Jeśli Moskwa nie wierzy łzom, to Leningrad nie wierzy łatwym happy endom. O powieści Jeleny Czyżowej napisano na okładce, że losy głównej bohaterki, Antoniny, są okrutną parafrazą nagrodzonego niegdyś Oskarem filmu Władimira Mienszowa, słodko-gorzkiej (z przewagą słodyczy) ballady o radzieckiej małej stabilizacji. Nie da się nie zauważyć, że w fabule tego wciąż popularnego w krajach post-sowieckich filmu zieje wielka, czarna dziura. Po jednej jej stronie jest porzucony w ciąży przez ambitnego chłopaka fabryczny Kopciuszek w kufajce, po drugiej – w dwadzieścia lat później – ta sama Katia w eleganckim kostiumiku dyrektoruje sporej fabryce. Można się zatem domyślać, że dziewczynę w samotnym macierzyństwie łączonym z pracą i studiami wsparł, kto tylko mógł, jak to w socjalistycznej ojczyźnie…
Antonina, bohaterka "Czasu kobiet" jest dokładnie w tej samej sytuacji, co filmowa Katia na początku: zaszła w ciążę z chłopakiem, który ani myśli wiązać się z dziewczyną z hotelu robotniczego, który zresztą nie jest miejscem pełnym miłych, panieńskich pokoików z trzema łóżkami i stołem przykrytym włóczkową serwetą, ale dzieli się na ośmioosobowe noclegownie, zatłoczonych ludźmi gotowymi na bardzo wiele dla kawałka własnego kąta.
Macierzyństwo staje się dla Antoniny przepustką… no nie, nie zaraz do raju, o którym marzy każdy przybysz z prowincji, czyli najmniejszej choćby, samodzielnej kawalerki. Antonina z córeczką trafiają do czyśćca, w którym tkwił wtedy całkiem spory procent radzieckich miastowych: do pokoju we wspólnym mieszkaniu, zwanym popularnie komunałką. Pozostałe trzy pokoje zajmują trzy starsze, samotne kobiety. Każda z nich, co trudno sobie nawet wyobrazić, przeżyła ze dwadzieścia lat w carskiej Rosji, dwie wojny, stalinowski terror, blokadę Leningradu. Straciły mężów i dzieci, pozostało im tylko parę skromnych pamiątek, groszowe emerytury, wiara i dużo, dużo wspomnień. Przygarniają Antoninę z małą Siuzanką-Sofijką i, pośród prób trudnych, ostatecznych, budować się będzie rodzina i dom.
Gdyby określenie "realizm magiczny" nie było tak wytartym sformułowaniem-wytrychem, użyłabym go pewnie do opisu sposobu narracji. Bo chociaż w "Czasie kobiet" nie zdarza się właściwie nic, co wykraczałoby poza ramy prawdopodobieństwa, raczej przeciwnie – realizm dnia codziennego lat sześćdziesiątych wyziera tu z każdego kąta: przytłaczające zmęczenie, ubóstwo, upokarzające kolejki, kartki i przydziały, rada zakładowa w osobach zawistnych i rozplotkowanych koleżanek omawiająca publicznie najintymniejsze sprawy - to nie jest to jedyna warstwa opisywanego świata.
Antonina pozwala sobie na jeden bunt przeciw systemowi. Jej córeczka, choć słyszy – nie mówi, matka to ukrywa, pomimo nacisków nie oddaje jej ani do żłobka, ani do przedszkola. W ten sposób mała unika formowania w myślącego chórem małego homo sovieticusa.Jej światem są opowieści babek, rysunki i książki, ale także dom po drugiej stronie lustra, czarno-biała kraina umarłych, wesoło maszerujących i wymachujących transparentami w telewizorze, i straszliwi bolszewicy, trzymający na głowach świat, a przynajmniej fronton kamienicy. Także do świata dorosłych przenikają czasem głosy umarłych, prorocze znaki i złowieszcze sny. A mała Śnieżka na razie śni swój własny sen...
Tę głęboko przejmującą książkę można czytać na wiele sposobów, ale z całą pewnością "Czas kobiet" nie jest "powieścią dla kobiet". Jest świetnie napisaną, zapadającą w pamięć powieścią dla czytelników płci obojga.