Trwa ładowanie...

Wojna to najgorszy czas na miłość. Historia oparta na faktach

"Doktor Irka. Wojna, miłość i medycyna" to powieść inspirowana prawdziwą historią doktor Ireny Ćwiertni, napisana na podstawie jej pamiętników z czasów studiów, okupacji i Powstania Warszawskiego.

Irena Ćwiertnia zdjęcie pochodzi z Encyklopedii Medyków Powstania WarszawskiegoIrena Ćwiertnia zdjęcie pochodzi z Encyklopedii Medyków Powstania Warszawskiego
d4mo5gl
d4mo5gl

Podczas pierwszej sekcji zwłok w podziemnym prosektorium Irka nie myślała ani o okupowanej Warszawie, ani o tym, że ryzykuje życiem, ucząc się w tajnej Akademii Medycznej.

Najbardziej na świecie chciała zostać lekarzem. Jednak wojna to nie jest dobry czas na studia.

 Kiedy Warszawę ogarnie zawierucha Powstania, świeżo zdobyta wiedza medyczna okaże się niezbędna. Studentka medycyny będzie zaszywać rany postrzałowe, wyjmować kule, amputować nogi i patrzeć w oczy setkom umierających. I przekona się, że wojna to nie jest dobry czas na słabość.

 Wojna to też najgorszy czas na miłość. A ona jak na złość właśnie wtedy uderza najmocniej.

d4mo5gl

 Jak być lekarzem w czasie Powstania, gdy pozostaje tylko bezradność? Jak pozwolić sobie na miłość, kiedy świat wokół płonie nienawiścią?

Po raz kolejny spełniliśmy marzenie Powstańca. "Na takie prośby się odpowiada":

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak publikujemy fragment książki "Doktor Irka. Wojna, miłość i medycyna" Katarzyny Drogi.

Warszawa 1943. Pierwszy list pojawił się w początkach lutego. List zaadresowany na Szucha, do biura Gestapo. Anonimowy nadawca informował, że Polka, Irena Ćwiertnia, uczennica zawodowej szkoły dla personelu sanitarnego, należy do nielegalnych organizacji i działa na szkodę Trzeciej Rzeszy. List taki oznaczał przesłuchanie, tortury, los Eli Korompay, w lepszym wypadku wywózkę do obozu koncentracyjnego. Na szczęście nie dotarł na Gestapo, lecz na ulicę Przebieg, bo znajomy listonosz Zenon przyniósł go matce Irki. Pobladła Wanda Ćwiertniowa w pierwszej chwili nie zrozumiała, oglądała papier i ze strachem patrzyła na pana Zenka. Listonosz, stary warszawiak z Woli, pokiwał głową ze współczuciem.

d4mo5gl

– Pomyślcie, panie, gdzie macie wrogów – powiedział – bo to ktoś, kto was zna. Nasze dziewczęta na poczcie przechwytują takie donosy, niejednego już uratowały. Tym razem się udało, ale spokojnie to ja już bym nie spał…

(...) Irena wróciła po zajęciach do dziadków, kilka razy czytała list i nie mogła uwierzyć, że ten kawałek papieru jest rzeczywisty. Bez podpisu oczywiście, wystukany na maszynie, kilka zdań, które dla niej mogły oznaczać śmierć.

– Nie należę do żadnej organizacji – przysięgała wśród łez dziadkom i matce. – Chciałam, ale potem aresztowali Elżbietę… i Jerzy też błagał, żebym nigdzie się nie angażowała… Nie wiem, skąd to. I czemu?

d4mo5gl

– Listonosz Zenon odradzał wyjazd – powiedziała cicho pani Wanda – bo to od razu będzie podejrzane. No i może list był tylko jeden?

 – A jeśli nie? I przyjdą cię aresztować? Jesteś czy nie w tej organizacji, to dla nich nie ma znaczenia. – Dziadek Eugeniusz sapał ze złości. Wiedział, że trudno udowodnić swoją niewinność. – Dajcie mi ten list. Spróbuję się czegoś dowiedzieć, mam stare znajomości.

– I w żadnym wypadku nikomu ani słowa – dodał dziadek – nikomu, żadnej przyjaciółce, Irka, nawet Jerzemu…

d4mo5gl

To przygnębiło ją jeszcze bardziej. Jerzemu chciała powiedzieć. Chciała się wypłakać w jego ramionach, chciała usłyszeć, że obroni ją nawet przed Gestapo.

– Tylko na razie, Irka, na jakiś czas trzeba się przyczaić, zrozum. Zachowuj się w szkole, w szpitalu, na wszelkich zajęciach, jakby się nic nie działo.

