Trwa ładowanie...
05-10-2016 16:26

Janusz Rudnicki: ''Transparent 'Macice wyklęte' jest jak najbardziej na miejscu''

– Polska to powietrze, którym oddycham. Teraz jest ono szkodliwe, paskudne. Wkurza mnie, że w roku 2016, w Europie, która leży przecież też w Polsce, są jaskrawe powody ku temu, aby organizować „czarny protest” – mówi pisarz Janusz Rudnicki w rozmowie z Michałem Hernesem.

Janusz Rudnicki: ''Transparent 'Macice wyklęte' jest jak najbardziej na miejscu''Źródło: PAP
d29mqa7
d29mqa7

Polska to powietrze, którym oddycham. Teraz jest ono szkodliwe, paskudne. *Wkurza mnie, że w roku 2016, w Europie, która leży przecież też w Polsce, są jaskrawe powody ku temu, aby organizować „czarny protest” – mówi pisarz Janusz Rudnicki w rozmowie z Michałem Hernesem.*

Michał Hernes: Antoni Słonimski napisał kiedyś: „Doszło do tego, panowie, że muszę z braku przeciwników sam ze sobą dyskutować”. Czy dyskutuje pan sam ze sobą, czy też nie lubi pan dyskusji?

Janusz Rudnicki: Dyskutuję o czym?

Chociażby o literaturze.

Nie lubię o literaturze dyskutować. Jakoś mnie to krępuje, to dla mnie zbyt intymne. Dżentelmeni nie rozmawiają o kobietach, więc pisarze nie powinni rozmawiać o literaturze. Pisz i milcz. Nie przepadam za ludźmi otwartymi, szczerymi. Nie lubię tego intymnego sosu, którym mnie oblewają. Wolę ludzi inteligentnie powierzchownych. Tak zwane tematy głębokie mnie krępują. One są prawie zawsze takie same i dotyczą życia, miłości, nienawiści, sensu bądź śmierci. Czuję się wtedy jak w kaftanie żenady. Człowiek otwarty kojarzy mi się z prosektorium, z sekcją zwłok.

d29mqa7

Jeden z wywiadów zaczął pan od pytania retorycznego: „Po co sobie zawracać dupę Polską?”. Czy coraz bardziej utwierdza się pan w słuszności tych słów?

To była tylko taka retoryczna przynęta, żeby przytrzymać czytelnika, chwycić go za uwagę.

Czyli warto zawracać sobie dupę Polską?

Tak, nie można inaczej. Mieszkałem wiele lat za granicą i wtedy było to możliwe, ale czy jest możliwe obecnie, kiedy mieszkam tu? Polska to powietrze, którym oddycham. Teraz jest ono szkodliwe, paskudne. Mam na myśli bogoojczyźniany fetor, który szkodzi na serce i płuca. Jeszcze trochę, a chodził będę po ulicy z maską antysmogową.

Co pana obecnie wkurza? Co chciałby pan powiedzieć?

Pyta pan, jakbym leżał na łożu śmierci. Wkurza mnie na przykład, że w roku 2016, w Europie, która leży przecież też w Polsce, są jaskrawe powody ku temu, aby organizować „czarny protest”. Doszło do tego, że transparent „Macice wyklęte”, dobry skądinąd, jest jak najbardziej na miejscu.

d29mqa7

Ale mój najbardziej dotkliwy wkurw to nasz polski antysemityzm. Niestety nasz. Piekący, tępy i zajadły. Wyssany z mlekiem cholera wie jakiej matki, nieangielski i niekreolski. Kiedy widzę, słyszę i czytam to, co wydaje z siebie to bydło, brakuje mi tchu. Myślę sobie: „Co za koszmar!”. Łapię się na tym, że najchętniej zagnałbym ich do stodoły i niechby ich tam spalił ogień ich nienawiści.

Czy polski antysemityzm jest nieuleczalny?

Ja to na pewno, ale i pan prędzej umrze niż on.

Co wypada, a czego nie wypada powiedzieć pisarzowi, dziennikarzowi i politykowi?

Temu pierwszemu, jako jedynemu, wypada wszystko, łącznie z włosami i zębami. Wszystko, inaczej pisanie nie miałoby sensu. Mam na myśli słowa i zdania spuszczone z łańcucha przyzwoitości i poprawności. Kompas moralny może śmiało dostać tu pierdolca. Można zabić drugiego człowieka tylko dlatego, że jest gorąco. Lub zapalić papierosa na mszy w kościele. Można dorabiać jako śpiący policjant, wygrzewając się na asfalcie. Można szukać morza, bo nagle odpływ, po czym spierdalać przed nim, bo nagle przypływ. Tak mi się zdarzało często z kobietami.

d29mqa7

(img|690086|center)

Jak by się pan scharakteryzował? Czy jest pan autoironicznym kpiarzem, stosującym ironię na wielu poziomach?

Ach, ironia, ta samoobrona przed nadmiarem wrażliwości własnej, twierdzi się. Ja już sam nie wiem, czy ją stosuję czy nią jestem. Kiedyś napisałem tekst zatytułowany „Zbieg z okoliczności”, a inny zacząłem od zdania „Ja, menda na jajach polskiej literatury”. Coś w tym jest.

