Trwa ładowanie...
Sławomir Mrożek
09-12-2013 16:33

Sławomir Mrożek - wielki pisarz i trudny człowiek. Rozmowa z Małgorzatą I. Niemczyńską

Jakim człowiekiem był zmarły przed kilkoma miesiącami Sławomir Mrożek? Czy naprawdę miał tak trudny charakter?

Sławomir Mrożek - wielki pisarz i trudny człowiek. Rozmowa z Małgorzatą I. NiemczyńskąŹródło: "__wlasne
d374ken
d374ken
Czy rzeczywiście był seksistą i mizoginem, który nie tylko obrażał kobiety, ale też nagminnie zdradzał swoje kochanki, a nawet zdarzało mu się być damskim bokserem? Co pisał w czasach stalinowskich i dlaczego w późniejszych latach wolał o tym zapomnieć? Dlaczego Wisława Szymborska zerwała znajomość z Mrożkiem? Dlaczego pisarz miał obsesję na punkcie Witolda Gombrowicza? Na te i na wiele innych pytań odpowiada w wywiadzie tylko dla Wirtualnej Polski Małgorzata I. Niemczyńska , autorka książki „Mrożek. Striptiz neurotyka” (Wyd. Agora).

Grzegorz Wysocki (WP.PL): Jesteś autorką pierwszej biografii Sławomira Mrożka po jego śmierci, choć już wcześniej pisałaś na jego temat, przeprowadzałaś z nim wywiady...

* Małgorzata I. Niemczyńska :* To ja może zacznę od apelu. Proszę mi napisać na nagrobku: „Nie była autorką biografii”. Moja książka ukazała się już kilka tygodni temu i od tego czasu słowo „biografia” mnie prześladuje. Od początku uczulałam wydawcę, abyśmy nie używali go w kontekście mojej książki, bo gdy czytelnik słyszy „biografia”, myśli o czymś na kształt „Miłosza” Andrzeja Franaszka. A to ani nie ten rozmiar, ani nie ten pomysł. Z naciskiem na pomysł. Bo i jak tu pisać poważną, sążnistą, naukową pracę o człowieku, który nazywał kaca „jedynym znanym ludzkości momentem refleksji, który nie jest produktem intelektu”? Kiedy zresztą raz posadzono go na sesji naukowej na własny temat, nie mógł jej ścierpieć.

Skoro więc nie biografia, to co?

Najbardziej podoba mi się termin, którego użył mój nieoceniony redaktor Janek Cywiński: „opowieść o Mrożku”. Od początku taki miałam zamysł, aby była to pewnego rodzaju dziennikarskie story, absolutnie bez ambicji wyczerpania tematu, choć uwzględniające wszystko to, co najciekawsze i najbardziej smakowite. Książka ma specyficzną konstrukcję i język, bo w założeniu miała być po prostu reporterską opowieścią o Mrożku i jego czasach, bliskich mu ludziach, jak również miejscach, z którymi był związany. Lekką w lekturze, ale poruszającą - do tego dążyłam. A ponieważ zafascynowało mnie, że życie Mrożka krzyżowało się z losami tak wielu niezwykłych osób, pozwoliłam także, aby od czasu do czasu na plan pierwszy wysuwali się inni bohaterowie.

Na przykład Witold Gombrowicz.

Mrożek miał na jego punkcie pewnego rodzaju obsesję. Sam nazwał go kiedyś „zmorą”, spod wpływu której nie może się uwolnić. Wystarczy spojrzeć, ile pisał o nim w „Dzienniku” i w listach. To zresztą dość brutalna dysproporcja, bo Gombrowicz o Mrożku nie pisał prawie wcale, a raz nawet niechcący przekręcił mu imię - nazwał go Stanisławem, tak jak ostatnio Kinga Rusin.

d374ken

Malarz Kazimierz Głaz, który w drugiej połowie lat 60. przebywał na stypendium w Vence, pięknie opisał jeden z wieczorów, kiedy Gombrowicz i Mrożek próbowali samodzielnie, a więc bez pomocy kobiet, zrobić kolację. Gombrowicz podobno siedział tylko przy stole i wydawał polecenia: jogurt w lodówce, makaron w szafce... Okazało się, że Mrożek nie ma pojęcia, jak ugotować makaron, więc został odesłany do zostawionej przez żonę gospodarza instrukcji. A tam z kolei było napisane, jak gotować, ale nie było, jak długo. Na to Gombrowicz miał jedyną słuszną odpowiedź: „Jak to - jak długo? Aż będzie ugotowane!”.

