Trwa ładowanie...

Seryjni mordercy PRL-u. Krwawi zwyrodnialcy i potwory w ludzkiej skórze

Zwłoki porzucone na pustkowiu lub w bocznych uliczkach miast. Okaleczone, obnażone, wykorzystane. Z takimi widokami musieli się mierzyć PRL-owscy milicjanci. Jak schwytać seryjnego zabójcę, jeśli oficjalnie władza zaprzecza, że taki grasuje? Poznajcie opowieści o czterech zwyrodnialcach i o pogoni za potworami w ludzkiej skórze.

Joachim Knychała to jeden z największych zbrodniarzy PRL-uJoachim Knychała to jeden z największych zbrodniarzy PRL-uŹródło: Materiały prasowe
dyh09y0
dyh09y0

Szły samotnie ciemną ulicą. Był późny wieczór. A może już noc? Spieszyły się, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce, w którym pewnie czekał na nie ktoś bliski. Nigdy jednak nie wróciły do domów, gdyż na ich drodze stanął on – niepozorny, miły, być może nawet przystojny mężczyzna. Miał tylko jedną wadę – był seryjnym mordercą.

"Elegancki morderca": ten pierwszy

Władysław Mazurkiewicz był człowiekiem bogatym i szanowanym. W trudnych, powojennych czasach wyróżniał się tym, że jeździł luksusowym samochodem i pachniał drogimi, zachodnimi perfumami. Zabawny, atrakcyjny, dobrze wychowany i zawsze elegancki, wzbudzał podziw wśród mężczyzn i zachwyt u kobiet. Nikt nawet przez chwilę nie domyślał się, że był on okrutnym seryjnym mordercą. Pierwszym w powojennej Polsce, popełniającym przestępstwa wyłącznie dla zysku.

Drugie, znacznie bardziej przerażające oblicze, mężczyzna odkrył w sobie jeszcze w czasie wojny, w 1940 r. Swoje ofiary uśmiercał cyjankiem potasu. Truciznę podawał w herbacie lub kanapkach z szynką. Po zabójstwie zabierał pieniądze i biżuterię, a ciała nieszczęśników topił w Wiśle. Wyjątek zrobił tylko dla swoich dwóch sąsiadek, których zwłoki zamurował w podłodze własnego garażu.

Wkrótce zamienił truciznę na pistolet. Swoim ofiarom strzelał w głowę. Uważał, że tak jest szybciej. W 1955 r. popełnił jednak błąd, który zaprowadził go na szubienicę. Podczas podróży samochodem jego współpasażer zasnął. Mazurkiewicz postanowił to wykorzystać. Zatrzymał się i strzelił do mężczyzny.

dyh09y0

Niczego nieświadomy biznesmen uciekł, spłoszony nagłym hukiem. Nie miał świadomości, że w jego czaszce tkwi kula. Odkrył to dopiero lekarz, do którego człowiek ten zgłosił się z bólem głowy. Podejrzenia od razu padły na Mazurkiewicza.

Poszukiwania "Wampira z Zagłębia" stały się sprawą polityczną, gdy ofiarą psychopaty padła bratanica pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka Materiały prasowe
Poszukiwania "Wampira z Zagłębia" stały się sprawą polityczną, gdy ofiarą psychopaty padła bratanica pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda GierkaŹródło: Materiały prasowe

W toku śledztwa odkryto, czym naprawdę zajmował się szanowany dżentelmen, który latem 1956 r. stanął przed sądem. Najpierw Mazurkiewicz nie przyznał się do winy, jednak po przedstawieniu niepodważalnych dowodów zmienił nastawienie. Od tego momentu z dumą opowiadał o swoich morderstwach. Przyznał się do zabicia 30 osób, w większości kobiet.

Opinia publiczna bardzo interesowała się jego procesem. Prasa szybko nadała mu przydomki "Eleganckiego mordercy" i "Mordercy-dżentelmena". Milicjanci woleli go jednak nazywać "Upiorem Krakowskim". Udowodniono mu jedynie sześć zabójstw.

dyh09y0

To jednak wystarczyło, by skazać go na śmierć. W sądzie podczas procesu Mazurkiewicz zachowywał się dostojnie. Był dumny ze swoich czynów, uśmiechnięty, grzeczny i elegancki. Taki sam też poszedł na szubienicę pod koniec stycznia 1957 roku.

Historia pierwszego polskiego seryjnego mordercy ma swoje niemal filmowe zakończenie. Zapytany o ostatnie słowo, "Elegancki morderca" uśmiechnął się i ukłonił wszystkim, po czym powiedział: "Do widzenia panowie! Niedługo spotkamy się tam wszyscy!"

"Wampir z Zagłębia": potwór czy ofiara?