Co pan sądzi o dziennikarzach i pisarzach ofensywnych ideologicznie?

Lubię ich, dlaczego nie? To jasna, czysta pozycja. Jestem za czymś, hic et nuns, i mam rację, a jeśli ją mam, to o nią walczę. Czynnie, piórem, nie jestem bierną cipą.

d29mqa7

Czy tęskni pan za tak zwaną inteligencką walką światopoglądową?

Ona przecież jakoś się teraz toczy, więc do czego mam tęsknić? Chociaż… No tak, to w sumie gra do jednej bramki. Z kim ma walczyć światopoglądowo na przykład Baumann?

Jak pan myśli, dlaczego profesor Zygmunt Baumann nie ma godnego rywala?

To problem tych po prawej, niech się z nim męczą.

Ci po prawej nie są dla pana problemem?

Problemem? Pan żartować raczy, problem to mało. Dramatem jest ta współczesna polska odmiana prawicy. To zakała Europy.

Dlaczego Polakom brakuje autoironii i dystansu do siebie?

Trzeba inteligencji, żeby ją mieć. Polacy en block to kartofle. Przeciętny Polak to kundel. Najbardziej to widać na lotniskach, przez które przewijają się wszystkie rasy świata.

d29mqa7

Dlaczego kartofle i dlaczego kundle?

Dobra, może przesadzam, ale polski lud ma do dziś mordy z obrazów Dudy-Gracza. Jeśli przyjąć, że na przykład prymitywna i zacofana amerykańska Polonia jest wypadkową tego ludu, no to co? Zgodzimy się?

Zgodzimy, choć niedawno część jej przedstawicieli wygwizdała prezydenta Dudę i jego żonę. Jest nadzieja?

Nikła, płonna. I ta część, i ta nadzieja.

Woli pan być poważny czy obracać wszystko w żart?

Często robię tak, że obracam w żart coś, co dla mnie za dotkliwe, za bolesne. To mechanizm samoobrony. Taka zbroja, żeby się nie rozpaść. Mój wiek chociażby, to jakieś jaja nie z tej ziemi. Nie wszystko jednak da się tak zneutralizować. Jak obrócić w żart palenie kukły Żyda w Polsce w roku 2016? Jak?

d29mqa7

W takich chwilach mam ochotę uciec z tego kraju, a pan?

Odwrotnie, raczej zostać w kraju właśnie. Ze wstydu. Za granicą postrzegany jest pan jako Polak, a za takie draństwo jest się czego wstydzić.

Kiedy ostatnio rozbawiła pana polska komedia i co to był za film?

„Smoleńsk”. To żart. Ten film, z jego katyńskim epilogiem na czele to taki stosunkowo nowy gatunek, politporno. Duchowe, polityczne porno. Co mnie ostatnio rozbawiło? Cała komedia dawno temu. Rozbawiły mnie raczej jakieś pojedyncze momenty, sceny. Nie pamiętam, jakie. Może do końca wywiadu sobie przypomnę.

Może problem polega na tym, że Polacy nie umieją się z siebie śmiać?

Och, umieją. Mieliśmy kiedyś dobre komedie, bo czasy im sprzyjały. Ja sam zresztą łapię się na tym, że za komedią nie tęsknię. Za filmem z komediowymi akcentami tak, ale komedia od początku do końca? To bez sensu, chyba by mnie znużyła.

Czy w takim razie tęskni pan za kabaretem literackim?

Boję się kabaretu, bo tenże mnie szantażuje. Żyły mu na czoło wychodzą. Wysila się, żeby za wszelką cenę mnie rozśmieszyć. Siedzę na widowni jak na krześle elektrycznym, z przylepionym do pyska plastrem w kształcie uśmiechu.

A kabaret literacki?

Nie wiem. Jeśli uznać, że literackim jest kabaret Starszych Panów, to nie dla mnie. Jest w nim taki nudnawy trochę, smętno-kokieteryjny nastrój, a także zapach naftaliny i pięknosłowia. Wolę raczej Salon Niezależnych. Pamiętam jak Michał Tarkowski, z braku kart, tasował kromki chleba.

Czy polskim politykom przydałoby się więcej autoironii i ironii?

Dzisiaj? Niekoniecznie. Raczej to co ma Robert Biedroń, czyli wrodzona uczciwość, delikatna szlachetność, i esprit. Mam na myśli nie tylko bystrość, polot i inteligencję, ale i poczucie humoru.

Jak ważny w życiu jest pańskim zdaniem luz?

Luz to komfort i humor. Pytanie, jakie są ich granice. No dobra, są. Podałbym hardcorowy przykład, ale on nie przejdzie. To byłoby niesmaczne. To fakt, że igram sobie z przekraczaniem granic i czasami dostaje mi się za to. Chociażby, kiedy komentując wojujący feminizm napiszę, „pizdy nam ochujały”. To przykład na to, co można zrobić z polskimi wulgaryzmami; jak genialne mogą być połączenia. Poza tym, jestem zawołanym feministą, więc mogę sobie na to pozwolić. Omijam już to ciepłe w tym zdaniu „nam”. Przecież to międzypłciowa sztama, prawda?