Moje podejście nie jest więc typowo biograficzne, ale biografia Mrożka na pewno prędzej czy później powstanie. Napisze ją ktoś z habilitacją, łysinką i brzuszkiem. Będzie się zaczynała od słów: „Sławomir Mrożek urodził się 29 czerwca 1930 roku w Borzęcinie. Jego ojciec...”. I dalej klasyczne - przepraszam - flaki z olejem. Mnie się jednak wydaje, że brakuje w polskim pisaniu o wielkich pisarzach podejścia popularyzatorskiego.

Bardziej publicystycznego, na poły biograficznego, na poły reporterskiego, pełnego anegdot i interesujących faktów, ciekawostek?

Tak. Bardzo mi zależało, aby ta książka była zrozumiała dla osób, które nie mają filologicznego wykształcenia. Podobno najlepsze książki to te, o których każdy czytelnik sądzi, że też by takie napisał - tak przynajmniej twierdził Blaise Pascal. Zrobiłam test na moim koledze chemiku, który jest równocześnie moim sąsiadem. Dałam mu do przeczytania jeszcze przed oddaniem do druku.

Jak rozumiem, kolega nie jest wielkim fanem Mrożka?

Szczerze? Podejrzewam, że lepiej się zna na rodzajach żelków, bo jest ich miłośnikiem. Ostatnio nawet zaczął je robić sam. Nie jest ekspertem od Mrożka ani w ogóle od literatury, ale jest też po prostu inteligentnym facetem.

d374ken

I jak wypadła ta próba?

Nie tylko wszystko zrozumiał, ale wręcz mu się podobało. Powiedział, że świetnie się czyta. I mam nadzieję, że nie mówił tego tylko dlatego, że się kolegujemy. Nie miałam ambicji rzucenia na kolana całej polonistyki. Bardziej zależało mi na tym, żeby zaciekawić tzw. przeciętnego czytelnika. I chciałam też trochę odbrązowić Mrożka, bo w ostatnich latach miał już bardzo pomnikowy wizerunek. A na pewno nie był ideałem.

W pewnym momencie, w ostatnich latach, sam się zaczął odbrązawiać…

I stąd oczywiście tytuł mojej książki. A kilka osób zareagowało na ten tytuł „striptiz”…

Że taki tabloidowy?

Zabawne. Bardzo jestem ciekawa, czy powiedzieliby Mrożkowi, że tabloidowo nazwał swoją sztukę. Ja przecież nie pozwoliłabym sobie na takie słowo w tytule, gdyby Mrożek sam nie nazwał jednej ze swoich najbardziej znanych jednoaktówek „Strip-tease”. Zaraz po premierze znajomi mi zresztą donieśli, że gdy wpisze się mój tytuł w wyszukiwarkę, wyskakują reklamy tańca erotycznego. No i ciągle mnie ktoś teraz pyta, czy obnażam Mrożka...

d374ken

A obnażasz? Czy obnażasz Mrożka jeszcze bardziej, niż on sam się przed nami obnażył?

Z tego, co mi wiadomo o sztuce striptizu, polega ona na tym, że dana osoba rozbiera się sama. Mrożek obnażył się pod koniec życia, publikując intymne zapiski - przede wszystkim „Dziennik”, ale też tomy prywatnej korespondencji.

Skrajnie intymne, ekshibicjonistyczne zapiski.

W pewnym sensie był to gest ekshibicjonizmu - taka decyzja, by już niczego nie skrywać. Ale nie do końca, bo jednak Mrożek nie zdecydował się na publikację dziennika z lat 90., a nawet kłamał, że skończył z pisaniem go w 1989 roku. Zbyt mały dystans czasowy. Decyzja o publikacji archiwów była bezpośrednio związana z afazją, utratą zdolności posługiwania się językiem w mowie i w piśmie, z powodu której nie bardzo mógł już tworzyć. Od tej historii dostaję gęsiej skórki. Wielki pisarz, dla którego przez dziesięciolecia język był de facto jedyną ojczyzną, a pisanie sposobem funkcjonowania w świecie, nagle musi się od nowa uczyć mówić - jak bezbronne dziecko. Od dramatu wychodzenia Mrożka z afazji zaczyna się moja książka. Wcześniejsze życie wraca na zasadzie retrospekcji.

Co odkryłaś, pracując nad książką o Mrożku? Czy jest jeszcze w ogóle coś do odkrycia, czy znalazłaś jakieś rzeczy o których mało kto wie?

