Trwa ładowanie...
czechosłowacja
14-09-2015 17:55

"Nie jest źle" Jana Nováka - przeczytaj fragment

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Książkowe Klimaty prezentujemy fragment książki Jana Novaka „Nie jest źle”. Lata 50. XX wieku. Świat żyje w cieniu zimnej wojny, dominują dwa kolory: czerwona barwa rewolucji i szara – moralności.

"Nie jest źle" Jana Nováka - przeczytaj fragmentŹródło:
dotdwi0
dotdwi0

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Książkowe Klimaty prezentujemy fragment książki Jana Nováka „Nie jest źle” .*Lata 50. XX wieku. Świat żyje w cieniu zimnej wojny, dominują dwa kolory: czerwona barwa rewolucji i szara – moralności. W październiku 1953 roku oddziały Armii Czerwonej i Policji Ludowej Wschodnich Niemiec przeczesują podberlińskie bagna. Ich zadaniem jest odnalezienie „uzbrojonego gangu morderców i terrorystów”, którym udało się uniknąć masowej obławy. „Gang” to pięciu wynędzniałych i głodnych Czechów, z których tylko dwóch jest na tyle dorosłych, by się golić. Przewodzą im dwudziestoletni Radek i osiemnastoletni Josef Mašínowie. Nic nie wskazuje na to, że wkrótce staną się najbardziej poszukiwanymi przestępcami w całej Czechosłowacji...*

Gorzki czeski rachunek sumienia w stylu, którego w obawiającej się rozrachunków polskiej literaturze współczesnej trudno szukać. Opowieść o symbolicznym znaczeniu oporu, młodości, komunistycznym reżimie, w której próżno szukać Hrabalowskiej melancholii, dezynwoltury Haška pełnych humoru filmów Svěráka. Historia rodziny Mašínów tworzy fabułę niemal sensacyjną, zwieńczoną trwającą długie tygodnie ucieczką do Berlina Zachodniego przez wschodnie Niemcy. A choć trzem uciekinierom udało się dotrzeć do celu, trudno powiedzieć, by ich historia kończyła się happy endem.

19 października 1951

Jest jesienne popołudnie, z drzew w podiebradzkim parku zdrojowym opadają liście, wiatr je goni i zamiata, kroki szeleszczą, na szarych trawnikach tu i tam widnieje żółta plama liścia platanu, w mieszkaniu Mašínów grupa bez nazwy zorganizowała ostatnie spotkanie, pani Mašínovej nie ma w domu, wyjechała do Chomutova do swojego dyplomaty, Zbyněk Roušar jest tam poddawany reedukacji przez pracę fizyczną, to kara za znajomość obcych języków, w chomutowskiej fabryce chemicznej jeszcze nie mieli tak wykształconego pomocnika dozorcy.

dotdwi0

Na dywanie w dużym pokoju leżą w równych rządkach automaty, pistolety i niemieckie granaty ręczne, na fortepianie i grzejnikach porozkładane są pudełka z amunicją, sznury od spadochronów, mapy i latarki, butelka z chloroformem, Mašínowie się pakują, jutro rano we własnoręcznie wyprodukowanym czołgu przebiją się przez żelazną kurtynę, członkowie tej grupy być może spotykają się teraz po raz ostatni. Brakuje tylko Vladimíra Hradca, Hradec jutro z nimi nie jedzie, nigdy nie palił się do tego, żeby wiedzieć więcej niż naprawdę trzeba, więc teraz Radek nie bierze go pod uwagę. Przyszli Paumer i Janata, obaj jadą, właściwie nawet nie mogą zostać, za dużo wiedzą, jest jeszcze Egon Plech, ten z kolei nie wie nic, jest bratem dziewczyny Josefa, marzy o tym, żeby smyknąć przez zieloną granicę, pochodzi z Niemiec, będzie ich tłumaczem.

Z Karlowych Warów przyjechał Borek Novák, stryj Radka i Pepy wie wszystko o akcjach w Chlumcu i Čelákovicach, ale nie zamierza z nimi uciekać, Niemcy porządnie zaleźli mu za skórę, chce się tylko pożegnać i dać młodym kilka wskazówek, Mašínowie chętnie go wysłuchają, rady zamachowca z Berlina są bezcenne.