Mieszkańcy Warszawy na ul. Złotej
Mieszkańcy Warszawy na ul. Złotej

Poszła więc z Jerzym na koncert jakby nigdy nic, starała się trzymać fason, udawała dobry humor, lecz on znał ją już na tyle dobrze, że umiał odczytać smutek skryty głęboko w niebieskich oczach.

d4mo5gl

– Co się dzieje, Ira? – zapytał poważnie, gdy wracali z tańców.

Szła cicho obok, wyjątkowo posępna i małomówna. Już chciała wygadać swoją tajemnicę, ale przypomniała sobie zasady. Dziadek powiedział wyraźnie: „nikomu!”.

– Nic takiego – powiedziała mocniejszym głosem. – Jestem trochę przeziębiona, źle się czuję. (...)

Znów potrafili się śmiać. Pani Wanda wróciła do swojego mieszkania na Przebieg z cichą nadzieją, że może list był tylko jeden i sprawił wystarczającą satysfakcję nieznajomemu wrogowi. Irena stała się weselsza, znowu raźno maszerowała przez most Kierbedzia, bo najwięcej zajęć praktycznych mieli teraz w szpitalu Przemienienia Pańskiego.

I wówczas listonosz Zenek przyniósł drugi list. Tej samej treści, wystukany na tej samej maszynie. Ze współczuciem w oczach mruczał pod nosem przekleństwa:

d4mo5gl

 – Żeby sami swoim, sami swoim! Drań się uparł – powiedział ze smutkiem – i nie przestanie. I może się stać tak, że następnego donosu nie przechwycimy. Nasi próbują dojść, z jakiego adresu, ale oba listy wysłane spoza Warszawy, jeden z Zielonki, drugi z Grójca.

Zostawił zatroskaną panią Wandę, a ta z ciężkim sercem poszła do rodziców zanieść wieści. Irena płakała, dziadek złorzeczył, babcia Krystyna po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co robić. I w takiej desperacji zastał ich Jerzy, który wybrał się na spacer i dziwnym trafem krążył po ulicy Focha pod domem dziadków Ireny, aż wreszcie, jakoś wbrew zamiarom, zadzwonił do ich drzwi. Oczywiście zdążyli doprowadzić się do porządku. Irka szybko otarła łzy, babcia Krystyna zaczęła mówić dużo i prędko, witając gościa jak gdyby nigdy nic, ale jeden rzut oka na pobladłą twarz Irki i podpuchnięte oczy jej matki wystarczył Jerzemu.

– Co się dzieje, na litość boską? Powiedzie mi! – zawołał. – Czy jesteś chora?

Irka wybuchła płaczem, rzuciła mu się w ramiona. Dziadek Eugeniusz uznał, że chłopak jest szczery i nie ma co ukrywać przed nim zmartwienia. Podał mu oba listy.

– Jezus Maria – szepnął. Zbladł jak płótno, ale nie tylko dlatego, że zrozumiał zagrożenie.

– Nie mamy pojęcia, kto mógł to zrobić – rzuciła zbolałym głosem pani Wanda.

– A ja tak – głucho odpowiedział Jerzy.

Spojrzeli na niego zaskoczeni. Wpatrywał się w kartki papieru zapisanego równymi rzędami liter. Każde „O” miało skazę jak w notatkach, które dobrze znał. Tak samo jak w nich nie odbijała się litera „K”.

– To Anna – oznajmił. Przeciągnął ręką po włosach. – Anna Kostrzycka, studentka z naszej grupy. I chodzi o mnie… Przepraszam cię, Irka, ta wariatka chyba się we mnie kocha. (...)

– Zabiję ją – szepnął Jerzy, zaciskając pięści. – Zabiję.

Ale dziadek Eugeniusz pokręcił głową przecząco.

– Jeśli dostanie wyrok, na pewno nie pan to zrobi. I mamy prośbę, właściwie polecenie: musicie przestać się spotykać. Puścić plotkę, że znajomość zerwana.

Ekspertyzy potwierdziły, że pisma wyszły z tej samej maszyny. Jerzy i Irena widzieli to teraz jak na dłoni: spojrzenia Anny, jej próby wpływania na grafik, by dyżurować z Jerzym, te notatki, pytania, półsłówka, jawna niechęć do Irki. Następne dni były dla niej bardzo trudne. Starannie wykonywała zlecone zabiegi, uczyła się, chociaż myśli jej uciekały. Unikała Jerzego, on unikał jej, a Anna coraz częściej znajdowała się obok kolegi Jendryszka na zajęciach, na wykładach. Zgodnie z ustaleniami starał się nie okazywać niechęci, przeciwnie, żeby powstrzymać ją od jakichkolwiek działań, usiłował być dla niej miły, zaprosił ją nawet na kawę do „Aktorek”.

