Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:39

Przytulać kamienie

Przytulać kamienieŹródło: Inne
d37jp1j
d37jp1j

Pokój szpitalny, gdzie czystość objawiała się bielą ścian, pościeli, zasłonek, podkreślona bielą śniegu widocznego przez okno, stał jeszcze pusty. Czyste i zimne wnętrze, bez duszy, choć z duszami mające tak wiele wspólnego, bo niejedna z nich przeniknęła te ściany, ulatując w inny wymiar. Wnętrze, które daje i odbiera nadzieję. Gładkie, wylizane ściany, pozbawione szczelin i zadrapań, bez jednej, najmniejszej skazy, wprawiały w rozpacz oczy poszukujące jakiejś odmiany, punktu zaczepienia, na który można by spojrzeć w momencie tęsknoty za nieznanym.

Już szykują lokatora, czeka pod drzwiami w pokrowcu z pościeli. Kim będzie, jakie wniesie ze sobą tajemnice? Już ściany pokoju drżą lekko z wrażenia na myśl o ciepłych 36,6°C, o cudzych myślach szepczących jak duszki po kątach, dręczących jak zgryźliwe strzygi. Czy przyzwyczają się do siebie: on, zimny i biały, ono, słabe i wymyte. Jak im będzie ze sobą. Ten pokój jest taki przerażająco biały. Gdyby nie ciemne kontury przedmiotów, niczego nie dałoby się w nim odróżnić.

Wielka, rozbudowana pustka, w której trudno doszukać się oznak życia, jeśli nie liczyć tego, czego gołym okiem zobaczyć się nie da. Jak ten chudy pająk ukrywający się w prawym rogu pokoju, za stolikiem. W szparce nad podłogą drzemie głodny i nerwowy, że tak ciężko mu żyć na tym świecie. Czeka, by znów poruszyło się powietrze i przyniosło w swym oddechu trochę włochatego jedzonka na sześciu nóżkach, teraz skrytego w niedostępnym materacu, w źle wypranym kocu zamkniętym w białej poszewce, jedzonka wnoszonego na butach.

Jego wychudzone ciało tęskni za wyżerką, a długie patyki odnóży sterczą na tle jasnej ściany. Ukrywa się tu od jesieni i nie pozwoli wykurzyć byle komu. Przetrzyma aldehydowe opary i chromiankowe kąpiele, zniesie z honorem zimowe wietrzenia. Z kąta, w którym mieszka, jest piękny widok na czystą podłogę z wydeptaną ścieżką od łóżka do drzwi, a zarysowania od metalowych nóżek stojaka wskazują kierunek, z którego może nadejść pierwszy posiłek.

d37jp1j

Gruba bura nitka po szmacie z ostatniego mycia podłogi została już przez niego dokładnie oblizana i wyssana z odżywczych soków, a mały pęczek kurzu, który nie zauważony przyczepił się do zadry przy nodze od krzesła, jest obrany do czysta jak kość wrzucona w mrowisko. On, Pan pająk, epikurejczyk z przekonania, skazany na zmianę filozofii przez przypadek, który miast pokierować odnóża w stronę puszystej zasłony na ciepłym poddaszu, przeznaczył mu los pustelnika, nie pozostawiając swobody wyboru. Mimo nędzy ciała nie poddał się przemocy i dyktatowi otoczenia, pozostawiając sobie spory margines niezależności w postaci ocalałej w szufladzie stolika sporej grudki wyschniętego sera, do której schodziły się jak ćmy do ognia przeróżne stworzenia i co jakiś czas ratowały pająka od śmierci głodowej.
Lecz prawdziwy ratunek mógł przyjść tylko z zewnątrz, i przyszedł w samą porę.