Przez całe popołudnie w mieszkaniu panuje dziwna atmosfera, niektóre odczucia lepiej od razu stłumić, za jakieś szesnaście godzin będą musieli sforsować żelazną kurtynę, muszą się liczyć z tym, że wjadą na minę albo zastrzeli ich straż graniczna, ale z drugiej strony – tutaj w każdej chwili też mogą ich dopaść i posłać na szubienicę, no więc o co chodzi, do jasnej ciasnej, przynajmniej umrą jak należy, ale jeżeli im się uda, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to i tak nieprędko wrócą, przecież Amerykanie nie wyślą ich z powrotem do domu po paru tygodniach ćwiczeń, prawdopodobnie będą musieli najpierw wykazać się w Korei, no i bardzo dobrze, Radek ma dopiero dwadzieścia jeden lat, Josef dziewiętnaście, mają kupę czasu, tylko jakoś nie chce im się wierzyć, że już jutro wyruszają, że gdzieś tam czekają na nich dżipy z paskami i gwiazdkami, konserwy wojskowe, guma do żucia, spadochrony, myśliwce, whisky, baseball, to wszystko wygląda jak jakaś historyjka z trzeciorzędnej literatury, coś, co niby jest, ale
tak naprawdę nie istnieje, jutro się stąd zwijają, i tylko to się liczy.

Październikowe popołudnie szybko mija, w pokoju robi się coraz ciemniej, Radek za chwilę wyjdzie, żeby sprowadzić amerykańskiego agenta, Koutný dzisiaj zanocuje u Mašínów, żeby jutro wszyscy razem mogli jak najwcześniej wyruszyć, a także po to, żeby chłopcy mu się przyjrzeli i ocenili, czy można mu dać do ręki broń.

dotdwi0

Radek przed wyjściem zapala światło, kurde, co to za pierdolnik, wszędzie porozkładana broń, walizki rozbebeszone, a w tym rozgardiaszu Pepa kłóci się z Borkiem o to, ile ręcznych granatów każdy z nich powinien mieć przy sobie.

Radek jedzie na rowerze do dzielnicy willowej, przy każdym domu jest duży ogród, właściciel restauracji obiecał, że przyprowadzi tu Koutnego, ale na umówionym skrzyżowaniu jest pusto, jasny gwint, gdzie oni są? Jeszcze wczoraj Bezucha nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie pozbędzie się problemu, więc co to ma znaczyć? Radek czeka, minuty lecą, wreszcie pojawia się Bezucha, jedzie na rowerze, ale jest sam, pedałuje, jakby wcale nie było mu pilno na to spotkanie, kurwa, co się dzieje? Bezucha zeskakuje z roweru, nawet nie spojrzał na Radka, tylko prowadzi rower w stronę miasta, Radek do niego dołącza i prowadzi swój obok.

– Co jest? Gdzie go pan ma?

dotdwi0

Bezucha milczy i idzie dalej, ucieka wzrokiem na boki i zaciska dłonie na kierownicy. – Nie mam pojęcia, gdzie się podział, nagle zniknął.

– Jak to zniknął? Chce z nami jechać czy nie?

– No… chce, na pewno, tylko…

Nagle dobiega ich tupot, zza rogu wybiega grupa mężczyzn w prochowcach.

– Służba bezpieczeństwa! Idziecie z nami!

A więc stało się. Radek jest przygotowany na tę chwilę, dziwne uczucie, ale nie traci głowy, pewnie dlatego, że wiele razy trenował to w duchu, teraz musi uratować, co jeszcze można uratować, przede wszystkim spokój, bez pośpiechu, nie powiedzieć im czegoś, o czym jeszcze nie wiedzą. Tajniacy działają błyskawicznie, wyrywają im rowery, wykręcają ręce i skuwają za plecami, czy to nie była pułapka? Czy to nie Bezucha maczał w tym palce? Dlatego zachowywał się tak dziwnie? Tak, wygląda, jakby miał nieczyste sumienie, a więc co to oznacza? Że bezpieka już wie o ważnej osobie związanej z podziemiem, a także o ich planach ucieczki na Zachód, co jeszcze wiedzą? Co jeszcze ta gnida mogła im wyśpiewać? Nic, Bezucha guzik wiedział, nie miał pojęcia ani o czołgu marki Peugeot, ani o arsenale z Čelákovic, to naprawdę duże szczęście w tym nieszczęściu.

dotdwi0

StB ma tu blisko siedzibę, w tym samym budynku, w którym urzęduje miejscowy sekretarz partii, tajniacy wpychają tam Radka do pomieszczenia bez okna i zamykają na klucz, to klitka koło schodów, jedynym meblem jest krzesło, na którym trudno siedzieć z rękoma skutymi za plecami, Radek przycupnął na skraju siedzenia i słucha, tajniacy mają dzisiaj ruch w interesie, latają w tę i nazad po schodach, świętują, to wcale nie wygląda dobrze.

W mieszkaniu obok parku zdrojowego Borek i Pepa nareszcie dogadali się co do wszystkich kwestii wojskowych i podzielili broń na dwie części: to jedzie z nami, to zostaje, nagle rozlega się dzwonek.

dotdwi0

– Kogo, kurna, niesie?

– To Radek.

– Nie, Radek ma klucze – mówi Pepa i rusza w stronę balkonu. – Panowie, cisza!