Irena zdawała się tego nie zauważać. W tajemnicy szepnęła Halinie, że pokłócili się z Jerzym, Halszka szepnęła o tym Bognie, i tak wieść zbawienna dla Irki, bo nie było już sensu słać na nią donosów, rozniosła się po grupie. Irena nie widywała Jerzego także po zajęciach. Dowiedziała się tylko od dziadka, że po potwierdzeniu autorstwa listów przez kolejnego eksperta sprawa dotarła do dowództwa i podziemie wydało na Annę wyrok. Eugeniusz Sowa miał bardzo poważną i smutną minę, gdy poprosił wnuczkę do swojego gabinetu i wskazał fotel, by usiadła. Był w towarzystwie nieznajomego mężczyzny, który odwiedził ich pewnego wieczoru, jakiegoś porucznika odpowiedzialnego za akcje odwetowe i wyroki. Poinformowali ją o decyzji. Irka zerwała się na równe nogi z fotela, dzbanek na stoliku wywrócił się z hałasem.

– W żadnym wypadku! – Splotła dłonie na piersiach, czuła, że cała drży. – Nie chcę jej śmierci, proszę.

Mężczyźni popatrzyli na siebie.

– To, co zrobiła, to zdrada, proszę pani, zdrada i podłość. Gdyby nie siatka naszych ludzi na poczcie, może byłaby pani teraz na Szucha. Może w obozie, a kto wie, czy w ogóle… czy w ogóle by pani jeszcze istniała.

Irena wspomniała Elżbietę i zadrżała jeszcze mocniej. Chciała żyć, oczywiście, chciała studiować i kochać Jerzego, ale jakoś nie chciała wziąć na swoje sumienie życia Anny.

– Nie możesz w nieskończoność udawać, że nie znasz pana Jendryszka – dodał dziadek. – A może wolisz jej oddać narzeczonego, hę?

– Nie, ale… – Irenka wyłamywała palce. – Nie chcę, nie mogę budować szczęścia na czyjejś śmierci… Głupia dziewczyna! Ja wyjadę, do Krakowa, do ciotki Lilki…

– A co ze szkołą? – Dziadek zaczynał się niecierpliwić. – Irka, zastępuję ci ojca i nie zgadzam się. Ej, nie podoba mi się to wszystko…

– W porządku – powiedział powoli mężczyzna w kapeluszu. – Wyślemy tam delegację. Porozmawiają z tą młodą damą, może lepiej nie mnożyć śmierci. Ona wyjedzie. Proszę pamiętać – dodał w drzwiach – że nie tylko o panią chodzi. Taka osoba jest niebezpieczna dla całej szkoły, wykładowców i innych studentów. Kto raz doniósł na Gestapo z miłości, drugi raz może to zrobić z zemsty.

Irena nigdy się nie dowiedziała, co naprawdę zdarzyło się w mieszkaniu Anny. Jerzy wiedział więcej, ale nie chciał o tym mówić. Trapił się tym, że to on, niby jakiś amant, stał się nagle bohaterem historii miłosnej, obiektem zazdrości i przyczyną śmiertelnego niebezpieczeństwa. (...)

Trzech panów czekało na Annę w jej mieszkaniu, gdy wróciła z zajęć. Zimowy dzień był już nieco dłuższy, kończył się luty. Weszła w półmroku do pokoju, ktoś złapał ją wpół i zasłonił dłonią usta, ktoś inny przyłożył do skroni pistolet. 

 – Słuchaj, szmato – powiedział szeptem, ale każde słowo brzmiało wyraźnie i miała je zapamiętać do końca życia. – Jeszcze jeden list do szwabów na kogokolwiek i gryziesz ziemię. Teraz cię puszczę, ale jeden krzyk i ogolimy do łysa jak dziwkę, co chodzi z Niemcami. Jutro znikasz z miasta i pamiętaj, znajdziemy cię wszędzie. Masz wyrok, śmierć za donos na Irenę Ćwiertnię. Żyjesz dzięki niej, wstawiła się za tobą. Ja bym zabił.

Po tych słowach popchnął ją, aż upadła na krzesło. Mężczyźni znikli. Mrok w mieszkaniu gęstniał, zamieniał się w noc. Anna długo nie zapaliła światła.

*

Anna Kostrzycka zniknęła z życia Ireny. Po wielu latach miały się przypadkiem spotkać, ale w zupełnie innych okolicznościach i jako zupełnie inne kobiety.

"Doktor Irka" wyd. Znak Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d4mo5gl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4mo5gl