Trwa ładowanie...
recenzja
25-03-2015 10:18

Diagnoza: Syndrom współczesnego rodzica

Diagnoza: Syndrom współczesnego rodzicaŹródło: Inne
d6vsl06
d6vsl06

Ola nie przepada za szkołą. Woli jeździć na rowerze i grać w piłkę. Nie rozumie, jak można pisać długie wypracowania o wystawie kotów i ma problemy z matematyką. Jest energiczna, czasem niesforna i nie znosi pająków.

Łukasz wypracowania pisze na kilka stron, świetnie liczy w pamięci i nosi aparat ortodontyczny. Jest spokojny, układny, trochę nerwowy. I chyba jeszcze nigdy nie trafił piłką do bramki.

Ola i Łukasz spotykają się na podwórku – ona znajduje czyjeś klucze, a on szuka zgubionych kluczy do mieszkania. Od pierwszej chwili to nie jest dobry kontakt, bo Ola ma nadzieję, że klucze zgubił ktoś bogaty i za ich odnalezienie dostanie sto biletów do wesołego miasteczka albo chociaż czekoladę. A tu dziwny, sepleniący chłopak, który wyrywa znalezisko i nie mówi nawet dziękuję. A potem jest jeszcze spotkanie pod śmietnikiem. Ola zazwyczaj wyrzuca śmieci nie wchodząc do zsypu. Między kontenerami mogą przecież mieszać pająki. Gdy wieczorem dostaje do wyrzucenia wypchany worek, jak zwykle staje dość daleko, ale ze środka słyszy jakiś głos – tak, to sepleniący chłopak od kluczy, gada do jakiegoś wałęsaka leśnego!

A potem jeszcze się okazuje, że to nowy, że będzie chodził z nią do klasy, że ich mamy znały się w młodości i że wobec tego Ola z Łukaszem nie mają wyjścia, muszą się polubić, spędzać ze sobą czas i najlepiej to zostać najlepszymi przyjaciółmi. Tata Łukasza jest w pracy za granicą, mama Łukasza pracuje, więc naturalnym wydaje się, by dzieci spędzały czas razem, pod okiem starszej siostry Oli, Baśki.

d6vsl06

I najpierw po dwóch stronach pokoju każde z nich odrabia swoje zadania domowe. W pogardzie mając siebie nawzajem – tak, jak to tylko dzieci potrafią. Ale z czasem, od słowa do słowa, od gestu do gestu, zaczyna się spełniać marzenie mam-przyjaciółek z lat szkolnych. Łukasz i Ola przestają patrzeć na siebie wilkiem i okazuje się, że mogą być dla siebie kimś więcej nawet, niż przyjaciółmi.

Wydawałoby się, że to książka dla dzieci. Ot, szkolne sprawy, jakieś pierwsze miłości, na które według rodziców jest stanowczo za wcześnie, to zatrzymanie pomiędzy byciem dzieckiem, gdy mama jest pierwszą i ostatnią instancją, a potrzebą kroku naprzód i odnajdowania własnej odrębności. Te kłótnie zupełnie dziecięce jeszcze i już dorosłe zastanawianie się nad światem, wymuszone czasem sytuacją – rozwodem rodziców na przykład. Jakieś szkolne dyskoteki, liściki, strach przed pająkami i szkolne mecze. I to pobłażliwe trochę dorosłego czytanie i uśmiech, gdy wspomina siebie w wieku Oli i Łukasza.

Ale to wszystko pozory. Bo tak naprawdę to książka, którą powinni przeczytać także rodzice i popatrzeć na siebie, na swoje wychowywanie dzieci z odrobinką choćby refleksji. To książka, która porusza wiele problemów współczesnego rodzicielstwa.

Przede wszystkim miłość między dziećmi. To miłość czysta, pierwsza, ale nie pozbawiona ciekawości. Bo chcą ze sobą przebywać, chcą razem odrabiać lekcje, chcą dzielić się swoimi myślami, ale też trzymać za rękę, a może nawet pocałować? Reakcja mam Oli i Łukasza na to uczucie pokazuje, jak mało wiemy o dziecięcej miłości, jak przypisujemy ją tylko tym, co mają już dowód osobisty i jak nie potrafimy sobie poradzić z lękiem przed takim związkiem.

d6vsl06

Ta historia chce wyjść poza stereotypy. Nie mówię tu tylko o tym, że to Ola jeździ na rowerze, a Łukasz siedzi z nosem w książkach, że to Ola „rozrabia”, a Łukasz jest tym, który łagodzi konflikty. Mówię też o stereotypie starszej osoby – babcia Oli, którą wszyscy próbują zamknąć w domu i posadzić w fotelu z robótką, otwiera się na świat – wychodzi z domu, zapisuje się do klubu seniora, korzysta z internetu i robi zakupy na allegro. To osoba starsza, jakich przybywa w społeczeństwie – aktywna, ciekawa świata, która zamiast skarpet kupuje wnuczce tarczę z lotkami.

Do tej mieszanki można dodać jeszcze problem rozwodu, problem przemocy w szkole, problem inności, problem współczesnych chorób dziecięcych – ADHD, nerwicy, depresji.

Tytułowy pająk i tytułowy rower to symbole traum dziecięcych, lęków, o których się z dziećmi nie mówi, które się bagatelizuje i z których cała rodzina podśmiewa się, podsycając w gruncie rzeczy strach. To kolejna rzecz, z którą nie radzą sobie dorośli w tej książce.

d6vsl06

W ogóle obraz dorosłych w „Pajączku na rowerze” wypada na słabą tróję. Są nerwowi, zabiegani, nie mają czasu dla swoich dzieci, nie radzą sobie z rzeczywistością, więc nie radzą sobie z rodzicielstwem. Wysyłają dzieciom sprzeczne sygnały, nie trzymają się raz podjętych decyzji, błądzą, a przez to ciężko im być autorytetami.

Okazuje się nagle, że z pozoru banalna historyjka o dwójce dzieci, które bardzo się lubią, staje się powieścią psychologiczną. Okazuje się nagle, że to doskonały obraz dzisiejszych czasów, który powinien skłonić do refleksji. I okazuje się nagle, że najważniejszą rzeczą, jaką w tej książce trzeba wyczytać, to jak potraktować swoje dziecko poważnie.

W moim mniemaniu, to książka dla każdego – dzieci będą się świetnie bawić czytając ją i odnajdując w niej swoje własne problemy i radości. Dorośli – może receptę na swoje dolegliwości?

d6vsl06
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d6vsl06