Zgrzyt otwieranych drzwi przerwał monotonię wydarzeń, rysując podłogę wystającym z ft.amugi ostrzem gwoździa tak, że drążona w podłodze bruzda przybrała kształt półokręgu. Gwar wielu głosów wdarł się w ciszę niezrozumiałym bełkotem. Słychać było grubą wiolonczelę, niskie basy, skrzypce. Bogactwo tonów i melodii od podnieconych wysokich do niskich spokojnych, leniwych. Za dźwiękiem pojawił się ruch. Zaburzył biel wnętrza, wprowadzając do niego kilka niepokojąco kolorowych elementów. Rozsypały się w promieniach wpadającego do pokoju słońca, jaśniały świetliście, fioletowo, niebiesko i nawet szarość wydawała się w nich purpurą. Fruwały po pokojujak motyle wśród białych sprzętów, wznosząc wokół siebie drobiny kurzu, widoczne w smugach światła.

To najważniejsze nastąpiło już po chwili. Na czarnej ceracie wózka, ułożona jak struna na gryfie, wjechała nowa lokatorka pokoju 19 prywatnej kliniki doktora Szyca w Ostam. Dwóch potężnych mężczyzn podniosło jej ciało, jakby unosili w ramionach powietrze. Aż ze zdziwienia nad jej lekkością jak na komendę wystrzeliły w górę ich łuki brwiowe, a zaskoczone źrenice spotkały się w porozumiewawczym spojrzeniu. Dwie ułożone wzdłuż ciała blade ręce zlały się z otoczeniem, a drobne zaciśnięte dłonie wciąż oznaczały życie. Głowa w koronie ciemnych włosów, ułożonych na poduszce, trwała w oczekiwaniu na zbawienne tchnienie, które jak pocałunek życia zabarwi blade policzki, uniesie powieki i zakreśli przestrzeń przytomnym wzrokiem. Gdzieś tam w środku biło miarowo serce, odmierzając powolny oddech, cichy i niewyczuwalny.
Łagodny podmuch powietrza musnął kosmyk włosów i wplótł go pomiędzy rzęsy, leciutko łaskocząc.

Zamieszanie powstałe wokół tych okruchów życia odwróciło uwagę od mężczyzny stojącego w otwartych drzwiach pokoju. Przenikliwym spojrzeniem oceniał sytuację, śledził każdy ruch personelu. Ostre łuki brwiowe, wykreślone ciemną linią na szerokim czole, prosty nos, błękitne oczy, no i ta szczęka. Marzenie wszystkich kobiet. Zaciśnięta, wydatna, z prosto zakończoną brodą i wąskimi bladymi ustami. Nieodgadniona twarz, do której tak nie pasowały przekrwione spojówki i zmęczone spojrzenie zbitego psa. Trudno byłoby się doszukać bardziej zdumiewającego kontrastu. Lewą ręką przecierał policzek pokryty grubym zarostem, prawą chował w kieszeni spodni. Marynarka uniesiona w tym miejscu drżała, jak drżało całe wystające z kieszeni ramię.

d37jp1j

Jedno, czego pragnął, to zachować pozory spokoju. Patrzył na Marię z uwagą, jakby spodziewał się jakiejś zmiany. Tymczasem jej wzrok, wciąż martwy i zimny, bez cienia uczucia przepływał przez jego ciało na wylot, nie zatrzymując się ani na moment, i nawet przez ułamek sekundy nie zawahał się na jego widok. Nigdy czekanie tak mu się nie dłużyło. Godziny przestane, przesiedziane przy łóżku, te małe łyżeczki jedzenia, które wciskał jej siłą przez zaciśnięte szczęki, prześladowały go, były jego czyśćcem na ziemi. Nie radził sobie ze strachem, tracił grunt, szarpał się z własnym sumieniem, miotał bezradnie. Aż w końcu postanowił przywieźć ją tutaj i ratować za wszelką cenę. Nic więcej nie mógł zrobić. Czuł się rozdarty, męczyły go złe przeczucia, wątpliwości. Poddał się woli czasu. Czekanie na cud wypełniło każdy kolejny dzień, powracało w myślach, nie dawało szans na wymarzony spokój. W głowie miał kłębowisko myśli, na gwałt musiał wyzwolić się z pułapki.