A ile mamy czasu? Bo ja ci może przeczytam całą moją książkę... Wkrótce po premierze nieźle się ubawiłam, oglądając program telewizyjny, w którym omawiało ją troje poważnych krytyków - skądinąd całkiem życzliwie. Stwierdzili, że jest ona po prostu takim inteligentnym skrótem tego, co Mrożek wydał tuż przed śmiercią. Jak dla mnie trochę się skompromitowali, bezwiednie przyznając do nieprzygotowania, bo gdyby przeczytali wszystkie zbiory listów i trzy tomy „Dziennika”, wiedzieliby, że w tej książce jest jednak znacznie więcej.

d374ken

Przypominam np. wczesną twórczość Mrożka, także tę dziennikarską, do której niechętnie się potem przyznawał, bo był w młodości zagorzałym komunistą. A są tam prawdziwe cuda, chociażby satyryczna powieść o senatorze McCarthym, którą napisał wspólnie z Brunonem Miecugowem. Poświęcam cały rozdział jego pierwszej żonie, o której niemal wszędzie można dziś znaleźć tylko trzy informacje: że była malarką, żoną Mrożka i że nagle umarła. Opisuję zawartość IPN-owskiej teczki pisarza. Rozmawiam z jego kochankami sprzed lat. I przypominam też chociażby Mrożka-filmowca, jego wcielenie całkiem już zapomniane. Długo by wymieniać.

To może powiesz coś więcej chociaż o tych filmach?

W latach 70. Mrożek wyreżyserował je dla niemieckiej telewizji. To zrobione na poważnie dwa dramaty psychologiczne, na dodatek kostiumowe (akcja jednego rozgrywa się pod koniec drugiej wojny światowej, a drugiego - tuż przed pierwszą wojną). Mrożek nakręcił je z pomocą wybitnych polskich operatorów: Jerzego Lipmana i Witolda Sobocińskiego. Ale - co zresztą dla niego typowe - zasługi przypisywał tylko sobie samemu. Tych filmów nie ma nawet na FilmWebie, o ich istnieniu nie ma pojęcia Filmoteka Narodowa. Stawałam na głowie, aby je zdobyć. Skończyło się to zresztą pewną ironią losu, bo gdy w końcu po długich miesiącach starań udało mi się ściągnąć je z archiwum w Niemczech, okazało się, że każdy z nich został mi przez pomyłkę wysłany w dwóch kopiach. Producent domagał się niestety zapłaty za każdą z nich, a nie były to małe pieniądze. Tak to już ze szczęściem bywa - albo wcale, albo w nadmiarze.

A czy odkryłaś przy pracy nad książką rzeczy, które Cię przeraziły?

Wiem, że nie o to ci chodzi, ale najbardziej przerażające były chyba jednak odkrycia już po premierze książki. Okazało się mianowicie, że są Polacy, którzy w ogóle nie wiedzą o istnieniu Sławomira Mrożka. Wcześniej nie przyszłoby mi to do głowy. Śmiać mi się chce, gdy słyszę, że książka ukazała się zaraz po śmierci bohatera z powodów marketingowych. To zarzut kompletnie bezpodstawny, bo pracowałam nad nią od dawna, a jej premiera była początkowo planowana nawet na maj. Przede wszystkim jednak trzeba być kompletnym idiotą, żeby próbować w Polsce zbić majątek na wydawaniu książek - i to nie romansideł sado-maso, ale historii o pisarzach z górnej półki. Wartość rocznej sprzedaży wszystkich książek w Polsce to mniej więcej tyle, ile wynosi roczna sprzedaż pewnej huty z Ostrowca Świętokrzyskiego. A tzw. rzeczywistych czytelników, którzy czytają powyżej sześciu książek rocznie, mamy tylko 11 proc.

d374ken

A jeśli chodzi o „przerażenia” związane z samym Mrożkiem?

Nie nazwałabym tego przerażeniem, choć nie brakuje nieprzyjemnych historii z nim związanych, bo bywał osobą przykrą i niesprawiedliwą. Zdarzyło mi się usłyszeć od człowieka, który się z nim wcześniej blisko przyjaźnił i był zaangażowanym promotorem jego twórczości, wycedzone przez zęby lodowate słowa: „W ogóle się na temat Sławomira Mrożka nie wypowiadam. Nie, bo nie”. To był reżyser Józef Opalski, który w latach 90. pracował nad wywiadem-rzeką z Mrożkiem, ale nigdy go nie wydał.