Gdy w latach 60. XX w. na Górnym Śląsku i w Zagłębiu doszło do serii brutalnych morderstw kobiet, na mieszkańców tych okolic padł blady strach. Gdzieś w ciemnych zakamarkach grasował seksualny maniak. Sposób napaści był zawsze podobny. Sprawca atakował kobiety na otwartym terenie, najczęściej blisko ich miejsca zamieszkania.

dyh09y0

Śledził je, następnie zakradał się od tyłu i uderzał tępym narzędziem w głowę. Martwe ofiary zaciągał w ustronne miejsce, gdzie po ich rozebraniu, dokonywał najróżniejszych czynności seksualnych. Jednak nigdy nie dochodziło do waginalnego gwałtu.

Odkrywano ciała kobiet z rozchylonymi udami. Ich bielizna była pocięta, a narządy płciowe obnażone. Kiedy okazało się, że wszystkich ataków dokonuje ten sam seryjny morderca, sprawca szybko otrzymał od milicji operacyjny przydomek – "Wampir z Zagłębia".

dyh09y0

Służby oficjalnie nie informowały społeczeństwa o grasującym psychopacie. Jednak "ulica" wiedziała swoje. Ludzie szeptali i powtarzali zasłyszane plotki. Tymczasem ginęły kolejne kobiety. W ciągu pierwszych dwóch lat swojej działalność "Wampir z Zagłębia" zaatakował 16 kobiet.

Siedemnasta ofiara mordercy sprawiła, że nastąpił przełom w śledztwie. 11 października 1966 r. znaleziono zwłoki 18-letniej Jolanty Gierek, bratanicy Edwarda Gierka, który był wówczas I sekretarzem KW PZPR. Polskie władze postanowiły dopaść "Wampira z Zagłębia" za wszelka cenę. Nagle sprawa przybrała polityczny charakter – pojawiło się przekonanie, że sprawca "podniósł rękę" na władzę ludową. Do marca 1970 r. zwyrodnialec zaatakował 21 razy, dokonując 14 morderstw.

Specjalna grupa operacyjna o nazwie "Anna" (od imienia pierwszej ofiary) wytypowała prawie pół tysiąca podejrzanych. Wśród nich był Zdzisław Marchwicki. Doniosła na niego żona, która podczas kolejnej domowej scysji zadzwoniła na milicję z prośbą, aby funkcjonariusze przyjechali "zabrać sobie Wampira".

dyh09y0

Marchwicki wszystkiemu zaprzeczał. Brutalne przesłuchania zrobiły jednak swoje. Podczas procesu przyznał się do popełnionych morderstw. Gdy sędzia zapytał go, czy jest mordercą, ten odparł niepewnie: "No z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak".

Władysław Mazurkiewicz miał aparycję amanta filmowego Materiały prasowe
Władysław Mazurkiewicz miał aparycję amanta filmowegoŹródło: Materiały prasowe

Mimo, że proces był wyłącznie poszlakowy i nie przedstawiono Marchwickiemu twardych dowodów uznano, że to właśnie on jest słynnym "Wampirem z Zagłębia". Skazano go na karę śmierci przez powieszenie, wykonaną 26 kwietnia 1977 r., w milicyjnym garażu w Katowicach. Czy jednak faktycznie Zdzisław, alkoholik wsypany przez własną żonę, był "Wampirem z Zagłębia"?

dyh09y0

"Wampir z Bytomia": być najlepszym

Podczas procesu "Wampira z Zagłębia" na sali sądowej obecnych było 800 osób. Miejsca trzeba było biletować, a jednym z widzów był Joachim Knychała. Młody chłopak ze Śląska, zafascynowany zbrodniami Marchwickiego do tego stopnia, że postanowił zostać jego następcą.

Urodzony w 1952 r. Knychała nienawidził kobiet. Wychowywany przez matkę i babkę, doświadczył z ich strony wielu upokorzeń. Towarzyszące mu od zawsze poczucie krzywdy, kazało mu się mścić. Czarę goryczy przelało niesłuszne oskarżenie o gwałt na koleżance.

Pierwszy raz zaatakował w Bytomiu. Był rok 1974. Jego modus operandi przypominało to, które było charakterystyczne dla "Wampira z Zagłębia". Grasował nocą. Śledził ofiarę, potem uderzał, zawsze od tyłu. Napaści odbywały się blisko miejsca zamieszkania poszkodowanych kobiet.

Pierwsze dwie zaatakowane kobiety przeżyły. Trzecia nie miała już tyle szczęścia, a każda kolejna zbrodnia wyzwalała w seryjnym mordercy jeszcze większe pokłady pogardy do płci pięknej. Uważał się za "łowcę", a swoich ofiar szukał w tramwaju linii nr 6. Nadano mu przydomek "Wampir z Bytomia" (cóż – milicja nie grzeszyła kreatywnością), choć ze względów na obrażenia ciała jakie odnosiły zamordowane kobiety częściej mówiono o Knychale "Frankenstein".

