Trwa ładowanie...
recenzja
17-04-2014 23:47

Gender. XIX wiek

Gender. XIX wiekŹródło: Inne
d2jbryw
d2jbryw

Najpierw był 12-letni chłopiec, Lloyd. Ten chłopiec miał niesamowitego tatę – Roberta Louisa Stevensona. I choć tata był przybrany, nie zmienia to faktu, że był ojcem. I dla swego przybranego syna pewnego dnia narysował piękną mapę, a na niej krzyżykiem zaznaczony skarb. Ale co to za mapa, która donikąd nie prowadzi? Co to za skarb, który nie istnieje? Dlatego Stevenson zaczął do mapy doklejać historyjki. Początkowo te „strzępki” były drukowane w odcinkach w czasopiśmie dla dzieci. Ale w 1883 zostały wydane w całości, w jednej książce, niezbyt może opasłej, ale naładowanej przygodami, z której wystaje drewniana noga pirata, skrzydło pirackiej papugi, po otwarciu okładki czuć swąd palonego prochu i odór rumu, a strony połyskują złotem.

Bo o tym właśnie jest Wyspa skarbów. O tym, jak do pewnej gospody „Admirał Bebow”, przybywa razu pewnego stary żeglarz z blizną na policzku. Jest niemiły, gburowaty, zamknięty w sobie i jakby przestraszony. Pije za dziesięciu, płaci za jednego, a i to nie zawsze. Ale gdy już płaci, to czystym złotem, które ugryzione dla sprawdzenia autentyczności, nie kruszeje w zębach. Od czasu do czasu, gdy wypije zbyt dużo, wymsknie mu się to i owo. I zawsze śpiewa piosenkę o „piętnastu chłopa na truposza skrzyni”.

W gospodzie pracuje Jim Hawkins, dwunastolatek, pełen werwy, inteligentny, acz biedny. I to jemu dziwny żeglarz zwierza się z tego, że na jego życie czyha ktoś z dawnej załogi. To jemu, po części, wyjawia tajemnicę niewyobrażalnego skarbu. I to on w końcu, przez przypadek, znajduje się na statku, który ma płynąć na wyspę w poszukiwaniu skarbów legendarnego kapitana Flinta.

Na statku musi być oczywiście rum. Na statku muszą być muszkiety. Na statku musi być jakiś bunt. Musi być jakiś szeroki, zakrzywiony na końcu nóż w ustach jednego z tych „złych”. Musi być ktoś o czystym, odważnym sercu, żeby uratować ekspedycję. Musi być lekarz, jako przedstawiciel oświecenia i wyższych idei. No i musi być pirat prawdziwy. Ten, którego sobie wyobrażamy, słysząc to słowo, ma przeważnie kapelusz z wygiętym rondem, albo czerwoną chustkę zawiązaną na głowie. Nie ma nogi i podpiera się na drewnianej jej imitacji, albo kiju. Ma papugę, która siedzi mu na ramieniu i jest jedyną istotą, której pirat ufa do końca. I te wszystkie obrazy pochodzą z książki Stevensona. To on wykreował wizerunek pirata, który przetrwał po dziś dzień i który widnieje we wszystkich książkach dla dzieci.

d2jbryw

Wydawnictwo Media Rodzina, które stoi za nowym wydaniem książki, za swoistą misję uważa przybliżanie współczesnym dzieciom klasyki. Dlatego powstają nowe wydania, w nowej szacie graficznej i z nowymi tłumaczeniami.

Polskie tłumaczenie, znane do tej pory, popełnił Józef Birkenmajer. I biorąc po uwagę fakt, że jego przekład był autoryzowany, to nie wiedząc nawet, w jakich latach żył tłumacz, można przypuszczać, że jest mało strawny dla dzisiejszego dwunastolatka. Nowe tłumaczenie powierzono więc Andrzejowi Polkowskiemu, tłumaczowi m. in. Harry'ego Pottera, a ja uważam, że spisał się świetnie! Czuć trochę starzyzny, ale nie idzie się przez powieść jak przez morskie odmęty, które więżą stopy i nie pozwalają maszerować równym krokiem przez tekst. Jest dobrze, tak, jak ma być, tak, jak zapewne było to napisane w tym XIX wieku.

Do tego ilustracje Roberto Innocentiego. Z tym przyznam, mam problem. Podziwiam jego prace, ilustracje do * Pinokia* (nota bene też wydanego przez Media Rodzinę), uważam za małe dzieła sztuki. Spodziewałam się, że Wyspa skarbów też taka będzie, zapierająca dech w piersiach, spektakularna, niewiarygodna. Tymczasem jest zwyczajnie. Nie czuć w tym ręki pana I. Nie przeniosłam się w inny świat, ilustracje nie wygrały z tekstem. Wciąż pozostaje mi tylko własna wyobraźnia, omijająca rysunki na rzecz liter.

A siła opowieści Stevensona tkwi w sugestywności obrazu, malowanego słowem (popartej skojarzeniem, które przetrwało wieki), a także odbiciem pragnień, jakie głęboko w sercu nosi dwunastoletni chłopiec. Jest jeszcze trochę szalony, nie do końca potrafi przewidzieć konsekwencje swoich działań, dlatego jest odważny. Pragnie czymś się wsławić, czymś się zasłużyć, być na ustach wszystkich, nawet, gdy jest nieśmiały. Chce by jego życie było kolorowe, żeby nie kończyło się na szarości podwórka i codzienności. Chce „dokonywać” - dlatego szuka sytuacji, które mogą go wynieść na piedestał. Niewątpliwie pełna niebezpieczeństwa wyprawa po skarb, przyprawiona nadzieją na bogactwo, to coś, co chciałaby przeżyć większość dwunastolatków. Także tych płci żeńskiej. Bo pirat może nosić spódnicę. Bo dziewczęce kolana też mogą mieć strupy i plastry. Hanna Koźmińska, redaktorka książki, w jednym z wywiadów, które słyszałam na temat Wyspy skarbów, mówi z całym przekonaniem, że to nie jest męska książka, że jest wręcz książką
uniwersalną, bo dziewczyny też kochają przygody. Te małe i te duże.

I ciekawe tylko, czy gdyby Stevenson miał przybraną córkę, to dzisiaj pirat wyglądałby tak samo...?

d2jbryw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2jbryw