Jego koledzy z lat szkolnych, jak Janusz Majewski i Stefan Szlachtycz, mówią, że kiedy Mrożek zdobył sławę, w ogóle przestał się do nich przyznawać. W wieku 28 lat Mrożek zagrał w dyplomowej etiudzie Majewskiego, nazywała się „Rondo”. Reżyser mówił potem, że ich współpraca okazała się jednorazowa, bo Mrożek zajął się tym, co go interesowało najbardziej. To znaczy sobą. Podczas jubileuszu swoich 60-tych urodzin podał już tylko Majewskiemu rękę przez kordon ochroniarzy i nawet się nie zatrzymał, żeby zamienić dwa słowa.

Od jakiegoś czasu nie jest już także tajemnicą, że Wisława Szymborska, sąsiadka Mrożka z lat młodości w krakowskim Domu Literatów, zerwała z nim pod koniec życia znajomość.

d374ken

Dlaczego tak się stało?

Było to po tym, jak Mrożek powtórzył w „Baltazarze” bez weryfikacji plotki o domniemanym donosicielstwie jej byłego męża Adama Włodka. Sprawa jest złożona, bo potem się okazało, że Włodek rzeczywiście donosił. Jako ideowy komunista pisał donosy obywatelskie, pod którymi podpisywał się imieniem i nazwiskiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że Mrożek wiele mu w młodości zawdzięczał: debiut w „Przekroju”, etatową pracę w „Dzienniku Polskim”, pierwsze własne mieszkanie. I na pewno Mrożek w chwili pisania nie miał twardych dowodów na potwierdzenie swej tezy. Szymborska posłała mu ostry list, którego kopię schowała do teczki z najważniejszymi dokumentami, m.in. pisemną decyzją o wystąpieniu z partii.

A ty? Przestałaś lubić swojego bohatera w trakcie pisania o nim książki? Czy w ogóle można lubić Mrożka?

Trzeba go kupić z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ja się teraz śmieję, że najczęściej w życiu zakochiwałam się w draniach i z Mrożkiem też tak trochę mam.

Legendarny jest już – mówiąc grzecznie – niechętny stosunek Mrożka do kobiet. Głośno było o jego seksizmie, o niektórych cytatach. Pamiętam na przykład fragment o tym, że „największymi idiotkami są Polki”.**

Zarzucał kobietom niesamodzielność, głupotę, przesadną emocjonalność... Jak się dobrze wczytać w „Dziennik” można tam nawet znaleźć dwa zdania o tym, że zdarzało mu się bywać damskim bokserem. Na pewno nie był też wzorem wierności i nierzadko miał kilka partnerek w tym samym czasie. Przeważnie traktował je dosyć paskudnie. Jedna z nich, z którą zresztą udało mi się porozmawiać, zmieniła dla niego całe swoje życie: zostawiła męża, z którym miała dziecko, podjęła starania o przeprowadzenie się z Niemiec do Francji, gdzie wtedy mieszkał, wspólne plany były już bardzo zaawansowane... A on zerwał z nią z dnia na dzień, bez ostrzeżenia, ba!, nawet bez rozmowy. Zrobił to za pomocą listu. Ona chyba do dziś nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie była wówczas jedyną kobietą w jego życiu. Nie miałam jej serca powiedzieć. Mojej książki ani tego wywiadu raczej nie przeczyta, bo nie ma już dziś ochoty w ogóle myśleć o Mrożku. Przekonałam ją do rozmowy argumentem, że bez krytycznych głosów będę zmuszona napisać laurkę.

Nie zniechęciło cię to do Mrożka?

W chwilach szczerości Mrożek zdobywał się jednak na przyznanie, że to wszystko z powodu lęku przed kobietami. Nie umiał bez nich żyć, pociągały go wręcz do szaleństwa, a równocześnie - bał się. Bronił się zatem, jak umiał, to znaczy np. wylewał żółć. Gdy czytam w „Dzienniku” te najostrzejsze fragmenty, nie czuję się obrażona jako kobieta, raczej jest mi go żal. Widzę kłębowisko głęboko skrywanych kompleksów. Wydaje mi się zresztą, że na starość złagodniał pod tym względem, pewnie w dużej mierze dzięki swojej drugiej żonie - wspaniałej, mądrej, ciepłej kobiecie. I warto też pamiętać, że Mrożek nierzadko pisał „Dziennik” wstawiony lub skacowany, bo miał poważny problem alkoholowy. To kolejna z jego nie najprzyjemniejszych twarzy.

Mrożek był człowiekiem o trudnym charakterze. A jeżeli chodzi o jego podejście do innych osób, że trudno się z nim rozmawiało, że czasami w ogóle się nie odzywał – jak to naprawdę wyglądało? Sama się przecież z nim kilka raz spotkałaś, prawda?