Wiek i wygląd kobiet, które atakował nie miały dla niego żadnego znaczenia. Zwłoki porzucał w ustronnych miejscach. Zawsze były rozebrane, a sekcje zwłok wykazały, że gwałtów dokonywano już po śmierci ofiar. W czerwcu 1979 r. zaatakował dwie małe dziewczynki. Zmasakrowane nagie ciała znaleziono w rowie. Ku zaskoczeniu funkcjonariuszy, jedno z dzieci cudem przeżyło. Nie potrafiło jednak wskazać swojego oprawcy.

Zawsze bezbłędny Knychała sam "wystawił się" swoim łowcom. Po morderstwie swojej 17-letniej szwagierki Bogusi, którego dokonał kilofem, zawiadomił milicję o nieszczęśliwym wypadku. Lekarze stwierdzili jednak, że z całą pewnością był to zaplanowany atak.

"Wampira z Bytomia" aresztowano podczas jej pogrzebu. Znajdujący się w potrzasku Knychała przyznał się do morderstw i ze szczegółami o nich opowiedział. Był dumny ze swoich dokonań. Powieszono go 28 października 1985 r. Była to przedostatnia egzekucja w historii Polski.

"Wampir z Bytowa": martwe nie odmawiają

Leszek Pękalski został skazany za zabicie jednej osoby. Mimo to media okrzyknęły go seryjnym mordercą. Dlaczego? Otóż on sam przyznał się do ponad 70 (według niektórych źródeł 90) zabójstw, które podczas wizji lokalnych opisał z wieloma szczegółami. Prokuratura nie znalazła jednak wystarczających dowodów, by go obciążyć.

Od urodzenia upośledzony, przez współmieszkańców Borzytuchomia (kaszubskiej wsi niedaleko Bytowa) był uważany za niegroźnego wariata. Ile kobiet zamordował tak naprawdę, wie tylko on. Twierdził, że zabijał, gdyż tylko tak mógł zaspokoić swój popęd seksualny. Wcześniej proponował swoim ofiarom seks, jednak zawsze spotykał się z odmową. Jak sam zeznał: "Gdy były martwe, już nie odmawiały".

Po ataku rozbierał kobiety, by potem bawić się ich narządami płciowymi. Rzadko gwałcił, zwykle wystarczała mu masturbacja. Cieszyło go to, że kobiety nie śmiały się z niego. Mógł więc w spokoju robić to, co sobie wymyślił w swojej chorej wyobraźni. Gdy go aresztowano w 1992 r., zaczął przyznawać się do wszystkich nierozwiązanych morderstw w Polsce, popełnionych w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Potem jednak wycofał swoje zeznania.

Po nieudolnie przeprowadzonym śledztwie oskarżono go zaledwie o 17 zabójstw. Udowodniono jedno i skazano na karę 25 lat więzienia. Za kratami Pękalski stał się gwiazdą mediów. Dziennikarzom ze swadą opowiadał o swoich (rzekomych?) zbrodniach. Z powodu jego zachowania nadano mu przydomek "Wampir z Bytowa". Czasami mówiono też o nim "Hurtownik śmierci" – on sam nie lubił jednak tego określenia.

***

W czasach, gdy świat podzielony był na dwa wrogie obozy, a dwa mocarstwa walczyły o dominację – imperialistyczna "zepsuta Ameryka" miała swojego "Zodiaca", "Teda Bundy’ego", "Syna Sama", czy "Dusicieli ze wzgórz". W socjalistycznej Polsce nie miało prawa być takich zbrodniarzy. Jednak wbrew temu, co u nas mówiono – my także mieliśmy groźnych seryjnych morderców, którzy w niczym nie ustępowali swoim słynnym amerykańskim odpowiednikom. Byli tak samo okrutni i bezwzględni. I tak samo trudno było ich schwytać…

Bibliografia:

  1. Janusz Maciej Jastrzębski, Bestie. Zbrodnie i kary, Profi 2007.
  2. Eddy Kozak, Pamiętniki wampira, MiR 2003.
  3. Cezary Łazarewicz, Elegancki morderca, Wydawnictwo W.A.B. 2015.
  4. Magda Omilianowicz, Bestia. Studium zła, Od deski do deski 2016.
  5. Przemysław Semczuk, Wampir z Zagłębia, SIW Znak 2016.
  6. Bogusław Sygit, Kto zabija człowieka – najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce, Wydawnictwo Prawnicze 1989.

Prolog: Łukasz Wroński opowiada o zbrodniach, które wstrząsnęły Polską

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dyh09y0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dyh09y0