Jak bardzo przeraża pana rynsztokowy poziom politycznych debat, a często także prasowych polemik? Co to mówi o stanie myśli i kulturze politycznej?

Że sięgnęła bruku. Przy czym, bez przesady, „Gazeta Wyborcza”, „Kultura Liberalna” i „Krytyka Polityczna” dają radę.

(img|690085|center)

Problem polega na tym, że sporo osób z zasady ich nie czyta. Czy chciałby pan, żeby konserwatywno-katolickie czasopisma i gazety też dawały radę? Czy to możliwe?

Nie, nie sądzę. Kto miałby je czytać? Inteligencji u nich za grosz, a co z resztą, z ich wyborcami? Jeśli cokolwiek czytają, to rozkład jazdy autobusów podmiejskich.

Jest pan w kwestii Polski optymistą czy pesymistą?

Mimo wszystko raczej ciągle jestem jeszcze tym pierwszym. Wychodzę z założenia, że po nocy przychodzi dzień. A po burzy spokój. Modlę się do rozsądku; o to, żeby przeminęli razem z wiatrem swojej własnej, narodowej histerii.

Przypomniał sobie pan?

Co?

Ten moment, który pana rozśmieszył.

Nie… Aktor mnie ostatnio rozśmieszył. Robert Więckiewicz, na festiwalu filmowym w Gdyni. Nie w filmie, w kuluarach. Kawał mi opowiedział. Rozmawia ze sobą dwóch przyjaciół w średnim wieku. Jeden powiedział do drugiego: „Wiesz, mam tylko jedno życie i mam to gdzieś. Od jutra dymam wszystko, co się rusza”. Drugi odparł na to: „A po co się tak ograniczać?”.

Rozmawiał: Michał Hernes


(img|690096|center)


Janusz Rudnicki,* * ur. w 1956 r. – prozaik i felietonista. Jako działacz „Solidarności” internowany, a następnie więziony w zakładzie karnym. W 1983 r. wyjechał do Niemiec i na długie lata osiadł w Hamburgu, gdzie ukończył studia slawistyczne i germanistyczne. Mieszkał też w Pradze i Luksemburgu. W ostatnich latach najczęściej mieszka w Warszawie. W 1988 r. podjął współpracę z miesięcznikiem „Twórczość”, na łamach którego ukazały się niektóre opowiadania wypełniające jego debiutancką książkę „Można żyć”.

W latach 1991-1997 ukazały się „22 Listy z Hamburga”, zebrane również w edycjach książkowych: „Cholerny świat” (1994) oraz „Tam i z powrotem po tęczy” (1997). Podsumowaniem tego etapu twórczego stała się „Męka kartoflana” (2000). Rudnicki zajmuje pozycję kpiarza, niekiedy szydercy, który wyszydza narodowe stereotypy i kompleksy. Mimo że na ogół opisuje najbliższy krąg dostępnej mu rzeczywistości, wchodzi w rozmaite przestrzenie dyskursu – np. literaturoznawczego (eseje o F. Kafce, B. Schulzu, dziennikach Z. Nałkowskiej i M. Dąbrowskiej) czy filmoznawczego; chętnie też nawiązuje do aktualnych sporów politycznych i konfliktów społecznych, przyjmując postawę „zagranicznego” obserwatora i komentatora spraw polskich.

W opowieści „Chodźcie, idziemy” (2007) po raz pierwszy zajął się kondycją dawnych emigrantów, a dziś ludzi tkwiących „w szpagacie”, czyli między dwiema kulturami czy raczej systemami wartości. Na kartach jego prozy dość często pojawia się figura sobowtórowa nazwana „Herr Rudniki”, która wchodzi w schizofreniczny dialog z samym Rudnickim. W opowiadaniach i zapiskach składających się na „Śmierć czeskiego psa” (2009, finalista Nike, książka nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia) kręgi obcości się poszerzają – obok Polaków poznajemy m.in. Czechów i Cyganów z niemieckimi paszportami, a autobiograficzny bohater zatrzymuje się – niezawodnie na chwilę – w różnych częściach Europy (np. w Pradze i Luksemburgu). Stopniowo więc zyskuje na znaczeniu temat wędrówki, bliżej nieokreślonej włóczęgi, zespolony z pochwałą niezakorzenienia/niezadomowienia. Rudnicki chętnie przedstawia się jako niepoprawny wagabunda i kolekcjoner wrażeń, który z każdej obserwacji lub mikrozdarzenia potrafi „zrobić literaturę”.

Od lat jest związany z „Gazetą Wyborczą”, przede wszystkim z „Magazynem Książki”. Po „Śmierci czeskiego psa” napisał także „Trzy razy tak!” i „Życiorystę” , którego druga część ukaże się w przyszłym roku.

(Opis za Instytutem Książki).

d29mqa7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d29mqa7