Rozdział 1 Kłopoty z parkowaniem
– Ktoś mi zabrał wózek na zakupy! – wykrzyknął zdenerwowany Paddington.
Wpatrywał się w miejsce, gdzie go zostawił, zanim wszedł do sklepu spożywczego z towarami po obniżonych cenach przy targu Portobello. Przez te wszystkie lata, gdy mieszkał w Londynie, nic takiego mu się nie przydarzyło i teraz nie wierzył własnym oczom. Ale jeśli sądził, że wpatrywanie się w puste miejsce spowoduje, iż wózek tam się pojawi, to czekało go rozczarowanie.
– No i do czego to doszło? Młody niedźwiedź nie może nawet na pięć minut spuścić z oka swojego wózka – powiedziała straganiarka, u której Paddington zwykle zaopatrywał się w warzywa, robiąc zakupy dla państwa Brown. – Dokąd ten świat zmierza?
– Teraz już nie ma coś za coś – wtórował jej mężczyzna zza sąsiedniego straganu. – Teraz wszyscy biorą, a nikt nie chce dawać. Nas odholują następnych, mówię wam.
– Powinien pan był zostawić na nim kartkę z napisem „Wracam za pięć minut” – oznajmił trzeci sprzedawca.
– Akurat by to coś dało! – powiedział inny. – Oni teraz nie dadzą ci nawet pięciu sekund spokoju, a co dopiero pięciu minut.
Paddington był postacią lubianą na targu i teraz zaczął się gromadzić wokół niego tłumek sympatyków. Handlarze darzyli go szacunkiem, chociaż znany był z tego, że ostro się targował. Wielu z nich poczytywało sobie to, że Paddington jest ich klientem, za rodzaj zaszczytu; podobnie jak posiadanie tabliczki, iż firma została założona za przyzwoleniem kogoś z królewskiej rodziny.
– Mężczyzna z tej ciężarówki powiedział, że wózek zagradza mu drogę – zauważyła jakaś pani, która była świadkiem zdarzenia. – Próbowali podjechać do samochodu, który mieli odholować.
– Ale tam były moje bułeczki – rozżalił się Paddington.
– „Były” to zapewne właściwe słowo – odpowiedziała pani. – Podejrzewam, że stanęli teraz w jakiejś bocznej uliczce i się nimi zażerają. Jak się jeździ takimi wielkimi ciężarówkami do odholowywania samochodów, to się musi mieć spory apetyt.
– Nie wiem, co powie pan Gruber, gdy się o tym dowie – zaniepokoił się Paddington. – Mieliśmy je zjeść na drugie śniadanie.
– Proszę spojrzeć na to z drugiej strony – powiedziała inna pani. – Nie stracił pan swojej walizki. No i mogli panu założyć blokadę na wózek. Zdjęcie jej kosztowałoby pana osiemdziesiąt funtów.
– No i czekałby pan pół dnia, zanimby przyjechali – przytaknęła kolejna.
Paddington, słuchając tych mądrych uwag, markotniał coraz bardziej.
– Osiemdziesiąt funtów! – wykrzyknął. – Ale ja tylko poszedłem po wodę mineralną dla pani Bird!
– Nowy wózek na zakupy można kupić na targu za dziesięć funtów – wtrącił się jeden ze sprzedawców.
– A jak się trochę potargować, to można i dużo taniej – dodał inny.
– Ale ja mam tylko dziesięć pensów – powiedział smutno Paddington. – A poza tym wcale nie chcę nowego. Dostałem go w prezencie zaraz po przyjeździe. Miałem go od tamtej pory.
– No właśnie! – przytaknął jeden z gapiów. – Człowiek się przywiązuje do rzeczy. A teraz już takich nie robią. Wszystkie są teraz z plastiku. Zaraz się rozlatują.
– Moim zdaniem – powiedziała kobieta zza straganu z bibelotami – to szkoda, że nie założyli panu blokady. Mój Sid pożyczyłby panu piłę jak nic. On się na takie rzeczy nie godzi.
– Szkoda, że nie był pan przy tym osobiście – wtrąciła inna straganiarka. – Mógłby się pan położyć pod kołami ciężarówki. W ramach protestu. A my zadzwonilibyśmy do prasy. Przysłano by fotoreportera i potem zdjęcia byłyby we wszystkich gazetach.
– To by z pewnością zatrzymało ciężarówkę – przytaknął jakiś mężczyzna z tyłu tłumu. Paddington spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– A jeśliby nie zatrzymało? – zapytał.
– Wówczas znalazłby się pan w wieczornych wiadomościach – odparł mężczyzna. – Telewizja miałaby pełne ręce roboty. Musieliby przeprowadzić mnóstwo wywiadów ze świadkami.
– Zostałby pan tak zwanym męczennikiem – dodał inny. – Przypuszczam, że za kilka lat wzniesiono by pomnik na pańską cześć. Wówczas nikomu nie byłoby wolno tu parkować.
– A więc – powiedział sprzedawca warzyw i owoców, podsumowując całą sytuację – potrzebuje pan teraz dobrego prawnika. Kogoś takiego jak sir Bernard Crumble. Mieszka nieopodal. I świetnie się zna na takich sprawach. Szczególnie jeśli jacyś ludzie chcą zrobić z kogoś kozła ofiarnego... – Przerwał i spojrzał na Paddingtona. – Przypuszczam, że także i niedźwiedzia ofiarnego. Pokroi ich na plasterki. Nie przegrał jeszcze żadnej sprawy.
– Przy jakiej ulicy mieszka? – spytał Paddington z nadzieją w głosie.
– Nie jestem pewien, czy to aby nie niedźwiedzia przysługa, że tak powiem – wtrącił się inny sprzedawca. – Mówią, że on liczy sobie jak za zboże już za samo otwarcie drzwi.
– Moim zdaniem – powiedział jakiś przechodzień – powinien pan przede wszystkim zawiadomić policję. Przypuszczam, że oni mają tam kogoś, kto udzieli panu porad prawnych.
– Pod żadnym pozorem – powiedział jeden ze sprzedawców – proszę im nie mówić, że pana odholowano. Niech pan udziela tak zwanych wymijających odpowiedzi. Niech pan po prostu powie, że pański pojazd zaginął.
Spojrzał na zgrzewkę wody mineralnej, którą Paddington kupił w sklepie.
– Może pan tu zostawić wodę. U mnie będzie bezpieczna.
Paddington podziękował sprzedawcy za tę uprzejmą propozycję, pomachał tłumowi na pożegnanie i ruszył szybkim krokiem w stronę najbliższego komisariatu.