„Kiedy nie ma się nic do roboty, myśli stopniowo płyną coraz dalej i dalej. A gdy pójdą za daleko, trudno za nimi nadążyć.” Gdy siedzisz na dnie pustej, wilgotnej choć pozbawionej wody studni, świat staje się stopniowo tym, co widać przez jej odsłonięty otwór. Gdy otwór zasłonisz, świat to ty. W ciemności i ciszy złożone struktury mózgu tworzą jakąś nową rzeczywistość. Nie tolerując pustki. Jest zatem ta nowa rzeczywistość czy jej nie ma? Realne jest to czego doświadczamy. Subiektywne, skażone piętnem indywidualizmu, trudne do przekazania i zrozumienia. Ale dla każdego z nas rzeczywiste. Chyba że zaplączemy myśli w poszukiwaniu nowych, głębszych znaczeń tego słowa. Rozbierzemy je na litery, sylaby, rdzeń, końcówki. Popędzimy umysłem w przeszłość szukając jedynego właściwego zrozumienia znaczenia słowa rzeczywistość. A i tak pozostanie ona dla nas na codzień tym co widzimy, słyszymy, odczuwamy.
Nie wiem co Haruki Murakami miał na myśli. Nie potrafię przetrząsać zakamarków jego głowy i zrozumieć to, co bym tam znalazł. I w gruncie rzeczy nie jest to dla mnie ważne. Obcując ze sztuką, przez wielkie czy małe s, coś myślę, coś czuję. I za istotne uważam to, co dzięki temu spotkaniu przeżyłem. Nawet negatywne emocje, niechęć i irytacja mają same w sobie jakąś, czasami bolesną, wartość. Wzmacniają w nas coś, zmieniają lub tworzą. Dookreślają. Choć wolę, gdy przeżycia tchną pozytywną energią. Gdy twórczość innych na różne sposoby wzmacnia moje kruche „ja” zanurzone w codzienności. Sztuka traci dla mnie sens, gdy nie wywołuje żadnych uczuć i pozostawia mnie obojętnym wobec siebie.
Kroniki ptaka nakręcacza nie uważam za książkę prostą, łatwą i przyjemną. Owszem, można w miarę szybko streścić jej fabułę. Zamknąć ją w kilkunastu eleganckich zdaniach. Podsumować mnie lub bardziej błyskotliwymi stwierdzeniami. Tylko czy oddają one sens, rytm, nastrój, napięcie tej powieści?! Bohater, Toru Okada, porusza się w świecie, który zaczyna nagle nabierać dziwnych cech. Niby jest tym samym, co zawsze, ale innym. On sam ulega przemianie. Jego życie zmienia się. Po cichu, stopniowo, poprzez drobne wydarzenia, zaczyna zmierzać w nowym, nieprzewidywalnym kierunku. Toru rezygnuje z pracy w kancelarii prawniczej. Znika kot nazywany Noboru Watayi (na „cześć” brata żony). Rozmowy z małżonką stają się coraz bardziej puste i bez większego znaczenia. Pewnego dnia żona Kumiko wychodzi jak zwykle do pracy i nie wraca. Często natarczywie dzwoni telefon. Po drugiej stronie słuchawki słychać głosy różnych osób. Toru odkrywa tajemniczy, opuszczony dom w okolicy zwany „willą wisielców”. Spotyka dziwne osoby.
Słowo „dziwne” nie ma tu ściśle określonego znaczenia. Nie zawiera w sobie oceny. Stwierdza pewien fakt. Dla każdego z nas oznacza co innego, ale coś co mieści się poza rutyną przeciętności.
Kronika... jest zapisem życia i stanu świadomości jednostki. Zarejestrowanym na taśmie niepewnej pamięci śladem mijających dni. Pamięć jednak nie jest bezstronnym świadkiem wydarzeń. Z każdą upływającą sekundą potrafi przetwarzać to co w niej zapisane. Zmieniać, skracać, wzbogacać. Ślad zatem nie jakąś prawdą absolutną o życiu, a raczej fragmentami mozaiki, które można układać na wiele różnych sposobów.
Każdy z nas może tworzyć własne obrazy, które coś znaczą, dla niego. Odmienne, a nawet zaskakująco różne. Z tych samych słów, zdań, myśli. Murakami nie buduje świata według jednoznacznych, matematycznych reguł. Rozrzuca słowa, obrazy, uczucia, pozwalając nam tworzyć z nich to, co chcemy lub na co mamy ochotę. Widzę w tej mozaice kilka obrazów. Niepewność świata wokół nas, który odczuwamy zmysłami. Świata, który może zależeć od stanu psychiki, nastroju, emocji, używki, leku. Zmysły i rozum nie mogą w pełni potwierdzić nam jego realności. Samotność człowieka. Tego prawie zamkniętego świata, którego nie można zrozumieć poprzez ścisłą analizę, zwarte teorie, związki przyczynowo-skutkowe. Do którego jakimś kluczem są emocje. Którego nie można w pełni zrozumieć umysłem, ale którego można w dużym stopniu odczuć sercem.
Świat Kroniki... to kraina drobiazgów, szczegółów, ulotnych myśli. Tego co zwykle przelatuje przez nas, zdawałoby się bez śladu. Co przyciąga w tej książce: sposób narracji, treść, słownictwo, oniryczny nastrój?! Wszystko razem. Gęstość myśli, bogactwo słów, sposób wyrażenia emocji. Te fragmenty, które są na pozór nieciekawe i rozciągnięte w czasie, jak i te, które kipią od wyrażanych uczuć, jak opis przeżyć wojennych porucznika Mamii. Te, które wyrażają smutek i poczucie obojętności otaczającego świata, jak i te, które tchną jakąś niedookreśloną nadzieją. Te, które pachną dymem papierosowym i te, które mają smak cytrynowych dropsów.
Książka pobudza zmysły. I tak jak w muzyce, jedni odczuwają prawie fizyczny zachwyt nad zestawem dźwięków, a innych one niewytłumaczalnie drażnią, tak też odbiera się zdania napisane przez Murakamiego. Podoba mi się jego styl, ale rozumiem tych którzy powiedzą „nie”. To tak jak z twórczością Davida Lyncha, którego sposób przedstawiania odbioru rzeczywistości wydaje mi się zbliżony do tego co zaproponował w Kronice... Murakami. Nie doszukuję się na siłę podobieństw u tych twórców, nie mam pojęcia czy pisarz oglądał filmy tego reżysera. Po prostu odczuwam pewną bliskość opisu prób zrozumienia rzeczywistości. Tak jak gdzieś w tle w trakcie lektury przychodziła mi na myśl niepokojąca, duszna atmosfera książek Franza Kafki.
Tych, których ta „inność” i gęstość prozy nie przeraża. Którzy lubią zagłębiać się w morzu słów, nastrojów i myśli. Którzy rzeczywistość odbierają nie jako stały, ściśle określony świat materialny, a nieustannie zmieniającą się mieszankę bytów fizycznych i zjawisk psychicznych. Tym (i innym) książkę polecam. „Rzeczywistość w postaci dźwięków, zapachów, obrazów, pragnień i odpowiedzi wlewa się i wypełnia uliczkę, jak woda lejąca się bez przerwy do jakiegoś naczynia.”