Biały pokój, na progu którego stał i patrzył na ludzi zajętych jednym, niemo tlącym się życiem, był jak kartka wydarta z katechizmu i grzechem byłoby zapytać, dlaczego wszyscy oni upierają się, by zatrzymać na świecie jednego człowieka? Żałośnie wbijał wzrok w wątłe wychudzone ciało i gdyby myśli były widoczne, to między nim a nią można byłoby zobaczyć grube liny biegnące w kierunku łóżka, oplatające metalowe nogi, metalową konstrukcję, okręcające jej ciało. Byłoby widać, jak bezwstydnie wpełzają pod przykrycie, koszulę i tulą się do miękkiej, ciepłej skóry, nasłuchują bicia serca. Dlaczego jeszcze tak niedawno było tyle spraw ważniejszych od niej, a teraz nie liczy się nic? Wspomnienia, strach, mechanicznie wykonywane czynności, to wszystko nabiera teraz nowego wymiaru i znaczy już całkiem coś innego. Nawet kłopoty, których nie szczędził mu los, brak powodzenia w wielu sprawach, wypada z gry wobec tego jednego oczka w sieci losu, niespodziewanie rozdartego.

Zaszumiał cicho automat regulujący ułożenie ciała pacjentki tak, że jej twarz wynurzyła się nagle z zagłębień w pościeli. Z miejsca, z którego na nią patrzył, wydawała się arcydziełem natury pozbawionym najmniejszej skazy. Jak grecki posąg ze skórą nie nasyconą żadnym kolorem, zapadała w wieczny sen, w świat pełen zjaw, wolna, odciążona od złudzeń, od niego, od swojego bólu, gdzieś do punktu wyjścia, w przeszłość, w przyszłość, w utratę ostateczną. Zostawiała go samego, z tą wyniszczającą tęsknotą, pogrążonego w wyrzutach sumienia, obciążonego winą, a jednocześnie bezbronnego i zagubionego w labiryncie własnych słabości. Jego kolejna trauma, zakręt, po którym może już nie być niczego, żadnej ciągłości, nadziei - czy jej podoła, czy da radę kolejny raz podnieść się z samego dna, bez niej? Co zrobić, gdy tęskne poszukiwania własnej tożsamości prowadzą w takie miejsca? Jak odbudować stawiany starannie zamek, jakiej hojności od losu jeszcze oczekiwać?

d37jp1j

Czas wziąć się w garść, pomyślał chyba setny raz. Analizowanie wciąż na nowo niczego już nie zmieni - zabrzmiało ostatecznie. Poniekąd poczuł się zdradzony i oszukany. Sprawiedliwe świadectwo nie istniało. Grzech był, była wina, należało się odkupienie. Pełen sprzeczności i zwątpień dryfował po bezkresnych przestrzeniach i bał się zajrzeć we własną duszę - jak on, rozdarty nieustającymi konfliktami z sumieniem, potrafi znaleźć sposób na właściwe widzenie tego, co się stało z jego życiem.

Oczy zmęczone podróżą zwęził w wąskie szparki. Patrzył na swoją Marię i wydawała mu się święta, choć nigdy przedtem tak o niej nie myślał. Ten obraz przysłonił wspomnienie, jaka była przedtem, przed dwoma miesiącami, zanim to się stało. Teraz dostrzegał ją w bieli, a wokół niej dziwne światło, jakby rzucone z niewidzialnej lampy. W mrokach zwątpień kryły się obawy, czy to aby nie jest zły znak. Pragnął jak nigdy, by świat rzeczy drobnych i małych przestał istnieć, a wszystkie siły natury skupiły się na ratowaniu samego sedna sprawy. Uciekał przed ogarniającą go gorączką w głąb i szukał tam spokojnego zapiecka, by móc orzeźwić się odrobiną nadziei. Coś pchało go do nieruchomego ciała Marii, bo właśnie stamtąd dopływały echa żywego uczucia, choć ta, o której właśnie myślał, wydawała się zimna i pusta jak wydrążony owoc. Bóg tylko jeden wiedział, jaka teraz była naprawdę. Szedł zwężającą się ścieżką, widząc przed sobą tylko ciemną ścianę.

d37jp1j
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37jp1j