchawkach Freddiego Mercurego, wskakiwał na motor i zaczynał grzać. Gdy wyjeżdżał na przedmieścia, licznik wskazywał 270 kilometrów na godzinę.
Freddie pewnie byłby zdziwiony, że to jego Bohemian Rhapsody pchnęło Ahmeta w objęcia Boga. - Użył w tekście słowa Bismillah. To fraza z Koranu, oznacza "w imię Boga". To mnie zaintrygowało. Zacząłem nad tym myśleć - opowiada mi Ahmet.
Wcześniej nie głowił się za bardzo nad Bogiem. W jego rodzinie zajmował on najwyższe miejsce niejako samoczynnie. Dziadek Ahmeta był imamem oraz wykładowcą Koranu, imamem był też jego ojciec. "Synu, masz przepiękny głos. Dobrze byłoby, gdybyś poszedł w nasze ślady" - pewnego dnia powiedział Ahmetowi ojciec. A że słowo ojca rzecz święta, to chłopiec po ukończeniu szkoły podstawowej pozwolił się wysłać z rodzinnego Pınarbaşı na południu do szkoły koranicznej w Izmirze na zachodnim wybrzeżu.
Jego ojciec najwidoczniej wiedział, co mówi, bo już na pierwszym roku w konkursie recytacji Koranu Ahmet zajął pierwsze miejsce w Izmirze i trzecie miejsce w Turcji. W następnych latach z równą lekkością zdobywał kolejne szczyty. Ukoronowała je funkcja muezina Błękitnego Meczetu.
Nic nie odprężało go bardziej niż ten szczególny czas po ostatnim ezanie, gdy upojony poczuciem wolności gnał uśpionymi ulicami Stambułu swoim wyścigowym suzuki, zresztą zakupionym z pensji duchownego. Zwalniał tylko w niedziele, kiedy chodził do kościoła.
W imię Ojca, Syna, Ducha
- Byłem wtedy świeżo po ślubie. Z Marą poznaliśmy się w Bukareszcie. Znajoma znajomych, chrześcijanka. Po roku wzięliśmy ślub, a Mara przeprowadziła się do Stambułu - opowiada Ahmet. - Byliśmy nierozłączni, chodziłem z nią i na msze. Napisała o tym jedna, potem druga, trzecia gazeta. Wszystkie życzliwie, ale i tak się zaczęło. Niektórym z Diyanetu nie spodobała się żona chrześcijanka i wizyty w kościele.
Diyanet to Urząd do Spraw Wyznań. Sprawuje instytucjonalny i organizacyjny nadzór nad religią, ma wielkie wpływy i jeszcze większy budżet. – Nie zrobiłem nic wbrew islamowi, ale zgryźliwe plotki i złowróżbne domysły już żyły swoim życiem. Gdy dołączyła do nich całkiem otwarta krytyka i mniej lub bardziej skryte naciski, nie wytrzymałem. Złożyłem rezygnację z posady muezina.
Razem z Marą wyjechali do Antalyi na południu, gdzie Ahmet zajął się handlem. Sprzedawał obrazy, głównie kaligrafię islamską. Potem założył własną firmę, w ofercie której znalazły się herbaty, przyprawy i rozmaite organiczne produkty. Ale serce tęskniło do Boga. Ojciec Ahmeta namówił syna, by ten wrócił do posługi. Tym razem w swojej rodzinnej wiosce, jako imam.
- Po dziesięcioletniej przerwie znów otwierałem meczet. Spędzałem w nim pięć dni w tygodniu, latem dodatkowo nauczałem Koranu. To było naprawdę dobre życie.
W wiosce tak małej jak Pınarbaşı czas płynie wolno, a Ahmet miał go dużo. Któregoś z tych długich, spokojnych dni znajomy poznał go ze swoim kolegą, Doğanem Sakinem, basistą grupy rockowej Kramp. - To było jedno z tych spotkań, kiedy między ludźmi momentalnie coś zaskakuje, jakaś niesamowita energia. Z tego spotkania wyszedł nam zespół - wspomina Ahmet. Połączenie rocka i mistycyzmu było jego pomysłem.
Rock towarzyszył mu od czasów szkolnych, mistycyzm dołączył dopiero na studiach.
Mevlana, nazywany również Rumim, trzynastowieczny mistyk i założyciel zakonu wirujących derwiszy, wszedł do życia Ahmeta niepostrzeżenie, jako bohater powieści Elif Şafak, jednej z najpoczytniejszych tureckich autorek. Ahmet, który po ukończeniu edukacji religijnej oddał się studiom nad językiem arabskim i literaturą na Uniwersytecie Stambulskim, zaczął się łapać na coraz to dłuższych i głębszych przemyśleniach. - Sięgałem po kolejne książki, między innymi rozważania Lütfiego Filiza nad obowiązkami muzułmanina i takimi pojęciami jak życie po życiu… Te książki drążyły mnie bardzo powoli. Pracowały we mnie. Aż w końcu mnie przebudziły. Zrozumiałem, że prawdziwa religia to taka, która przybliża człowieka do poznania samego siebie.
Imam-Rockman
O tym właśnie Ahmet chciał śpiewać. Sam wymyślił nazwę zespołu: FiRock. - Tureckie Fi to liczba Pi. Złota zgłoska matematyki, symbol harmonii - wyjaśnia.
