Trwa ładowanie...
recenzja
01-03-2016 15:01

W labiryncie narodowych znaków

W labiryncie narodowych znakówŹródło: Inne
d7yjn1r
d7yjn1r

W ubiegłym roku ukazało się ponad 80 komiksów, które zostały stworzone przez polskich autorów. Długo zastanawiałem się, jaki album podobał mi się najbardziej. Przez jakiś czas wahałem się, czy album „Wróć do mnie, jeszcze raz” Bartosza Sztybora i Wojciecha Stefańca nie jest czasem najlepszym polskim komiksem jaki przeczytałem w ubiegłym roku. Ostatecznie zdecydowałem się na „Wielką ucieczkę z ogródków działkowych” Jacka Świdzińskiego, ponieważ jego produkcja ma bardziej uniwersalny charakter. „Wróć do mnie…” to rzecz równie ważna i przejmująca, jednak o zupełnie innym temperamencie, węższym, wyraźnie jednostkowym i prywatnym.

Rok 2015 był dobrym rokiem dla Świdzińskiego: w trakcie wiosennej edycji POP!Festivalu zgarnął nagrodę Literacką im. Henryka Sienkiewicza za „Zdarzenie. 1908” oraz wydał kolejny album. Czytając „Wielką ucieczkę z ogródków działkowych” aż trudno uwierzyć, że rzecz powstała grubo przed ostatnimi wyborami. Autor przedstawia się jako świetny obserwator współczesnego życia Polaków, którzy nie potrafią odnaleźć się w aktualnej rzeczywistości. Według niego skazą resentymentu są dotknięci i młodzi, i starzy, bo nie chcą oderwać się od przeszłości, żyją zestawem mitów miejskich (i wiejskich). Znamienna w tym kontekście jest wypowiedź jednej z bohaterek: „Mówię pani, kiedyś czasy były może i gorsze, ale ludzie mieli lepiej”.

Z drugiej strony najnowszy komiks Świdzińskiego jest zakrojoną na szeroką skalę próbą zdefiniowania „ducha narodu”, która zrealizowana została w formie quasi-reportażu. Jego dzieło można potraktować jako pytanie czym jest „polskość” i na czym polega. Autor pyta sam siebie (i zaocznie czytelników), by po chwili odpowiedzieć. Diagnoza nie jest przyjemna. Jego definicja składa się z zestawu luźnych anegdot i przytoczeń (proszę zwrócić uwagę, jak często bohaterzy zaczynają swoje wypowiedzi od słowa „podobno”), fragmentarycznych dialogów, deklaratywnych opinii, które połączone zostały w labirynt oparty na paradoksie niekończącej się podróży. W marszrucie bohaterów, a także szerzej: w konstrukcji fabuły, rozpoznaję bezpośrednią inspirację grafikami M. C. Eschera.

Świdziński prowadzi opowieść niechronologicznie. Dlatego uczucie dyskomfortu, które wywołane jest wrzuceniem w niby przypadkowe miejsce akcji, towarzyszy czytelnikowi od pierwszej planszy. Długo trwa nim narracja zaczyna składać się w spójną całość. Dopiero po przeczytaniu całości, widzimy jak poszczególne nici opowieści się ze sobą splatają i łączą, budując przemyślaną konstrukcję. Z oddalenia widać, że autor prowadził (niekoniecznie za rączkę) nas po schodach, korytarzach i zaułkach iluzorycznego labiryntu. „Wielka ucieczka…” rozpoczyna się i kończy w tym samym miejscu, zatoczyliśmy koło, depczemy po własnych śladach.

d7yjn1r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d7yjn1r