Miałam to szczęście, że ze mną rozmawiał, ale nie chcę sobie przypisywać żadnych szczególnych zasług, bo naprawdę nie wiem, dlaczego tak było. Znam też kilka osób, dla których był wręcz serdeczny.

Jego nieprzystępność jest już jednak legendarna. O latach, gdy mieszkał w słynnym Domu Literatów przy ulicy Krupniczej w Krakowie (za sąsiadów miał nie tylko Szymborską, ale też Kisiela czy Słomczyńskiego), krążą sprzeczne opowieści. Według jednej z nich, Mrożek w ogóle nie wychodził z pokoju, siedział tam zamknięty i pracował, nie grzejąc nawet w piecu, bo szkoda mu było czasu na jego rozpalanie. Obiad mu podstawiano pod drzwi. Z drugiej strony wiadomo, że w tym czasie wraz z Leszkiem Herdegenem urządzali na spotkaniach towarzyskich małe kabarety, które wszystkich ogromnie śmieszyły.

Ale Mrożek na pewno był osobowością bardzo introwertyczną. Jako dziewięcioletni chłopiec doświadczył wojny, myślę, że wtedy zamknął się w sobie. Zwykle nie myśli się o tym w ten sposób, bo w odróżnieniu od wielu innych pisarzy Mrożek nie pisał o wojnie. Często zachowywał rezerwę, by nie wpakować się nieopatrznie w coś, w co wcale nie miał ochoty się angażować. Np. na jednym przyjęciu obskoczyły go kiedyś panie i zasypały lawiną pytań. Gdy wreszcie zamilkły w oczekiwaniu odpowiedzi, on wymruczał grzecznie „do widzenia”, odwrócił się i wyszedł.

Podsumujmy – dlaczego warto sięgnąć po Twoją książkę o Mrożku?

To jeszcze cię nie przekonałam? Bo się bardzo nad nią napracowałam! (śmiech) A tak serio - myślę, że czytelników może zachęcić to, że udało mi się zebrać naprawdę sporo pysznych anegdot.

No to koniecznie musisz którąś opowiedzieć.

Niełatwo wybrać jedną. Ale bardzo lubię np. tę, którą usłyszałam od Michała Zycha, siostrzeńca Stanisława Lema. Wiózł kiedyś Mrożka samochodem z Warszawy, to był akurat czas wyborów. Podróż przebiegała właściwie cały czas w milczeniu, bo Mrożek to Mrożek. Gdy byli już niemal u celu, stoczył im się na jezdnię jakiś pijany facet, musieli gwałtownie hamować. Zych chciał zabłysnąć i zagaił: „Niech pan sobie wyobrazi, on ma takie samo prawo głosu, jak pan i ja”. Mrożek tak na niego popatrzył: „To jeszcze nic. Niech pan sobie wyobrazi, on ma duszę nieśmiertelną”.

Podobnych anegdot jest mnóstwo i dużo mówią o charakterze Mrożka. W jednym z wywiadów sam opowiadał, jak kiedyś nie mógł wysiedzieć na nieudanej premierze swoich jednoaktówek. Przerażała go myśl, że będzie musiał zostać na bankiecie i powiedzieć, co myśli. To było w Kalifornii, ciepło, okno uchylone - nie doczekał nawet do końca, tylko przez nie wyskoczył. Wolałam opowiedzieć o nim przez takie właśnie anegdoty, bo to lepsze niż gromadzić przymiotniki. Starałam się nie przynudzać. Jest taki świetny cytat z Anthony’ego Trollope’a, angielskiego pisarza XIX wieku: „Ze wszystkich rzeczy, których się wymaga od książki, najważniejszą jest ta, żeby nadawała się do czytania”. Właśnie dlatego czytelnik był u mnie cały czas na pierwszym miejscu.

Czytelnik, a nie nominacje do nagród i środowisko akademickie?

Co do tego nie mam akurat żadnych złudzeń. Środowisko akademickie na pewno nie jest zachwycone tym, że moja książka nie ma przypisów ani mnóstwa trudnych zwrotów z zakresu teorii literatury. Na dodatek mam tylko 31 lat, jestem blondynką, maluję paznokcie na niebiesko lub pomarańczowo i uczę się hobbystycznie tańca na rurze. Dać komuś takiemu poważną nagrodę? To byłaby przecież kompromitacja!

*Rozmawiał: Grzegorz Wysocki, WP.PL. *

d374ken
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d374ken