W teledysku do pierwszego utworu "Mevlaya gel" ("Przyjdź do Boga" - tur.) Ahmet występuje na tle Błękitnego Meczetu i Hagii Sophii. Ubrany na biało, śpiewa: "Poszukaj odpowiedzi w swoim sercu i przyjdź do Boga". Na wiernych w swojej wiosce nie zrobił tym wrażenia. Nie wykazali zainteresowania pasją swojego imama. Za to media i owszem. Migawki teledysku pojawiły się w telewizji, a zaraz potem posypały się zaproszenia na koncerty, od okolicznych miejscowości aż za ocean.
Do Stanów zaprosiła go Catherine Christer Hennix, artystka i poetka uwielbiająca przekraczać granice form i gatunków. To po koncercie, który zagrali wspólnie w Nowym Jorku, zaczął dostawać groźby śmierci. -
Radykałowie uznali, że nie reprezentuję prawdziwego islamu. A czymże jest prawdziwy islam? Tyle jest w nim odłamów, szkół, frakcji… Jak odróżnić ten autentyczny od fałszywego? Powiem ci. Jeśli w danej wierze jest miłość, pokój i otwartość na drugiego człowieka, to wówczas jest to połączenie z Bogiem. Jeśli do głosu dochodzi chęć manipulacji i sterowania ludźmi, gra na lękach i ludzkich słabościach, to wtedy jest to fałsz i iluzja… Kolejny koncert miał odbyć się w Portugalii, na zaproszenie Muzeum Serralves w Porto. Wsparcia i patronatu udzieliło mi ministerstwo kultury. Ale Diyanet nie wyraził zgody na ten wyjazd.
Rozmowę przerywa nam telefon. Ahmet przeprasza, odbiera. Kiedy kończy rozmawiać, kurze łapki wokół jego oczu rozpoczynają radosny taniec. - Będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie! Dzwonił mój adwokat! - oznajmia. Ale zanim podzieli się wiadomością, zaznaczy: Diyanet zdjął go z urzędu imama i wysłał go do Balıkesir w sąsiedniej prowincji. Już nie do wiernych.
- Praca w biurze tamtejszego meczetu. Głównie sporządzanie dokumentów. Sam na sam z komputerem - tłumaczy.
Gdy wyjeżdżał z Pınarbaşı, żegnały go łzy mieszkańców. Jakoś nie mogły w nim wyschnąć. Po miesiącu pracy podjął decyzję: powalczy o przywrócenie. Poszedł do sądu. I wygrał. Sędzia uznał, że nie było powodu, by usuwać Ahmeta ze stanowiska imama.
Ale Diyanet złożył apelację. Prawnik zasugerował Ahmetowi, by rozważył ugodę, przemyślał to wszystko. Wojna z Diyanetem, jeśli w ogóle możliwa do wygrania, jest jak misja samobójcza. Ahmet odrzucił jego sugestię. Później jednak zmienił zdanie. Przedłożył sądowi oświadczenie, że zgadza się pełnić funkcję urzędnika w biurze meczetu.
- Adwokat właśnie przekazał mi, że sąd przychylnie rozpatrzył moją prośbę o przywrócenie przed ekran komputera! – Ahmet cieszy się jak dziecko, a ja nie rozumiem, dlaczego tak nagle złożył broń.
Dwie drogi
- Są tylko dwie drogi. Droga miłości i droga nienawiści. Musisz wybrać, trzeciej drogi nie ma. Staniesz się tym, co wybierzesz - wyjaśnia z iskrą w oczach. - To była dla mnie bardzo trudna lekcja. Proces ciągnął się już siedem miesięcy, w którym to czasie byłem zawieszony w pełnionych funkcjach. Nie otrzymywałem wynagrodzenia, a służbowy dom już mi nie przysługiwał. Musieliśmy wyprowadzić się z Pınarbaşı i wynająć dom w innej wiosce. Próbowałem chwytać się dorywczych prac, ale tak naprawdę przez te wszystkie miesiące byłem na utrzymaniu Mary. I chyba musiałem tego doświadczyć, by wreszcie zrozumieć, że moja misja jako imama się skończyła. Najwidoczniej Bóg przewidział dla mnie nowe zadanie. Nie chcę już walczyć z nikim i niczym poza własnymi słabościami - W jego głosie i gestach nie ma cienia napięcia.
FiRock nadal gra, choć skład nieustannie się zmienia. Turcy od nazwy zespołu bardziej kojarzą pseudonim Ahmeta, Rockçu İmam, Imam-Rockman. Ahmet przyznaje, że chciałby nawiązać współpracę z kilkoma tureckimi artystami, nagrać z nimi następne kawałki. Nie zdradza, z jakimi konkretnie.
- Nie planuję. Płynę z prądem. Z pełną ufnością, bo wierzę, że wszechświat odpowiada na nasze myśli. Dlatego tak ważne jest, by były pozytywne… Mam nadzieję, że FiRock przetarł szlak, którym pójdą inni. W swoim czasie. Na razie musimy przejść przez ciemność. Ale w tej ciemności są dla nas ważne lekcje.
Książka Agnieszki Rostkowskiej "Wojownicy o szklanych oczach. W poszukiwaniu Nowej Turcji", z której pochodzi powyższy fragment, ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.