Pod balkonem nikt nie stoi, ci, którzy tu przychodzą, dzwonią na dole, po czym cofają się na ulicę, żeby można było rzucić im klucze, ale ten ktoś wyraźnie chowa się przy drzwiach wejściowych i z furią naciska dzwonek.

– Halo! Kto tam?

Jakiś człowiek wychyla się nieco, ale nad drzwiami jest daszek, który go zasłania, a do tego tamten uważa, żeby jego twarz pozostała w cieniu.

dotdwi0

– Może pan otworzyć?

Pepa nie zna tego głosu, poza tym przez otwarte drzwi w korytarzu na dole wyraźnie słyszy więcej osób, jest ich tam kilka.

– Dobrze, idę! – woła Pepa z balkonu. Dzwonek milknie, Pepa wraca do pokoju.

– To bezpieka, panowie! Zwijajcie te graty i wynieście na strych!

Wszyscy zaczynają się miotać, zbierają broń i wrzucają do walizy jak popadnie, w ten sposób dużo do niej nie wejdzie, tylko Pepa zachowuje zimną krew.

– Czekajcie! Może już są za drzwiami! Dajcie no tu jeszcze te giwery!

Do każdego pistoletu maszynowego wsuwa ze szczękiem magazynek, po czym szybko je rozdaje pozostałym, nagle uświadamia sobie, że jest w swoim żywiole, wie dokładnie, co w tej chwili trzeba zrobić.

– Jeżeli są już na schodach, prujcie do nich na całego! Żaden nie ma prawa prysnąć, inaczej już po Radku. Jasne?

Nawet Borek chłonie każde słowo, pozostali są zaskoczeni, ale kiwają głowami, że rozumieją, Pepa jeszcze raz rozgląda się po pokoju, chyba wszystko pochowali.

– A jeżeli nie czekają za drzwiami, to łapcie te graty i migiem z nimi na górę! Dzwonek znowu się rozszalał.

– Uwaga, nie strzelacie, dopóki to nie będzie konieczne! Ale jeżeli już zaczniecie, to musicie położyć wszystkich, jasne?

Wszystkim ulżyło, że ktoś powiedział, co mają robić, dzwonek nie cichnie.

– Gotowi?

Pepa kieruje swój automat na drzwi i gasi światło, opada ich ciemność jak antracyt, Pepa szarpnięciem otwiera drzwi na schody, ale w smudze mdłego światła nikogo nie widać, na klatce nie ma żadnego ruchu, jak dotąd nie jest źle, Pepa podaje swój automat Paumerowi i popędza wszystkich po schodach na strych, tylko Borka przytrzymuje za łokieć.

– Stryju, ty zejdź na dół otworzyć. Powiemy im, że obaj przyjechaliśmy tu w odwiedziny.

Trzyma Borka za rękaw aż do chwili, kiedy zaskrzypiały drzwi od strychu, ciągle nie jest źle.

– Teraz!

Borek na dole uratował drzwi wejściowe, czterech tajniaków właśnie zamierzało rozbić je kopniakami, zamiast tego rzucili Borka na ścianę i założyli mu kajdanki. Nie spodziewał się, że zaczną tak ostro.

– Chwileczkę, towarzysze, jestem oficerem czechosłowackiego wojska!

– Stul pysk i jazda na schody!

Na drugim piętrze Pepa jeszcze powoli obchodzi pokój, ostatnia kontrola, wszystko wygląda jak należy, ale się myli, przed minutą w całym tym zamieszaniu za grzejnik spadły cztery granaty i kłębek linki spadochronowej, utkwiły między żeberkami a ścianą, teraz już na schodach dudnią kroki, Pepa chwyta książkę i siada na kanapie, nagle do pokoju wpada Borek, wepchnęli go pierwszego, na wypadek gdyby ktoś miał zamiar strzelać, ledwie złapał równowagę, omal nie wybił sobie zębów, czterech tajniaków wpada zaraz po nim, każdy z pistoletem w ręce, wszystko dzieje się błyskawicznie, zupełnie jakby szli na pewniaka, teraz wszyscy mierzą w Pepę.

– Ani kroku!

Rzucają go na ścianę, jeden zakłada mu kajdanki, pozostali zaczynają węszyć w mieszkaniu, grzebią w szafach, kredensie i szafce na buty, rzucają okiem do wanny, zaglądają za fortepian, świecą latarkami pod łóżka, wyglądają przez balkon, nie, nikt tam nie wisi na poręczy, robota odwalona, dobra, idziemy.

Żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy zajrzeć za kaloryfer, tym bardziej sprawdzić strych.

Janata, Paumer i Plech czekają za przymkniętymi drzwiami pod dachem domu, wstrzymują oddech, wytężają słuch, w roztrzęsionych dłoniach ściskają automaty, lada chwila mogą usłyszeć kroki, ale dziś wieczorem mają niesamowity fart.

Przed budynkiem StB w willowej dzielnicy stoi kanciaste auto do przewożenia zatrzymanych, tajniacy wpychają do niego Radka, patrzcie państwo, gnida też jedzie, Radek widzi Bezuchę, dobry wieczór, Bezucha jest biały jak kreda, gapi się w podłogę, ani na chwilę nie zatrzymał wzroku na Radku, obok tego bladego szczura na ławce siedzą dwaj mundurowi, mają obojętny wyraz twarzy, ktoś w kabinie sadowi się za kierownicą, cała ta puszka się kołysze, trzaskają drzwi, furgonetka rusza. Radek zna Podiebrady jak własną kieszeń, po prędkości i zakrętach powinien poznać, dokąd ich wiozą, na pewno do Pragi, gdzieżby indziej, a jednak już się zatrzymują, daleko nie ujechali, cholera, tutaj gdzieś mógłby być ich dom, ale to nie ma sensu, Radek ma w kieszeni klucze, gdyby agenci chcieli przeszukać mieszkanie, mogli mu je zabrać i zrobić swoje.

Furgonetka naprawdę zatrzymała się pod ich balkonem, Radek ich przecenił, nie przyszło im do głowy, że Radek może mieć klucze, tacy błyskotliwi jednak nie są, i dzięki Bogu, bo teraz byłoby o wiele gorzej, a tak tylko pakują do suki Pepę i Borka. Obaj mają bransoletki, leżymy jak nic, ale Pepa jest dziwnie spokojny, wepchnęli go w róg, a on patrzy Radkowi w oczy, jakby chciał mu dodać otuchy, jak to, w tej sytuacji, skąd ten optymizm? Pepa czeka na moment, żeby na tej małej przestrzeni zaczęło się coś dziać, Borek natychmiast domyśla się, o co chodzi, i zanosi się głośnym kaszlem, w końcu to konspiracyjny stary wyga, Pepa patrzy Radkowi prosto w oczy i mówi:

– Nic nie znaleźli.

Radek rzuca bratu spojrzenie pełne niedowierzania, ale Pepa wymownie kiwa głową, to prawda, na sto procent, Radek tylko wzrusza ramionami, stary, skoro tak mówisz, to widocznie tak jest, chociaż nie mieści się w głowie, jak to w ogóle możliwe, ale nie pozostaje mi nic innego, jak ci wierzyć. Furgonetka rusza z szarpnięciem, Radek rzuca okiem na Pepę, a niech to, byku krasy, wciąż mamy szansę, musimy tylko przejść przez to wszystko, co nas teraz czeka, czeka i nie minie.

Ledwie za Pepą i Borkiem zatrzasną się drzwi furgonetki, czterej funkcjonariusze służby bezpieczeństwa pieczętują drzwi mieszkania Mašínów i znikają, jest sobotni wieczór, każdy chce odpocząć.

Nietoperze na strychu nasłuchują, suka już dawno odjechała, Paumer, Janata i Plech słyszą, jak milkną kroki na schodach, potem trzaskają drzwi wejściowe, cały dom w końcu ogarnia cisza, Janata szczerzy się do Paumera, ja cię kręcę, udało się, mało brakowało, nawet nie musieliśmy nikogo kropnąć. Jeszcze chwilę czekają w milczeniu, potem rozdzielają między siebie trefny towar, Paumer bierze walizę, Janata chwyta torbę z czterema pistoletami maszynowymi z Čelákovic, Plechowi niczego nie dają, jest przerażony, nie podejrzewał, w co wdepnął, myślał tylko, że jedzie na Zachód. Na dole jest cicho jak w grobie.

– Długo tu jeszcze będziemy gnić, panowie?

Na palcach wymykają się z kamienicy, mży, ten leciutki deszcz jest jak pieszczota, no i po wszystkim, na wycieczkę do wielkiego świata nie jadą, zostają w domu, wszystko, co sobie wymarzyli, diabli wzięli, limuzyny, jedwabne krawaty, drinki w wysokich szklankach szlag trafi ł, co teraz, teraz muszą znowu przestawić zwrotnicę i powrócić do dawnego życia, z którym już się w duchu pożegnali, i proszę bardzo, w poniedziałek znowu do roboty, patrzeć na opasłą mordę szefa, dobrze, że nie spalili za sobą mostów, nie będzie łatwo znów się zaprząc do komunistycznego wozu i ciągnąć go dalej, gówno warte takie życie, ale zawsze lepsze niż trafi ć do pierdla, deszcz spływa im po twarzach, przebiegają przez park, po kolei znikają w ciemnościach nocy, ich życie jest teraz w rękach braci Mašínów, nie ma rady, mogło być gorzej.

Jan Novák, Nie jest źle , przeł. Dorota Dobrew, Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

dotdwi0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dotdwi0